Rozdział 15
~Sebastian P.O.V~
Jak bardzo życie może mnie nienawidzić?
Odpowiedź brzmi - bardzo.
Otworzyłem szerzej drzwi i od razu uchyliłem się przed uderzeniem. Wszedłem głębiej do holu. Uniosłem oczy ku sufitowi, oddychając głęboko. Czy to nie może być zwykły, zły sen?
Ponownie spojrzałem przed siebie, gdzie stała kobieta mojego wzrostu o bladej cerze, czerwonych oczach i, obecnie, brązowych włosach do ramion. Skrzyżowała ręce przed sobą.
- Nawet nie wiesz, jak bardzo mam ochotę cię zamordować – powiedziała.
- Oj, domyślam się – odpowiedziałem. - Nadal nie potrafisz się zachowywać jak dama.
- I akurat ty będziesz mi to wypominać? Dobre sobie – fuknęła, opierając dłonie na biodrach.
- Wiesz... Mam do tego wszelkie prawo.
Spojrzeliśmy na schody, po których schodził panicz.
- Co to za zamieszanie? Kim ona jest? - Jak zawsze w punkt i nawet chwili wytchnienia. No dobrze. Muszę ograniczyć szkody i to jak najprędzej. To brązowowłose coś wyszło do przodu i się głęboko ukłoniło.
- Zwą mnie Ibis. Jestem najstarszym dzieckiem Siriusa i Orchidei – przedstawiła się, na co wywróciłem oczami. Spojrzała na mnie przez ramię, uśmiechając się cwanie.
- Ibis? - Spojrzał na mnie. - Jedna z twoich kochanek?
- NIE! - krzyknęliśmy jednocześnie. Ibis się wyprostowała i popatrzyliśmy na siebie z obrzydzeniem.
- W najgorszych koszmarach sennych sobie tego nie wyobrażam – mruknęła.
- Kijem bym jej nie dotknął – odpowiedziałem jej, krzyżując ramiona. Westchnąłem ciężko. Zaraz zaczną się pytania... - Nie, paniczu. Ibis jest moją siostrą. Bliźniaczą.
- Z naszej dwójki to ja jestem ta starsza – wtrąciła szybko.
- O trzy minuty... - Które wypomina mi odkąd skończyliśmy sto lat.
- Siostra... - wymamrotał panicz. Pokręciłem głową. Że też ona musiała się tu dostać... Życia zaraz mieć nie będę. - Ja... Ja już wracam do siebie do gabinetu – stwierdził, odwracając się na pięcie i wchodząc ponownie po schodach. To jeden problem z głowy, został drugi.
- A co u reszty? Bo u ciebie jak widać wspaniale, ale manier dalej się nie nauczyłaś.
- Wyśmienicie – odpowiedziała, pomijając moją uwagę. - Gratia sobie coraz śmielej poczyna na przyjęciach, a Dalia się zaręczyła. Czekamy na wizytę u króla, by mógł ocenić związek. Przy okazji ojciec chciałby by jej narzeczony, a raczej kandydat na niego, zmierzył się z całą męską częścią rodziny.
- Naprawdę? Słyszałem, że kolejki są długie... - Odwróciłem od niej wzrok. Jeśli w jakikolwiek sposób ujawni, że to do mnie są takie kolejki, to uduszę. Ojcu i matce wytłumaczę. Niech Gratia lub Dalia przejmie za nią obowiązki ojca.
- Tak... Wiesz, król w końcu jest zajęty innymi sprawami. - Spojrzała na mnie oskarżycielsko. - Ale to nie zmienia faktu, że jako ich brat powinieneś wrócić.
- Ibis, z łaski swojej, nie zaczynaj teraz tego tematu – powiedziałem ostrzegawczo. Poza tym, niezbyt podoba mi się pomysł o zamążpójściu Dalii. Jest najmłodsza z całej naszej czwórki. Chociaż z drugiej strony, jeśli jej wybranek jest synem jednego z Lordów mógłby zapewnić jej odpowiednie warunki. Zwłaszcza jeśli się okaże, że są... Mniejsza. Teraz inne sprawy. - Czemu tu jesteś?
- Bo mam coś, co pomoże mojej małej dziewczynce. - Wyciągnęła z kieszeni granatowej, prostej sukni flakonik z bezbarwnym płynem. - Sardius kazał przekazać. - Szybkim ruchem odebrałem jej naczynie, po czym schowałem je do wewnętrznej kieszeni marynarki. - Ej!
- Dziękuję. A teraz wracaj do domu. - Skinąłem jej głową i ruszyłem w stronę mojego pokoju. Im szybciej to podam ______, tym lepiej. Zatrzymał mnie w pół kroku żelazny uścisk na ramieniu.
- Nie tak szybko, Cor. - Odwróciłem się trochę. - Musimy porozmawiać. Na poważnie, bracie. - Spojrzałem na nią kątem oka.
- Dobrze. Poczekaj na mnie chwilę.
Szatynka pokiwała głową i puściła moje ramię. Szybko ruszyłem do swojego pokoju, by podać Minou jej lek.
~Time skip!~
Usiedliśmy z Ibis w salonie. A raczej ona usiadła na sofie, a ja stałem przy oknie i patrzyłem na ogród. Milczeliśmy uparcie. W końcu szatynka westchnęła ciężko.
- Cor, po co to wszystko? - spytała cicho. Odetchnąłem przez nos, zbierając myśli.
- Czemu cię to interesuje, Ibis? - odpowiedziałem jej pytaniem. Spojrzałem na nią przez ramię. Masowała nasadę nosa, jak zawsze, gdy była zdenerwowana. Dobrze wiedzieć, że nadal umiem ją wkurzyć.
- Bo chciałabym, z łaski twojej, wiedzieć czemu mój drogi i jedyny brat postanowił zostawić wszystko i rzucić się, ponownie zresztą, w wir kontraktu. - Opuściła dłoń i spojrzała mi w oczy. - Ostatni raz był na długo nim zostałeś królem, ale nawet wtedy one nie trwały trzech lat.
- Wiem, że wszystko się przeciąga. - Westchnąłem. Podszedłem do sofy i usiadłem obok siostry.
- To czemu się nie pośpieszysz i nie wrócisz do domu? Do nas? Nawet nie wiesz, jak mama się martwi.
- Są... Pewne powody, siostro – powiedziałem po chwili ciszy. - Nie oczekuję, że je zrozumiesz.
- Cor, do jasnej. - Zacisnęła zęby i chwyciła moją dłoń. - Kłóciliśmy się nie raz. Dogryzaliśmy sobie całe życie i twoja zmiana pozycji niczego w tej kwestii nie zmieniła. Ale jesteśmy bliźniętami. Tą nierozłączną dwójką. Jeśli ktoś ma cię zrozumieć, to tylko ja. No, może jeszcze twoja żona.
- Wiem, Ibis. - Spojrzałem na nią i się trochę uśmiechnąłem, po czym westchnąłem. - Wiem o tym dobrze.
- To dlaczego nie chcesz mi powiedzieć? - spytała. Nie odpowiedziałem, na co zostałem obdarowany warknięciem i przekleństwem.
- Język. Damie nie przystoi – powiedziałem automatycznie.
- Czyli mam bawić się w zgadywanie? Dobrze. - Puściła moją dłoń i skrzyżowała ramiona na piersiach. - Jesteś tu, bo znudziło ci się życie pod rygorem pałacowym. - Pokręciłem głową. - W takim razie, jesteś tu, bo znudziły ci się te dusze, których miałeś pod dostatkiem w domu. - Ponownie pokręciłem głową. Tym razem Ibis warknęła. - Jesteś tu, bo znudziła ci się żona. - Spojrzałem na nią surowo.
- Ani razu jej nie zdradziłem. I wypraszam sobie takie insynuacje. - Pozwoliłem oczom przybrać na sekundy barwę purpurową. Wywróciła oczami i oparła się ciężko o wezgłówek. Przeczesała włosy dłonią.
- Poddaję się – fuknęła. - Jesteś okropny, Cor~ - Wywróciłem oczami. Pochyliłem się i wyszeptałem jej do ucha swój powód pobytu. - Że co?! - krzyknęła i odwróciła się do mnie. - Żartujesz sobie?! Jesteś pewny?!
- Nie, nie żartuję. I tak, jestem pewny. - Skinąłem głową. - Jeszcze się nie myliłem w tej sprawie i nie zamierzam się pomylić, zwłaszcza teraz. Sardius wam nie mówił? - Pokręciła głową.
- Mówił, że wydusił to z ciebie, ale nie dzielił się szczegółami. Głupia, męska solidarność. - Muszę pamiętać, by mu podziękować. - Czy twoja żona o tym wie?
- Wiedziała jako pierwsza i jedyna – odpowiedziałem jej. - Była ze mną, gdy to poczułem – wyjaśniłem.
- Nic więcej z ciebie nie wyciągnę, prawda?
- Nie. Zapomnij, siostrzyczko. - Uśmiechnąłem się do niej. Pokazała mi język, po czym potarła skronie.
- Z tobą to są same problemy, braciszku – stwierdziła.
- Z tobą także – odparłem. - To jedna z tych nielicznych rzeczy, które mamy wspólne.
- Nie wypominaj mi tego. Błagam.
Spojrzeliśmy na siebie i pokiwaliśmy głowami, zgadzając się ze sobą. Im mniej jesteśmy podobni, tym lepiej. Dla nas i dla wszystkich wkoło. Wystarczy nam, że ponad pół dzieciństwa byliśmy cały czas porównywani przez pryzmat drugiego. Wtedy to też Ibis zaczęła nałogowo zmieniać kolor włosów, by tylko się jakoś odróżnić. Wtedy też przestała się zachowywać jak przystało, co zresztą dość często z ojcem jej wypominałem. Tak, to jedna z tych rzeczy, których mogła w sobie nie zmieniać. Jako dziecko była idealną damą, o co zawsze dbała nasza matka. A potem wszystko poszło pochyłą w dół.
Spędziliśmy następną godzinę rozmawiając i wspominając dawne czasy. Nawet nie wiedziałem, że w dzieciństwie mieliśmy aż tyle wybryków różnej maści. Może i jesteśmy dziećmi Najwyższego z Lordów, ale do psot byliśmy pierwsi.
Po godzinie pożegnałem się z siostrą, odprowadziłem ją do drzwi, gdzie kazałem jej uważać w drodze powrotnej i pozdrowić resztę rodziny. Odetchnąłem, zamykając za nią drzwi. Wyciągnąłem zegarek kieszonkowy i sprawdziłem godzinę. Miałem jeszcze trochę czasu do podania paniczowi jego podwieczorku. Najpierw muszę sprawdzić, co robią służący, bo są podejrzanie cicho. Potem sprawdzę jak się czuje Minou.
~Time skip!~
Minęły dwa dni. Podawałem ______ lek, według zaleceń Sardiusa, które dołączył do flakonika. Było już lepiej. Temperatura znacznie spadła oraz łatwiej jej było oddychać.
Jednocześnie udawało mi się przywoływać służących do porządku oraz zająć się wszystkim tym, czego potrzebował panicz.
Siedziałem obok łóżka Minou i delikatnie zgarniałem włosy z jej twarzy. Rin rzeczywiście miała rację. Każda choroba dziecka jest jak tortura.
Przymknąłem oczy, wspominając jak z żoną się poznawaliśmy.
***
Kolejny ciężki dzień w Piekle się zakończył. Czarnowłosy mężczyzna przemierzał powoli korytarze pałacowe, mijając służących, którzy się przed nim kłaniali. Mimo, że pochodził z rodziny szlacheckiej, teraz jako głowa państwa trudno było mu się przyzwyczaić do tych głębokich ukłonów. A niby koronowani byli dopiero rok temu.
Fuknął na myśl o tej, którą musiał nazywać żoną. To już nie lepiej było wysłać go do armii? Co też takiego zrobił, że był zmuszony ożenić się akurat z nią? Jego ojciec doskonale wiedział, że jej nie znosił. I oni oczekiwali od nich współpracy, by to królestwo się nie rozpadło? Dobre sobie.
Kiedy mijał stary zegar, spojrzał na jego tarczę. Znowu siedział nad dokumentami dłużej niż powinien. Było już sporo po północy, większość demonów o zdrowych zmysłach już udała się na spoczynek. Ale kto powiedział, że on był o zdrowych zmysłach?
Wszedł na korytarz prowadzący do ich sypialni. Na jednej ścianie było dwoje drzwi, a na przeciwległej tylko jedne, które właśnie prowadziły do ich „wspólnej" sypialni. Tej, która od roku stała pusta i nic nie zapowiadało, że kiedykolwiek się to zmieni. Wystarczyło, że mieli pokoje obok siebie.
Wszedł do swojego. Jak tylko zamknął za sobą drzwi, zrzucił z ramion ciężki, czarny płaszcz obszyty futrem, który był zmuszony nosić. Przeczesał dłonią włosy, by wyswobodzić je z fryzury, wyznaczonej sztywnym protokołem. Zdjął kunsztownie wyszywany biało-czarno-złoty frak i rozwiązał białą wstążkę, którą miał przy kołnierzu czarnej koszuli. Podszedł do okna, z którego było widać fragment ogrodu, który się ciągnął praktycznie dookoła pałacu. Założył ramiona na piersi, oddychając głęboko. W końcu miał trochę spokoju i wytchnienia.
Nagle zauważył jaśniejszy kształt na tle ciemnych roślin. Zmrużył oczy, wytężając wzrok. Nie... Znowu? Od dwóch miesięcy, co noc.
Szybko się odwrócił i wyszedł ze swojej komnaty. Wiedziony ciekawością, zszedł po wielu kondygnacjach schodów do ogrodu pałacowego. Już wolniejszym krokiem przeszedł dróżkami, wyznaczonymi przez białe kamienie. Po paru minutach wszedł do osłoniętej od reszty ogrodu części. Był to otoczony żywopłotem ogród różany z drewnianą altanką i marmurowymi ławkami. Na jednej z nich siedziała młoda kobieta o jasnoróżowych włosach, które swobodnie powiewały na wietrze. Była ubrana w długą do ziemi koszulę nocną, a na ramionach miała zarzucony szal. Nawet jak na Piekło, niektóre noce potrafiły być trochę chłodniejsze, co było tym bardziej odczuwalne dla osób nigdy nie opuszczających królestwa.
Podszedł do niej, kręcąc głową. Co ona tu robiła? Powinna być w pałacu. A jeszcze lepiej, co ona tu robiła już którąś noc z rzędu?
Nagle kobieta poderwała głowę, by spojrzeć na niego. Ich oczy na moment się spotkały. Dziewczyna szybko odwróciła wzrok. Jej policzki zaczął pokrywać delikatny rumieniec. Nie spodziewała się, że zastanie ją w takim miejscu. Zwłaszcza, gdy była tak nieprzyzwoicie ubrana.
Po chwili wstała i, nadal na niego nie patrząc, ruszyła powolnym krokiem przed siebie. Wiedziony czymś ruszył za nią, by zaraz się z nią zrównać. Szli w ciszy, żadne się nie odzywało i nie patrzyło na siebie.
Nim się obejrzeli, na takim milczącym spacerowaniu, minęła im cała noc. Wrócili do pałacu i swoich komnat. Nim różowowłosa zniknęła w swojej, spojrzała na niego i skinęła mu głową.
***
Pokręciłem głową, uśmiechając się trochę. To było tyle wieków temu, a nadal dobrze pamiętam jak z ukochaną się poznawaliśmy. Jak nie potrafiliśmy porozmawiać o najprostszych sprawach i jak musieliśmy się tego nauczyć.
Wyjrzałem przez okno. Zaczynał padać śnieg. No tak, zima zbliżała się wielkimi krokami. Kiedy ______ się obudzi, pewnie będzie chciała wyjść na zewnątrz.
Spojrzałem na nią. Powoli się budziła, nareszcie. Pogładziłem ją po głowie.
- ______. Minou – szepnąłem. - Czas wstawać, kochanie.
- Papa... - wymamrotała, otwierając oczy. Szybko zasłoniła usta, zaczynając kaszleć, po czym przetarła oczy. - Co się stało?
- Spokojnie, Minou. Już wszystko dobrze. - uśmiechnąłem się do niej. Pochyliłem się trochę i ucałowałem jej czoło. Temperatura znacznie spadła. Nareszcie.
~Time skip!~
~Your P.O.V~
Minęło parę dni, odkąd się obudziłam. Tata mi wszystko opowiedział. Szkoda, że byłam nieprzytomna. Chciałabym się zobaczyć z ciocią Ibis...
Wzięłam z szafki nocnej kubek herbaty z miodem i cytryną, którą tata mi przygotował. Popijając ciepły napój, wyglądałam przez okno. Może, jak wszystko dobrze pójdzie, tata pozwoli mi wyjść z posiadłości. Chciałabym się trochę pobawić na zewnątrz. U nas taka pogoda trwa tylko przez jeden tydzień w roku. Nawet nie można się nią długo nacieszyć, bo od razu robi się znowu ciepło.
Odwróciłam wzrok od okna i przeniosłam go na toaletkę. Czas napisać do mamy co się wydarzyło...
_______________________________________________________________________________
Jak wam sie podobał ten rozdział?
Może macie jakieś pomysły na wspomnienia postaci? O czym najchętniej byście przeczytali?
Do przeczytania
Shinoni
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro