Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 22

~Your P.O.V~

Stałam wyprostowana, czekając aż Mey-Rin skończy mnie szykować na ten wyjazd na konkurs w Kryształowym Pałacu. Jak to tata powiedział, miałam wyglądać godnie i odpowiednio do okazji. Ponoć jest nawet szansa, że pojawi się królowa Wiktoria. W sumie, chciałabym ją zobaczyć.

Spojrzałam na swoje odbicie w lustrze. Byłam ubrana w (f/c) suknię do ziemi z krótkim rękawem, całość była ozdobiona białą koronką, a z tyłu była zawiązana szarfa w dużą kokardę. Moje dłonie zdobiły białe, koronkowe rękawiczki oraz bransoletka od taty. Włosy miałam spięte w kok, z paroma kosmykami zakręconymi i opadającymi na moje plecy, dodatkowo były udekorowane wsuwkami z perłami i białym, nie za dużym piórem. Na nogach miałam botki do kostek na obcasie.

Podziękowałam pokojówce, wzięłam wachlarz i okryłam ramiona narzutką z puchowymi piórami przy kołnierzu i krawędzi. Teraz byłam w pełni gotowa.

- Jeszcze raz dziękuję, Mey-Rin. - Spojrzałam na nią przez ramię. - Możesz iść się przygotować. Ja tu już sobie poradzę.

- Dobrze panienko. - Ukłoniła się i wyszła z pokoju. Odetchnęłam głęboko i usiadłam na łóżku.

Teraz mam chwilę, by na spokojnie pomyśleć. To było dość zabawne, od czasu tamtej rozmowy z Phantomhive'em oboje się zachowywaliśmy, jakby nic się nie wydarzyło. Po prostu, nigdy jej nie było. Chociaż wiedziałam, że było inaczej i nie mogłam tego oszukiwać. Odchyliłam się trochę na dłoniach i zamknęłam oczy. Teraz tylko ten konkurs i koniec, wrócimy do posiadłości, ja napiszę do mamy, na pewno będzie chciała wiedzieć co się dzieje. Może powinnam jej powiedzieć, że wiem, że pisze cały czas z tatą? By być z nią uczciwa.

- Minou. - Spojrzałam na drzwi, w których stał tata. - Chodź, ruszamy. - Pokiwałam głową i wstałam. Podałam dłoń tacie, który lekko ją ścisnął. - Wyglądasz wspaniale.

- Dziękuję, tato – szepnęłam. - Długo to zajmie?

- Nie wiem. Pewnie z parę godzin, może trzy, może więcej. - Pokiwałam powoli głową. - Będzie dobrze.

- Wiem. Znam cię. - Spojrzałam na tatę, który się uśmiechał.

- I bardzo dobrze, Minou. - Zatrzymał się nagle. Puścił moją dłoń i z wewnętrznej kieszeni fraka wyciągnął mały sztylet, owinięty skórzanym paskiem. - Weź go ze sobą i przywiąż pod sukienką. Mam bardzo złe przeczucia odnośnie wydarzeń na tym całym konkursie.

- A-Ale... - Niepewnie wzięłam broń i trzymałam ją w obu dłoniach. - Tato, ja nie umiem walczyć. W nauce zawsze stawiano u mnie na etykietę, literaturę, konwersacje i tym podobne sprawy, a nie na samoobronę. Znam tylko podstawy.

- Wiem o tym. I zmienimy to w najbliższej przyszłości, ale będę się teraz czuł pewniej wiedząc, że nie jesteś zupełnie bezbronna.

- Postaram się... - szepnęłam, pochylając głowę.

- Kiedy wrócimy do domu, porozmawiam z panią Ririchi, by zaczęła intensywniej z tobą ćwiczyć szermierkę. - Podniosłam sukienkę i przypięłam do uda nóż. Wygładziłam strój dla pewności. - A teraz chodźmy, bo zaczną się niecierpliwić. - Tata zaoferował mi ramię, które przyjęłam.

Zeszliśmy do holu, gdzie czekali pozostali. Skinęłam im głową i wyszliśmy z posiadłości. Odetchnęłam zimowym powietrzem. Było chłodne, ale dzięki temu było wyjątkowo orzeźwiające. Od razu lepiej się myśli.

Nasz powóz już na nas czekał. Wsiedliśmy do środka i nie minęła chwila, jak jechaliśmy w stronę miasta.

~Time skip!~

Rozglądałam się z ciekawością po otaczających mnie rzeczach. Ten Kryształowy Pałac był naprawdę wyjątkowy. Tyle rzeczy. Tyle niezwykłych rzeczy.

- Muszę się przygotować, zatem wybaczcie. - Tata spojrzał na nas i się odwrócił.

- Miłej zabawy!

- Masz się spisać! - krzyknęli jednocześnie Finny i Bard. Tata zniknął gdzieś w tłumie, zostawiając mnie z hrabią, służącymi, Somą, Lau i Ran-Mao.

Zauważyłam, że Soma od nas odbiegł, pewnie zauważył tą swoją opiekunkę. Lau i Phantomhive za nim poszli, a ja zostałam z resztą i oglądaliśmy niektóre z wystaw. Po chwili się rozdzieliłam z pozostałymi i zaczęłam szukać zaginionej dwójki, właściwie trójki. W końcu ich znalazłam, jednak po paru minutach kazano nam się zebrać przed dużą sceną, na której stali sędziowie i uczestnicy konkursu.

- Dziękuję za cierpliwość! Witamy na londyńskim festiwalu curry! Oto i on! - Wicehrabia Druitt, jeden z sędziów, zaczął machać do tłumu.

- Pozer – stwierdził nastolatek. Pokiwałam głową, otworzyłam wachlarz i zakryłam nim usta.

- A zatem, zaczynamy got-- - przerwał gwałtownie przez fanfary, które się rozlegały.

- Co takiego? - Ludzie zaczęli się rozglądać.

- To jest... - zaczął Lau. W środku przejścia został rozwinięty czerwony dywan ze złotym obszyciem. Wszyscy zaczęli się odwracać w stronę wejścia, gdzie stały dwie sylwetki.

- Jej wysokość! - Spojrzałam na niego, a potem na obie sylwetki. Jedna była niska, w czarnej sukni do ziemi z woalką zasłaniającą twarz. Obok niej stał wysoki mężczyzna o białych włosach w równie białym fraku.

- To przecież... - Prowadzący się wyprostował i przybrał znacznie oficjalniejszy ton. - Matka Anglii, nasza droga królowa Wiktoria przybyła. - Zaczęli iść środkiem po dywanie. Wszyscy zebrani zaczęli komentować, zupełnie jak... Jak w domu, gdy schodziliśmy z rodzicami na bale w pałacu. To tak bardzo przypomina ten bal, po ogłoszeniu przez rodziców, że będę miała młodsze rodzeństwo. Wtedy oczy wszystkich też były utkwione we władców.

- Boże, chroń naszą miłościwą królową! - wykrzyknął Druitt, po czym zaczął śpiewać. To musi być ich hymn. Rozejrzałam się uważnie po wszystkich, którzy także przyłączyli się do tego. Jedynymi osobami, które milczały, byłam ja, tata i Lau. Trwało to wszystkiego parę minut. W końcu przeszli do strojnego krzesła, które stało z boku pod kątem.

- Królowa pragnie przekazać: - odezwał się białowłosy mężczyzna. Jego głos był niezwykle przyjemny, wręcz... Anielski. Niczym głos wuja Gabriela lub pana Michała. - Nie pokazywałam się przez jakiś czas. Przepraszam, że was zmartwiłam. Ale skoro moje zdrowie się poprawiło, postanowiłam przyjść skosztować curry. Mój mąż, świętej pamięci Albert, bardzo lubił curry. Będę osobiście doglądać waszych starań. - Tłum wybuchnął głośnym wiwatem. Tak, zdecydowanie było jak w domu, gdy rodzice przemawiali lub wydawali orędzia. Aż zabawnie popatrzeć czasami na taki entuzjazm.

- Więc, czas zaczynać – oznajmił prowadzący.

No i się zaczęło. Patrzyłam na przemian to na tatę, to na Agni'ego. Walka była wyjątkowo wyrównana, w powietrzu unosiły się przyjemne zapach przypraw. Zaciskałam dłonie na wachlarzu i zagryzałam wnętrze policzka. To może się tak różnie potoczyć... Znałam tatę i jego umiejętności, ale jeśli to, co mówili o Agni'm jest prawdą, a wszystko wskazywało, że jest...

- Hej, co on wyprawia? - Usłyszałam jakiegoś mężczyznę niedaleko nas. Przeniosłam wzrok na tatę i prawie podskoczyłam. Gwałtownie złapałam dłoń Phantomhive'a, który był obok. Spojrzeliśmy na siebie, a po chwili na nasze dłonie.

- Przep-- - zaczęłam.

- T-to nic... - wymamrotał i pewniej chwycił moją dłoń. - Powiem Elizabeth, że musiałem cię jakoś pocieszyć, strachajło. - Uśmiechnął się cwanie.

- Lizzy zrozumie... - Pokiwałam głową i pokazałam mu język na sekundę. - Nie przyzwyczajaj się i nie myśl, że to coś znaczy.

- Mhm. Oczywiście. Przyznaj, że po prostu się boisz i tyle.

- Tak, tak. - Wywróciłam oczami. - Dziękuję. Za to. Chociaż komentarze mogłeś sobie darować.

- Lepiej patrz na konkurs. - Pokiwałam głową i ponownie skupiłam wzrok na wydarzeniach przed nami. Jednak ta nasza wymiana zdań mi pomogła. Przynajmniej wiedziałam, że jest obok. Jakkolwiek to brzmiało i jakkolwiek było to dziwne i nagłe.

- To niemożliwe. - Zagryzłam dolną wargę. Czy ja to naprawdę widziałam?

- Czekolada?

- Dodaje czekoladę do curry?

- Co on sobie wyobraża?

- To ohydne. - Rozległy się komentarze dookoła nas. To nie wróżyło nam dobrze.

- Firma Phantomhive w rzeczy samej specjalizuje się w tworzeniu przekąsek. - zaśmiał się jakiś blondyn nieopodal. - Wasza reklama jest dość oryginalna.

- To właśnie jest West. Nasz podejrzany. - usłyszałam szept nastolatka przy swoim uchu. Powoli skinęłam głową.

- Z zewnątrz to curry wygląda dość dziwnie – stwierdził nonszalancko Lau, który przytulał do siebie Ran-Mao.

- Próbujesz mnie sprowokować? - spytał hrabia. Tata na nas spojrzał. Czułam jak przesunął wzrokiem po naszych złączonych dłoniach. Wzdłuż kręgosłupa przeszedł mi niezbyt przyjemny dreszcz. Oj, czeka mnie poważna rozmowa...

~Time skip!~

Ile to może jeszcze trwać? Gotowali i gotowali, i nie było widać końca tego wszystkiego. Gdyby nie to, że w jednej dłoni trzymałam wachlarz, a drugą trzymał Phantomhive, pewnie obie by mi się strasznie trzęsły.

- Koniec czasu. - W końcu. Odetchnęłam z ulgą, nawet nie wiedziałam, że aż tak wstrzymywałam oddech przez ten czas.

Szczerze mówiąc, niezbyt słuchałam co sędziowie mówią o poszczególnych curry. Chciałam mieć to już z sobą. Zwłaszcza, że nie chciałam słuchać zachwytów i głosu Druitta. Gdy przyszedł czas na danie Agni'ego, zacisnęłam mocniej dłoń na wachlarzu. Przez moment się bałam, że pęknie od użytej siły.

A potem przyszła kolej taty. I tak szczerze to nie wiem co myśleć o jego curry. Nawet ta formuła... Mimo, że ją wytłumaczył i zaprezentował, nadal trochę ciężko mi był zrozumieć jak to miało działać. Patrząc na miny innych, myśleli to samo. Spojrzałam na sędziów, którzy zaczęli degustację.

- To jest... przepyszne – odezwał się pierwszy z nich. - Chrupiące na zewnątrz, delikatne wewnątrz. Curry dosłownie rozpływa się w ustach. Ta struktura jest wręcz doskonała.

- Niesamowity jest pomysł zamknięcia smaku curry w pączku – oznajmił drugi. - Cudowny aromat uwalnia się po przecięciu pączka.

- To jest zupełnie jak tajemnicza dziewczyna, którą mi dane było spotkać na balu – zachwycił się Wicehrabia. - Za dnia śpiewający ptaszek, niesforny niczym dziecię. Pokazujący jednak swoje prawdziwe oblicze pod osłoną nocy. W tym malutkim ciele, znajduje się dojrzała dama. Chciałbym ciebie... uścisnąć z całych sił. - Wydaje mi się... Wydaje mi się, ale to raczej nie było to, co chciał powiedzieć. Spojrzałam na hrabiego obok ze współczuciem i lekko ścisnęłam jego dłoń. Złe wspomnienia, bardzo złe.

- Mamy następną fantastyczną ocenę. Zwycięzca będzie bardzo trudny do wyłonienia – powiedział prowadzący.

- Panie Sebastian. Czyżbyś... - zaczął Agni, jednak zaraz mu przerwano.

- Nadszedł czas na naradę sędziów. Do czasu wyłonienia zwycięzcy, bardzo proszę kosztować wyroby zawodników.

Tego mówić dwa razy nie musiał, bo wszyscy zaczęli się zajadać. Może i ja bym spróbowała tych pączków taty? Chociaż ten niebieski homar też mnie kusi. Trudny wybór... Chociaż nie. Zjadłabym coś słodkiego, najlepiej ciasta zrobionego przez Brangen.

- Jak tak sobie pomyślę, Królowa jeszcze nic nie próbowała – stwierdził Lau. - Czy nie miała ona także oceniać?

- Może jeszcze spróbuje, nie skończyli dyskutować.

- Mając na uwadze jej stan, myślę że po prostu nie chce oceniać. - Spojrzeliśmy w trójkę na kobietę, siedzącą w kącie. Nadal stał obok niej ten mężczyzna na biało. Coś mi w nim nie pasowało. Tylko nie wiedziałam co. Albo dlaczego. - Mimo to mogła posmakować chociaż te rodzaje curry co lubi. Mogłaby wtedy mieć jakiś wpływ na decyzję sędziów. To od niej powinno zależeć, kto ma dostać Królewski Nakaz.

- Hrabio... - zaczęłam niepewnie. - Kim jest ten mężczyzna obok królowej?

- To Ash Landers – wyjaśnił. - Lokaj i doradca jej wysokości. Czemu pytasz? - Spojrzał ponownie na mnie.

- Bez powodu. - Wzruszyłam ramionami i opuściłam wzrok na nasze złączone dłonie. - Jeszcze raz przepraszam i dziękuję. Potrzebowałam tego. - Puściłam go i prawie od razu zabrakło mi tego ciepła. Moja skóra była naturalnie o parę stopni chłodniejsza. Żyjemy w tak ciepły klimacie, jakie panuje w Piekle, z wyższą temperaturą ciała byśmy nie wytrzymali.

- To nic. Za chwilę wrócę – oznajmił i odszedł. Powiodłam za nim wzrokiem, aż nie został zasłonięty przez tłum. Westchnęłam cicho.

- Jeśli pozwolicie, i ja muszę iść trochę ochłonąć.

Przeszłam kawałek i jakoś wydostałam się z tłumu. Podeszłam do fontanny, stojącej trochę dalej. Otworzyłam wachlarz. Przez moment patrzyłam na aplikację na materiale, dopóki nie odetchnęłam głęboko i nie zaczęłam się wachlować. Od razu poczułam ulgę na moich rozgrzanych policzkach. Pewnie musiałam wyglądać nad wyraz interesująco z czerwoną twarzą. Ale tak, czułam się teraz dużo lepiej.

Ale ja byłam głupia. Tak chwytać chłopaka za rękę, w miejscu publicznym, dodatkowo on jest zaręczony z moją dobrą koleżanką. Co ja sobie myślałam? Chociaż... Nawet nie miał pojęcia jak bardzo potrzebowałam tego, że trzymał moją dłoń przez czas konkursu. Był dla mnie jak oparcie, zaczepienie w rzeczywistości na te parę chwil. Może jednak nie był taki zły, na jakiego go oceniałam? Nadal rzucał kąśliwymi uwagami i przytykami, ale to chyba po prostu coś, do czego muszę się przyzwyczaić.

Już zaczynałam się relaksować, gdy usłyszałam jakieś zamieszanie za mną. Odwróciłam się, akurat gdy Bard i Mey-Rin do mnie podbiegli.

- Co się tam najlepszego wyprawia? - spytałam, patrząc pomiędzy nich.

- Sami niezbyt wiemy – stwierdziła Mey.

- Ludzie nagle zaczęli świrować i atakować siebie nawzajem – wyjaśnił kucharz.

- Tata! - Oraz Phantomhive. O ile wiedziałam, że tata był w stanie się obronić i da sobie radę, tak on? Wzięłam krawędź sukni w dłonie, by mi nie przeszkadzała i ruszyłam biegiem w powrotną stronę.

- Panienko! - krzyknęli za mną.

Jednak teraz było coś ważniejszego. Przedzierałam się przez uciekający tłum, o mało się parę razy nie wywracając. Mimo wszystko skończyłam na ziemi, przewrócona przez jakiegoś mężczyznę. Przyciskał mnie całym ciałem do podłogi. Dookoła niego była ciemna aura, a jego oczy świeciły na czerwono. Uniósł dłoń zaciśniętą w pięść nad moją głowę. Nabrałam gwałtownie powietrze i zamknęłam oczy. Odwróciłam głowę, oczekując uderzenia, jednak ciężar został ze mnie zrzucony. Nade mną stał Agni, a drugiego mężczyzny nie było nigdzie. Ciężko oddychając, spróbowałam się podnieść.

- Pan Agni? - spytałam, drżącym głosem. Pomógł mi wstać i szybko sprawdził, czy nic mi nie jest.

- Przepraszam za spóźnienie, panienko. - Pochylił nisko głowę.

- Co ty mówisz. Uratowałeś mnie. Dziękuję. - Ukłoniłam się. - A teraz chodź. Mamy kogoś do ratowania. Ja pójdę do hrabiego, ty wracaj do księcia. - Uśmiechnęłam się i ponownie zaczęłam biec.

Przedarłam się pomiędzy opętanymi ludźmi, uważając by tym razem nie dać się jakoś głupio zaskoczyć. Jedno upokorzenie, właściwie dwa, na dzień mi w zupełności wystarczą. Podbiegłam do Phantomhive'a, który na mnie spojrzał. Pokręciłam głową, by nie pytał. Dygnęłam przed jego królową i poprawiłam szybko włosy. Musiałam po prostu wyglądać wspaniale. Obserwowaliśmy w milczeniu jak tata i Agni rozprawiają się z poszczególnymi osobami.

- Cóż za niezwykły lokaj. Wygląda na to, że nie będą potrzebowali mojej pomocy – stwierdził mężczyzna na biało. Zerknęłam na niego przez ramię. Nadal jego głos brzmiał niebiańsko. Miałam ograniczony kontakt z aniołami, tyle co widziałam się z wujem i parę razy z panem Michałem. Pan Rafael się nawet do mnie nie odzywał. - Tak czy inaczej, nie sądzisz że to dziwne? Jeśli to przez tę przyprawę, dlaczego tylko niektórzy ludzie się zmienili. - W sumie dobre pytanie. - Więcej ludzi jadło to curry. Nie ma nikogo, kogo serce jest idealnie czyste. - Zamarłam i odwróciłam szybko od niego wzrok.

Słyszałam już to zdanie. Tylko gdzie i od kogo? To było lata temu... W domu... Ugh. Rzeczywiście jestem zupełnie bezużyteczna, nie potrafię sobie nawet czegoś takiego przypomnieć.

Wtedy czarnoskóra kobieta zaczęła biec w naszą stronę z bitewnym okrzykiem. Odsunęłam się o krok, gdy Soma zagrodził jej drogę.

- Czekaj, Mina.

- Oszalałeś? - Podbijam pytanie. Czy on zupełnie oszalał?

- To jedyny sposób, by uspokoić Kali. Dalej, Mina. - Wtedy to też poślizgnęła się na jednym z homarów. Miny wszystkich musiały być bezcenne. Soma do niej podbiegł i postawił nogę na jej plecach. - Wybacz mi, Mina.

- Sebastian, to przez pączki. Daj każdemu swoje pączki z curry.

- Jak sobie życzysz.

~Time skip!~

Naprawdę nie wierzę, że to akurat zadziałało. Co tata dodał do tego curry? Chociaż... Nie chcę wiedzieć. Dla własnego bezpieczeństwa.

Był już wieczór, zachodziło słońce i trwało wielkie sprzątanie. Tata wygrał, wszyscy się cieszyli, a to najważniejsze. Patrzyłam pobieżnie na wynoszone na noszach osoby ranne w ataku lub te po opętaniu.

- Co teraz zamierzasz z nimi zrobić? - spytał hrabia.

- Demon już odszedł. - Podszedł do nas lokaj królowej. - Lordzie Ciel. Gratuluję ci dzisiejszego wyczynu oraz zdobycia Królewskiego Nakazu. To są słowa Królowej. - Spojrzeliśmy na drobną kobietę, stojącą niedaleko. Nie mogła tego przekazać sama? Może to są tutejsze zwyczaje. U nas było zupełnie inaczej. - Królowa pragnie również przekazać: cały czas cię obserwowałam. Wybacz, że zawracam ci głowę. Ja jestem światłem, Lord Ciel jest cieniem. Mimo, że nasze sytuacje są inne, pragniemy tego samego. - Położył dłoń na piersi i się ukłonił. - Proszę, nadal użyczaj mi swojej siły.

- Dobrze.

- Więc, proszę wybaczyć. - Skinął nam głową i odszedł wraz z królową.

- Dziękuję, Ciel – tym razem odezwał się Soma. - Nie mogłem zrozumieć ludzi dookoła mnie. Gdyby nie ty nadal byłbym samolubnym dzieckiem. - Spojrzał na mnie. - I tobie dziękuję, ______. Teraz już wiem jaki jest cel w moim życiu.

- Nie ma za co. - Uśmiechnęłam się lekko.

- Nauczyłem się wielu rzeczy. W Anglii. Nie, na całym świecie. Zamierzam zostać osobą, która z nikim nie przegra.

- Panie Sebastianie. Książę i ja wiele się od was nauczyliśmy. - Agni klęknął przed tatą. - Nie wiem jak wam dziękować. - Tata kucnął obok niego.

- Proszę, podnieś głowę. Miałem swoje powody by walczyć. Nie musisz mi za nic dziękować. To tak jak wasi bogowie, Kali i Shiva. Zrozumieli swoje grzechy dopiero po doświadczeniu bólu. Zupełnie jak wy. Po za tym, nauka przy której nie towarzyszy ból nic nie da. - Ał... Już wiem jak będą wyglądać moje lekcje szermierki... Białowłosy przyjął dłoń taty i razem wstali.

- Żeby w Anglii tłumaczyli mi historie z mojego własnego kraju. Co za wstyd. - Zaśmiał się cicho.

- To nie ma nic do kraju. Nie ważne gdzie, kiedy zawsze jest tak samo. - Spojrzeliśmy przez szklaną fasadę budynku wprost na pomarańczowe niebo. - Bo ludzie są zawsze tacy sami.

- Racja. Wschód słońca nad Gangesem. Wschód słońca w Anglii. Oba są piękne. - Pokiwałam głową, zgadzając się z nim. Teraz najbardziej mi brakowało domu. Mamy obok, która by przytuliła i ucałowała. Zdecydowanie muszę jej o tym wszystkim napisać.

- Mina, Mina. - I wtedy Soma przytulił do siebie hrabiego i zaczął głośno płakać. Starałam się, naprawdę się starałam, ale nie wytrzymałam i zaczęłam się śmiać.

- Puszczaj mnie. - Nastolatek spojrzał na mnie ponad żelaznym uściskiem. - I ty się śmiejesz?

~Sebastian P.O.V~

Obserwowałem moją córkę i panicza od jakiegoś czasu. Ich zachowanie względem siebie. Czyżbym się jednak nie mylił?

- Tak. - Usłyszałem odpowiedź i śmiech ______. Uśmiechnąłem się trochę. Zupełnie jak wtedy, te siedem lat temu.

- Naprawdę bardzo się cieszę, że przybyliśmy do Anglii. - Przeniosłem wzrok na Agni'ego. - Książę i ja, spotkaliśmy najlepszych przyjaciół.

- Przyjaciół? - spytałem cicho.

- Coś się stało? - Pokręciłem głową jako odpowiedź.

Zacisnąłem lekko lewą dłoń, czując jak napina się skóra na przedramieniu z blizną. Pamiętaj Corvus. To było wieki temu, pozostała trójka też jest oznaczona.

***

- Bractwo krwi? - spytał niepewnie brunet o czerwonych oczach. Spojrzał na pozostałą trójkę. Zamknął podręcznik, z którego starał się uczyć na końcowe egzaminy w Akademii, ale oczywiście nigdy nie udało mu się nauczyć, gdy spotykali się w czwórkę. - Zwariowaliście zupełnie?

- W końcu dla czegoś musiałeś się z nami zaprzyjaźnić – odparł mu szatyn.

- Mów za siebie, Damien – odpowiedział mu złotooki w okularach, które zaraz poprawił. - Ja jestem zupełnie normalny.

- Oczywiście, Arachne. Oczywiście. - Sardius wywrócił oczami. - Ale w sumie, czemu nie. W końcu znamy się od prawie dziewięciuset lat, prawie tyle samo się przyjaźnimy. Na dobrą sprawę to tylko dopełnienie formalności.

- Jakoś nie wiem czy mam ochotę paradować do końca wieczności z blizną na ramieniu – mruknął Corvus, otwierając ponownie książkę. Chociaż mieli rację.

- To tylko fizyczna manifestacja – spróbował go przekonać. - Zrobimy po małym nacięciu na lewym ramieniu, a krew, która wypłynie, zbierzemy do kryształowego kielicha, z którego każdy upije łyk.

- Przeczytałeś o tym już wszystko czy dopiero większość? - zakpił Damien, śmiejąc się. To był jego pomysł i cieszył się z nadgorliwości przyjaciela.

- Jesteście jacyś tępi? Mieliśmy to na egzaminach sto lat temu.

- Myślisz, że my pamiętamy, czego się wtedy uczyliśmy? - spytał kruk, wskazując na siebie i pozostałą trójkę. - To ty masz ambicje, by zostać lekarzem, nie mniej w pałacu królewskim.

- Ale...

- Naprawdę, Sardius. Dziękujemy za informacje – przewał mu Arachne. - To jak? Robimy po zakończeniu? Czy po egzaminach?

- Jeśli robić, to po egzaminach. Cały rytuał może i zajmuje do godziny, ale jego efekty?

- No dobra. Też w to wchodzę – westchnął ciężko.

- Wiedzieliśmy, że cię przekonamy. - Zaśmiali się zgodnie, na co pokręcił głową. Jak on się z nimi zaprzyjaźnił, tego nie wiedział.

***

~Time skip!~

~Your P.O.V~

Przeciągnęłam się. Już wszyscy wróciliśmy do posiadłości, wykąpałam się i przebrałam w piżamę. Od razu lepiej. Weszłam do swojego pokoju i ponownie usiadłam na parapecie. Ostatnio patrzenie w gwiazdy i na księżyc znacznie mnie uspokajało.

Ale nie minęło dużo czasu w ciszy, gdy ktoś zaczął pukać i wszedł do środka.

- Hrabio? Co cię do mnie sprowadza? - spytałam zaskoczona.

- Nic ważnego... Raczej zwykła nuda – odpowiedział ze wzruszeniem ramionami. Powoli skinęłam głową, gdy wszedł w głąb pokoju i podszedł do mnie.

- Nie wiem, czy jestem aż tak dobra w dotrzymywaniu towarzystwa. - Zaśmiałam się. - Jeszcze raz dziękuję, hrabio. Naprawdę potrzebowałam takiego wsparcia w czasie konkursu.

- Ciel... - Spojrzałam na niego zaskoczona. - Możesz mi mówić po imieniu. Jednak mieszkasz z nami już dobrze ponad pół roku.

- Już tyle? - Wyjrzałam przez okno, po czym przeniosłam wzrok na niego. Uśmiechnęłam się lekko. - ______. - Wyciągnęłam w jego stronę dłoń. Uścisnął ją. Tak. Nie był taki zły, jak mi się wcześniej wydawało.  

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro