Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

•3•

Nigdy nie byłam pewna tego co robię.
Zawsze przewracałam się ciągle by za chwilę się podnieść i tak od nowa. Nigdy nie miałam prostej drogi. Nadszedł czas bym wreście się za siebie zawzięła.

Stoję właśnie przed lustrem i ślepo wpatruje się w napis na szkle, napisany czerwoną szminką. Znaczy. Tak myślę że to szminka...

Are you Alone?

A poniżej znajdywał się bezczelny napis:
Yes :)

Przestraszyłam się nie na żarty. Przetarłam ręką oczy a literki po chwili zniknęły. Nie rozumiem tego. To pojawia się tak naprawdę z nikąd. Ale nadal nie mogę pojąć znaczenia tych słów.

Shining Star is DEAD
Are you Alone?

Yes :)

To robi się coraz bardziej dziwne, nawet dziwniejsze od Cole'a. Chociaż gdyby on miał coś z tym wspólnego to nie byłabym zdziwiona.

- Vivian, idziesz? - Usłyszałam z dołu głos mamy. Powiedziała że mnie podwiezie za co byłam jej niezmiernie wdzięczna, przynajmniej nie będę musiała jechać autobusem i znosić te wszystkie wredne spojrzenia.

••••

Jakieś dwadzieścia minut później, przekroczyłam próg szkoły. Westchnęłam cicho i ruszyłam na poszukiwanie Cole'a, obiecałam mu rozmowę.
Znalazłam go koło sklepiku szkolnego w którym kolejki były wieczne i najbardziej sprzedawały się fastfoody.
- Hej - Przywitałam się, a ten nareście podniósł wzrok znad telefonu.

- Hej - Odpowiedział - Jak tam?

- Dobrze - Starałam się by moja odpowiedź brzmiała wiarygodnie, prawda jest taka że w ogóle nie spałam. Do tego jeszcze ten napis na lustrze.

- No więc? - Spytał
- No więc, co? -
- Po coś się chyba Spotkaliśmy - Zaśmiał się.

- A więc... Chciałabym wiedzieć, skąd znasz moje dane osobiste? - Rzuciłam prosto z mostu - Nazwisko, adres, numer... - Wyliczałam gdy ten ściągnął brwi w niezrozumieniu

- Jeśli chodzi o numer to jakby coś w sekretariacie są numery uczniów - Że co?

- I tak po prostu dali ci mój numer? - Spytałam niedowierzając

- Nie do końca. - Zmarszczył brwi - Najpierw musiałem im wpoić że cię faktycznie znam i że potrzebuje zeszyt z matmy. Tam też przy okazji dowiedziałem się o nazwisku - Zamurowało mnie, to było takie proste, a ja byłam tak daleka od prawdy...

- A adres? - Czułam jak pieką mnie policzki, oskarżałam go tak naprawdę za nic.
- Mieszkamy na przeciw siebie - Powiedział wyraźnie rozbawiony tym faktem, no albo ewentualnie moją reakcją.

Zrobiłam duże oczy ze zdziwienia. Jestem głupia.

- Zdziwiona? - Kiwnęłam głową, gdy nagle telefon Cole'a zawibrował i ten bez słowa się ulotnił.

••••

W tak krótkim czasie wiele spraw zostało wyjaśnionych, tak samo jak pojawiły się nowe zagadki.
Siedziałam właśnie w pokoju i udawałam że odrabiam biologię. Tak naprawdę myślałam. Myślałam nad tymi wszystkimi dziwnymi rzeczami. Ale skoro sprawa z Cole'em się wyjaśniła to ta z lustrem też powinna mieć jakiś logiczne wyjaśnienie.

Westchnęłam cicho gdy usłyszałam cichy stukot. Rozejrzałam się po pokoju. Dopiero po chwili doszło do mnie skąd dobiegał dźwięk. Podeszłam do okna i wychyliłam się. Nie zauważyłam osoby która sprawnie przedostała się do mojego pokoju i wypchnęła mnie tak że wyleciałam...

Pisnęłam po czym zamknęłam oczy szykując się na zderzenie z gruntem. Co jednak nie nastąpiło, zamiast tego wylądowałam na czymś miękkim, a dokładniej w czyichś ramionach.
- Okej? - Usłyszałam przy uchu znany głos. Cole. Byłam jednak zbyt roztrzęsiona by mówić. Wszystko działo się strasznie szybko.

Zginiesz marnie

Usłyszałam trzask dobiegający z domu

Nie ma dla ciebie ratunku

Poczułam jak Cole kładzie mnie na ziemię i szepcze coś w stylu "zaraz wracam„ jednak w tej chwili mam to gdzieś.

Dlaczego jeszcze żyjesz?

Jestem jak w amoku, nie mogę się ruszyć.

To koniec!

Usłyszałam pisk. Należał do kobiety...mama.
To wyrwało mnie całkowicie z...tego czegoś. Rzuciłam się biegiem w stronę wejścia do domu.

Jednak drzwi nie ustępowały, głos w mojej głowie nieustannie próbował mnie zniszczyć. Powtarzał ciągle sposoby na powolną i bolesną śmierć. Moją śmierć.
- Vivian! - Krzyk Cole'a był ostatnim co usłyszałam...

Darkness is here. For you...

Obudziłam się, biorąc mocne hausty powietrza. Rozejrzałam się dookoła. Miałam na dzieje że to wszystko to jeden wielki sen. A jednak. Leżałam na trawie, tuż pod balkonem. Koło minie siedział Cole, co jakiś czas rozglądając się z niepokojem.
- Co jest? - Zawołałam siadając.
- Ci...- uciszył mnie brunet.
- Bo nas usłyszą - Spojrzał na mnie.
W jego tęczówkach dało się dostrzec całe mnóstwo emocji.
Smutek, troskę i...współczucie?

- Gdzie rodzice? - Jeśli coś im się stało, nie daruję sobie tego.

- Są w bezpiecznym miejscu. - Wytłumaczył - A my też powinniśmy już być.

- Chodź - Pociągnął mnie za rękę

Biegliśmy przez polane aż po las. Naprawdę zaczęłam się zastanawiać czy on się w ogóle kiedyś męczy, jednak było to w tej chwili moje najmniejsze zmartwienie. Po kolejnych godzinach, wreszcie dotarliśmy do małej chatki dobrze ukrytej w lesie.

Cole otworzył mi drzwi i wpuścił pierwszą. Wnętrze zapierało dech w piersiach. Ściany jak i podłoga składały się z ciemnego drewna, na podłodze rozpościerał się wielki dywan, na którym stała ogromna sofa. Oprócz ładnie ozdobionego kominka stojącego w rogu, nie było żadnego innego źródła ciepła.

Całość oświecał mały żyrandol wiszący na suficie.
Oprócz dwóch innych par drzwi za którymi skradała się pewnie łazienka i sypialnia, nie było tu innych pomieszczeń. Ogólnie było tu bardzo...przytulnie.

- Co to było? - Odezwałam się jako pierwsza.
Chłopak spiął się niebezpieczne na samą wzmiankę o tym... Jak mam to właściwie nazwać? Napadzie? Naskoku?
- Nie ważne - Wzruszył ramionami
- Ważne - Wycedziłam
- Jakby nie patrzeć, prawie zginęłam - Wyrzuciłam ręce w geście kapitulacji.

Cole tylko westchnął ciężko i zajął miejsce na kanapie. Posłałam mu pytające spojrzenie a ten poklepał miejsce obok siebie.

Przewróciłam oczami, ale posłusznie zajęłam miejsce koło bruneta.
- Stało się to jakieś szesnaście lat temu.
Wtedy gwiazdom moim skromnym zdaniem, się trochę za bardzo nudziło. Postanowiły pobawić się w czary mary - Tłumaczył żywo gestykulując rękoma. - No i stworzyli istotę podobną do niemowlęcia. Miała się ona rozwijać jak prawdziwy człowiek. Z pokarmem i takimi sobie innymi bzdetami.

W końcu doszły do wniosku że czas by...- zaciął się by poszukać odpowiedniego słowa - by... To dziecko, znalazło sobie rodzinę w śród 'śmiertelników' - Pokazał palcami cudzysłów. - Noc zgłosiła się do pomocy i zaniosła je gdzieś, nikt nie wie gdzie. I ja próbuję je odnaleźć. - Wypiął dumnie pierś.

- A...- Zaczęłam - Co to ma wspólnego ze mną?

- Nie wiem - Prychnął - Ale skoro cię zaatakowali to coś musi w tym być. Niestety nie ma odwrotu - Wzruszył ramionami - Siedzimy w tym razem.

- Nie ma takiej opcji że ci pomogę szukać tam jakieś córki gwiazd.- Zmierzyłam go wzrokiem a ten tylko przewrócił oczami.

- Dobra Edwards. - Weschnął - Ja chce znaleźć córkę gwiazd a ty chcesz dostać się do rodziców - Zaraz...czy to szantaż? Mimo wszystko pokiwałam głową

- To będziesz musiała mi pomóc - Wyszczerzył się.

Jeszcze będę tego żałować...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro