Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Córka woza

Dawno temu powstała bajka o Garen, była córką woza w ich górskich szczytach. Miała 22 lata i wokół niej zaczynała być co raz większa presja spełnienia swojego obowiązku jako kobieta. Nagle tata przedstawił jej narzeczonego. Nazywał się Kvive i był szanowanym łowcą w ich wiosce. Miał zostać jej mężem, a ona jego żoną i mieć gromadkę dzieci. Nawet nie znała aż tak dobrze tego mężczyzny, a co wogóle darzyć go miłością.

W tej samej nocy gdy przedstawiono jej Kvive, jako narzeczonego, miała sen. Strzałka wskazywała na początek na Kvive, podmuch wiatru przyszedł i za chwilę strzałka zaczęła się obracać aż się wkońcu zatrzymała. Wskazała prosto na sylwetkę jakieś innej osoby. Garen ją nie rozpoznała, a gdy chciała podejść bliżej, obudził ją Mahtte - Renifer który dostał się do jej namiotu.

Odsunęła biały pysk od siebie i spojrzała zmęczona na stworzenie. Nigdy nie przyzwyczaji się do takich przepudek.

- Niech zgadnę, chcesz iść na spacer pod wodospad? - spojrzała na niego. Oczywiście odpowiedział przychylając głowę na bok, to było jego grzeczne proszenie i równierz potwierdzenie jej słów. - Mhm, niecierpliwy jesteś. Jeżeli jesteś aż taki spragniony, to czemu nie pójdziesz razem z innymi reniferami? Hm?

Stworzenie prychnęło dmuchając na nią powietrzem z swoich nodrzy.

- Nie ma to jak wiaterek o poranku. -  Przetarła twarz koszulką nocną. - Zanim zaczniesz się denerwować, no tak, ja już wstaję. Gdy prosisz jesteś taki miły, ale znam cię zbyt dobrze by się na to nabrać. Zachwilę zaczniesz krzyczeć budząc całą wioskę.

Dziewczyna szybko przebrała się w swoją niebieską sukienkę, ubrała do tego czarne rajstopy, żółty szal, białe rękawice, czerwone ocieplacze na nogi i oczywiście czerwoną czapkę. Teraz była gotowa na wyjście z ciepłego namiotu.  Wzięła szybko kanapkę z serem w rękę i wyruszła z Mahtte pod wodospad. Były już przy nim inne renifery, jak każdego dnia, ale widocznie Mahtte miał jakiś problem z iściem tu bez człowieka.

Dziewczyna usiadła w śniegu patrząc się na stado reniferów jej wioska hodowała. Nie lubiła wstawać rano by prowadzić Mahtte pod wodospad, ale lubiła ten komfort który czuła przybywając zdala od innych z samymi reniferami. Było to dla niej bardzo przyjemne i nie chciałaby nigdy tracić tego komfortu.

- I see reindeers. - Usłyszała obce głosy. Język w którym rozmawiali równierz był dla niej całkowicie obcy.

- Shh, not so loud or they gonna run away.

Dziewczyna szybko się schowała za głazami, nie wiedząc kto się zbliżał. Nie wiedziała co robili w ich górach albo co chcieli od tego miejsca.

Nagle usłyszała strzały. Tłum reniferów uciekł szybko i gdy zerknęła co się działo, zobaczyła jak jeden z reniferów leży martwy na śniegu. Tam równierz stał Mahtte wcale się nie ruszając, jeżeli nie ucieknie za chwilę, równierz będzie leżał na tym śniegu martwy.

- Z nim wieczne kłopoty - pomyślała. Szybko wybiegła z swojej kryjówki i zasłoniła renifera ciałem nie pozwalając ludzią w niego celować.

- Jakim prawem zabijacie nasze renifery? - zapytała, ale ci ludzie wcale nie zrozumieli żadnego z jej słów. - Idźcie sobie w tej chwili, a nie poniosą was żadne konsekwencje.

- Do some of you understand what she is saying? - zapytała jakaś dziewczyna. Jedyne co Garen zdołała w jej zauważyć to brązowe kosmyki włosów pod futrzaną czapką.

- No, not at all.

- I think she doesn't like us killing the animals.

- Hide the weapons - rozkazała. Każdy niewepnie to zrobił, a wtedy dziewczyna spojrzała się na córkę woza. - We are sorry. My name is Janne, J A N N E. What's your name?

- Idźcie sobie, już wystarczająco zrobiliście.

- I doesn't think she wants to talk.  Let's just go.

- But what with our reindeer? - zapytali.

- Leave it. We can hunt somewhere else.

Obcy poszli sobie zostawiając Garen samą z zwierzętami. Gdy sobie poszli, dziewczyna szybko uklękła przy reniferze sprawdzając czy zdoła uratować stworzenie, ale było już za późno.

Od razu wróciła do wioski. Opowiedziała wszystkim co się stało ostrzegając przed obcymi i ich głośną bronią. Po tym wszystkim poszła się zobaczyć z swoją babcią. Choć się ona nie ruszała ze łóżka, była nadal najmądrzejszą kobietą w wiosce. Nikt nie żył tyle lat co ona, co oznaczało, że przeżyła ona najwięcej... Też zaskakująco dużo plotek się kobieta nasłuchuje.

- Áhkku - powiedziala dziewczyna wchodząc do namiotu.

- Moja ákhhut. - Uśmiechnęła się starsza kobieta. - Słyszałam, że spotkałaś dzisiaj obcych. Jacy byli?

- To nie są byle obcy, ale łotry, ánkku. Zabili naszego renifera przy wodospadzie. Mówili obcymi mi słowami i mieli głośną broń która od razu zabiła zwierzę.

- Może szukali jedzenia? Hmm? To nie jest zbrodnia chcieć nakarmić swoje plemię.

- Pewnie masz rację... nie zabili mnie gdy próbowałam bronić Mahtte.

- Ten młody renifer znowu wpakował cię w kłopoty? - zaśmiała się. - Ah, moja ákkhut. Miejmy nadzieję, że mam rację i to jedynie obcy którzy wstąpili na nasze ziemię bez żadnych złych zamiarów. Sama kiedyś spotkałam obcych, ale byłam wtedy starsza od ciebie. Ptaszysko uciekło w dół góry, więc za nim pobiegłam aż na sam dół. Tam znajdywali się obcy. Mówili innymi słowami, inaczej się ubierali i budowali domy z drewna. Byli całkowicie inni od wiosek które znałam.

- I co się stało? - zapytała wsłuchana w historię.

- Nie chcę abyś wyrobiła sobie negatywne zdanie na temat innych obcych.. moji obcy, nie są twoimi. Równierz czasy się zmieniają.

- Nie martw się ákhhu, możesz opowiadać dalej.

- Krótko mówiąc wydawali się przyjaźni, więc ich często odwiedzałam, z czasem równierz przyjaciele szli ze mną... ale tak naprawdę, ci obcy próbowali mnie zmienić w jedną z nich. Nie mogliśmy używać naszych słów przy nich, musieliśmy równierz przychodzić ubrani w ich ciuchy. Tym więcej odmawialiśmy tym bardziej agresywni się wstawali... wkońcu nasza wioska musiała się przenieść, aby zmniejszyć ryzyko ataku.

Garen przez chwilę milczała. Bała się, że coś podobnego przydarzy się niej wiosce jeżeli nie będą ostrożni. Oczywiście nie chciała mówić tego babci, bo to by potwierdziło, że wyrobiła już sobie negatywne zdanie na temat obcych.

- Zmieniając temat, słyszałam, że masz zostać żoną - odparła babcia.

- Mówiłam wszystkim, że nie wyjdę za mąż. Nie znam Kvive, też nie czuję się gotowa na założenie rodziny.

- Nie znasz go? Przecież znasz Kvive od małego. Wychowaliście się razem i nigdy nie widziałam abyście się nie dogadywali.

- Och, ákhhu, brzmisz jak mój áhčči.  - Przewróciła niebieskimi oczami. - Powiem ci to samo co mu, przetaliśmy się znać kiedy on został łowcą, a ja podjęłam rolę opiekowania się stadem reniferów. Minęło 6 lat odkąd mieliśmy prawdziwą rozmową. A nawet jeżeli byliśmy choć minimalnymi przyjaciółmi w dzieciństwie, nie znaczy to, że lubię go w taki sposób. Też pomyśl przez chwilę, nie ma tu wiele osób w moim wieku. Byście mogli tak samo powiedzieć, że Isko albo Sámmol jest moim narzeczonym i bym zaregowała tak samo.

- Isko jest narzeczonym twojej koleżanki.

- Ákhhu!

- Rozumiem, rozumiem. Ale jeżeli nie Kvive, to kto inny?

Garen milczała. Czuła, że gdzieś w głębi duszy znalazłaby odpowiedzieć na te pytanie, ale w tej chwili nie potrafiła je znaleść... albo wymówić na głos.

- Nikt z ich - odpowiedziała szczerze.

Minęły miesiące od tego dnia i świat wiośniał. Gorące słońce rozgrzewało pomału ziemię po zimie. Kwiaty rozkwitały. Ptaki śpiewały. Pszczoły bzyczały do uszów. Pająki się skradały do namiotów. O to rozpoczęła się wiosna.

Garen już dawno zapomniała o obcych, kiedy znowu ich napotkała. Wśród ich  pamiętała albo może i kojarzyła jedynie brunetkę. Była ubrana inaczej... mniej zimowo, ale nadal zdołała rozpoznać dziewczynę. Tym razem nie zdołała się nigdzie schować zanim ją zauważyli. Jedyne co zdąrzyła zrobić, to przestraszyć renifery w taki sposób aby uciekły jak najdalej od obcych. Sama nie zdołała uciec zanim brunetka do niej przybiegła, też nie mogła zostawić Mahtte samego z obcymi.

- Hello. I remember you. - Uśmiechnęła się przyjaźnie.

- Nie podchodź bliżej. - Pokazała dłonią aby się zatrzymała. - Czego chcesz?

- Nazywam się Janne. J A N N E.

- Janne? Co to znaczy?

- Tak, nazywam się Janne. A ty?

Po chwili dotarło do blondynki co to znaczyło.

- Garen. G A R E N - także się przestawiła.

- Karen?

- Garen - poprawiła.

- Garen. - Uśmiechnęła się. -  I hoped to meet you again. We are travlers from the sea land. We would like to meet u mountain people and know your culture better.

- Nie rozumiem.

- U don't understand, huh? - Podrapała się po karku. - Can I go with you to your viallege? - Próbowała pokazać rękoma co miała na myśli. Garen domyśliła się szybko co próbowała powiedzieć jej obca, a na to nie miała zamiaru się zgodzić.

- Mahtte! Wracamy.- Dotknęła renifera ruszając do przodu, on od razu ruszył za nią.

Obca nie miała zamiaru się poddać. Coraz częściej odwiedzała góry rozmawiając z Garen, a Garen wciąż nie mogła rozgryźć jej zamiarów. Czy była obcą jak z opowieści babci? Była może i gorszą albo lepszą wersją tych osób? Nie wiedziała tego, ale wiedziała, że niebezpiecznie ufała Janne. Czuła podobny komfort do tego co czuje gdy jest sama z reniferami. Chce patrzeć na nią przez resztę życia. Nawet jeżeli jeszcze nie rozumie większości co dziewczyna jej mówi, to potrafią się razem śmiać i nie chciałaby tego tracić. Nigdy nie czuła się z kimś tak blisko jak z nią.

Minęło trochę misięcy i ponownie wróciła presja małżeństwa. Według jej ojca została wystarczająco dużo czasu aby przygotować się na ten krok w życiu. Ale Garen wciąż nie chciała, wiedząc, że to  będzie jej największy błąd w życiu.

- Twój áhčči mówił mi, że nie masz zamiaru wychodzić za mąż. Czemu? - zapytała babcia.

- Rozmawialiśmy o tym parę miesięcy temu - westchnęła. - Nie lubię Kvive w taki sposób.

- Swojego áhčči może i okłamiesz, ale mnie nie. Wiem gdy ktoś mówi mi kłamstwa w żywe oczy.

- ...Miałam sen z strzałką. Był w niej Kvive, ale nie na niego wskazała strzałka. Strzałka wskazywała na początek na Kvive, ale za chwilę wskazała na kogoś innego.

- Na kogo wskazywała? - Uśmiechnęła się szeroko kobieta.

- Nie wiem, nie widziałam. Mahtte mnie obudził zanim zdąrzyłam zobaczyć.

- Nie wiem czy okłamujesz mnie, czy siebie, ale twoje serce dobrze wie na kogo wskazywała.

Garen nie odpowiedziała.

- Miałam kiedyś koleżanki, jedna z nich wychowała się w mojej wiosce, druga w sąsiedniej. Zaskakująco często odwiedzaliśmy siebie nawzajem, jakoże wtedy było jeszcze mniej osób w naszym własnym wieku. Matki umierały przy porodzie albo choroby zabierały młode ciała. Byliśmy najlepszymi przyjaciółkami, nie rozłącznym stadem. Nagle zaczęłam coś zauważać, że relacja między moimi koleżanki nie była taka sama jak ze mną. Nawet jako dzieci wiedziały co czuły, ale czy to rozumiały? Nawet my dorośli nie rozumiemy tak skomplikowanego i jednocześnie prostego uczucia. Czym jest te ciepło w mojej klatce piersiowej albo motyle w brzuchu? Czemu się uśmiechamy szeroko myśląc akkurat o tej osobie? Od kiedy są najidalniejszą osobą na świecie?

- Co to było za uczucie o którym mówisz? - Przelknęła ślinę.

- To te samo uczucie którego ci brakuje do Kvive, ale czujesz do kogoś innego. Miłość.

- ... Co się stało z twoimi przyjaciółkami?

- Gdy były młodsze od ciebie wzięły sekretny ślub pod najpiękniejszym światłem księżyca. Zamieszkały równierz razem pod jednym namiotem w innej wiosce. Może i nigdy nie miały dzieci, ale nie tego potrzebowały w swoim życiu, bo i tak umarły stare i szczęśliwe. Pochowano je pod tym samym drzewem, więc do dziś są razem.- Zrobiła przerwę przyglądając się wnuczce. - Pozwól, że ponownie zadam ci moje pytanie. Na kogo wskazała twoja strzałka?

Garen siedziała przy łóżku babci. Długo milczała patrząc się ślepo w ziemię. Przecież znała odpowiedzieć na te pytanie, musiała się jedynie przyznać przed samą sobą kim była ta osoba... albo kim mogła ona być. Nagke Garen musnęła swoją babcię w czoło i szybko wybiegła ze jej namiotu. Biegła aż zobaczyła osobę z swojego snu. Od samego początku strzałka pokazywała na nią, brunetkę będącą od niedawna dużą częścią jej życia.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro