Rozdział 38
Po doprowadzeniu się do porządku i spojrzeniu na mapę, gdzie dokładnie się znajduje weszłam do chłodnej jaskini będącej obok portalu. Kiedy tylko usiadłam i oparłam się o zimną i wilgotną ścianę naszły mnie myśli, które tak bardzo próbowałam odgonić.
– Głupi demon – warknęłam pod nosem rzucając pobliskim kamieniem w ścianę. – Głupia ja.
Nie byłam do końca pewna, co właściwie czułam. Strach? Poczucie zdrady? Bezsilność? A może nawet wściekłość? Miałam wrażenie, że wszystkie negatywne uczucia, które były spowodowane przez Isaac'a zaraz wybuchną, lecz to wcale nie polepszy mojej sytuacji psychicznej. Najgorsze było to, że nie miałam pojęcia, dlaczego tak zareagowałam. Owszem, chłopak okłamał mnie, jednak w moim życiu nie było to nowością. Przecież byłam karmiona nim już od samego początku. Czy było możliwe, że poczułam do niego coś więcej, niż mogłam sobie pozwolić? Szybko pokręciłam głową. Nie. To na pewno nie chodziło o to.
Isaac od zawsze wydawał mi się tajemniczy i jakby ukrywający coś, jednak nie spodziewałabym się, że chodziłoby o jego ojca. Dlaczego to robił? Jeśli nie miał złych zamiarów, dlaczego mi nie powiedział?
W głowie cały czas odbijały się słowa Caidosa. A co jeśli to co mówił było prawdą? Może Isaac naprawdę pragnął wypełnić rozkaz ojca. Dotknęłam dłonią swojego czoła i zamknęłam oczy. Zanim zdążyłam jeszcze o czymś pomyśleć zasnęłam mając dość dzisiejszego dnia.
***
Obudziłam się czując na twarzy słabe promienie słoneczne wpadające do jaskini. Przetarłam oczy i rozejrzałam się po niej. Tak jak myślałam nie była dużych rozmiarów i prócz mnie mogłyby się tu zmieścić może maksymalnie trzy osoby.
Wstałam przeciągając się. Wzięłam głębszy oddech i poprawiłam kucyka, który przez noc zdążył się zepsuć. Nie mając zamiaru tracić czasu, który w moim przypadku był dosyć cenny wyszłam z jaskini uważnie rozglądając się, czy nikt nie czyha, aby przypadkiem mnie zabić. Jakie było moje zdziwienie, kiedy zauważyłam, że prawa strona świeciła pięknym, jasnym światłem, a lewa, gdzie właśnie znajdował się portal wyglądała jakby już zapadła tam noc. Zdecydowanie człowiek o zdrowych zmysłach nie zapuszczałby się w tamte rejony. Na moje szczęście nie należałam do tej grupy ludzi. Gdy tylko skierowałam się w lewą stronę poczułam niewyobrażalny chłód i niepokój. Popatrzyłam na słońce, które nawet nie docierało do mnie. Nie czułam jego ciepła, ani światła. Jakby było zwykłą iluzją. Wzdrygnęłam się domyślając się jak wielki mrok tu panuje. Skierowałam wzrok na drzewa, które były ciemniejsze i o wiele straszniejsze, niż powinny. Wzięłam głębszy oddech postanawiając iść w głąb lasu, który z każdym krokiem przerażał mnie coraz bardziej. Po chwili postanowiłam spojrzeć na mapę, które wskazała, że jestem tylko kilka metrów od portalu. Co dziwne nie potrafiłam go dostrzec, a mgła która nagle się pojawiła zdecydowanie utrudniła zadanie. Nie mając zamiaru się poddać szłam dalej mając tylko nadzieję, że nie trafię na żaden kamień przez który mogłabym się wywrócić.
Nagle zerwał się silny wiatr, a ze wszystkich możliwych stron zaczęłam słyszeć szepty, jednak nie potrafiłam rozróżnić słów. Zacisnęłam dłonie w pięści pragnąc skupić się na drodze i w jakiś sposób wyłączyć te irytujące szepty. Jednak nie dane było mi wykonać więcej, niż dwa kroki, ponieważ wyczułam przepaść. Zanim zdążyłam zareagować z krzykiem utkniętym w gardle spadłam w dół. Zamknęłam oczy lekko przerażona, co mnie spotka na dole. Szepty zaczęły przekształcać się w krzyki, a lodowaty wiatr był coraz to mocniejszy. Po chwili upadłam z jękiem na ziemię, przez co przez kilka sekund nie potrafiłam wziąć oddechu. Zaczęłam niewyobrażalnie kasłać zdając sobie sprawę jak gęste jest powietrze. W końcu udało mi się otworzyć oczy, jednak gdy zobaczyłam, gdzie się znajduję miałam ochotę znów je zamknąć.
Wcale nie wpadłam w przepaść a do portalu, przez który znalazłam się w piekle. Zacisnęłam zęby jeszcze raz próbując unormować oddech. Po kilku minutach, które wydawały mi się wiecznością w końcu się udało i mogłam normalnie wstać. Krzyki momentalnie ustąpiły, a wiatr przestał wiać. Ich miejsce zastąpiła głucha cisza oraz nieprzyjemne ciepło. Przełknęłam ślinę i rozejrzałam się. Na niebie dostrzegłam ciemno – czerwone obłoki gęstych chmur. Miałam wrażenie, że już za sekundę spadnie deszcz, który przynajmniej w jakimś stopniu podleje nagą skalną ziemie. Jednak nic takiego się nie stało, a obłoki, ani się nie zmniejszały, ani przemieszczały. Pierwszy raz dostrzegłam, że nawet chmury mogą wyglądać w pewien sposób przerażająco i mrocznie. W oddali dostrzegłam ciemny budynek, gdzie wydawało mi się, że niebo jest jeszcze bardziej czerwieńsze, a chmury jeszcze ciemniejsze. Wzdrygnęłam się. Nie ulegało wątpliwości, że trafiłam do piekła i dla mnie nie było już powrotu. Przynajmniej dopóki nie zabiłabym Lucyfera. Z westchnięciem ruszyłam w stronę czarnego pałacu.
Ku mojemu zdziwieniu przez całą drogę nie spotkałam żadnego demona, o których tak zaciekle ostrzegał mnie ojciec James'a lub pisały książki. Pomimo, że nikogo nie widziałam, ani nie słyszałam moja dłoń i tak znajdowała się na mieczu. Dzięki temu byłam przygotowana do obrony.
Po kilkunastu, albo może nawet kilkudziesięciu minutach byłam tak blisko zamku, że mogłam przyjrzeć mu się dokładniej. Wzięłam głębszy oddech przyglądając mu się. Z bliska budynek wyglądał jeszcze bardziej przerażająco, lecz również nieziemsko. Dwie wieże były tak wysokie, że nie potrafiłam dostrzec ich końca. Byłam pewna, że okna, których nawiasem mówiąc było bardzo mało nie wpuszczały do zamku, ani krzty światła. Wyprostowałam się i mocniej zacisnęłam dłoń na rękojeści.
Ostatni raz rozejrzałam się dookoła upewniając się, czy na pewno nikt mnie nie obserwuje, ani nie śledzi i postawiłam krok w kierunku paszczy lwa. W kierunku miejsca, gdzie nastąpi, albo moje życiowe zwycięstwo, albo marna śmierć.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro