Rozdział 28
~Your P.O.V~
Przeciągnęłam się, by pozbyć się sztywności mięśni. Ledwo co wróciliśmy do posiadłości, a już zaczęłam ponowne treningi z tatą. Teraz nawet jeszcze cięższe, o ile to w ogóle możliwe. Jak widać, z tatą jest wszystko możliwe.
A teraz jeszcze dodatkowo Ciel ma kolejne zadanie i znowu jestem zmuszona mu i tacie towarzyszyć. Mam odnośnie tego bardzo złe przeczucia. I to mi się nie podoba. Boję się, że wydarzy się coś złego w tym czasie.
Zacisnęłam wargi, poprawiając płaszcz na moich ramionach. Jeszcze nigdy nie widziałam kraju, w którym tak pada jak w Anglii. A to jest już wyczyn. Chociaż wszystko zapowiadało, że dziś będzie jeden z tych rzadkich dni, gdzie jest sucho.
- ______. - Odwróciłam się do taty. Uśmiechnęłam się lekko i skinęłam mu głową. - Gotowa?
- Chyba bardziej gotowa nie będę, prawda? - spytałam ze śmiechem. - Czym tym razem mamy się zająć?
- Musimy sprawdzić pewien klasztor. - Wyszliśmy z sypialni. - Mamy rozbić jakiś kult, czy inną tego typu organizację – wyjaśnił. Pokiwałam głową.
- Nie powinno nam to długo zabrać – stwierdziłam, odwracając się do taty. Zmarszczyłam trochę brwi na jego minę. - Wszystko dobrze, tato?
- Tak. - Pokiwał głową. - Tylko ostatnio zauważyliśmy z mamą jak dorosłaś, odkąd tu jesteś. - Uśmiechnął się trochę. Założyłam kosmyk włosów za ucho.
- To nic... Po prostu lepiej rozumiem wiele rzeczy. Jednak jest jeszcze sporo spraw, o których nie mam pojęcia.
- Dowiesz się wszystkiego w swoim czasie, Minou. - Tata położył dłoń na mojej głowie. - Zobaczysz. - Zamknęłam na chwilę oczy. - A teraz chodźmy. Musimy odwiedzić Undertakera i zapytać go o parę rzeczy.
- Dobrze, tato. - Spojrzałam na tatę i przyjęłam jego ramię. Oj czeka nas roboty...
~Time skip!~
Podziękowałam cicho Cielowi, gdy pomógł mi wysiąść z powozu. Zatrzymaliśmy się przed zakładem pogrzebowym, a mnie ponownie przeszło nieprzyjemne uczucie. Tak, jednak nie przepadałam za tym miejscem.
Weszliśmy do środka. Grabarz stał do nas odwrócony plecami, najwidoczniej czymś zajęty.
- Przepraszam za najście.
- Witajcie. - Zachichotał, nadal się nie odwracał. Tata zamknął za nami drzwi, przez co wycofałam się trochę bliżej ściany. Nie chciałam niepotrzebnie przeszkadzać.
- Undertaker, mam do ciebie prośbę.
- W takim razie... - Powoli odwrócił się w naszą stronę. Odsunęliśmy się gwałtownie, gdy okazało się, że patrzy na nas nie kto inny jak ten nieznośny shinigami, co ma obsesję na punkcie taty. - Pozwól mi przytulić Sebastiana, by uszczęśliwić moje serce! - wykrzyknął, nadbiegając w naszą stronę z rozłożonymi ramionami. Skończyło się to w ten sposób, że tata się odsunął, czerwonowłosy uderzył twarzą w ścianę, a na zakończenie na jego głowę spadła jedna z czaszek. Parsknęłam cichym śmiechem, podchodząc do taty.
- Grell.
- Witaj, hrabio. - Z jednej z urn rozległ się głos. Tata ją otworzył, przez co zaraz uderzył we mnie ostry zapach. Zasłoniłam nos i usta, by nie nawdychać się zapachu soli, w której zakopany był Undertaker. Wystawała jedynie jego głowa.
- Undertaker. - Hrabia podszedł najbliżej wazy.
- Ponieważ powiedział coś, czego nie powinien mówić przy shinigami, wrzuciłem go do baryłki soli – wyjaśnił Sutcliff. Tylko czemu akurat soli. Jest tyle innych materiałów. To już lepiej zniosłabym formalinę.
- Nie. Uczucie wilgoci sączącej się z mojej skóry mnie ekscytuje – oznajmił dumnie.
- Co za niebezpieczna zabawa – stwierdził tata, przykładając chusteczkę do nosa. Podał mi drugą, co przyjęłam z nie małą ulgą.
- Dlaczego tu jesteś? - spytał hrabia, odwracając się do shinigami, stojącego obok nas.
- Will kazał mi przeprowadzić dochodzenie, ale nie mogłem dotrzeć do żadnych informacji, byłem głodny i zmęczony, więc postanowiłem odpocząć na łące i bez mojej wiedzy, zostałem przyniesiony tutaj – wyjaśnił. - Być może to moja wina, że nie oddychałem podczas snu. Ale czekałem na pocałunek księcia... - Położył dłonie na policzkach i spojrzał na tatę. - Pocałunek z języczkiem. - Wydął usta, jakby oczekiwał pocałunku. Ugh, aż mi nie dobrze.
- Twoje dochodzenie... - zaczął tata najbardziej znudzonym głosem.
- Ah, Cinematic Record. - Odsunął się trochę i oparł dłoń na biodrze. - Zostały skradzione. - Nabrałam gwałtownie powietrze. Jedynie czytałam o nich w książkach, ale wiedziałam, że były ważne.
- Cinematic Record? - spytał Ciel. Spojrzałam szybko na niego. Jako śmiertelnik pewnie nie miał o niczym pojęcia...
- To dobrze, że dzieciak o niczym nie wie.
- To film nagrywający całe życie danej osoby – zaczął wyjaśniać tata. W końcu dowiem się więcej, chociaż Grell nie wyglądał na najszczęśliwszego. - Shinigami odbierają je tym, którym przeznaczona jest śmierć, później decydują o ich życiu lub śmierci, oglądając nagrania.
- Pozwolę sobie wtrącić jedną rzecz. Wy, ludzie, będziecie zdolni je zobaczyć dopiero, kiedy umrzecie. - Nie... Kiedy Ciel umrze, on...
- Zostały skradzione? - dopytał tata. - Mogą zostać skradzione z taką łatwością?
- Prawdopodobnie – odparł. - Przechowujemy je w bibliotece, gdy nie są potrzebne. Zło i dobro, jedna z tych dróg, wszystkie przeszłe grzechy tych, którym przewidziana jest śmierć są szczegółowo rejestrowane i przechowywane w formie ksiąg.
- To prawdziwy cel istnienia Księgi Dnia Sądnego? - mruknął hrabia. Pierwszy raz o tym słyszę. Jaka znowu księga?
- Nie różni się wiele od tego, co już słyszeliśmy – stwierdził tata. Świetnie. Znowu jestem zostawiona w pustce. Czemu nikt mi nie mówi, o co chodzi?
- Undertaker, potrzebuję twojej pomocy – nastolatek zwrócił się do mężczyzny, który nadal siedział w urnie. Zachichotał cicho.
- Więc, opowiedz mi żart z najwyższej półki... - On jeszcze oczekuje, że mu zapłacimy? Po całej tej komedii, która tu się odegrała? Mam dość. Wiedziałam, że to zadanie nie będzie szło tak gładko, jakbyśmy chcieli. Spojrzał szybko na Grella. - Ar, dzisiejsze usługi są darmowe. - A nie mówiłam?
~Time skip!~
Ja... Nie mam słów. Naprawdę nie mam słów odnośnie tego wszystkiego. Jak nam się udało tu dostać? Nie wiem i nie chcę wiedzieć, ani wnikać. To przekracza moje rozumienie. Jak ten mężczyzna, który teraz ciągnął konia z wozem pełnym trumien, nawet nie zareagował jakoś... Bo ja wiem, normalnie? Raczej ludzie w takich momentach żądają wyjaśnień, pieniędzy, czegokolwiek, a nie pozwalają przejść dalej jak gdyby nigdy nic.
- Hej, nie było wcale tak ciężko dostać się do środka – stwierdził Ciel, patrząc przez ramię na tatę. Zostawiliśmy płaszcze w zakładzie Grabarza, zresztą nie były nam potrzebne. Dzień zrobił się naprawdę przyjemny, chociaż nie było tak ciepło jak o tej porze roku w domu.
- Tak, to prawda... - odpowiedział tata.
Drogę przeszła nam trójka osób. Dwie kobiety i jeden mężczyzna w jakimś szaro-fioletowym rodzaju habitów. Nieśli jakieś paczki i kosze. Zatrzymali się i z uśmiechami skinęli nam głowami. Po tym ruszyli w dalszą drogę.
- Idealne uśmiechy, co?
- Mnie też coś tu nie pasuje – mruknęłam do niego. Spojrzeliśmy na siebie. - Nie, nie mam pomysłu czemu, uprzedzając pytanie.
- Zapomniałeś już jak się uśmiechać, czy panicz życzy sobie małej lekcji? - przerwał nam tata. Zaśmiałam się cicho.
- Skończ z tym nonsensem. Te uśmiechy były fałszywe. - Odwrócił się w moją stronę. - A ty milcz.
- Jak sobie życzysz – wydusiłam zza dłoni, którą zakryłam usta, by stłumić swój głos.
W końcu widać było budynek kościoła. Po prostu świetnie...
~Sebastian P.O.V~
Odrażające. Czemu ludzie kłębią się w takich miejscach zgubnej ułudy? Nie wiem. I szczerze wolę nie wiedzieć. Zwłaszcza, że odkąd tu jesteśmy zaczyna mnie boleć głowa i ciągle czuję anioła. Dokładniej rzecz ujmując, upadłego. Czyżby to był ten, o którym mówili archaniołowie? Jeśli tak, to sprawa robi się znacznie trudniejsza, niż początkowo myśleliśmy.
Skrzywiłem się trochę na kolejne tępe dudnienie w skroniach. Tylko migreny mi teraz brakowało. Rozejrzałem się uważnie. ______ chodziła między ławkami, rozglądając się z ciekawościom, a Grell był niedaleko za nią i lepiej niech się do niej nie zbliża. Za to panicz wybiegł trochę do przodu. Spojrzałem do góry. Jednym z witraży była pieczęć, którą miał wypaloną na plecach.
- Paniczu – mruknąłem cicho, trochę się pochylając. Nie uzyskałem odpowiedzi, więc się wyprostowałem.
Wtedy także usłyszeliśmy zamieszanie. Trójka młodych chłopców wyzywała shinigami od Nieczystych. Cóż... Nie mogę się nie zgodzić. Jak dobrze, że ______ i (b/n) nigdy nie sprawiali nam z żoną takich kłopotów. Westchnąłem cicho, czując mrowienie symbolu. Za długo i za daleko. Syknąłem cicho, gdy nadeszło kolejne pulsowanie bólu głowy. Co się dzieje? Czemu teraz?
- Chociaż przekroczyliśmy pewien wiek, wszyscy nazywają nas Nieczystymi. - Spojrzałem na kobietę, która wyszła do nas. Nie była ładna, czy atrakcyjna. Przynajmniej w moim mniemaniu. - Te stroje... – Spojrzała na mnie i panicza. - Wasza dwójka właśnie dołączyła do kościoła? - spytała. Głosu też nie miała jakiegoś zachęcającego. - W porządku. Kiedy odsłuchacie kazania kapłana, wasze ciała zostaną oczyszczone. - I jeszcze ta nadmierna religijność.
- Hej, to miejsce jest... - zagrodziłem drogę paniczowi.
- Nieczysty... Co za dziwne określenie – stwierdziłem. Chciałem zostać przy nastolatku, albo, jeszcze lepiej, podejść do swojej córki, jednak z ciągłym dudnieniem w głowie, coś kazało mi iść w stronę zakonnicy. - Jak ktoś tak piękny jak ty może być nieczysty? - To moje słowa? Nie to chciałem powiedzieć. Podszedłem bliżej do kobiety, przez co oparła się plecami o drzwi. - Wciąż nie wiem zbyt wiele o tej organizacji. Możesz wprowadzić nas w szczegóły? - Patrzyła na mnie z rumieńcami na twarzy.
- Tak... Więc, dlaczego tu jesteście? - spytała, uciekając wzrokiem. Odsuń się... Na przekór uderzyłem dłonią o drewno przy jej głowie. Co jest... Nachyliłem się trochę.
- Robak – szepnąłem i się wyprostowałem. Zdmuchnąłem z dłoni owada. - Powiesz mi, prawda? - Co się ze mną dzieje?
Kobieta przez moment drżała, wpatrując się w moją twarz, po czym skinęła głową i wzięła moją dłoń. Pociągnęła mnie za sobą przez drzwi.
Chwila... Rillianne...
Nie miałem kontroli nad swoim ciałem i słowami, czułem się jak marionetka na sznurkach. Kolejny ucisk w skroniach nie pomagał mi się skoncentrować i przejąć kontrolę. Gdy weszliśmy do stodoły, jedyne co czułem to metalowa obręcz, zaciskająca się na żołądku, ból głowy i pulsowanie symbolu na barku.
Rin... Błagam cię... Wybacz mi...
***
To się nie działo.
To się nie mogło dziać. Nie teraz.
Nawet nie wiedział, kiedy dokładnie wybiegł z sali, w której miał spotkanie. Opatrzność nad nim czuwała, że to było tylko zebranie z jego ojcem. Chociaż wiedział, że przez to nie wywoła nagle wojny domowej, a tylko tego teraz potrzebował.
Powstrzymał się od biegu, by nie wzbudzać nadmiernej ciekawości służących, nie było to konieczne. Jednak jego opanowanie doszczętnie wyparowało, gdy zobaczył drzwi do ich sypialni. Ponownie puścił się pędem, ale nim wszedł, złapały go cztery pary rąk. Zatrzymał się i powoli spojrzał na damy dworu, które zawsze towarzyszyły jego żonie.
- Co... Co się stało? - spytał cichym głosem, bardzo do niego niepasującym.
- Wasza wysokość... - zaczęła Dea, ale spojrzała na pozostałe. - Królowa...
- W czasie spotkania z Lady Orchideą... - kontynuowała Ignis, ale pokręciła głową. Nie. To nie było jej zadanie.
- Nasza pani zasłabła – dokończyła Marie. Powoli go puściły, gdy się upewniły, że nie wbiegnie do pokoju na złamanie karku.
- Jest z nią teraz Lady oraz pan Sardius – dopowiedziała Floreo.
Po raz pierwszy od długiego czasu poczuł, jak panika zaczyna mu się kłębić w dole brzucha. Było źle. Bardzo źle. Wiedział to dzięki pieczęci na jego barku. Czuł jej ból, smutek, ale i... Złość? Na samą siebie? Nie podobało mu się to ani trochę.
W końcu doszedł do nich jego ojciec. Kobiety dygnęły, a on tylko skinął głową. Usłyszał, jak Lord mamrocze pod nosem, że jest już za stary na takie bieganie, na co wywrócił oczami. Damy dworu wyjaśniły ponownie, co się stało. Sirius spojrzał ze współczuciem na syna i położył dłoń na jego ramieniu.
- Skoro jest z nią twoja matka, to będzie dobrze. - Chciał zaprzeczyć, ale się powstrzymał. - Wiesz dobrze jaka jest.
- Wiem, ojcze – odpowiedział, chociaż jego myśli były przy żonie. Musiał wiedzieć, czemu się tak czuła.
Dlatego też stali i czekali. Sekundy, minuty, nie wiedział, czy też nie godziny. W pewnym momencie podeszli do nich zaniepokojeni Damien i Arachne. Naprawdę to doceniał, jednak dobrze zdawał sobie sprawę, że odciągało to ich od obowiązków w straży pałacowej, a szatyn był jej dowódcą.
- Damy sobie radę. Naprawdę – spróbował ich ponownie przekonać.
- Z całym szacunkiem, ale nie wyglądasz, jakbyś dawał sobie radę – odparł mu brunet, poprawiając okulary.
- Cor, możesz sobie być królem, ale nadal znamy się od dzieciństwa. Myślisz, że nas oszukasz? - dodał najstarszy z nich.
- Mam kłamać, by było wam lepiej? - spytał retorycznie, opierając się o ścianę. Wywrócili na to oczami.
Jednak ich przekomarzanie szybko umarło, gdy Sardius wyszedł na korytarz w towarzystwie Lady Orchidei. Starsza kobieta spojrzała pobieżnie na zebranych, ale swoje czerwone oczy utkwiła w synu.
- Co się stało? - czarnowłosy od razu zapytał. Przesuwał wzrokiem pomiędzy swoją matką a przyjacielem, z coraz większą paniką. - Co z Rin i dzieckiem? - Powstrzymywał się, by nie krzyczeć. Nic tym by nie osiągnął, a nie było rozsądnie się wyładowywać na lekarzu i własnej rodzicielce.
- Wasza wysokość... - zaczął blondyn, a króla od razu uderzyło to, jak oficjalny i sztywny jest ton jego głosu. - Ja... Najmocniej przepraszam, nie byłem w stanie nic zrobić – wydusił w końcu. Corvus poczuł, jak zimna dłoń zaciska mu się na żołądku. Nie. To nie mogła być prawda.
- Sardius... O czym ty mówisz? - Spojrzał na niego z niedowierzaniem.
- Corvusie. - Orchidea podeszła do niego i położyła dłonie na jego ramionach, przez co na nią spojrzał. Była niższa o ponad głowę, do tego drobna. Nie wyglądała na prawie pięć tysięcy lat, które liczyła. - Idź tam do niej. Tylko proszę, bądź delikatny i nie oskarżaj jej. Wystarczy, że sama się teraz nienawidzi – mówiła cicho, głosem łamiącym się w paru momentach.
Nie mógł uwierzyć w to, co słyszał. Minął demony i wszedł do komnaty. Okna były zasłonięte ciężkimi kotarami, tak samo łóżko. W samym pokoju paliła się tylko jedna świeca, która dawała nikłe światło. Wtedy ją zauważył. A raczej zauważył tylko jej cień na płachcie, odgradzającej łoże od drzwi. Powoli do niego podszedł, by tylko nie przestraszyć ukochanej.
- Mi amore... - zaczął powoli. Zauważył, jak gwałtownie drgnęła, po czym się skuliła. Szybko obszedł mebel, odgarnął materiał i klęknął na ziemi. Cały czas odwracała od niego wzrok, głowę ukryła w kolanach, jedną dłonią ściskała pościel, a drugą zaciskała na materiale koszuli nocnej na swoim brzuchu. - Kochana...
- Przepraszam – wydusiła głosem ciężkim od płaczu. Dopiero teraz spostrzegł łzy na jej policzkach. Musiała je ukrywać, gdy inni byli w środku. Wiedział, że nie okazywała smutku przy kimś innym niż on. - Tak bardzo cię przepraszam.
- Nie masz za co – odpowiedział szybko. Podniósł się i usiadł na krawędzi materaca. Chwycił dłoń kobiety obok i splótł ich palce razem. - Mi amore. To nie twoja wina.
- Nie... - wyszeptała. - Przepraszam cię, jestem za słaba. - Ponownie zaczęła płakać. - Nawet nie jestem w stanie dać ci dziecka. - Przygarnął ją do siebie i pogładził po włosach, zamykając oczy.
- Mamy jeszcze czas, kochanie – szepnął. Musiał być silny. Dla niej. Spojrzał przelotnie na drzwi, ale domyślał się, że nikt teraz nie będzie śmiał im przeszkadzać. Najpierw sami musieli sobie poradzić ze stratą.
- Boję się, że nie będę mogła – zapłakała. - Jaka ze mnie królowa, kiedy nawet nie mogę dać ci następcy?
- Wspaniała i jedyna w swoim rodzaju – Jego głos drżał od nadmiaru emocji. Paniki, strachu, a teraz i smutku. - Wszystko się ułoży, Rin. Zobaczysz. Jeszcze kiedyś zostaniemy rodzicami.
Nic więcej nie powiedziała. Nie musiała. Oboje potrzebowali teraz ciszy i pogodzenia się z faktami. Z tym, że Rillianne straciła ich dziecko. Z tym, że pokoik, który szykowali, będzie stał pusty przez kolejne lata, a może i wieki. Z tym, że to było ich przekleństwo.
Bycie demonem nie jest łatwe. Razem ze skrzydłami utracili ten dar. Każde dziecko narodzone w Piekle było cudem, szansą na przyszłość, która została im odebrana razem z boskimi przywilejami. Ale nikt nie żałował, nikt nie wyraził skruchy, to nie było w stylu demonów. Tak już jest, trzeba się z tym pogodzić. Może któregoś dnia właśnie do tego pokoju wpadnie roześmiane dziecko, by tylko się do nich przytulić z rana.
Musieli mieć taką nadzieję.
***
~Rillianne P.O.V~
- Corvus! - krzyknęłam cicho, siadając szybko i otwierając gwałtownie oczy.
- Wasza wysokość! - rozległ się krzyk siedmiu osób. Skąd... Rozejrzałam się, uspokajając oddech. Dziewczęta, Sardius, Brangen i Artemis. Byliśmy w mojej i męża sypialni, ja leżałam na łóżku, a pozostali stali dookoła. Byłam ubrana w koszulę nocną.
- Co się... - zaczęłam, ale przerwało mi palące uczucie i ból, idące od biodra. Przyłożyłam lewą dłoń do pieczęci i zaraz tego pożałowałam, gdy ból się nasilił. Jęknęłam cicho.
- Moja pani! - Damy dworu rzuciły się, by mi pomóc. Złapały mnie za ramiona i ostrożnie położyły na materacu.
- Dziękuję... - szepnęłam, zamykając oczy. Na ułamki sekund zobaczyłam ciemne pomieszczenie i młodą, brązowowłosą kobietę o turkusowych oczach, leżącą na sianie. Nie... Musi mi się wydawać... - Co się wydarzyło? - spytałam w końcu, otwierając oczy, by spojrzeć na innych. - Ostatnie co pamiętam, to spacer w ogrodzie...
- Zemdlałaś – wyjaśniła Marie, siadając na brzegu łóżka.
- Przestraszyłaś nas nie na żarty – dopowiedziała Dea, krzyżując ręce na piersiach.
- Nie miałyśmy pojęcia, co się dzieje, więc wezwałyśmy służących oraz lekarza i przenieśliśmy cię tutaj. - Ignis oparła dłonie na biodrach.
- Byłaś taka blada i co jakiś czas mamrotałaś „Nie". Co ci się śniło? - spytała Floreo. Zamknęłam oczy, tylko po to, by znowu zobaczyć turkusowe tęczówki. Pokręciłam głową i spojrzałam na dziewczyny.
- Nic ważnego. To tylko musiały być majaki senne – skłamałam.
- Jest wasza wysokość pewna? - Przeniosłam wzrok na Sardiusa. - Może powinienem dla pewności waszą wysokość przebadać?
- Nie ma potrzeby. - Machnęłam dłonią i zaczęłam się podnosić do siadu, jednak powstrzymały mnie dwórki. - Nie umieram. Tylko zemdlałam. Mam jeszcze dużo pracy.
- Ale to nie znaczy, że powinnaś się teraz ruszać.
- Od trzech lat się przepracowujesz. Spędzasz w gabinecie większość czasu, jedynie wychodząc na posiłki, by zjeść z dziećmi.
- To nie jest dla ciebie zdrowe. Może właśnie dlatego zemdlałaś. Gdy trwały wojny, też ci się zdarzało.
- Postanowione. Spędzasz dziś i kolejne dwa dni w łóżku – mówiły na przemian.
- Dziękuje za troskę, ale nie mogę tego zrobić – oznajmiłam. - Muszę zająć się królestwem.
- My to zrobimy. - Zaraz zaoferowały. - Nawet poprosimy Lorda Lucyfera i Lady Andromedę, by przyjechali.
- Nie ma potrzeby wzywać moich rodziców – zaprotestowałam. - Wystarczy, że pomagali nam niejednokrotnie. Potrzebują odpoczynku.
- Ty także – powiedziała Marie, zgarniając moje włosy z ramienia. - Pozwól sobie pomóc. Jesteśmy twoimi wiernymi służkami od wieków. Wiemy, ile robisz dla Piekła. Teraz czas, by Piekło zrobiło coś dla ciebie. - Nie chciałam tego. Chciałam pracować, by odgonić myśli. Nie chciałam myśleć o...
- Mamo? - Szybko spojrzałam na drzwi do sypialni, w których stał mój synek. - Wszystko dobrze?
- Tak, mój mały – odpowiedziałam i posłałam pozostałym spojrzenie, by nic nie mówili. - Przepraszam, że cię zmartwiłam. - Podszedł do łóżka i wdrapał się obok mnie. Przeczesałam palcami jego czarne jak noc włosy. Miał je po...
- A będziesz jeszcze dziś gdzieś szła, czy zostaniesz? - spytał cicho. Zagryzłam dolną wargę, a po chwili pokiwałam głową.
- Dziś i przez następne dwa dni mam nie opuszczać łóżka. - Spojrzałam na Sardiusa, który kiwał szczęśliwie głową. - Jeśli chcesz, porozmawiam z twoimi nauczycielami byś nie miał lekcji i spędził ten czas ze mną, zgoda?
- Tak! - wykrzyknął i przytulił się do mnie. - Dawno nie mieliśmy leniwego dnia. Ostatni raz jak był tata z nami. - Poczułam małe ukłucie i kolejną falę bólu od pieczęci. Zacisnęłam zęby, by go nie okazać.
- Masz rację. Od tamtego czasu. - Pokiwałam głową. Spojrzałam na pozostałych. - Zawiadomcie moich rodziców o wszystkim. Możecie odejść.
- Tak, wasza wysokość. - Ukłonili się zgodnie i wyszli. Lekko położyłam dłoń na biodrze, ale nadal skóra była rozgrzana. Co się wydarzyło, Corvusie? Czemu... Czemu to zrobiłeś?
~Marie P.O.V~
Zamknęłam za sobą drzwi do komnaty naszej pani. Kątem oka zauważyłam, jak kładzie dłoń na biodrze, po lewej stronie. Z tego co wiedziałam, tam miała pieczęć łączącą ją z królem. A to tylko wzmagało moje zaniepokojenie. Co się stało, moja pani?
Spojrzałam na pozostałe dwórki i westchnęłam głośno. Ignis cicho płakała i Floreo ją pocieszała.
- Będzie dobrze. Wierzę, że to tylko przepracowanie – powiedziała do brunetki, głaszcząc jej plecy.
- Nawet w czasie wojen, nasza pani nie była tak osłabiona – zapłakała, zasłaniając usta dłonią. - Nigdy nie była taka blada i przestraszona.
- Coś się wydarzyło – stwierdziła Dea, patrząc kątem oka na drzwi. - Coś złego. Wszystkie aż za dobrze ją znamy, by wiedzieć, że po Lady Andromedzie odziedziczyła siłę.
- Masz rację. - Pokiwałam głową. - Zauważyłyście jak trzymała dłoń na biodrze?
- Nie. - Najmłodsza z nas pokręciła głową i zaczęła wycierać oczy. - Ale czy to coś znaczy?
- Pieczęć... - mruknęła blondynka, patrząc na mnie. Pokiwałam głową.
- Pieczęć partnerstwa? - dopytała fioletowowłosa. - Ale przecież, to by oznaczało, że coś się stało z królem.
- Dokładnie. A czy to nie dziwne, że nasza pani mdleje i trzyma się za biodro, akurat, gdy jej partnera nie ma od trzech lat? - spytałam.
- Nie wysnuwaj pochopnych wniosków, Marie. - Dea położyła dłoń na moim ramieniu. - Same nie mamy pieczęci, bo się ich zrzekłyśmy tysiąclecia temu. Nie wiemy jak działają.
- Rozumiem obawy Marie – stwierdziła Floreo.
- Myślicie, że król... - zaczęła Ignis, ale pokręciłam głową.
- Dea ma rację. Nie możemy wysnuwać pochopnych wniosków. - Odetchnęłam głęboko. - Jednak nie zapominajmy, kim jesteśmy. A jesteśmy damami dworu, czterema wiernymi służkami Lilith. Jednymi z siedmiu kochanek Lucyfera. Pomagamy tej rodzinie królewskiej od samego powstania królestwa, dlatego Lady Andromeda przyjęła nas na swoje dwórki, gdy wychodziła za króla – powiedziałam stanowczo, patrząc na pozostałe dziewczyny. - Dodatkowo pamiętajmy, że jako strażniczki królestwa, pozostajemy wierne jedynemu prawdziwemu monarsze, w którego żyłach płynie błękitna krew. A jest nim nasza królowa, Rillianne. - Pokiwały głowami. Nie wiem jak to się rozwinie, ale... Musimy być dobrej myśli. Musimy wspierać naszą panią, teraz nas najbardziej potrzebuje.
~Sebastian P.O.V~
Wyszedłem ze stodoły na jej tyły i opadłem na kolana. Przycisnąłem dłoń do barku, zaciskając zęby. Bielało mi przed oczami i ledwo myślałem. Jedyne co dobre to to, że przestała mnie boleć głowa.
Spojrzałem na rozgwieżdżone niebo. Nie... To się nie wydarzyło. Rillianne, moja piękna... Nie wierzę, że to wszystko się stało.
Opierając się ciężarem ciała o ścianę budynku, powoli się podniosłem. Zacisnąłem oczy i zęby, gdy poruszyłem prawym ramieniem. Jakoś... Muszę przetrwać to zadanie do końca. A przede wszystkim, muszę zrobić wszystko, by po moim powrocie Rin mi wybaczyła.
~Grell P.O.V~
Ugh! Zamorduję tą zołzę, gdy tylko ją zobaczę! Tak uwieść mojego Sebcia! A myślałem, że nie może być gorszej informacji, niż ta, że Sebuś ma żonę i dwójkę bachorów.
A skoro o tym mowa... To będzie ciekawe.
- Tato – odezwała się młoda dziewczyna monotonnie, patrząc w stronę stodoły. Demon szedł w naszą stronę, ale jego córka wyszła mu szybko naprzeciw. Mówiła coś szybko w innym języku. To, jeśli się nie myliłem, był język demonów. Zatrzymali się kawałek od nas i rozmawiali, a właściwie to ona cały czas mówiła, a Sebuś głównie słuchał.
- Ciekawe – mruknąłem. Ten rozpieszczony bachor spojrzał na mnie. Wywróciłem oczami. - Ty naprawdę nic nie wiesz, co? - Pokręciłem głową. Wszystko trzeba mu tłumaczyć. - Demony łączą się w pary na całe życie oraz oznaczają swoich partnerów specjalnymi pieczęciami, by móc odróżnić kto jest zajęty, a kto nie – wyjaśniłem. - Biorąc pod uwagę, że Sebuś ma dzieci zgaduję, że jego żona jest jego partnerką. Czyli ma na sobie jej pieczęć. - Spojrzałem ponownie na oba demony i przekrzywiłem głowę. - I patrząc jak trzyma sztywno prawą rękę, ma ją na ramieniu lub barku.
- A jaki to ma niby związek z obecną sytuacją? - spytał. No naprawdę. I niby on jest Kundlem Królowej, który pilnuje całego półświatka?
- Wysil czasem myślenie. Osoby opieczętowane nie mogą, a przynajmniej naprawdę nie powinny, się zdradzać. Gdy jeden z demonów pójdzie do łózka z kimś innym, pieczęcie na jego i jego przeznaczonego partnera ciele zaczynają piec, sygnalizując, że jest coś źle. Im bliżej są ze sobą demony, tym większe pieczenie i ból, prowadzący nawet do omdlenia. Dodatkowo w myślach zdradzonego demona zostaje wyryty wizerunek osoby, z którą został zdradzony – starałem się to wyjaśniać jak najczytelniej. Ale chyba nadal nie zrozumiał. Westchnąłem ciężko. - Z resztą, zapomnij. - Machnąłem ręką. - Chyba skończyli się sprzeczać, chodźmy do tego dziewuszyska.
~Time skip!~
~Your P.O.V~
Nie. Nie miałam najmniejszej siły i ochoty spędzać czasu w jednym pomieszczeniu z... Tą zakamuflowaną kurtyzaną. Dlaczego tata to zrobił? Przecież zawsze mówił, że kocha mamę, więc dlaczego? Przecież słyszałam nie raz, jak mama mówiła z miłością o tacie. Sama widziałam, jak wiele razy okazywali sobie czułość. Więc co się stało? Jeszcze wczoraj wieczorem tata opowiadał mi, jak to się zakochał w mamie i jak jej to powiedział.
Nie rozumiem tego.
- Wygląda na to, że do niebiańskiego chóru zostają wybrani jedynie młodzi chłopcy – stwierdził Ciel. Oparł się o niski murek, nad którym wznosiły się kolumny z łukami. Wzięłam jeden kosmyk, który opadał na moje czoło i zakręciłam go wokół palca.
- To oznacza, że tylko panicz może zbliżyć się do kapłana. - Wtedy też jednocześnie się odwróciliśmy w stronę Grella, który paradował w skradzionym stroju jednego z chłopców.
- Jeśli to niebiański chór, też mogę do niego dołączyć – oznajmił najwidoczniej dumny z siebie. - I jak wyglądam? Pasuje, czyż nie?
- Ahhh – zapłakał chłopiec, stojący obok niego. - Zostałem zbrukany.
- Ty... - zaczął hrabia, ale przerwał mu dźwięk organów. Uniosłam głowę zaciekawiona.
- Już czas na oczyszczenie przez kapłana – zachwycił się chłopiec.
- Oczyszczenie? - mruknął shinigami.
- O co chodzi? - spytał nastolatek. Spojrzałam na tatę i skrzyżowałam ramiona przed sobą.
- O nic. Tylko wyczułem odór butwiejących na ziemi jabłek – stwierdził. A może to odór tego, co zrobiłeś mamie?
Jednak mimo wszystko, byłam zmuszona iść z nimi na tę mszę, czy czymkolwiek to było. W środku było już sporo osób, więc zajęliśmy miejsca w ostatnim rzędzie. Siedziałam nadal ze skrzyżowanymi ramionami i uparcie wlepiałam wzrok w ołtarz przed ławkami.
- Dzisiaj, nieczyści zostaną oczyszczeni – powiedział głośno mężczyzna, stając za ołtarzem. Uniosłam się trochę na siedzeniu, by lepiej widzieć. Obok stała dwójka osób, z których zdjęto płaszcze. Byli nadzy, a na plecach mieli namalowane symbole, te same, które widziałam na jednym z witraży. Klęknęli, a kapłanowi podano dwie książki, które otworzył.
- Czy to Cinematic Record? - spytał tata.
- Jest zbyt daleko, nie widzę wyraźnie – odpowiedział mu Grell. Spojrzałam na niego szybko, ale zaraz odwróciłam wzrok.
- Zagubione i skażone dzieci, pozwólcie, że przeczytam wam Księgę Dnia Sądnego – kontynuował mężczyzna przed nami. - Jill, druga córka farmera, dopuściła się nierządu w wieku piętnastu lat i zaszła w ciążę. Thomas nie dopuścił się zbyt wielu złych uczynków, ale bezsensownie próżnował, a to ciężki grzech. - Wtedy ich ciała pokryła czarna mgła. Zaczęli się wić i krzyczeć z bólu, a inni ludzie pochylili się z założonymi dłońmi. Nagle witraż przedstawiający anioła rozświetlił się jasnym światłem. Zaczęły się na nim wyświetlać sceny z życia tych dwóch osób.
- To jest... - zaczął Ciel.
- Ty, bez cnoty, przepadnij. Ty, nieprzydatny, przepadnij – zaintonował mężczyzna. Podchwycili to inni co spowodowało, że witraż rozbił się na drobne kawałki. Jednak gdy tylko zgasł, okazało się, że nic się nie stało. - Na tej platformie, to co nieczyste, przestaje istnieć.
- Kapłanie! Kapłanie! - wykrzykiwali ludzie. - Jesteśmy wdzięczni! - Okryli ramiona tej dwójki szarymi płaszczami.
Paręnaście minut zajęło, nim wszyscy wyszli z kościoła. My nadal zostaliśmy, by omówić wszystko. Chociaż to nie zmieniało faktu, że w ogóle nie miałam ochoty rozmawiać. Zwłaszcza z tatą. Ha, prędzej się dogadam z Grellem, który mnie nie znosi. Fuknęłam cicho, opierając się o ławkę.
- Dziwne. Książką tego gościa nie jest Cinematic Record shinigami – stwierdził czerwonowłosy.
- To znaczy, że nie posiada mocy ujrzenia przeszłości – dopowiedział Ciel.
- Najwidoczniej – wcięłam się w dyskusję. - Ale w takim razie, co daje im ta książka? I o co chodzi z „oczyszczeniem"? - spytałam. Nastolatek pokiwał głową powoli.
- Ah, wciąż tu jesteś – odezwał się za nami głos kobiecy. Odwróciliśmy się w stronę trzech kobiet. - Zostało ci przydzielone błogosławieństwo niebios. - Spojrzałam na hrabiego. Uśmiechnęłam się lekko, by trochę dodać mu otuchy, chociaż wiedziałam, że pewnie zaczęlibyśmy się spierać, gdybyśmy byli sami.
Uniosłam trochę dłoń, by pomachać do niego, gdy odchodził z tatą i zakonnicami, ale nawet się do mnie nie odwrócił. Westchnęłam ciężko i opuściłam rękę. No tak. Przecież nie byliśmy bardzo blisko.
- Będę na dworze... - mruknęłam do shinigami i wyszłam z kościoła.
Usiadłam na ławce przed wejściem, a drzwi zostawiłam uchylone, by słyszeć, co się dzieje. Teraz zostało mi tylko czekać. Zamknęłam oczy, odchyliłam głowę i odetchnęłam głęboko.
Powoli bawiłam się jedną z naszytych na sukni koronek, by odciągnąć myśli. Od tego miejsca, tego co zrobił tata, tego co ma się wydarzyć. Nie, mam dosyć. Muszę poprosić mamę, bym mogła wrócić do domu. Nie mam zamiaru spędzać w świecie ludzi jeszcze chociaż jednego dnia. A mama potrzebuje teraz wsparcia.
Dźwięk pękającego szkła wyrwał mnie z zamyślenia. Poderwałam się szybko z ławki i wbiegłam do środka. Co tu się...
Tata był owinięty taśmami, które Grell próbował przeciąć... Nożyczkami. Jednak ważniejsze było to, że kobieta w jasnoniebieskiej sukni, o dużych białych skrzydła, trzymała Ciela przy sobie.
- Ciel! - krzyknęłam. Podniosłam brzeg sukni i zaczęłam biec w jego stronę.
- ______! Nie podchodź! - Usłyszałam krzyk taty. Anielica zaciągnęła hrabiego za sobą w jakąś jasną poświatę. - Paniczu!
- Wszystkie przecięte! - Taśmy rozpadły się na pojedyncze fragmenty, które zaczęły opadać na ziemię.
- Idziemy.
Przyspieszyłam bieg i w ostatniej sekundzie wskoczyłam w poświatę za tatą i Grellem.
Muszę...
Ciel...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro