Rozdział 17 Echidna (Andrew)
Upewnij się, że przeczytałeś poprzedni rozdział!!
Powoli zaczynałem odzyskiwać przytomność. Lekko otworzyłem oczy, jednak szybko je zamknąłem ponieważ oślepił mnie blask, który odbijał się od białych ścian pomieszczenia w którym się znalazłem. Zamrugałem kilkakrotnie, aby przyzwyczaić się do światła. Ponownie otworzyłem oczy. Rozejrzałem się. Obok mnie, w identycznej klatce, budziła się Bianca. Przede mną stała piękna kobieta, o rudych włosach. Ubrana była w długą do ziemi, czerwoną skunię. Za nią stały dwa ogromne ptaki, wzdrygnąłem się na przypomnienie upiornego lotu.
- Och sskarbeńku, czyżby przessstraszyły cię moje ptassszyny?- odezwała się kobieta. Przez chwilę miałem wrażenie, że przy każdym „s" jej rozdwojony język się wydłużał. - Mam nadzieję, że dobrze wass potraktowały.
Bianca mruknęła coś w odpowiedzi jednak ledwo co usłyszałem.
- Co? Ssskarbeńku. Nie mamrocz pod nosem- kobieta w natychmiastowym tempie znalazła się przy klatce i zacisnęła swoje kościste palce na prętach. Bianca odsunęła się jak najdalej od kobiety. - Nie bój ssię mnie sskarbeńku. Nic ci nie zrobię. - pomimo, że zdawałem sobie sprawę, iż kobieta nie mówi prawdy, coś w jej głosie mówiło; Zaufaj mi, będzie dobrze, zaufaj.
- Kim jesteś?- zapytałem, kobieta obróciła się w moją stronę.
- Och sskarbeńku, czyżby nie uczyli już herossów o wielkiej Echindzie?- syknęła, spróbowałem przypomnieć sobie cokolwiek związanego z tym imieniem, jednak w mojej głowie była pustka, spojrzałem na Biancę, jej wyraz twarzy mówił o tym, że doszła do podobnych wniosków- Niedługo wssszyscy będą o mnie pamiętać, będą pamiętać, gdy to wszystko się ssskończy
- Co się skończy? - zapytałem
- Och Ssskarbeńku przecież to oczywiste ssskończy się wasze marne życie i czas bogów, nastanie nowa era, era w której będę współrządzić razem z Mistrzem - powiedziała i radośnie zaklaskała w dłonie
- Współrządzić? - zapytała Bianca, w jej oczach pojawiła się iskierka, świadcząca o tym, że ma jakiś plan- Nie wolałabyś panować sama? Przecież, sama miałabyś większą władzę.
Oczy kobiety rozbłysły, a ona sama zastanawiała się przez chwilę nad słowami mojej towarzyszki.
- Massz racje sskarbeńku, massz całkowitą rację- syknęła- mów dalej
- Byłabyś potężniejsza, wszyscy szanowali by cię bardziej niż twojego Mistrza – kontynuowała Bianca – Mogę ci pomóc, mogę ci powiedzieć co robić! Tylko ta wiedza nie może dostać się do niepowołanych uszu. Wypuść mnie a opowiem ci wszystko. - powoli zaczynałem rozumieć plan dziewczyny, jednak byłem przekonany, że się nie powiedzie. Ku mojej radości, powiódł się a Echidna bardzo zafascynowana zdobyciem władzy, podeszła, aby otworzyć klatkę więżącą Biankę. Następnie moja towarzyszka podeszła do niej, nachyliła się jakby chciała wyszeptać jej coś na ucho a następnie wbiła jej w ramię miecz, który jeszcze przed chwilą był długopisem. Zdezorientowana kobieta zapomniała o utrzymywaniu kamuflażu. Oczy jej zrobiły się przerażająco czarne a jej nogi i suknia zafalowały i zlały się w jeden długi ogon jak u węża. Z ust potwora wydarł się ogłuszający wrzask furii. Bianca zamachnęła się i zadała kolejny cios potworze, jednak pomimo jej starań Echidna dalej nie zmieniła się w pył.
- Głupie ptassszysska pomóżcie mi! - potwora wezwała ptaki, które w natychmiast rzuciły się na Biankę, która zaczęła uciekać w stronę korytarza, wymachując mieczem. Chciałem jej pomóc, ale siedząc w klatce to zadanie było utrudnione.
- Hej, ptaszki, tu jestem – krzyknąłem, aby odwrócić ich uwagę, jednak te tylko spojrzały na mnie i wróciły do pościgu za Bianką, która skręcała właśnie w korytarz. Rozejrzałem się, Echidna już dawno podniosła się i ruszyła z pościgiem, zostawiając mnie samego w tej klatce.
Po prostu świetnie.
Rzuciłem się na kraty, aby przynajmniej przewrócić moje więzienie, jeżeli by się powiodło może spowodowałbym trochę hałasu i dałoby to trochę czasu Biance na ucieczkę. Jednak moja próba nie udała się a jedyne na czym stanęło to to, że jutro zapewne będę miał rękę pełną siniaków. Przydałoby mi się teraz trochę napływu mocy czy coś. Po coś w końcu jest się synem Zeusa?
Co nie?
Kopnąłem w kratę, jednak szybko tego pożałowałem, ponieważ w odpowiedzi przeszedł mnie silny prąd. Chwyciłem pręty zrezygnowany.
Bianca już pewnie nie żyje, a ja zgnije w tej klatce z głodu, albo niedługo sam zostanę zjedzony – pomyślałem.
Zamknąłem oczy. Byłem tchórzem. To prawda, ale jedyne o czym teraz marzyłem to ciepła kołdra, gorąca czekolada i ciotka, która mówi, że wszystko będzie dobrze. Marzyłem, aby obudzić się z tego koszmarnego snu i wrócić do normalności nawet jeżeli miałaby ona oznaczać kolejny niezaliczony test z przedmiotu, który i tak do niczego mi się nie przyda. Z marzeń wyrwał mnie krzyk, krzyk Bianki. Ponownie naparłem na kraty. Nikt, przenigdy nie będzie krzywdził moich przyjaciół. Poczułem jak cała moja energia kumuluje się w jednym miejscu, gotowa aby niszczyć, gotowa zwyciężać. Wyobraziłem sobie, że cała ta energia przenika kraty i rozsadza klatkę. Trzask, pręty ustępowały powoli pod siłą energii jaką przed chwilą wytworzył piorun. Kolejny trzask, udało się wybiegłem z tego więzienia, chwyciłem jeden z metalowych prętów, który leżał teraz na ziemi, nie było czasu na rozważanie jak mi się to udało. Ruszyłem na pomoc Biance.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro