Rozdział I
W Clifton nigdy nic się nie działo.
Co do tego jednego Charlotte Quinsley nie miała żadnych wątpliwości. Clifton było najnudniejszą, najbardziej pospolitą miejscowością, jaką można sobie tylko wyobrazić. Co prawda znajdowało się niezbyt daleko od Londynu, ale to w żaden sposób nie dodawało mu uroku czy czaru; nie przejeżdżał tędy nikt znamienity, nikt ważny nie chciał dołączyć do tutejszej – raczej zamkniętej – społeczności.
Najwięcej emocji mogła przynieść rzecz tak absurdalna jak kupno nowej sukni przez jedną z panien Morley czy fakt, iż syn pana Granta znowu pisał do niego z prośbą o pieniądze. Trudno więc dziwić się Charlotte, że uznawała Clifton za najnudniejsze miejsce pod słońcem, nawet biorąc pod uwagę, że dzielnie zajmowała się, czym tylko mogła, i raczej rzadko widywało się ją bez żadnego zajęcia.
Panna Quinsley, chociaż nie należała do najbogatszych panien w okolicy, była powszechnie znana, a to za sprawą tego, iż jej ojciec, pan Thomas Quinsley, był proboszczem tutejszej parafii. Co więcej, większość z mieszkańców Clifton świadoma była tego, iż to właśnie ona pisuje ojcu kazania. Ponadto Charlotte grywała na nabożeństwach oraz prowadziła chór, zajmowała się ogrodem i kiedy tylko znalazła czas, odwiedzała chorych mieszkańców miasteczka.
Jednak jedną z największych jej zalet był fakt, iż kuzynem jej ojca był mieszkający w Bloomfield Park sir Christopher Quinsley. Można się zatem łatwo domyślić, iż sama panna Quinsley do ubogich nie należała, a jej obecność na wszelkiego rodzaju wydarzeniach towarzyskich była dość częsta – ba, należałoby może rzec, iż jej nieobecność zawsze była witana ogólnym zdumieniem i nierzadko troską – bo może panna Quinsley była chora? Może potrzebowała pomocy?
Niektóre z dam w Clifton sądziły, że panna Quinsley niepotrzebnie tak się przepracowuje. Zajęta wszystkim i wszystkimi, niewiele miała czasu dla siebie samej; niekiedy wyglądała na bardzo zmęczoną – a jednak pomimo cieni pod oczami nieustannie się uśmiechała i każdego, kto pytał ją o zdrowie, zapewniała, iż ma się doskonale. Zresztą jej zachowanie nie pozostawiało co do tego żadnych wątpliwości. Nigdy nie wyglądała na smutną czy przygnębioną, czym bezustannie budziła wśród sąsiadów, zwłaszcza wśród młodych panien, zdziwienie, a niekiedy wręcz zazdrość.
Sir Christopher z kolei bardzo żałował, że zajęcia Charlotte nie pozwalają jej na zbyt częste wizyty w mieście, mimo iż wystarczyłoby zaledwie parę godzin, by się tam dostał; sir Christopher posiadał w mieście dom i niejednokrotnie zapraszał swoją młodą krewną, by mu towarzyszyła – jednak jej odpowiedź niemal zawsze brzmiała negatywnie.
– Muszę zostać z ojcem – powtarzała. – Ale bardzo dziękuję za zaproszenie. Beze mnie jednak nie miałby kto zająć się małym Fredem.
„Mały Fred", czyli Frederick Quinsley, miał osiem lat i należał do najenergiczniejszych chłopców w całym Clifton. Wydawać się mogło, że nic go nie męczy i nierzadko bywał utrapieniem – wielebny Thomas Quinsley coraz częściej mówił, że należałoby może umieścić go w jakiejś szkole, która odpowiednio by go ułożyła. Ilekroć jednak taka propozycja padała, Charlotte wstawiała się za bratem, przysięgając, że od tej pory będzie się już zachowywał przykładnie – a pomimo wielkich starań, jakie wkładała w wychowanie chłopca, odkąd ich matka zmarła, nie było widać żadnej poprawy.
Pastor zapewniał swoją córkę, iż poradzi sobie bez jej obecności – niemniej panienka czuła się odpowiedzialna tak za niego, jak i za brata, i za całe gospodarstwo; ponadto czuła, iż nie mogłaby pozostawić chorych i samotnych w Clifton, a jednocześnie doskonale bawić się w Londynie. I na nic zdały się zapewnienia sir Christophera, że wszyscy na pewno poradzą sobie ze wszystkim nawet wówczas, kiedy jej nie będzie.
Niekiedy sir Christopher rozmawiał ze swoim kuzynem, prosząc, by przekonał swoją córkę do zmiany zdania.
– Powinna niekiedy wyjechać z Clifton. Powinna dołączyć do miejskiego towarzystwa; fakt, iż wszyscy znają ją tutaj, niewiele jej przynosi. Nietrudno o takie znajomości w podobnej mieścinie. Charlotte jest już dorosłą panną; wizyta w mieście od czasu do czasu da jej wiele dobrego. Nauczy się prawdziwej elegancji. Pozna nowych ludzi. Kto wie, być może kogoś zachwyci – wszak nie brak jej ani dobrego smaku, ani umiejętności. Jeżeli utknie tutaj na zawsze, jej los będzie pożałowania godny. Co może jej dać Clifton? Nie ma tu nikogo, kto mógłby z czystym sercem uznać, że ma prawo ubiegania się o jej rękę.
Niekiedy sir Christopher zapominał, iż w oczach wielu Charlotte Quinsley była jedynie córką pastora – jednak biorąc pod uwagę fakt, iż on sam był bardzo poważany w towarzystwie, zaś młoda panna Quinsley była jego bliską krewną, miał prawo uważać, że panience należą się większe nieco prawa.
A choćby jednak on czy jej ojciec prosił; nawet kiedy zmartwione starsze damy powtarzały jej, by pomyślała niekiedy o sobie i odpoczęła nieco od obowiązków – Charlotte pozostawała nieugięta.
– Nie mam się czego obawiać – powtarzała z uśmiechem. – Czuję się tutaj szczęśliwa; wykonywanie obowiązków daje mi radość. A jeżeli jest mi pisany los żony i matki, pewna jestem, iż odpowiedni kandydat pojawi się w odpowiednim czasie.
Czasami ktoś podszeptywał jej, że zrządzeniom nieba niekiedy trzeba pomóc – że nic nie wydarzy się samo bez jej udziału. Na nic jednak to wszystko. Charlotte, chociaż twierdziła, że w Clifton nigdy się nic nie działo, wcale nie chciała opuszczać tego miejsca, przekonana o tym, że to właśnie tutaj powinna być. Że to tutaj jest najbardziej potrzebna. Znała tu przecież każdego. Z każdym mogła przywitać się na drodze i zamienić parę zdań na temat żony, męża, dzieci, bydła – czegokolwiek, bo zdawała się wiedzieć wszystko o wszystkich. A te uśmiechy, kiedy przychodziła z koszykiem smakołyków do biednych! Czyżby naprawdę Londyn mógł ofiarować jej więcej radości?
Trudno byłoby rzec, jaka przyszłość ją czekała. Będąc osóbką raczej urodziwą, utalentowaną i pełną życia, a w dodatku posiadając całkiem niemały posag, mogła liczyć na dobrą partię. Jednak w Clifton nie było naprawdę dobrej partii. Owszem, mogłaby wyjść za pana Morleya, czterdziestopięcioletniego wdowca, który z poprzedniego małżeństwa miał trzy wyjątkowo głupiutkie córki, a w dodatku mógł się poszczycić rocznym dochodem w wysokości trzech tysięcy funtów – ale czy taki człowiek mógłby dać jej szczęście? Mężczyzna, chociaż nie można było rzec, by panna Quinsley mu się nie podobała, miał jednak dość rozsądku, by nie oferować jej małżeństwa.
Pastor niekiedy tego się obawiał; zdawał sobie sprawę z tego, iż Charlotte tak święcie wierzyła w to, iż niebo ma dla niej jakiś plan, na który ona nie ma żadnego wpływu, co mogło w pewnym momencie doprowadzić ją do rozpaczy. Gdyby bowiem pojawił się ktoś, kto chcąc ją wykorzystać, zaproponowałby jej małżeństwo, dziewczyna z pewnością zgodziłaby się, nie mrugnąwszy okiem.
– Małżeństwo – powiedziała kiedyś – to jedyna rzecz, która zapewnia kobiecie stabilność. Dzięki temu może zajmować się swoimi obowiązkami bez trosk o jutro; z kolei posiadanie potomstwa to błogosławieństwo – zarówno dla niej samej, jak i dla jej męża, i dla jej ojca. Choćby ze względu na ciebie, papo, będę musiała kiedyś wyjść za mąż; by dłużej cię nie obciążać.
– Nie obciążasz mnie, Charlotte – odparł pastor – i wolałbym, byś nie podchodziła do małżeństwa w podobny sposób. Chciałbym, co prawda, żebyś nie musiała troszczyć się o jutro, ale jednocześnie pragnę, żebyś wybrała kogoś, kogo będziesz kochać i szanować. Byś ze względu na mnie nie wybierała pierwszego mężczyzny, który ci się oświadczy.
– Lecz jeżeli tak ma być – czyż nie powinnam się na to godzić? – spytała Charlotte. – Chociażbym się opierała, ten plan i tak zostanie wykonany; kto wie, czy nie lepiej jest nie stawiać oporu i uniknąć niepowodzeń.
Wtedy pastor modlił się, by Charlotte, zamiast zaczytywać się we wszystkich tych uczonych i teologicznych księgach, które posiadał, wybrała choćby jedną z popularnych powieści – albo żeby znalazła sobie taką lekturę, która uświadomi jej, że takie poddawanie się, jak to nazywała, „woli bożej" może wcale nie doprowadzić jej do szczęścia. Mógł jej powtarzać, że nie każdy człowiek na jej drodze musi pochodzić z nieba – na nic to wszystko.
– Nawet jeżeli to nie będzie dobry człowiek, być może został mi zesłany jako próba; albo po to, bym pomogła mu odnaleźć właściwą drogę.
Pan Quinsley uświadomił sobie, że popełnił błąd, pozwalając jej pomagać w każdym aspekcie jego życia, kiedy było już za późno. Siedemnastoletnia Charlotte stała się zarówno radosną, jak i upartą panienką; a przy tym zaradną, bezinteresowną i okrutnie wręcz naiwną, zaś mijający czas tym bardziej ugruntował te cechy, tak że wszystko wskazywało na to, że w wieku lat dziewiętnastu albo była skazana na staropanieństwo, albo na bardzo nierozważne małżeństwo z najbardziej nieodpowiednim mężczyzną.
Bo chociaż pan Morley nie czynił jej awansów, w Clifton mieszkali inni kawalerowie i wdowcy, którzy dostrzegając zalety panny Quinsley, mogli się jej oświadczyć – a ona zgodziłaby się, nie myśląc ani o charakterze, ani o stanie finansów, ani też o sytuacji danego mężczyzny. Zaś mężczyźni mieszkający w Clifton pozostawiali wiele do życzenia: niektórzy byli głośni i wulgarni; inni biedni niczym myszy kościelne albo wręcz zadłużeni po uszy; a jeszcze inni z kolei po prostu starzy. Pan Quinsley zaś nie mógł sobie wyobrazić swojej córki u boku żadnego z nich; wolałby, aby znalazła kogoś elegantszego, posiadającego choćby niewielki, ale stały dochód – i młodszego od samego pastora.
Z nadejściem jesieni sir Christopher ponownie zaczął prosić swoją młodą kuzyneczkę, by towarzyszyła jemu i jego małżonce podczas wizyty w Londynie tej zimy.
– Powinnaś wyruszyć wraz z nami – nalegał. – Jestem pewien, że taka podróż wiele ci da. Rozmawiałem już z twoim ojcem; nie ma żadnych obiekcji. Poradzi sobie ze wszystkim – z małym Fredem również. Zamiast zamartwiać się sprawami Clifton, pomyśl o korzyściach, jakie może dać ci podróż do Londynu.
– Byłabym zaszczycona – odrzekła zaraz Charlotte – ale ani do głowy by mi to nie przyszło! Wiem, że ojciec poradzi sobie ze wszystkim; jest przecież takim dobrym człowiekiem. Ale zostawiać go zupełnie samego!
Wówczas lady Quinsley zauważyła, że nie zostawi go samego – w Clifton pełno było przecież ludzi, którzy na zimę nie wybierali się do stolicy.
– Och! Zapewne – przyznała gorliwie Charlotte. – Tym niemniej kto mu pomoże? Tyle jest rzeczy do zrobienia! A poza tym – nie tylko jego zostawić – ale i brata – i wszystkich znajomych – pani Jameson tak na mnie liczy! Przychodzę do niej w każdą środę. Bardzo się cieszy na mój widok. Mogłabym ją unieszczęśliwić, wyjeżdżając na parę tygodni i nie pojawiając się u niej.
– Moja droga – odrzekła lady Quinsley – zapewniam cię, że pani Jameson również doskonale sobie poradzi. Powinnaś pozwolić, by od czasu do czasu twoje obowiązki przejął kto inny – może nie twój ojciec... ale przecież w Clifton wiele jest osób, które z wielką radością pomogą tak pani Jameson, jak i wszystkim tym, którym ty tak często pomagasz.
Lady Quinsley była trzydziestodwuletnią, niezwykle elegancką kobietą, obdarzoną wielką inteligencją, a jednocześnie niepozbawioną delikatności. Chociaż z Charlotte nie łączyła jej bardzo intymna przyjaźń, obie panie polubiły się niemal od momentu, w którym sir Christopher przywiózł swoją młodą żonę do Bloomfield Park osiem lat wcześniej. Jedenastoletnią podówczas Charlotte zachwyciła otwartość i bezpośredniość lady Quinsley – i gdyby tylko pastor pozwolił swojej córce na częstsze odwiedziny we dworze, być może jej losy potoczyłyby się inaczej. Lady Quinsley spośród wszystkich mieszkańców Clifton miała najprawdopodobniej największy wpływ na córkę pastora; mogłaby nieco ugładzić jej charakter i wyeliminować choćby część kardynalnych wad.
– Ale obciążać ich moimi obowiązkami! – wykrzyknęła Charlotte. Wyglądała na niepocieszoną i przerażoną taką wizją.
– Nie: ty sama nie sądzisz chyba, że twoje obowiązki cię obciążają, czyż nie? Zatem pozwól im również nacieszyć się tą samą radością, którą ty odczuwasz, ilekroć odwiedzasz panią Jameson czy panią Thursby.
Na taki argument Charlotte nie miała odpowiedzi. I chociaż nadal starała się opierać, wreszcie lady Quinsley udało się wywrzeć na niej obietnicę, iż zimą będzie towarzyszyć jej podczas pobytu w Londynie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro