Rozdział pierwszy
[Otogakure, kilka dni przed Egzaminem na Chuunina, rano.]
- Otoha! OTOHA!! Gdzie jesteś?! - jeden z przydupasów mojego ojca gorączkowo rozglądał się po polanie.
- Co za czub... - zaśmiałam się cicho i przeskoczyłam z jednego drzewa na drugie.
Co jak co, ale do ukrywania czakry od zawsze miałam talent!
- Proszę Cię, wyjdź... - mówił błagającym głosem.- Jeśli zaraz Cię nie przyprowadzę, to Orochimaru-sama mnie rozszarpie!
- Nie będę tęsknić... - pomyślałam, uśmiechając się jeszcze szerzej.
Co? Nie będę płakać za jakimś facetem, którego imienia nawet nie pamiętam, a kogo on w ogóle obchodzi?
Ostatecznie jednak doszłam do wniosku, że lepiej nie narażać się ojcu. Zeskoczyłam z kryjówki, wykonując idealne salto, lekko lądując przed mężczyzną i przy tym po prawiając okulary.
- No w końcu! - brunet spojrzał na mnie z irytacją.- Jesteś taka upierdliwa...
- Staram się jak mogę! - powiedziałam, kłaniając się z udawanym szacunkiem.
- Nie chce mi się z Tobą użerać. - rzucił przez ramię.- Orochimaru-sama kazał Ci pójść na dojo.
Przeciągnęłam się leniwie i jeszcze raz po prawiłam okulary. Czego on znowu mógł ode mnie chcieć?
Moje relacje z ojcem nigdy nie były dobre. Traktował mnie jak eksperyment, w dodatku - nieudany. Uczył mnie wszystkich technik, wysyłał na naprawdę trudne misje, głodził, torturował, a wszystko po to, by zobaczyć, jak wiele okrutnych rzeczy jestem w stanie wytrzymać! Ale mimo to... potrafiłabym go kochać, gdyby choć raz powiedział z uśmiechem: "Jestem z ciebie dumny, córeczko...".
Doszłam do dojo i niechętnie przekroczyłam próg ciemnego pomieszczenia.
- Otou- san? [Ojcze?] - powiedziałam cicho.
- Otoha. - usłyszałam głos Orochimaru po prawej stronie. Podeszłam do niego i stanęłam obojętnie. "Nie wiem" dlaczego, ale zawsze zdaję mi się, że nasze relacje są jak Sensei-podwładny.
- Mam parę spraw do załatwienia. - powiedział chłodnym tonem, tak jak zawsze.- Wrócę dopiero za kilka dni. Do tego czasu, oczekuję, że w pełni opanujesz...
- Ile dokładnie Cię nie będzie? - powiedziałam nie kontrolując tego.
Ojciec zmroził mnie wzrokiem, ale nie odpowiedział na pytanie. Całe szczęście.
- Jeśli dowiem się, że sprawiałaś jakieś kłopoty, spędzisz trzy dni z pająkami w zamknięciu.
- Oczywiście... - wymamrotałam.- Jak zwykle. Czego mogłam się spodziewać? - pomyślałam, przewracając oczyma.
- To wszystko. Możesz iść.
Skinęłam głową i gdy miałam opuścić dojo, coś natknęło mnie do spytania ojca o to na co tak i tak znam odpowiedź.
- Otou-san... Nie mogę iść z tobą, prawda? - Orochimaru skarcił mnie wzrokiem.- Ah, no tak! Przepraszam... Nie było tematu. - mruknęłam cicho, mając cichą nadzieję, że nie robi "tej" miny.- Nie docenia mnie! Ale to nie jest mój problem. W końcu kiedyś się go pozbędę...
[Otokagure, tego samego dnia, późny wieczór.]
Jak zwykle wymknęłam się z pokoju. Uwielbiałam noce, gdy ciepły, letni wiatr smagał moją twarz i rozwiewał długie czarne włosy. Było tak przyjemnie cicho... Trawa łaskotała moje kostki, a księżyc w pełni rozświetlał bladą cerę.
Mimo uroku całej tej chwili, nie mogłam zapomnieć o ojcu i jego sługach, a może racej sługusach... Na wszelki wypadek ukryłam czakrę i wskoczyłam między korony drzew, by nie stać na widoku, a inaczej mówiąc: "Na polu życia i śmierci".
Mimo, że gałęzie były gęsto usiane zielonymi liśćmi, gdzieniegdzie można było dostrzec firmament.
Tutaj w Otogakure noce zawsze były takie piękne... Jasne od świecących gwiazd, a przy tym ciemne, groźne...!
Nigdy nie byłam poza wioską, toteż nie wiem, jak wygląda niego w innej wiosce. Zastanawiam się, dlaczego ojciec nie chce mnie nigdzie puścić? Lecz cóż... Opcje mam tylko dwie; pierwsza jest taka, że nie nadaję się na odległe misje i Orochimaru nie chce, żebym przyniosła mu tak zwany wstyd - przynajmniej tak mówi. Druga natomiast: jestem córką zbiegłego ninja, więc za moją głowę wyznaczona wysoka cena.
Jestem ciekawa, czy to właśnie tutaj się urodziłam...? Nie wiem... Nie pamiętam nic, co wydarzyło się wcześniej, niż przed ukończeniem przeze mnie jedenastego roku życia. Wtedy właśnie w wyniku nieudanego eksperymentu, straciłam świadoność, a ten staruch nie chciał mi jej przywrócić.
- Wszyscy już są? - z zamyśleń wyrwał mnie głos jednego z tych frajerów, tak oddanych ojcu.
Trzech Shinobi; dwóch kolesi i czerwonowłosa kobieta, nerwowo chodzili w miejscu. Za pewne przygotowywali się do jakiejś misji.
- Możemy ruszać. - dopiero teraz Orochimaru pojawił się w zasięgu mojego wzroku.
Zaraz... Możemy ruszać? Krew napłynęła mi do głowy, a serce zaczęło bić szybciej! A gdybym tak... Wybrała się z nimi? Może nie zorientowaliby się, że ich śledzę?!
Poderwałam się "trochę" zbyt chaotycznie i gdyby nie to, że w ostatniej chwili złapałam się gałęzi, leżałabym teraz centralnie pod nogami ojca.
Shinobi na czele Orochimaru poderwali się go biegu, więc nie myśląc o konsekwencjach, pobiegłam i pomyślałam z wielkim uśmiechem:
"Nawieję z domu... A dzięku temu zwiedzę świat!"
(To Otoha - SpeedPaint)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro