Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

23

-Więc zostałem wujkiem?!-krzyknął
-nie ekscytuj się tak. Jeszcze całe 7 miesięcy.
-no tak jasne...-zamyslił się.-ale będę wujkiem!
-och Robin-dziewczyna w jego wieku o jasnych włosach za tyłek i ubrana w czarne getry i Cropp top w kolorze miętowym.
-wiec wy też planujecie swoje życie razem?-zapytałam rozbawiona tym jak przytulił swoją dziewczynę.
-jezcze nie wiem. Chodzimy ze sobą od prawie roku ale to wiesz...-ona chyba nie była wtajemniczona w nasz ,,magiczny,, świat.
-nie chce was wyganiać ale za dwadzieścia pięć minut mam wywiad i ogłoszenia dla Gotham więc muszę iść.
-jasne. Umówimy się później.-pomachała mi a Robi mnie przytulił i wyszli. Ubrałam się w białą zwiewną sukienkę i szpilki. Zawiązała włosy w luźnego koka i wyszłam do ludzi.
-witam się mieszkańcy Gotham. Dzisiaj jest ten wspaniały dzień gdzie mogę wam powiedzieć jak nasze miasto się zmieniło. Otworzyliśmy place zabaw dla dzieci, zrobiliśmy remonty starych kamienic. A całe Gotham zostało rozświetlone.
-opowiedź nam jak to się stało że tak młoda dziewczyna przejęła biznes ojca?
-dlaczego od tak dawna pani ojciec się nie pokazuje?
-pani z racji swojego miejsca może nam powiedzieć gdzie jest Batman?
To ostatnie zbiło mnie z nóg.
-nie wiem gdzie teraz znajduje się nasz stary bohater Gotham. Nikt tego nie wie więc policja i wojsko faja specjalne szkolenia.
-Batman miał córkę czy zniknął razem z nią? A może to nie była jego córka?
-ja...ja...
-Dziękuje to koniec wywiadu-dwoch ochroniarzy zabrało mnie z podestu na którym stanęła Domi (centaurzyca) która dzięki zaklęciom sprawiła że jej końskie nogi zamieniły się w ludzkie. Ale może je pokazywać.-chcialabym powiedzieć że stale nadzoruje przebiegajace w bazie szkolenie policji Gotham. Nie musicie się o to martwić...-zamną zamknęły się drzwi i słyszałam tylko przytłumione krzyki ludzi. Usiadłam na kanapie w holu i zrzuciłam szpili z nóg. Łzy poleciały mi z oczu. Ojciec miał tutaj być! Nie w żadnym innym wymiarze! Obok recepcji stanął Barry i spojrzał na mnie. Nie odzywała się. Usiadł na picie obok kanapy i siedział. Podał mi chusteczkę a ja wytarłam łzy.
-to dla wszystkich jest ciężkie. Zniknięcie ich bohaterów tak nagle i bez zapowiedzi. Wiem że może moje słowa nic nie zmienia ale...przykro mi Rena. Przykro mi że nie mogłem nic zrobić. Że mnie tu z tobą nie było. Dla mnie był tylko gościem w masce i pelerynie który stracił rodziców i stał się obrońca Gotham. Ale dla ciebie była to jedyna rodzina. Ale masz nas. Przyjaciół. Jeżeli tylko będziesz chciała wszyscy zjawimy się by ci pomóc.-spojrzalam na niego.
-dziękuje Barry. Ale syndrom ojca ci się włączył?-zaśmiał się pod nosem i przytulił mnie.
-golabki. Mamy jeszcze dzisiaj obiad z szefem sztabu generalnego i dyrektorem jakieś firmy. A potem spotkanie z pisarka dla dzieci.
-kopytko kiedy stałaś się lepszą sekretarka i zarządcą niż Peter?
-ja jestem Kawowym nie czepiają się.-przez hol przeszedł chłopak trzymając w ręce kawę i telefon.-jadne załatwione. Ale dzisiaj jest cały dzień zajęta.
-halo?-odezwała się Domi do telefonu.-nie dzisiaj o 16. Chce pan przełożyć? Tak ale termin jest dopiero w środę. Oczywiście. Tak będzie pasować. Nie nie dzisiaj jest zajęta. Cały dzień tak. No oprócz tej 16. Dobrze powiadomie jaka to by była godzina?-weszła do swojego małego biura.
-kawa-Peter podał nam kubki-doyknął palcem słuchawki w uchu.-tak. co chcesz? 16? Dobra. -Rena masz wolna godzinę ten cały Garet odwołał spotkanie.
-okay. Powiedz Dominice żeby napisała do tej pisarki że może przyjechać wcześniej-pokiwał palem w moją stronę
-zrobi się. Nie głupia przecież nie mówię do ciebie! Przełóż spotkanie Kawa? Jasne mam czas...-wyszedl a ja się zaśmiałam.
-zawsze tak jest?
-nie. Bardzo rzadko ale jak mam masę spotkań to oboje są ,,w pracy,,.
-rozumiem.

Na spotkaniu...
-dzień dobry-przywitałam się wchodząc do pokoju w którym siedziała dziewczyna w moim wieku.
-O dzień dobry. Strasznie trudno się go pani dostać.
-dzisiaj jest całkowite urwanie głosy a wieczorem przyjeżdżają znajomi więc musiałam przełożyć pani spotkanie.
-jestem Peny
-Renesme-podalysmy sobie ręce.
-napiłam książki o tym magicznym świecie który znają tylko dzieci ale obydwa wydawnictwa ja odrzuciły bo zaczyna się tragicznym wypadkiem.
-och proszę się nie przejmować. Jeżeli nie tu to może w Metropolis?
-tacy ludzie jak ja nie mają tyle pieniędzy. Mieszkam w jednej z tych kamienic które były odbudowywane ostatnio. Uczę się a dodatkowo pracuje na nocki w sklepiku spożywczym na rogu.
-dobrze. Jezeli chcesz mogę wysłać twoja książkę do starych znajomych w Metropolis. Oni mają znajomości. Jeżeli dobrze pójdzie do przyszłego wtorku twoja książka będzie już stała w księgarniach.
-naprawde?! Och dziękuję!
-dobrze możesz zostawić mi tu pendrive a ja go wyśle. A teraz musimy kończyć bo jestem umówiona.
-jasne dziękuję jeszcze raz.-wyszla a ja poczłapalam na górę do pokoju i padłam na łóżko.
-ojoj i co mu zrobimy-zasmial się Barry.
-zamknij się. Jestem wykończona a jeszcze te urodziny Mamby...
-powiedź jej że nie dasz rady.
-nie widziałyśmy się od paru dobrych lat nie mogę jej wystawic-powiexzialam rzucając szpilki w kąt.
-jak chcesz-podszedl do szafy. Miał jeszcze mokre włosy po kąpieli. Ubrałam czarne getry z wysokim stanem i koszulę. Ogarnęłam moje włosy i wyprostowałam je.
-dlugo jeszcze?-usłyszałam zza drzwi łazienki.
-poczekaj-psiknelam się perfumami MM i wyszłam.-mozemy iść-zlapałam moja torebkę i wyszliśmy z pokoju. Gdy Barry zamykał drzwi w ścianę uderzyło coś małego. Odwracałam to. Batarang. Otwierany jak ten mój. Spojrzałam na chłopaka i wrzuciłam przedmiot do torebki.
-już?
-tak-oparłam i wyszliśmy po chwili wsiadając do samochodu.-szkoda mi tej Peny. Ma wspaniały talent ale nie ma jak go rozwijać.
-zaproponuj jej pracę u siebie. Będzie mieć kasę na szkole, na mieszkanie a dodatkowo możesz jej zaproponować pracę z taką ilością godzin że będzie miała czas na naukę i pisanie-powiedział wychylając głowę i opierając się na kierownicy.
-może faktycznie masz rację.-zamilkłam.
20 minut później byliśmy na miejscu. Stara kamienica z grafitti na ścianie. Całe ADHD mieszkało tu od dawna. Byłam prawie pewna że w środku nic się nie zmieniło.
Myliłam się. Gdy weszliśmy do środka czuć było już zapach pieczonego kurczaka. Ściany były świeżo pomalowane a na podłodze były dębowe panele. Zamiast pomazanych sprayem kloszy nad naszymi głowami wisiał piękny żyrandol kryształowy. Kanapy były obite jakimś miękkim materiałem a zdjęcia ADHD wisiały w wielo ramkowej  ramce na ścianie nad kanapą. Wtedy salon i pokoje były kolorowe i pełne grafitti. Z kuchni po usłyszeniu otwieranych drzwi wyszła blondynka z różowymi końcówkami. zmierzyła mnie wzrokiem a zza jej nogi wystawała głowa małej dziewczynki.

-Rena?]

-Mamba?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro