Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

22

Siedziałam za biurkiem i czytałam prośbę o podpisanie petycji. Petycja była o tym żeby zbudować plac zabaw dla małych dzieci.
-kawa!-przywitał się uśmiechnięty Piter. Kim podniósł głowę. Wilk leżał na olbrzymiej poduszce przy biurku.
-nie mówiłaś że masz psa- Kim kichnął i zawarczał.
-to nie jest pies Piter. Tylko wilk. A inna sprawa że to Kim-wil rozciągnął się i zamienił w chłopaka.
-siema. Prywatna ochrona panienki Wayne-podał mu rękę.
-mniej więcej. Siadaj Pete.
-Dzięki-usiadł wcześniej podając mi moją kawę. Kim położył się na poduszce i podwinął ogon do brzucha. Pomiział go po łbie na no zastrzygl uszami.
-co tam Pete?
-żyje. Co tam masz?
-sonda. Chcą zbudować plac zabaw dla dzieci.
-dzieci w Gotham?
-Peter wychowałam się tutaj. Też kiedyś byłam dzieckiem.
-nie wiedziałem. Zgodź się.
-nie wiem czy to dobry pomysł. Ludzie są w niebezpieczeństwie a wandalizm tu jest na wielką skalę.
-ludzie będą bezpieczni. Wystarczy postawić tam dwóch policjantów.
-dobra ty to podpisz-chłopak wziął długopis i podpisał.
-proszę-przewrocilam oczami. Jeżeli zastanawiacie się kim jest Pete to robi za kawowego i kogoś jak sekretarka-musze iść. Robota wzywa.
~wiesz że twierdzą że jesteście razem?
Zaczęłam się śmiać gdy Pete wyszedł.
-to głupota.
Odłożyłam ją na półkę i spojrzałam przed siebie. Do gabinetu wparowało mi z 10 osób. Ubrani w czarne getry lub spodnie i białe bluzy z jakimś rysunkiem. Jedna z dziewczyn z czarnymi włosami zrobiła balona z gumy.
-slucham.
-przytulił zobaczyć co baletnica robi w biurze.-dziewvzyna usiadła na biurku.
-nigdy nie byłam baletnicą.
-ta nigdy tego nie lubilaś-do biura wszedł Barry Alen.-ale że nie poznajesz ekipy?-wstałam-musze i stanęłam przy ścianie. Na ich bluzach było wyraźnie ADHD.
-Ło...Nie spodziewałam się was tutaj.
-no wiesz. Jesteśmy rodziną czy tego chcesz czy nie.
-spotkajmy się na obiedzie. Opowiecie mi o wszystkim.
-to co? Jak zwykle naleśniki?
-nie. Zabiorę was na spaghetti z serem.
-Taaak!-krzyczała wychodząc. Nachyliłam się by podpisać umowę ale poczułam że ktoś się na mnie patrzy.
-wcale nie zerwałaś wtedy zaręczyn.
-co?-podnioslam głowę na Barrego
-dalej masz pierścionek-spojrzałam na moją dłoń. Był tam pierścionek z drobnym diamencikiem.
-taa... Ty mnie dalej kochasz Barry?
-tak-podszedł do mnie i objął mnie w talii. Dałam mu się pocałować. Dalej wspaniałe całował.-chcesz być dalej moja narzeczoną?
-nawet...-Kim stanął obok niego i odsunął go ode mnie.
-wiesz ona jest TĄ dziewczyną i myślisz że jak zniknął jej ojciec to ty możesz wszystko?
-Kim
-wiec zastanów się czy chcesz tu jeszcze być.
-KIM
do biura wszedł Peter
-o sorry-zatrzymał się i spojrzał na nas.-Kim odsuń się.-wystawił rękę z sieciami strzelił w chłopaka a ten zamienił się w zwierzę. Warknął ale jego...jego oczy były czerwone. strzelił mu w łapy i pysk a potem przewrócił go.
-spokojnie-odsunelam się.-mozecie isc-spojrzałam w oczy zwierzęcia. Powoli zmieniały barwę z powrotem na niebieski.
-wyszlusmy z biura i stanęliśmy przed budynkiem.
-co się z nim stało?
-nie wiem. Jakoś dziwnie dużo spał i ciągle się wiercił. Może miał koszmary?
-może faktycznie masz rację. Co do mojego pytania...
-tak Barry. Ale zostań w mieście dobrze?
-oczywiście.-przytulił mnie i po chwili namysłu weszliśmy z powrotem do budynku. W biurze była tylko pustka.
-nie wychodzili przecież-zamyslilam się a Barry wskazał na okno-to wiele wyjaśnia.

Jakiś czas później...
Z racji iż mam 19 lat to uznaliśmy z Barrym że ślub możemy zrobić w przyszłym roku.
Jestem z chłopakiem szczęśliwa a gdy podwijam prawy rękaw bluzy widzę lekko niewidoczny znaczek błyskawicy. Wracają wtedy wspomnienia i te dobre i te złe.

Wstałam z łóżka i podbiegłam do telefonu. Barry dalej spał na materacu skąd przed chwilą wstałam. Ubrana tylko w bluzkę Allena i puchowy szlafrok do kolan którego nie zawiązywałam. Podeszłam do telefonu w biurze gdyż moja sypialnia była drzwi dalej. Oparłam się o biurko i zadzwoniłam telefonem stacjonarnym do Robina.
~halo?
-cześć braciszku.
~Rena wiesz która jest godzina?
-martwiłam się. Co u ciebie?
~ucze się. Po to pojechałem na uczelnię.
-wiem głupku przecież nie pytam o naukę.
Wiedziałam że się uśmiechnął.-co tam się stało?-wstał i chyba wyszedł z pokoju.
~mam dziewczynę okay?
-to świetnie. Wiesz że Barry przyjechał?!
~chyba przybiegł.
-dla niego jeden pies.
I w tym momencie przypomniał mi się Kim który przestał się odzywać.
~Rena mam wykłady dopiero po południu idę spać.
-nie chce szybko być ciocią!-zaśmiał się pożegnał i rozłączył. Wyjrzałam za okno. Stała tam czarna bestia i w tym momencie spojrzała na mnie. Wybiegłam z budynku i gdy stałam na schodach wilk chciał uciekać
-stoj nie możesz mi powiedzieć?
Zamienił się w chłopaka.
-mogę. W ten dzień miałem koszmar. Czasami duchy leśne robią wilkom siano z mózgu. Dlatego przewidziałem jego przybycie ale widziałem jeszcze tragedie. Pełni krwi i szkła...
-martwiłeś się o mnie...
-a jak! Myślałaś że jestem tylko zwykłym psem?
-nigdy tak...
-Rena. Chciałem cię chronić ale duszki przejęły kontrolę. Coś jak wścieklizna. Dlatego zostaje w lesie.
-nie możesz odejść! Nie teraz gdy potrzebuje przyjaciół!
-Masz Barrego i Petera kogo jeszcze chcesz?
-mojej starej poduszki. Przecież to ty siedziałeś ze mną gdy byłam załamana zniknięciem taty.-otworzul usta, zamknął je i podkręciłem głową.
-musisz to jakoś rozwiązać.-odwrocil się i chciał odejść ale zatrzymał się gdy odezwałam się do niego.
-wiedziałam że nie warto ufać wilkom. Kiedyś to Blacky odeszła a teraz ty. Czyli wszyscy jesteście tacy sami. Tylko że Blacky kiedyś wróciła by mi to wytłumaczyć. A ty? Po prostu odejdziesz...-odwruciłam się i weszłam do środka.

Taki krótki ale w następnym będzie niespodzianka
~Rena

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro