14. Życie kocha dawać mi w kość
- Ty chyba sobie żartujesz?!? - krzyknęłam wściekła.
- Nie taki był plan - odpowiedział ze złością.
- Tak więc gratuluję największemu czubkowi w tej galaktyce za wymyślenie jeszcze głupszego planu niż on sam!
- Lepiej uważaj jak się do mnie odzywasz, bo jesteś na mojej łasce! - powiedział przypierając mnie do drzewa i kładąc sztylet na mojej szyi.
- Nie boję się ciebie - odpowiedziałam poirytowana.
- A powinnaś - powiedział jadowitym głosem - to ja trzymam nóż na twojej szyi.
*8 godzin wcześniej*
- To na pewno dobry pomysł? - spytałam tatę liczącego krzesła.
- Jaki pomysł? - wyrwałam go z zamyślenia.
- No, to przyjęcie...
- Jasne, że tak. Poznasz resztę Avengers, a poza tym trochę się rozerwiesz.
- Nie jestem tego taka pewna... Nie lubię tłumów - byłam trochę zmieszana.
- Jeszcze wczoraj nie miałaś nic przeciwko. Tony powiedział, że zaprosi tylko najbliższych znajomych.
- Racja, ale to było wczoraj.
- Nie martw się, na pewno będzie fajnie - poklepał mnie dla otuchy po ramieniu i odszedł w stronę Natashy.
Tak naprawdę nie miałam powodu, żeby nie chcieć przyjęcia, jednak wydawało mi się ono złym pomysłem.
Tymczasem rozejrzałam się po pomieszczeniu w poszukiwaniu pracy dla mnie. Mój wzrok zatrzymał się na bogu, który próbował porozwieszać balony. Widząc to Zaśmiałam się pod nosem i podeszłam do Thora, aby mu pomóc w wykonywanej czynności.
- Wielkie dzięki mała - powiedział po skończonej pracy i przytulił się do mnie, o mało nie pozbawiając mnie życia.
- Nie...ma...za...co - powiedziałam próbując złapać oddech.
Po paru sekundach mnie puścił, a ja odeszłam w pośpiechu, aby uniknąć ewentualnej powtórki.
Rozejrzałam się po sali w poszukiwaniu zajęcia, ale nie byłam już do niczego potrzebna. Wyszłam na pusty korytarz i poszłam w stronę mojego pokoju. Gdy byłam tuż przy nim zatrzymał mnie czyiś głos.
- Mam coś dla ciebie!- odwróciłam się i ujrzałam Tony'ego Starka z paczką w ręce.
- To dla mnie? - zdziwiona podeszłam do niego.
- Jasne, że tak. W końcu dzisiaj masz urodziny...
- Ale czy nie powinieneś mi tego dać w czasie przyjęcia?
- Ten prezent nie mógł zaczekać - wręczył mi paczkę i odszedł.
Zaciekawiona zdjęłam ozdobny papier i otworzyłam ją. Wyciągnęłam z niej śliczną sukienkę w błękitnym kolorze. Była na szerokich ramiączkach i zwężana w tali, a materiał był delikatny i miły w dotyku. Bardzo mi się spodobała, Tony'enu udało się trafić w mój gust.
Powiesiłam sobie sukienkę na przedramieniu i weszłam do mojego pokoju. Podeszłam do szafy i odwiesiłam ją. Następnie spojrzałam na zegarek w moim telefonie. Przyjęcie miało zacząć się o osiemnastej, więc zostało mi jeszcze mnóstwo wolnego czasu. Usiadłam przy swoim biurku i wyjęłam z niego białe kartki oraz zestaw kredek. Nigdy nie umiałam dobrze rysować, ale na tą chwilę nie miałam lepszego pomysłu na zabicie czasu. Włączyłam na telefonie muzykę i założyłam na uszy słuchawki. Po chwili zaczęłam rysować.
Nawet nie zauważyłam jak minęły dwie godziny. Wyłączyłam muzykę i przyjrzałam się pracy. Sporo jej brakowało do perfekcji, ale jak na moje zdolności była całkiem niezła. Odłożyłam kartkę do biurka i poszłam się szykować, została mi tylko godzina.
Założyłam na siebie sukienkę i lekko zakręciłam lokówką włosy. Utrwaliłam blond loki lakierem i przypięłam do nich ozdobną spinkę. Dokonałam jeszcze ostatnich poprawek i gotowa wyszłam z łazienki.
Na zegarku była 17:30, nie chciało mi się już czekać, więc wyszłam z pokoju i skierowałam się do głównej sali.
Gdy do niej weszłam oniemiałam z zachwytu. Nie próżnowali, bo sala wyglądała niezwykle efektownie. Rozejrzałam się po niej w poszukiwaniu taty, ale niestety go nie znalazłam. Zobaczyłam za to siedzącą samotnie Natashe.
- Cześć Nat, widziałaś może mojego tatę? - spytałam podchodząc do niej.
- Nie, ale wow. Świetnie wyglądasz! - powiedziała z zachwytem.
- Dziękuję, ty tak samo - powiedziałam zwracając uwagę na jej długą czarną suknię i wysoko upięte rude włosy.
- To twoje szesnaste urodziny? - spytała.
- Tak - odpowiedziałam jej rozglądając się po sali. - Co to za ludzie? - spytałam ją gdy zobaczyłam, że coraz więcej nieznanych mi osób wchodzi to pomieszczenia.
- Pewnie znajomi Tony'ego - przypuściła.
- Miało być mało osób... - powiedziałam smętnie.
- Możliwe, że w pojęciu Tony'ego to jest, mało osób. On kocha tłoczne imprezy.
Westchnęłam ciężko na te słowa i wstałam z metalowego krzesła, na którym siedziałam.
- Poszukam taty - powiedziałam pożegnalnie do Natashy i odeszłam w głąb sali.
Obeszłam ją całą, lecz niestety, nie udało mi się go znaleźć. Zrezygnowana usiadłam na krześle pod drzwiami i postanowiłam na niego poczekać.
- No wreszcie jesteś! - powiedziałam gdy wchodził do środka.
- Przecież przyjęcie dopiero się zaczęło - powiedział zdziwiony.
- Już nieważne...- ucięłam - ważniejsze jest to, czemu tu jest tyle ludzi?
- Nie mam pojęcia. Tony obiecał mi, że zaprosi jak najmniej gości. Chyba ma inne pojęcie tego słowa.
- Właśnie widzę..., no trudno, jakoś to przeżyję - powiedziałam wstając z krzesła.
***
Przyjęcie przebiegało normalnie. Ludzie rozmawiali, tańczyli, jedli. Ja głównie rozmawiałam z niektórymi gośćmi. W pewnym momencie, Tony wyszedł na środek sali i wywołał mnie. Niestety musiałam tam wyjść. Wtedy wszyscy złożyli mi toast i wręczyli mi prezenty urodzinowe. Po wszystkim goście wyszli, a zostali tylko Avengers. Nie pogadałam ze wszystkimi podczas przyjęcia, dlatego teraz miałam na to okazję.
Byli dla mnie bardzo mili i z każdym miałam jakiś temat do rozmowy. Najwięcej rozmawiałam z Wandą, byłyśmy w zbliżonym wieku , więc miałyśmy o czym. Najbardziej jednak spodobała mi się rozmowa z Clint'em.
Opowiadał mi o łucznictwie, a mnie to bardzo zaciekawiło. Później pokazał mi jak strzelać i dał mi spróbować parę razy. Udało mi się trafić tylko raz, jednak Clint powiedział, że to i tak dobrze oraz, że ewidentnie mam do tego talent, tylko muszę dużo ćwiczyć , żeby go rozwinąć. Potem Vision pokazywał mi swoje moce. Były super! Wyglądały sto razy efektowniej niż w telewizji. Ze wszystkich najmniej rozmawiałam z Brucem, przez całą imprezę wydawał się być trochę spięty.
Siedziałam tak do późna, jednak w końcu zrobiłam się zmęczona. Pożegnałam się ze wszystkimi i wyszłam z sali.
Poszłam w kierunku swojego pokoju. W połowie drogi, wydało mi się, że usłyszałam czyjeś kroki. Odwróciłam się za siebie, jednak nikogo tam nie zobaczyłam. Uznałam, że się przesłyszałam i poszłam dalej. Ale, uczucie, że ktoś za mną idzie nie ustępowało. Gdy byłam już pod swoimi drzwiami, nie mogłam go znieść i znów się odwróciłam.
Podskoczyłam przerażona, gdy okazało się, że ta osoba jest tuż za mną.
- Boże, Bruce, dobrze, że to tylko ty - rozpoznałam go - wystraszyłeś mnie...
- Bardzo mi przykro - powiedział z udawaną troską, po czym złapał mnie za nadgarstek.
- Au, to boli - pisnęłam - co ty robisz ?!
- Dobrze ci radzę, nie szarp się i nie krzycz. To i tak nic nie da, a tylko stanie ci się krzywda.
Zaczął mnie ciągnąć w jakimś kierunku.
- Puść mnie ! - krzyknęłam do niego próbując się wyrwać.
Nie zareagował, a tylko posłał mi szyderczy uśmiech. Nie chciałam dać za wygraną, próbowałam krzyczeć, jednak mój głos z jakiegoś powodu mi na to nie pozwalał. Starałam się wyszarpać nadgarstek z jego dłoni. Niestety jego uścisk był zbyt mocny.
- Ale ty jesteś uparta! - zdenerwował się w końcu, gdy nie przestawałam się wyszarpać.
Gdy to mówił miałam wrażenie, jakby jego oczy stały się na ułamek sekundy, jadowicie zielone. Musiało mi się jednak wydawać, bo gdy znów na niego popatrzyłam były błękitne.
Wyszliśmy z bazy. Nie wiedziałam dokąd mnie ciągnął, ale domyślałam się, że do lasu.
Wiedziałam co się stanie gdy tam dojdziemy. Zabije mnie, to pewne. Na tą myśl łzy napłynęły mi do oczu. Nie chciałam mu pokazać, że się boję, dlatego szybko je przegoniłam.
Moje przewidywania nie okazały się błędne. Mo paru minutach byliśmy już w lesie.
Przerażona znów próbowałam wyrwać rękę.
- Silna jesteś jak na zwykłego Midgardczyka, ale nie wystarczająco, żeby mi uciec, dlatego dla świętego spokoju mogłabyś sobie odpuścić - warknął na mnie.
- Midgardczyka? - zdziwiłam się - Mówisz zupełnie jak Thor...
Zaraz... - coś mi zaczęło świtać - ty jesteś Lokim! - krzyknęłam gdy zdałam sobie sprawę z kim mam do czynienia.
Porywacz posłał mi demoniczny uśmiech i po chwili zamiast Bruca, stał przede mną wysoki mężczyzna w zielono-czarnym stroju i czarnymi jak noc lokami, opadającymi na jego ramiona.
- I co teraz?! Zabijesz mnie?! - starałam się zachować zimną krew.
- No co ty, wtedy nie byłoby zabawnie - wyszczerzył się.
Sama nie wiem czy jego słowa mnie uspokoiły, czy jeszcze bardziej przeraziły.
- Więc co ze mną zrobisz? - spytałam.
- Zemszczę się na tych Midgardzkich psach, Avengers. Zamknę ukochaną córeczkę jednego z nich w wiezieniu, tak jak oni zrobili ze mną. Siedziałem w ciasnej, asgardckiej celi przez dziesięć lat! - zobaczyłam nieopisaną furię i wściekłość w jego oczach.
Przestraszyłam się, lecz zobaczyłam w nich coś jeszcze. W jego oczach dało się zobaczyć także smutek... i ...bezradność.
- Gdzie mnie zabierasz? - spytałam będąc zupełnie bezsilna.
- Tam, gdzie nas nie znajdą... - powiedziawszy to wyciągnął wolną rękę w górę i z pomiędzy jego palców wypłynęły zielone smugi światła.
Po chwili, tuż przed nami pojawiła się, mieniąca się na wszystkie kolory, skupiona w słup energia.
Widziałam już coś takiego, gdy Thor przybył na Ziemię. To był magiczny most, Biftost
Loki szybko w niego wszedł, ciągnąc mnie za sobą.
W pierwszej chwili, oślepił mnie blask, który dopiero po momencie stał się znośny dla oczu.
Widok Bifrostu od środka był jeszcze piękniejszy niż przypuszczałam. Przeplatana kolorami, biała energia, otaczała mnie z każdej strony, a powietrze rozwiewało moje włosy.
Lecieliśmy z zawrotną prędkością w górę, gdy nagle coś się stało. Most, jakby przygasł, a my zwolniliśmy. Na twarzy Lokiego pojawiło się przerażenie. Zostaliśmy z ogromną siłą wystrzeleni bokiem mostu. Lecieliśmy przez próżnię, ciagle przyspieszając. Wokół nas wytworzyła się mroczna energia, która nas pochłonęła. Później poczułam już tylko zderzenie z czymś twardym i ból w całym ciele.
***
Gdy wróciła mi świadomość leżałam na ziemi. Próbowałam otworzyć oczy, ale dopiero po chwili mi się to udało. Nad sobą zobaczyłam niebo, jednak nie było jak zawsze błękitne, tylko krwisto-czerwone.
Z trudem podniosłam się do siadu i rozejrzałam się. Parę metrów ode mnie dostrzegłam Lokiego. Bożek siedział na kamieniu, a głowę trzymał w dłoniach. Mamrotał coś pod nosem, włosy miał poczochrane, a oczy podkrążone. Wyglądał jak wrak człowieka.
Podniosłam się z ziemi, czując przy okazji ból w całym ciele.
- Loki! - krzyknęłam, by zwrócić na siebie jego uwagę.
Na szczęście, udało mi się, bo bóg popatrzył się w moją stronę i wstał.
- Tak?! - spytał niemal morderczym tonem.
- Gdzie jesteśmy?
- W piekle - odpowiedział odrobinę ciszej.
- Nie żartuj sobie ze mnie! - zdenerwowałam się - pytam serio!
- Jesteśmy w miejscu poza czasem. Ono nie ma początku i końca, wejścia i wyjścia, kto tu trafia już stąd nie wychodzi. Nie wiadomo czym jest to miejsce i jak powstało. Zakładamy, że po prostu jest, i zawsze było.
To do tego miejsca, zostają zesłane najgorsze i najbardziej niebezpieczne istoty żyjące we wszechświecie. Trafiają tu tylko najgorsi złoczyńcy. Ci nie możliwi do zabicia, którzy przez tysiąclecia uprzykrzali bogom życie, bo nawet oni nie potrafili ich pokonać. To miejsce to wieczna kara. Jednym słowem, znaleźliśmy się w najgorszej wersji piekła.
- Ty chyba sobie żartujesz?!? Czemu to zrobiłeś?!? Czemu nas tu zesłałeś?! - krzyknęłam wściekła.
- Nie chciałem tego! Nie miałem pojęcia, że Odyn zaczarował most! Nie taki był plan! - odpowiedział ze złością.
- Tak więc gratuluję największemu czubkowi w tej galaktyce za wymyślenie jeszcze głupszego planu niż on sam! Co to w ogóle za pomysł, by zamykać mnie w więzieniu, bo ty tam siedziałeś?!? Sam sobie na to zasłużyłeś!!!
- Lepiej uważaj, jak się do mnie odzywasz! Chcesz, czy nie, jesteś na mojej łasce! - powiedział przypierając mnie do drzewa i kładąc sztylet na mojej szyi.
- Nie boję się ciebie - prychnęłam poirytowana.
- A powinnaś - powiedział jadowitym głosem - to ja mogę w każdej chwili poderżnąć ci gardło.
- Nie zabijesz mnie - odpowiedziałam przekonana, co jeszcze bardziej go rozzłościło.
- Skąd ten pomysł?! - przycisnął mnie mocniej do drzewa.
- To proste... Nie zrobiłeś tego wcześniej.
Z jakiegoś powodu, nie zabiłeś mnie gdy byłam nieprzytomna. Dlatego teraz,też tego nie zrobisz.
Popatrzył na mnie gniewnie, lecz po chwili odwrócił swój wzrok.
- Nienawidzę cię! - powiedział przez zęby i się ode mnie odsunął.
- Ja ciebie bardziej! - odpowiedziałam gdy odchodził, po czym z ulgą złapałam oddech.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro