2. Zostawiam wszystko
Pierwsze co poczułam to straszny ból głowy. Chwilę później zaczęłam drżeć z zimna. Otworzyłam powoli oczy i rozejrzałam się do okoła. Byłam w lesie. Ale co ja tu robiłam? Nie potrafilam sobie przypomnieć. Nie pamiętałam nic od chwili gdy wyszłam z domu. Wiedziałam jedno. Muszę dotrzeć do szpitala. Moja mama tam jest i mnie potrzebuje. Nie mogę jej zawieść.
Z trudem podniosłam się z ziemi, otrzepałam ubrania i ruszyłam na północ, w stronę mojego domu. Całe szczęście, że znam się trochę na kierunkach i lesie. Inaczej nigdy bym nie wiedziała w którą mam iść stronę.
***
Las ciągnął się w nieskończoność. Przeszłam już dobre dwa kilometry, a dalej nie widziałam wyjścia. Co jeśli poszłam w zła stronę? Szybko od sunęłam od siebie tę myśl. Musiałam iść w dobrym kierunku. Nie było innej opcji.
Zatrzymałam się przy drzewie z charakterystyczną dziuplą przypominającą kształtem serce.
- Wreszcie - odetchnęłam z ulgą. Z tego miejsca została zaledwie chwila, żeby wyjść z lasu.
***
- Boże, dziecko! - krzyknęła Ursula widząc mnie przed domem. - Gdzieś ty była tyle czasu?! Wiesz jakiego stracha mi napędziłaś? Nigdy więcej tak nie rób! - zamknęła mnie w żelaznym uścisku i nie chciała puścić.
- Już, dobrze. Przepraszam. Nie chciałam - powiedziałam robiąc skruszoną minę. Ursula nie potrafiła być długo zła, więc po chwili uśmiechnęła się do mnie.
- No dobrze. Wybaczam Ci, ale obiecaj, że więcej tak nie zrobisz.
- Obiecuję - powiedziałam kładąc rękę na sercu.
- Teraz chodź. Twoja mama się wybudziła i chce się z tobą widzieć.
***
Mama wyglądała fatalnie. Jakby w ciągu ostatnich kilku dni postarzała się o parę lat.
- M-mamo? - powiedziałam łamiącym się głosem.
- Page, moja kochana - powiedziała słabo się uśmiechając. - Ty wiesz jak bardzo cię kocham. Jestem z ciebie dumna. Jesteś dobrym dzieckiem - mówiąc to pogłaskała mnie po policzku. Zacisnęła wargi. Widać było, że chce mi coś powiedzieć, ale nie potrafi.
- Mamo? Co jest?
- Chodzi o to, że nie byłam z tobą do końca szczera. T-twój tata nie zginął w wypadku.
- N-nie nie rozumiem. Jak to? Więc co się z nim stało? - byłam równocześnie wesoła i zła. Nie wiedziałam co czuć. Radość bo mam tatę? Złość, bo byłam okłamywana?
- On żyje i mieszka w Nowym Jorku. Nigdy mu nie powiedziałam o twoich narodzinach. Nie wiedział, że w ogóle istniejesz - byłam zszokowana.
- Jak mogłaś to zrobić? - nie potrafilam ukryć wściekłości.
- Musiałam... Dla twojego bezpieczeństwa...
- Ale po co mi to wszystko mówisz?
- Zostało mi zaledwie kila dni, a on jest twoją jedyną rodziną - słowa wypowiadane przez mamę były coraz wolniejsze i sprawiały jej więcej bólu. - Musisz... Z nim... Zamieszkać. On cię pokocha i się tobą zajmie... Tak samo jak ja. - mama zamknęla powoli oczy. Byłam przerażona. Nie wiedziałam co się dzieje. Do sali szybko wszedł lekarz z pielęgniarkami. Próbowali reanimować jednak to nic nie dało. Właśnie do mnie dotarło co się stało.
Moje nogi były jak z waty. Upadłam na ziemię. Zaczęłam płakać jak nigdy wcześniej. I nie przestawałam. Lekarze wyprowadzili mnie z sali, ale to nie przerwało mojego szlochu. Nic go nie przerwało. Trwał on całą noc. Dopiero nad ranem gdy zabrakło mi łez, zaczęłam jedynie pociągać nosem.
- Page Montgomery? - spytał mnie miły kobiecy głos. Podniosłam głowę, patrząc na kobietę wzrokiem pozbawionym jakichkolwiek emocji.
- Tak - odparłam obojętnie. Kobieta była elegancka i ubrana jak ci wszyscy ważni prawnicy i urzędnicy. Włosy miała spięte w kok, a na twarzy miała delikatny makijaż.
Uśmiechnęła się miło.
- Ja jestem Luciana Evens. Miło mi. Jestem tu, żeby zawieść cię do twojego taty.
- A niby czemu miałabym pani uwierzyć? - pani Evens pogrzebała chwilę w torebce i wyciągnęła teczkę pełną papierów. Udawałam, że je przeglądam, jednak za nic się na tym nie znałam. Musiałam zaufać kobiecie na słowo.
- Chyba wszystko jest ok - powiedziałam oddając teczkę.
- A więc, proszę za mną.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro