Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 48

 Odgarnęłam włosy z twarzy czując, jak niesforne kosmyki postanowiły zaatakować moje oczy. Jeszcze nigdy nie czułam tak ogromnej ulgi i satysfakcji naraz. Doskonale zdawałam sobie sprawę, że odpowiadałam właśnie za morderstwo mężczyzny, który dowodził Złymi Aniołami. Czy czułam się z tym źle? Skądże. Czy miałam wrażenie, że właśnie popełniłam błąd? Niby dlaczego? Znajdą nowego dowódcę. Czy byłam się, że naprawdę zaczną mnie ścigać pragnąc zemsty? Właśnie tego oczekiwałam.

I może dla innych było to czystym wariactwem, jednak ja pragnęłam jedynie znów poczuć tą adrenalinę. Miałam wrażenie, że właśnie odzyskałam samą siebie, a spokój, który w sobie czułam był we mnie dobre kilka miesięcy temu w domu – mojej wiosce. Westchnęłam cicho rozkoszując się metalicznym zapachem, który z minutę na minutę stawał się coraz bardziej intensywny.

Otwierając oczy dostrzegłam, jak w ciemną plamę krwi spada wielkie, białe pióro. Domyślając się do kogo może ono należeć, natychmiast się odwróciłam rozglądając się badawczym wzrokiem, jednak nigdzie nie dostrzegłam Gabriela. Czy to możliwe, że tak szybko mnie znalazł? Może Arie powiedział mu, gdzie mam zamiar iść, a ten postanowił do mnie przylecieć? Po chwili, która trwała zdecydowanie za długo, w końcu zrozumiałam do kogo może należeć to pióro. Bojąc się co mogę zobaczyć, powoli odwróciłam głowę chcąc spojrzeć na swoje plecy.

– To chyba jakiś żart – szepnęłam patrząc wielkimi oczyma na swoje własne skrzydła, które nie wiadomo kiedy i jakim sposobem wyrosły. Otworzyłam szeroko buzię podziwiając ich potęgę i wielkość. – Jasna cholera.

Spróbowałam kilka razy nimi poruszyć, aż w końcu udało mi się zrozumieć ich mechanizm. Nie mogłam uwierzyć, że właśnie wyrosły mi skrzydła. Owszem, gdy dowiedziałam się prawdy na temat mojego pochodzenia, poszperałam trochę w książkach pragnąc dowiedzieć się podstawowych informacji. Wiedziałam, iż ten archanielski symbol wyrasta w dość młodym wieku, na przełomie siedemnastu – dwudziestu lat i dzieje się to w sytuacjach ważnych dla naszego życia, jednak nie sądziłam, że stanie się to akurat w tej chwili. Spodziewałam się wszystkiego – podczas ślubu, podczas walki z Lucyferem, czy podczas znalezienia się w niebie, jednak nie to. Nie teraz.

Uniosłam je do góry nie chcąc ich pobrudzić we krwi Cartera, czy pozostałej dwójki.

– Mam cholerne skrzydła – burknęłam nie mogąc w to uwierzyć. Uśmiechnęłam się sama do siebie nie mogąc wyjść z podziwu.

W końcu otrząsnęłam się zdając sobie sprawę, że nie powinnam być tu tak długo. W końcu było to miejsce moich wrogów i w każdej chwili mogli się oni pojawić. Nie tracąc już więcej czasu wyszłam z pomieszczenia chcąc wydostać się na świeże powietrze. Miałam zamiar przetestować te cudeńka i nie miałam zamiaru czekać, ani chwili dłużej. Z uśmiechem wymalowanym na twarzy wyszłam z zamku, a następnie rozejrzałam się uważnie nie chcąc tracić czujności. Nie mogłam przecież dać się podejść jakimś głupim Caidosom od razu po tym jak zabiłam ich władcę. Rozprostowałam skrzydła, by po raz drugi zrozumieć ich mechanizm, a następnie zamachnęłam się nimi pragnąc wzbić się w powietrze.

***

Wolność. Tak, zdecydowanie to pierwsze słowo, które przychodzi mi na myśl, gdy widzę świat dosłownie z góry. Las, który kiedyś wydawał się tak ogromny, jest niczym kropla w morzu. Będąc tak wysoko mogłam dostrzec stolicę Dobrych i Złych Aniołów naraz pomimo że wcześniej wydawało mi się, że są od siebie oddalone o długie kilometry. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, dlaczego Claritas było wybudowane w tym miejscu. To było takie proste. Miasto otoczone z jednej strony górami, a z trzech lasami. Było to idealne miejsce, które z łatwością można było obronić, a w dodatku trudne do znalezienia.

Uśmiechnęłam się do siebie, gdy z łatwością dostrzegłam pewien domek dobrze oddalony od kwatery Caidosów jak i Dobrych Aniołów. Nie zastanawiając się, ani chwili dłużej wylądowałam obok niego, co muszę przyznać przysporzyło mi trochę trudności.

Kiedy już udało mi się ustać na własnych nogach rozejrzałam się dookoła. Dość sporych rozmiarów domek wydawał się być opuszczony przez parę ładnych lat. Podeszłam do niego, a gdy dostrzegłam wybite szyby, domyśliłam się co się musiało wydarzyć.

Nawet tutaj musieli wtargnąć i wszystko zniszczyć.

Westchnęłam cicho, a następnie zamknęłam oczy pragnąc, by moje skrzydła w końcu się schowały. Owszem, były genialne, jednak obawiałam się, że nie zmieszczę się przez nie w drzwiach. Po paru chwilach, w końcu mi się udało, więc podeszłam do drzwi. Tak, jak się domyślałam były one otwarte, dlatego bez przeanalizowania za i przeciw weszłam do środka. Nie czując odoru zgniłych zwłok domyśliłam się, że prawdopodobnie podczas napadu nie było gospodarzy. Albo Caidosy ich porwały.

– Albo już tak długo dom stoi pusty, że z właścicieli zostały tylko kości burknęłam sama do siebie, jednak po dalszej obserwacji byłam w błędzie. Chyba.

Bądź, co bądź zwłoki same w sobie mi nie przeszkadzały, jednak myśl, że pragnęłam się wprowadzić do domu, gdzie znalazłabym podgniłe zwłoki przyprawiała mnie o mdłości. Fakt, gdzieś musiałam zamieszkać, a byłam absolutnie pewna, że ani do stolicy, ani do miasta, w którym się wychowałam nie wrócę.

Po pierwsze, nie chciałam mieć już do czynienia ze swoim pseudo ojcem. A po drugie, nie uśmiechało mi się ratowanie czyjegoś tyłka, co robiłam codziennie w Sanguiser. W końcu kobieta zmienną jest, a tamto życie po prostu mi się znudziło. Pragnęłam zaznać czegoś nowego, a zamieszkanie w tym uroczym domku było pierwszym krokiem do tego planu. Rzecz jasna od razu po tym, gdy zamordowałam władcę Caidosów.

Po obejrzeniu całego mieszkania, zrozumiałam, że mieszkał tu najprawdopodobniej tylko jeden człowiek. Jedno krzesło niedbale zasunięte przy stole oraz jedno łóżko było chyba najmocniejszym dowodem na to. W domu nie było żadnej broni, jedzenia, ani nawet ubrań. Możliwe, że miejsce zostało po prosu opuszczone. Zważając na kurz na szafkach można było rozważać dwie opcje. Pierwsza, właściciel był strasznym syfiarzem. Druga, dom stał już bardzo długo opuszczony.

Gdy już dostatecznie rozejrzałam się po domku postanowiłam spojrzeć na okolice. Ku mojemu zdziwieniu nieopodal było skromne źródełko najczystszej wody jaką kiedykolwiek widziałam. Wzięłam głębszy oddech rozkoszując się wilgotnym zapachem. Kucnęłam by przyjrzeć się dokładniej wodzie, a gdy zobaczyłam kilka rybek pływających w niej uśmiechnęłam się szerzej. To miejsce wydawało się wręcz idealne.

Było ono na skraju lasu, więc byłam niemal pewna, że na te tereny nikt, ale to nikt nie miał zamiaru się zapuszczać. Mogłam mieć ciszę, spokój jakiego wcześniej pragnęłam.

Jednak moja cisza i spokój nie trwała długo. Powoli wstałam nasłuchując każdy dźwięk za mną. Trzask gałęzi, chód z pewnością mężczyzny. Jak na ten moment nie słyszałam wyjęcia broni, czy napięcia strzały, jednak mógł zrobić to wcześniej. Trzymając dłoń na rękojeści odwróciłam się powoli, w stronę odgłosów, które słyszałam.

– Myślałaś, że uciekniesz? – Usłyszałam tak bardzo znienawidzony przeze mnie głos. Mężczyzna wyszedł zza krzaków, a mną wręcz wstrząsło. – Aniel, proszę cię nie bądź dzieckiem.

– Gabriel – warknęłam odpuszczając sobie na dzisiaj miecz. Doskonale wiedziałam, że walka z nim opierała się na wymianie zdań. – Czego tu chcesz?

– Zabieram cię – powiedział, jakby było to oczywiste. – Nie mam zamiaru marnować już czasu na tej przebrzydłej ziemi. Wracamy do domu.

– Ty wracasz do domu – prychnęłam. – Ja tu zostaję.

– Mylisz się. – Podszedł do mnie, a następnie mocno złapał mnie za ramię. – Jesteś moją córką, zastępcą Najpotężniejszego, Archaniołem. Nie myśl sobie, że zostaniesz tu na ziemi.

– A niby co ci w tym przeszkadza? – Uniosłam brew wyrywając mu się. – Wiem, że tu mogę być szczęśliwa.

– Nie bądź śmieszna – tym razem on prychnął. – Wiem, jak cię boli strata Isaac'a. – Momentalnie w moich oczach pojawiły się łzy. – Nie pozwolę ci już dłużej cierpieć z takiego powodu. Pozwól mi pomóc.

– Pomożesz mi, jeśli odejdziesz – szepnęłam przełykając gulę w gardle.

– Masz skrzydła do cholery! – wrzasnął. – Zrozum, że to nie jest miejsce dla kogoś takiego!

– Więc chodzi o skrzydła? – spytałam nie rozumiejąc.

– To one mówią kim jesteś, a jesteś Archaniołem. Tylko Upadli mogą znajdować się tu na ziemi...

Reszty jego wywodu nie słuchałam. Tylko Upadli mogą znajdować się tu na ziemi. To zdanie zaczęło rozbrzmiewać w mojej głowie niczym dzwon, a myśl która przyszła mi do głowy była wręcz szalona i podjęta pod wpływem emocji, jednak w tym momencie nie to było istotne. Upadli, Archanioły nie posiadające już skrzydeł i nie mające prawa wejść do nieba.

Tyle mi wystarczyło. Nikt, ale to nikt nie miał prawa decydować za mnie. Nie myśląc, ani chwili dłużej rozwinęłam swoje śnieżnobiałe skrzydła, a następnie wyjęłam ostry jak brzytwa nóż. Byłam pewna, że tylko jeden ruch wystarczy.

– Upadli mówisz? – Uniosłam brew, a ten dopiero teraz zdał sobie sprawę , co chcę zrobić.

Zanim zdążył zareagować moja dłoń powędrowała do rozpoczęcia skrzydeł i z całej siły odcięłam je od swoich pleców. Czując niewyobrażalny ból syknęłam cicho, jednak nie dałam po sobie poznać, że zrobiło to jakiekolwiek wrażenie na mnie. Skrzydła upadły na ziemie, a czując krew na własnych plecach uśmiechnęłam się.

– Jeśli mówię, że tu zostaję to oznacza, że tu zostaję, tatusiu – warknęłam próbując utrzymać się na nogach. – I nawet ty, rzekomo Najpotężniejszy nie zmienisz mojej decyzji.

– Nie wierzę – szepnął odsuwając się o krok. W jego oczach dostrzegłam przerażenie, a jego sama postura świadczyła o ogromnym zaskoczeniu. – Nie zrobiłaś tego.

– I tak córka Najpotężniejszego stała się Upadłą – zaśmiałam się bez krzty rozbawienia, a zaraz potem ogarnęła mnie ciemność.  

Od autorki
Tak na dobranoc!
W ogóle nie wiem, czy zdajecie sobie sprawę, ale jeszcze jeden rozdział i epilog!

Buziaki ❤️

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro