•3•
Nigdy nie byłam pewna tego co robię.
Zawsze przewracałam się ciągle by za chwilę się podnieść i tak od nowa. Nigdy nie miałam prostej drogi. Nadszedł czas bym wreście się za siebie zawzięła.
Stoję właśnie przed lustrem i ślepo wpatruje się w napis na szkle, napisany czerwoną szminką. Znaczy. Tak myślę że to szminka...
Are you Alone?
A poniżej znajdywał się bezczelny napis:
Yes :)
Przestraszyłam się nie na żarty. Przetarłam ręką oczy a literki po chwili zniknęły. Nie rozumiem tego. To pojawia się tak naprawdę z nikąd. Ale nadal nie mogę pojąć znaczenia tych słów.
Shining Star is DEAD
Are you Alone?
Yes :)
To robi się coraz bardziej dziwne, nawet dziwniejsze od Cole'a. Chociaż gdyby on miał coś z tym wspólnego to nie byłabym zdziwiona.
- Vivian, idziesz? - Usłyszałam z dołu głos mamy. Powiedziała że mnie podwiezie za co byłam jej niezmiernie wdzięczna, przynajmniej nie będę musiała jechać autobusem i znosić te wszystkie wredne spojrzenia.
••••
Jakieś dwadzieścia minut później, przekroczyłam próg szkoły. Westchnęłam cicho i ruszyłam na poszukiwanie Cole'a, obiecałam mu rozmowę.
Znalazłam go koło sklepiku szkolnego w którym kolejki były wieczne i najbardziej sprzedawały się fastfoody.
- Hej - Przywitałam się, a ten nareście podniósł wzrok znad telefonu.
- Hej - Odpowiedział - Jak tam?
- Dobrze - Starałam się by moja odpowiedź brzmiała wiarygodnie, prawda jest taka że w ogóle nie spałam. Do tego jeszcze ten napis na lustrze.
- No więc? - Spytał
- No więc, co? -
- Po coś się chyba Spotkaliśmy - Zaśmiał się.
- A więc... Chciałabym wiedzieć, skąd znasz moje dane osobiste? - Rzuciłam prosto z mostu - Nazwisko, adres, numer... - Wyliczałam gdy ten ściągnął brwi w niezrozumieniu
- Jeśli chodzi o numer to jakby coś w sekretariacie są numery uczniów - Że co?
- I tak po prostu dali ci mój numer? - Spytałam niedowierzając
- Nie do końca. - Zmarszczył brwi - Najpierw musiałem im wpoić że cię faktycznie znam i że potrzebuje zeszyt z matmy. Tam też przy okazji dowiedziałem się o nazwisku - Zamurowało mnie, to było takie proste, a ja byłam tak daleka od prawdy...
- A adres? - Czułam jak pieką mnie policzki, oskarżałam go tak naprawdę za nic.
- Mieszkamy na przeciw siebie - Powiedział wyraźnie rozbawiony tym faktem, no albo ewentualnie moją reakcją.
Zrobiłam duże oczy ze zdziwienia. Jestem głupia.
- Zdziwiona? - Kiwnęłam głową, gdy nagle telefon Cole'a zawibrował i ten bez słowa się ulotnił.
••••
W tak krótkim czasie wiele spraw zostało wyjaśnionych, tak samo jak pojawiły się nowe zagadki.
Siedziałam właśnie w pokoju i udawałam że odrabiam biologię. Tak naprawdę myślałam. Myślałam nad tymi wszystkimi dziwnymi rzeczami. Ale skoro sprawa z Cole'em się wyjaśniła to ta z lustrem też powinna mieć jakiś logiczne wyjaśnienie.
Westchnęłam cicho gdy usłyszałam cichy stukot. Rozejrzałam się po pokoju. Dopiero po chwili doszło do mnie skąd dobiegał dźwięk. Podeszłam do okna i wychyliłam się. Nie zauważyłam osoby która sprawnie przedostała się do mojego pokoju i wypchnęła mnie tak że wyleciałam...
Pisnęłam po czym zamknęłam oczy szykując się na zderzenie z gruntem. Co jednak nie nastąpiło, zamiast tego wylądowałam na czymś miękkim, a dokładniej w czyichś ramionach.
- Okej? - Usłyszałam przy uchu znany głos. Cole. Byłam jednak zbyt roztrzęsiona by mówić. Wszystko działo się strasznie szybko.
Zginiesz marnie
Usłyszałam trzask dobiegający z domu
Nie ma dla ciebie ratunku
Poczułam jak Cole kładzie mnie na ziemię i szepcze coś w stylu "zaraz wracam„ jednak w tej chwili mam to gdzieś.
Dlaczego jeszcze żyjesz?
Jestem jak w amoku, nie mogę się ruszyć.
To koniec!
Usłyszałam pisk. Należał do kobiety...mama.
To wyrwało mnie całkowicie z...tego czegoś. Rzuciłam się biegiem w stronę wejścia do domu.
Jednak drzwi nie ustępowały, głos w mojej głowie nieustannie próbował mnie zniszczyć. Powtarzał ciągle sposoby na powolną i bolesną śmierć. Moją śmierć.
- Vivian! - Krzyk Cole'a był ostatnim co usłyszałam...
Darkness is here. For you...
Obudziłam się, biorąc mocne hausty powietrza. Rozejrzałam się dookoła. Miałam na dzieje że to wszystko to jeden wielki sen. A jednak. Leżałam na trawie, tuż pod balkonem. Koło minie siedział Cole, co jakiś czas rozglądając się z niepokojem.
- Co jest? - Zawołałam siadając.
- Ci...- uciszył mnie brunet.
- Bo nas usłyszą - Spojrzał na mnie.
W jego tęczówkach dało się dostrzec całe mnóstwo emocji.
Smutek, troskę i...współczucie?
- Gdzie rodzice? - Jeśli coś im się stało, nie daruję sobie tego.
- Są w bezpiecznym miejscu. - Wytłumaczył - A my też powinniśmy już być.
- Chodź - Pociągnął mnie za rękę
Biegliśmy przez polane aż po las. Naprawdę zaczęłam się zastanawiać czy on się w ogóle kiedyś męczy, jednak było to w tej chwili moje najmniejsze zmartwienie. Po kolejnych godzinach, wreszcie dotarliśmy do małej chatki dobrze ukrytej w lesie.
Cole otworzył mi drzwi i wpuścił pierwszą. Wnętrze zapierało dech w piersiach. Ściany jak i podłoga składały się z ciemnego drewna, na podłodze rozpościerał się wielki dywan, na którym stała ogromna sofa. Oprócz ładnie ozdobionego kominka stojącego w rogu, nie było żadnego innego źródła ciepła.
Całość oświecał mały żyrandol wiszący na suficie.
Oprócz dwóch innych par drzwi za którymi skradała się pewnie łazienka i sypialnia, nie było tu innych pomieszczeń. Ogólnie było tu bardzo...przytulnie.
- Co to było? - Odezwałam się jako pierwsza.
Chłopak spiął się niebezpieczne na samą wzmiankę o tym... Jak mam to właściwie nazwać? Napadzie? Naskoku?
- Nie ważne - Wzruszył ramionami
- Ważne - Wycedziłam
- Jakby nie patrzeć, prawie zginęłam - Wyrzuciłam ręce w geście kapitulacji.
Cole tylko westchnął ciężko i zajął miejsce na kanapie. Posłałam mu pytające spojrzenie a ten poklepał miejsce obok siebie.
Przewróciłam oczami, ale posłusznie zajęłam miejsce koło bruneta.
- Stało się to jakieś szesnaście lat temu.
Wtedy gwiazdom moim skromnym zdaniem, się trochę za bardzo nudziło. Postanowiły pobawić się w czary mary - Tłumaczył żywo gestykulując rękoma. - No i stworzyli istotę podobną do niemowlęcia. Miała się ona rozwijać jak prawdziwy człowiek. Z pokarmem i takimi sobie innymi bzdetami.
W końcu doszły do wniosku że czas by...- zaciął się by poszukać odpowiedniego słowa - by... To dziecko, znalazło sobie rodzinę w śród 'śmiertelników' - Pokazał palcami cudzysłów. - Noc zgłosiła się do pomocy i zaniosła je gdzieś, nikt nie wie gdzie. I ja próbuję je odnaleźć. - Wypiął dumnie pierś.
- A...- Zaczęłam - Co to ma wspólnego ze mną?
- Nie wiem - Prychnął - Ale skoro cię zaatakowali to coś musi w tym być. Niestety nie ma odwrotu - Wzruszył ramionami - Siedzimy w tym razem.
- Nie ma takiej opcji że ci pomogę szukać tam jakieś córki gwiazd.- Zmierzyłam go wzrokiem a ten tylko przewrócił oczami.
- Dobra Edwards. - Weschnął - Ja chce znaleźć córkę gwiazd a ty chcesz dostać się do rodziców - Zaraz...czy to szantaż? Mimo wszystko pokiwałam głową
- To będziesz musiała mi pomóc - Wyszczerzył się.
Jeszcze będę tego żałować...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro