•4•
Słyszałam zrównany oddech Cole'a na sąsiednim łóżku. Spał. Ja jednak męczyłam się już drugą godzinę i oczekuję tylko na to by zmrużyć powieki i odpłynąć.
Jak widać Morfeusz ma co do mnie inne zamiary.
Wstałam z westchnieniem z łóżka i podeszłam do okna. Gwiazdy błyszczały na granatowo-czarnym niebie. Uśmiechnęłam się sama do siebie. Cole się chyba nie obrazi jak wyjdę na parę minut? W końcu muszę poukładać myśli.
Wyszłam z sypialni i biorąc kurtkę wyszłam z domku.
Od razu zrobiło mi się lepiej. Uczucie zimnego powietrza na mojej skórze, mimo to że pobudziło mnie jeszcze bardziej, jest naprawdę przyjemne.
Postanowiłam się przejść. Przede mną rozpościerał się ogromny las w którym się znajdowaliśmy.
Błądząc pomiędzy wielkimi drzewami rozmyślałam nad dzisiejszą sytuacją. Co z moimi rodzicami? I co się stało? Kto nas napadł? I przede wszystkim, czym był głos w mojej głowie?
Szłam tak przez jakąś godzinę, może dwie? Odwróciłam się spowrotem w domku, jednak ten już dawno zniknął mi z oczu.
Ups?
Spojrzałam znowu w górę. Była pełnia. Kolejne coraz to większe chmurki pokrywały niebo. Rozejrzałam się dookoła za jakąkolwiek poszlaką. Za czymś co pomoże mi wrócić do chatki.
Jednak lasy były zwykle słynne z tego że wszystko wyglądało tak samo. W tym przypadku nie było inaczej.
Postanowiłam więc zawrócić w stronę z której przyszłam.
Gdy przechodziłam obok jednego z identycznych drzew które mijałam niedawno, zakręciło mi się w głowie. Z nieba nie pozostało nic, nie było już widać tego nieba dla którego w ogóle wyszłam na dwór.
W końcu po drugiej stronie ścieżki odnalazłam główny powód moich poszukiwań.
Domek znajdował się dokładnie jakieś dziesięć metrów przede mną. Ruszyłam biegiem gdyż sytuacja w której się znajdowałam nie za bardzo mi się podobała.
- Vivian! - Usłyszałam za sobą głos.
Odwróciłam się by ujrzeć Cole'a.
- Co ty tu...
- Vivian! - Usłyszałam drugi głos. Odwróciłam się do chatki gdzie stał...Cole?
Coś mi tu nie gra.
To jest ich dwóch?
- Chodź do mnie - Usłyszałam głos za sobą - To manipulator! Musimy uciekać! - Cole za mną miał przerażoną minę lecz jego oczy były puste.
Miałam jednak wątpliwości. Jak miałam wybrać skoro oboje są podobni?
- Nie! Vivian! - Krzyknął ten koło chatki - Proszę nie słuchaj go!
Spojrzałam jeszcze raz na Cole'a stojącego za mną. Jego oczy przybrały kolor intensywnego czerwieniu. Patrzył na mnie mroźnymi oczami z groźnym uśmieszkiem.
- Uciekaj! - Usłyszałam za sobą. Nie musiałam długo zwlekać z wyborem. Rzuciłam się biegiem w stronę domku gdzie stał ten “prawdziwy„ Cole. Gdy tylko wpadłam w jego ramiona nastała ciemność...
••••
Obudził mnie ktoś kto przeraźliwie mocno targał moje ramię.
- Vivian! - Otworzyłam oczy. Leżałam w swoim łóżku a nade mną stał przerażony brunet.
- Cole? - Spytałam, już naprawdę mam wątpliwości czy to ten prawdziwy.
Chłopak odetchnął z ulgą.
- Miałaś koszmar - Bardziej stwierdził niż spytał.
Koszmar? Nie wiecie jaką ulgę poczułam. Przetarłam ręką oczy ręką spowrotem opadając na poduszkę.
- Wszystko dobrze? - Spytał.
Rozejrzałam się po pomieszczeniu całkowicie ignorując jego pytanie.
- Vivian? - Wstałam z łóżka i powolnym krokiem skierowałam się do okna. Coś mi tu nie pasowało.
- Vivian! - Krzyk Cole'a sprowadził mnie na ziemię. Odwróciłam się do chłopaka jednak było za późno. Coś z hukiem walnęło mnie w tył głowy ówcześnie wybijając szybę w oknie...
- Vivian! - Obudziłam się z krzykiem.
Nie wiem w ogóle skąd zdobyłam się na jakikolwiek odgłos.
Spojrzałam na Cole'a
- Jesteś prawdziwy? - W głowie miałam mętlik. Nienawidzę snów w snach. To jest wręcz depresyjne, każdy mój najmniejszy wyczyn mógł okazać się snem.
- Tak, co ci się przyśniło?
Odpowiedziałam chłopakowi wszystko nie pomijając ani jednego szczegółu.
Pod koniec brunet przytulił mnie by dodać mi nieco otuchy. I nie skłamie, pomogło.
Teraz siedzimy na “śniadaniu„ głównie składającego się z owoców leśnych.
- To co? Wyruszamy zaraz po zjedzeniu?- Z rozmyślań wyrwał mnie głos Cole'a.
Spojrzałam na niego pytająco
- Tak wcześnie? - Potaknął
- Musimy wyjść wcześniej by zdążyć przed zmrokiem. - Wytłumaczył
- Gdzie zdążyć?
- Do schronienia - Przewrócił oczami- chyba że chcesz żywic się tym wcale nie tuczącym czymś.
Uśmiechnęłam się lekko. Jednak nadal miałam nadszarpnięte myśli. To wszystko działo się zdecydowanie za szybko.
- A czy nie lepiej wyruszyć wieczorem by móc się dobrze ukryć?- Chłopak zastanowił się chwilę po czym posłał mi ciepły uśmiech.
- Lepiej - Potwierdził - Ale w nocy nie znajdę należytej drogi - Powiedział a ją potaknęłam.
- A tak poza tym w nocy kręci się duzo nie przyjemnych typków. - Zmrużył oczy.
Zbliżała się dwunasta. Szliśmy w ciszy.
Co jakiś czas Cole kopał kamienie leżące mu na drodze.
- To...- Wreście postanowiłam odezwać się pierwsza.
- Wiesz kto nas zaatakował?- Wiedziałam że wie, ale chciałam usłyszeć to z jego ust.
- Tak. - ściągnął brwi jakby zastanawiał się czy mi powiedzieć.
- To byli oni. A dokładniej było ich trzech - Przystał - Nazywają ich trzema napastnikami. Ich imiona to o ile pamiętam Clarence, Aaron i jest jeszcze dziewczyna - Zniżył głos. - Clementine.
-
Ah - Tylko na tyle było mnie stać.
— Każdy z nich...- Zaczął - Ma jakąś swoją "moc".
Clarence potrafi stać się niewidzialny, potrafi zamaskować swój zapach i schować się nawet w miejscu w którym najmniej się go spodziewasz. A Aaron kiedy obierze sobie jakiś cel -
Spojrzał na mnie - Będzie dążył do jego spełnienia i nic go nie powstrzyma, nawet piekielne tortury.
- To musi być straszne - Postanowiłam się odezwać.
- Jest
- Co potrafi Clementine? - spytałam nie do końca wiedząc czy chce wiedzieć.
- No cóż - Wypuścił powietrze z płuc
- Clementine jest dość...giętka, potrafi wedrzeć się gdzieś szybko i zwinnie zanim zdołasz wykonać jakikolwiek ruch.
Zamarłam. Przed oczami stanął mi obraz mnie wypadającej z okna.
- To ona mnie wypchnęła... - Wyszeptałam a Cole potwierdził.
- Tylko ona potrafi wejść na najbardziej strome góry lub nawet ściany. - Wytłumaczył - Ale nie rozmawiajmy już o tym
Pokiwałam głową i już więcej się na ten temat nie wypowiedziałam
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro