Rozdział 45
Następne rozdziału będą zależeć od Waszej aktywności
I tak ten jest dzisiaj ostatni 😅
Abigail POV's
Minęło kilka dni. Kilka, cholernie długich dni, w których nikt nie widział Aniel. Domyślałam się, że siedzi we własnym pokoju, ponieważ widziałam, jak jeden z Aniołów chodził do jej pokoju z tacą pełną jedzenia.
Niestety, mi nie dane było jej zobaczyć, pomimo że byłam jej przyjaciółka. Gabriel ostro zakazał wchodzenia do niej, ponieważ podejrzewał, że moglibyśmy jej powiedzieć, jaki ma wobec niej plan. Sądził, iż element zaskoczenia będzie najlepszy, ze względu na to, że dziewczyna nie będzie mogła się opierać.
James, Arie i ja próbowaliśmy zrobić cokolwiek, jednak bezskutecznie, ponieważ Archanioł był jeszcze bardziej uparty od samej Aniel. Wszelkie rozmowy, prośby, a nawet groźby odbywały się bez rezultatu. Nie mogłam uwierzyć, jak ktoś tak „dobry" może być tak bezduszny i bez uczuciowy. Już pomijam fakt, że była to jego córka, która do jasnej cholery była dorosła i to ona powinna decydować o swoim życiu! Może i podejmowała szalone i czasem totalnie bezsensowne decyzje, jednak brała za nie należytą odpowiedzialność. To że to robiła świadczyło o tym, iż była dojrzała, a tatusiek nie powinien o niej decydować.
– Tłumaczę Panu, że tak nie można! – krzyknęłam chyba po raz setny na Gabriela.
– Nie będziesz decydować o jej życiu – powiedział spokojnym, lecz stanowczym tonem krzyżując ramiona na piersi.
– Pan też nie powinien. – Przybrałam taką samą pozycję, co on chcąc ukazać, że wcale się go nie boję, choć nie przeczę, że był on osobą, której już samą postawą budziła odpowiedni szacunek.
– Akurat to co ja powinienem, a czego nie, zostaw mnie – prychnął unosząc brew. – Przypominam ci, że jestem w tym wszystkim nad tobą.
– W dupie to mam – warknęłam wściekła. – Aniel jest moją przyjaciółką i nikt, ani nic nie powstrzyma mnie przed bronieniem jej.
– Jesteście bardzo szlachetni – odpowiedział poważnie. – Jednak ty i ja wiemy, że to nie jest miejsce dla niej.
– A jednak się tu wychowała!
– Tylko dlatego, że ja tego chciałem wiedząc, że właśnie tak zapewnię jej bezpieczeństwo. Teraz, gdy wszystko wróciło do normy mogę zabrać ją do prawdziwego domu.
– I zabrać jej wspomnienia? – Uniosłam brew. – To jest bezduszne!
– Może i tak. – Wzruszył ramionami. – Ale zrobię wszystko, by chronić córkę. Nikt nie chciałby pamiętać tak bolesnych przeżyć.
– Można to zrobić na wiele innych sposób.
– Powiedz Abigail. – Zbliżył się do mnie. – Jak myślisz? Kto zna się lepiej na życiu Archaniołów? Ja, czy ty?
Nie zdążyłam mu odpowiedzieć, ponieważ z mojej prawej strony rozległ się huk, który byłam pewna, że rozniósł się po całym zamku. Odwróciłam głowę w tamtą stronę, a widząc dwójkę nastolatków uniosłam brew.
– Powiedziałam, że masz mnie wpuścić pieprzony grubasie! – warknęła dziewczyna. – W dupie mam, że ci nie wolno!
Chłopak, który stał obok niej przejechał wzrokiem po strażnikach, a widząc jak jeden z nich strzela do niego z łuku, natychmiast zatrzymał strzałę tuż przed swoją twarzą.
– Nie słyszeliście? – prychnął, a broń upadła z nieprzyjemnym odgłosem na ziemię. – Jeśli Lily powiedziała, że chce wejść, to oznacza, że chce wejść.
Ignorując Gabriela, który przyglądał się tej całej sytuacji rozbawiony, podeszłam do nieproszonych gości. Natychmiast obok mnie stanął James, trzymając w dłoni miecz.
– Kim wy do cholery jesteście? – warknął chłopak, najwyraźniej podirytowany, że ktoś wybudził go z jego popołudniowej drzemki. – I nie wiem, czy wiecie, ale czarownik nie ma prawa tu wchodzić.
Dziewczyna spojrzała na nas przyglądając się badawczo.
– Zaraz – burknął James wskazując na nią palcem. – Jesteście z Sanguiser, prawda? Przyjaciele Aniel.
– Bingo księciuniu – prychnęła chowając miecz do pochwy. – Dostaliśmy list od Ariego, w którym streścił nam co się wydarzyło. A teraz nas przepuść, bo nie mam zamiaru czekać, ani minuty dłużej. Aniel mnie potrzebuje.
Aniel POV's
Miałam dość kolejnych nieprzespanych nocy oraz ciągłego latania do toalety, tylko po to, by zwrócić moje wcześniej przeżute jedzenie. Wyrzuty sumienia targały mną tak bardzo, iż nie potrafiłam normalnie spać, ani funkcjonować. Co chwilę w mojej głowie pojawiał się obraz martwego Isaac'a oraz uśmiechniętego Cartera.
Do Caidosa czułam wręcz taką samą nienawiść jak do samej siebie. Mężczyzna był człowiekiem, który nie wahał się przed niczym, aczkolwiek nie spodziewałam się, że odważy się zabić syna Lucyfera. Westchnęłam wycierając twarz ręcznikiem, a widząc swoje spojrzenie skrzywiłam się. Było puste, wyprane z jakichkolwiek emocji, pozbawione sensu do życia.
Przez dobre kilka dni byłam wrakiem człowieka, który był słaby, a jego egzystencja nie miała żadnego celu. Musiałam przyznać, że gdyby ktoś kilka miesięcy temu powiedziałby mi, że stanę się nim przez śmierć osoby, którą... na której mi zależy, wyśmiałabym go. Stara Aniel nigdy, ale to nigdy nie pozwoliłaby sobie na płacz z takiego powodu.
Moje przemyślenia przerwało nagłe pukanie do drzwi. Natychmiast, odwróciłam się w ich stronę opierając się o umywalkę. Nie byłam pewna, kto miał zamiar mnie odwiedzić, ponieważ pora obiadowa już dawno minęła, a prócz osoby, która przynosiła mi jedzenie, nie wchodził tu nikt. W sumie nie byłam pewna, dlaczego nikt z moich znajomych się tu nie pojawił. Nikomu nie dałam wyraźnie do zrozumienia, że chcę być sama. Wręcz przeciwnie. Pragnęłam, aby w końcu ktoś przyszedł i był przy mnie nie dając mi jak się wypłakać. Bo ja nie płakałam przy innych.
– Już myślałam, że gdzieś zwiałaś – usłyszałam znajomy głos, a kąciki moich ust lekko drgnęły.
– Lily – szepnęłam, a widząc następną osobę zdobyłam się na lekki uśmiech. – I Bruno.
– No chyba nie myślałaś, że cię zostawimy – prychnął rozkładając ramiona, a widząc to od razu do niego podbiegłam.
Chłopak przygarnął mnie mocno do siebie, a pod wpływem emocji rozpłakałam się jak mała dziewczynka. Mówiłam coś o płakaniu przy innych? Pieprzyć to, właśnie tego potrzebowałam.
Lily zamknęła drzwi, a następnie dołączyła do naszego uścisku.
– Ale cię nam brakowało – jęknęła.
– Nie mogę uwierzyć, że tu jesteście – szepnęłam.
– Będziemy zawsze, gdy tego potrzebujesz – powiedział Bruno odrywając się ode mnie. Rozejrzał się po pokoju oceniając wszystko dokładnie.
Widząc zachwycenie na jego twarzy prychnęłam cicho, a następnie podeszłam do łóżka i usiadłam na nim. Nie miałam siły dosłownie na nic. Pragnęłam jedynie leżeć i walczyć ze snem, ponieważ miałam dość koszmarów, które były cholernie realistyczne.
– Wow – szepnęłam Lily otwierając szafę z bronią. – To niesamowite.
Spojrzała na mnie, a widząc moją minę westchnęła głośno.
– Wybacz – burknęła i podeszła do mnie. – To nie jest w tym momencie istotne.
Złapała mnie za dłoń zwracając przy tym moją uwagę. Odgarnęła włosy z mojego policzka, a następnie skrzywiła się.
– Wyglądasz koszmarnie.
– Jest okay – szepnęłam, choć doskonale wiedziałam, że tak nie jest.
Uśmiechnęła się lekko, a następnie położyła się na łóżku.
– Każdy przechodzi żałobę na swój własny sposób – mówiła. – W końcu to kwestia indywidualna. Gorzej jest, gdy twoja ukochana osoba zostaje zamordowana.
– On nie był...
– Nie gadaj głupot – warknęła. – Znam cię, Aniel, a twój stan mówi, że go kochasz.
– Ledwie go znałam – powiedziałam chcąc zaprzeczyć jej słowom. Doskonale wiedziałam do czego dążyła, a ja nie chciałam, by wypowiadała te słowa na głos.
– Isaac był czymś zakazanym – najwyraźniej nie miała zamiaru zaprzestać. – Czymś, czego nie powinnaś nawet dotykać. Pamiętam jak w dzieciństwie robiłaś wszystko, co było zakazane. Włożyć palec do ognia? Oj przecież nic się nie stanie. Wyjść z domu w pochmurną noc? Przecież Arie się nie dowie. Wejść do lasu, pomimo zakazu wilkołaka? To tylko las, nic mi nie będzie. Wyruszyć w podróż do stolicy wiedząc, że czeka cię śmierć? Kogo to obchodzi, ważne że będzie zabawa. Wdać się w romans z synem Lucyfera? To takie podniecające. – Zaśmiała się widząc mój wyraz twarzy. – Od najmłodszych lat potrzebowałaś niebezpieczeństwa, niczym powietrza. Od zawsze żyłaś chwilą i nie obchodziły cię konsekwencje. Od razu wiedziałam, że twój najbliższy chłopak nie będzie normalny, ale to czyni cię tym kim jesteś.
– Moja nieodpowiedzialność zabiła Isaac'a.
– Nie Aniel – odpowiedziała twardo. – To Carter go zabił.
– To moja wina, doskonale o tym wiesz.
– Nie pieprz głupot – syknął Bruno włączając się do rozmowy. – Znam cię Aniel. Bierzesz za wszystko odpowiedzialność, pomimo że nawet nie miałaś z tym wspólnego. Przestań nosić to cholerne poczucie winy, bo nie nigdy nie spotkałem lepszej osoby od ciebie. Myślisz, że Isaac by tego chciał?
– Pytasz mnie, co myślę – warknęłam wyprowadzona z równowagi. – Nic nie myślę, bo Isaac nie żyje! Nie żyje, co za tym idzie nigdy nie spytam się, co on by chciał! Nigdy nie spytam, czego ode mnie oczekuje oraz jak jego zdaniem powinno to wszystko wyglądać. – W moich oczach zebrały się łzy, które za wszelką cenę próbowałam odgonić. – Bo on nie żyje. Został zamordowany przez Cartera.
– No właśnie – przerwała mi ostro Lily. – Został zamordowany przez Cartera, a nie przez ciebie. Minęło dobre kilka dni od jego śmierci, a ty cały czas siedzisz w tym pokoju, tak?
– Do czego zmierzasz? – spytałam słabo, nie wiedząc czy chcę poznać sens tej dziwacznej rozmowy.
– Stara Aniel, którą znałam, nie tak przeżywałaby żałobę. Ta dziewczyna, którą znam pozbyłaby się wszystkiego, co przypominałoby jej o śmierci tak ważniej osoby. A przede wszystkim, nie pozwoliłaby, aby jego morderca mógł nadal żyć.
– Więc co proponujesz? – spytałam patrząc wprost na nią. Lily uśmiechnęła się tajemniczo.
– Nie, nie, nie – zaprzeczyła. – Co ty proponujesz moja droga.
– Powiedz nam, co zaproponowałaby Aniel, którą tak dobrze znamy – Bruno podszedł do mnie.
Spojrzałam to na jedno, to na drugie, czując jak złość zaczyna nabierać na sile. Jednak nie była to złość, na moich przyjaciół, ani na samą siebie...
– Zaproponowałaby zemstę.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro