Rozdział 36.
Przez większość swojego życia ze śmiercią miałam do czynienia na co dzień. Mogłabym rzecz, że miałam z nią do czynienia w najgorszej postaci. Śmierć dotykała każdą grupę społeczną, z jaką miałam do czynienia. Nieważne, czy byli bogaci, biedni, byli Aniołami, czy innej rasy. Nie miała również znaczenia ich płeć czy wiek.
Dla śmierci oraz dla tych, co ją reprezentują, nic nie ma znaczenia.
I pomimo że przez całe życie miałam do czynienia najpewniej z tysiącami zabójstw i dwa razy większą liczbą martwych ciał, w momencie, gdy tylko zamykam drzwi do swojego pokoju, w moich oczach natychmiast pojawiają się łzy.
Wchodzę do łazienki. Łapię się o brzeg umywalki, siłą hamując łzy. Zaciskam szczękę.
Pragnę przerodzić ten smutek w złość, jednak gdy przed oczami widzę Lucy, mam ochotę wyć z żałoby.
Nie zasługiwała na to.
To wszystko... jest ostatnią osobą, która miała z tym wszystkim do czynienia.
Nim zdołam się opanować, uderzam pięścią w lustro, które natychmiast roztrzaskuje się na kawałeczki. Czuję, jak odłamki wbijają mi się w dłoń, ale ignoruję to, skupiając się na bólu, który wydaje się moim jedynym ratunkiem.
To moja wina.
Nim wcisnę dłoń w kawałki lustra, ktoś łapie za nią. Odwracam się, a widząc Jamesa, zaciskam szczękę.
– Robisz sobie krzywdę – odzywa się pierwszy.
Otwieram i zamykam oczy, jakbym dopiero teraz wracała do rzeczywistości. Kieruję wzrok na umywalkę, w której jest więcej odłamków, niż mogłaby się spodziewać. Krzywię się, gdy dostrzegam swoją dłoń.
– Usiądź, pomogę ci – mówi, siłą sadzając mnie na krańcu wanny. – Dłoń ci się zagoi, ale wypadałoby wyjąć z niej szkło.
Mężczyzna otwiera szafkę, by zaraz potem wyciągnąć pęsetę. Bez słowa, dotyka mojej dłoni, Nawet nie reaguje, gdy w pewnym momentach robi to mocno nieudolnie. Tak naprawdę mało mnie to interesuję. Jedyne, na czym potrafię się skupić to na tym, że za dwa bądź trzy dni zmierzę się z Lucyferem i raz na zawsze skończę tę durną grę.
Czuję, jak James na mnie patrzy. Zaciskam szczękę, skupiając wzrok na swojej dłoni. Gdy ostatni odłamek zostaje wyciągnięty, natychmiast odczuwam ulgę. Zwłaszcza że po paru chwilach rany zaczynają się goić. Lecz z drugiej strony, pojawia się ból wewnątrz ciała, a do oczu znów napływają łzy.
– Aniel... – zaczyna, zwracając na siebie uwagę. – To nie twoja wina, wiesz o tym?
– Nie próbuj siebie przekonywać, że nie miałam z tym nic wspólnego – odpowiadam mu ostrzej, niż powinnam.
– Lucyfer najpewniej nawet o tobie nie wie – cedzi, odsuwając się ode mnie. – Nie wiem, co się wydarzyło, ale najpierw powinniśmy to ustalić, nim porwiesz się na rychłą śmierć.
– Czy ty siebie słyszysz? – parskam. – Lucy była moją przyjaciółką. Jeśli miałabym dostać ostrzeżenie od Lucyfera, to właśnie wyglądałoby to w taki sposób. A nawet jeśli nie jest to Lucyfer, a ktoś, kto próbuje mnie przestraszyć? Nie będę udawać... udało mu się to. Nie pozwolę, by ktoś jeszcze zginął przeze mnie!
– Lucy była... delikatną osobą. Po tym, co zrobiłem jej ja i Nathan jestem pewien, że myślała o zakończeniu sobie życia.
– Lucy nie popełniłaby samobójstwa.
– Dlaczego nie?! – podnosi głos – Jej życie było beznadziejne, sam się do tego przyczyniłem! Była ignorowana przez wszystkich, była jak duch, którego nikt nie widzi i nie ma zamiaru dostrzec. Byłaś jedyną osobą, do której się odzywała! Gdybym był na jej miejscu...
– Nie kończ – przerywam mu. – Nie kończ, ponieważ pożałujesz tych słów.
Mężczyzna dyszy ciężko, a w jego oczach pojawiają się łzy.
– Doskonale wiesz, że mam rację.
Wychodzę z łazienki, ponieważ pomieszczenie robi się dla naszej dwójki za małe. Mam dość tej rozmowy, która i tak prowadzi do nikąd. Mogę się jedynie domyślać, jak James musi cierpieć. W końcu Lucy była jego siostrą, niemalże jedyną rodziną.
Muszę się czymś zająć. Podchodzę do szafy i wyciągam z niej tyle noży, ile jestem w stanie unieść. W głowie cały czas mam miecz swojego ojca, który również muszę ze sobą zabrać. Układam wszystkie na łóżku, wiedząc, że dzisiejszego dnia i tak nie zasnę. Planuję wyruszyć już dziś, by znaleźć się jak najdalej od tego miejsca oraz Aniołów.
– Nie idź tam – odzywa się tak nagle, że aż nieruchomieję.
Zabieram ostatnią broń z szafy, a następnie odwracam się w jego kierunku. James patrzy na mnie, a w jego spojrzeniu dostrzegam coś, czego nigdy nie widziałam.
– Zostań. – Robi krok w moim kierunku. – Nie baw się w jego grę.
– Jest już za późno.
– Nigdy nie jest za późno. Cholera, Aniel nie mamy pewności, czy to on. Lucyfer jest daleko, dalej niż jest to możliwe. Nie mógłby tego zrobić...
– Jesteś pewny? – pytam z taką siłą, że usta Jamesa drgają. – To Lucyfer. Diabeł, który stworzył Upadłych, ten, który najpewniej zabił najpotężniejszego na całym świecie. Myślisz, że odległość stanowi dla niego problem?
– Więc poczekajmy na niego. Zwołam Anioły, które będą za ciebie walczyć. Ja za ciebie będę walczyć.
Nie jestem pewna, dlaczego kontynuuję dyskusję z Jamesem. Prawdą jest, że doskonale wiem, co powinnam zrobić, a mężczyzna jest jednym z ostatnich, których miałabym ochotę posłuchać. Podchodzę do komody, w której trzymam najważniejszą broń. Otwieram szufladę i gdy tylko zauważam miecz, serce podchodzi mi do gardła.
Drżącymi dłońmi wyciągam go. Nie zważam na pytające spojrzenie Jamesa. Po prostu rzucam broń na łóżko, w głowie wyliczając, czego jeszcze mi brakuje.
– Aniel...
– Nie przeniosę bitwy do naszego świata – odpowiadam w końcu – To moje przeznaczenie.
– Jak w takim razie chcesz walczyć z Lucyferem? Przejście najpewniej jest chronione przez Upadłych. Już nawet nie wspomnę o tym, że nikt nie wie, gdzie dokładnie się znajduje...
Z kolejnej szafki wyjmuję świstek papieru. James milknie, jednak jego usta otwierają się i zamykają. Marszczy brwi.
– Kilka tygodni temu wraz z Lucy postanowiłyśmy odnaleźć informacje dotyczące Przejścia – wyjaśniam, wiedząc, że pewne kwestie nie muszą być już tajemnicą. – Znalazłyśmy zapiski, które jasno określają, gdzie powinno się znajdować.
– Skąd masz tę pewność?
– Nie mam – odpowiadam szczerze – Ale czy w tym miejscu odnajdę odpowiedź na to pytanie? Czy uważasz, że powinnam tu zostać, gdzie co druga osoba mnie nie znosi, a pozostała chce mnie zabić?
– Wcale tak nie jest Aniel.
– Lucyfer zabił Lucy przeze mnie – w końcu wypowiadam to zdanie na głos.
James robi krok w tył, jakbym go uderzyła.
– Proszę, wyjdź – mówię, chcąc zakończyć tę dyskusję – Muszę się przygotować.
– Ale...
– Wyjdź.
Mężczyzna jeszcze przez chwilę mi się przygląda. Jakby miał nadzieję, że zmienię zdanie. Ja jednak jestem pewna i nie mam zamiaru się cofać. Walka z Lucyferem była mi przeznaczona od momentu, gdy mój ojciec nie wrócił. Tak naprawdę to właśnie dlatego Arie ukrywał mnie przed światem, właśnie dlatego nie chciał, bym jechała do stolicy, to dlatego Upadli mnie torturowali, dlatego Raphael pojawił się na ziemi i również dlatego Lucy została zamordowana.
To na moich barkach spoczywa odpowiedzialność i wiem, że jeśli nie podejmę właściwej decyzji, moi bliscy mogą ucierpieć. Automatycznie w mojej głowie pojawiają się twarze osób, zamieszkujących w Sanguiser. Bo prawdą jest, że w ogólnym rozrachunku, Lucy nie jest jedyną osobą, na której mi zależy.
James w końcu domyśla się, że nie zmienię zdania. Spuszcza głowę, a następnie podchodzi do drzwi. Zatrzymuje się, jednak na ułamek sekundy.
– Od kiedy cię poznałem, wiedziałem, że jesteś wyjątkowa – odzywa się, lecz ja się nawet nie odwracam – I zmieniłaś moje życie Aniel. Zmieniłaś życie Lucy. Proszę cię, byś wróciła.
Przez ułamek sekundy domyślam się, co mężczyzna chce mi przekazać. I dlatego, że brzmi to niedorzecznie, postanawiam się nie odwracać, ani się nie odzywać. Po prostu czekam, aż wyjdzie, bym w spokoju mogła przygotować się do tego, co nieuniknione. Na całe szczęście tym razem, James nie kontynuuje. Po prostu wychodzi, zostawiając mnie samą.
Samą z moimi demonami, które zaczynają być coraz potężniejsze.
***
Stolicę opuszczam w nocy, gdy jestem pewna, że większość Aniołów głęboko śpi. W porównaniu do nich nie jestem w stanie, dlatego odpoczynek jest dla mnie niemożliwy. Zachowuję jednak zdrowy rozsądek i zabieram ze sobą trochę żywności. Chociaż w lesie jestem w stanie bez trudu odnaleźć pożywanie, wolę nie ryzykować. Zdaję sobie sprawę, że nim wkroczę na ziemie Lucyfera, muszę być wypoczęta oraz prawidłowo odżywiona.
Z miasta wychodzę niezauważona. Tak mi się przynajmniej zdaję, ponieważ nikt nie zwraca na mnie uwagi, nie śledzi, ani nie próbuje się do mnie odzywać. Dlatego z taką myślą wchodzę do lasu, w którym panuje przeraźliwy spokój.
Nie trwa on jednak długo. Po kilku krótkich minutach słyszę z lewej strony kroki. Ciche łamanie gałęzi, wyciąganie noża oraz szybkie bicie serca. Wyciągam jeden z wielu noży i bez ostrzeżenia rzucam nim w tamtą stronę. Postać pada na ziemię, łapiąc swój ostatni oddech. Zostaję jednak czujna, ponieważ doskonale wiem, że Upadli nigdy nie polują sami. Nie mylę się. Już po kilku sekundach słyszę cichy śmiech.
Śmiech kobiety.
– Nie spodziewałam się, że spotkamy się tak szybko.
Wychodzi z cienia, a ja od razu uświadamiam sobie, kim jest. Uśmiecham się pod nosem. Przed sobą mam tą samą Upadłą, co wbiła mi strzałę w trakcie balu oraz zabawiała się mną w trakcie tortur. Chęć zemsty naradza się natychmiast.
– I w końcu mamy szanse wyrównać rachunki – mówię z satysfakcją – Tym razem koledzy cię nie obronią.
– Nie potrzebuję kolegów – wręcz warczy i natychmiast naciąga strzałę – Radzę sobie doskonale.
Podchodzę do martwego mężczyzny i cały czas na nią patrząc, wyrywam nóż z jego gardła. Obracam nim.
– W takim razie się przekonajmy.
Dzisiejszego dnia nie mam zamiaru czekać. Atakuję jako pierwsza. Kobieta strzela, jednak z pewnością, jakiej u siebie jeszcze nie widziałam, łapię strzałę. Obracam ją w dłoni, a następnie rzucam w pobliskie krzaki. Upadła nie poddaje się, naciągając kolejną.
Dopadam ją szybciej, niż ona zdąża ją wypuścić. Tak jak się spodziewam, kobieta próbuje się bronić, nie przechodząc do żadnego kontrataku. W jej oczach dostrzegam strach.
– Pamiętasz nasze pierwsze spotkanie? – pytam jej, nie kryjąc satysfakcji.
Nogą uderzam w jej klatkę piersiową, przez co krztusi się własnym oddechem. Powalam ją na ziemię, a następnie siadam na niej. Rzucam jej broń tak daleko, by nie mogła po nią sięgnąć, a następnie łapię za dłoń.
– Nie mam odpowiednich narzędzi, by wyrwać ci paznokcie, ale dłonie wydają się równie satysfakcjonujące – kontynuuję.
– Po prostu mnie zabij – cedzi, próbując się wyrwać.
Uśmiecham się szeroko i bez żadnego ostrzeżenia przebijam jej dłoń nożem, tym samym wbijając go w ziemię. Po lesie roznosi się wrzask, który po całym dniu jest melodią dla moich uszu. Nie zważając na jej błagania, robię to samo z jej drugą dłonią.
W pobliżu dostrzegam kołczan, w którym kobieta trzyma strzały. W mojej głowie pojawia się jedna myśl, dlatego wstaję, a następnie podchodzę do broni. Nadal mając na uwadze, że Upadła może się w każdym momencie uwolnić, biorę jedną ze strzał i dokładnie się jej przyglądam. Moje przemyślenia okazują się słuszne. Grot połyskuje czymś niebieskim, jakby był nasmarowany.
– Nie ujdzie ci to na sucho – sapie kobieta, gdy do niej podchodzę – Nie wiem, gdzie się wybierasz, ale cały ten las jest w Upadłych. Któryś w końcu cię zabije.
Wzruszam ramionami.
– Rozprawię się z nimi tak samo, jak z tobą – odpowiadam.
Wyciągam z jej dłoni noże. Upadła nie ma zamiaru się poddawać, dlatego natychmiast rzuca się na mnie. Z łatwością odpieram atak i nim się zorientuje, wbijam w okolice serca jej własną broń. Nieruchomieje.
– To cię nie zabije – mówię cicho, ponieważ jest tak blisko mnie, że usłyszałaby najpewniej i mój szept – Ale twoja trucizna będzie zabijać powoli. W porównaniu ze mną nie masz przy sobie lekarstwa.
Wbijam strzałę tak głęboko, że przechodzi na wylot. Wiedząc, że kobieta nie jest w stanie jej wyjąć, puszczam ją. Upada na ziemię, walcząc o każdy możliwy oddech.
– Z chęcią zostałabym z tobą do ostatniego tchu, jednak nie mam tyle czasu – kontynuuję – Mam nadzieję, że umrzesz w męczarniach.
– Błagam cię – szepcze, a ja zaciskam mocno szczękę – Po prostu mnie zabij.
Patrzę na nią po raz ostatni. Przez chwilę mam ochotę to zrobić. Odpuścić jej i ukrócić cierpienia. Jednak zaraz potem przypominam sobie jej twarz w trakcie tortur w Darkness. Jej satysfakcję, gdy po raz dziesiąty wyrywała mi paznokcie, łamała kości, pozbawiała tchu. Później przypominam sobie swoją walkę w trakcie balu oraz jej śmiech.
Robię krok w tył.
– Aniel – słyszę za sobą znany mi głos.
Ignoruję swoje głupie serce, które w tym momencie zaczyna bić jak szalone. Odwracam się w jego stronę. Mężczyzna patrzy to na mnie, to na kobietę za mną, która rozpaczliwie próbuje złapać oddech.
– Zastanów się, co właśnie chcesz uczynić – mówi spokojnym głosem.
Moja warga drży.
– Doskonale wiem, co chcę zrobić – odpowiadam, jednak mój głos traci na sile.
Isaac podchodzi bliżej. Jego ruchy są ostrożne, jakby nie był pewien, czego może się po mnie spodziewać. Ma rację, ponieważ ja sama siebie nie poznaję. Jedyne, co czuję w tym momencie to chęć zemsty.
– To Upadli bawią się życiem dla przyjemności – kontynuuje – Nie ty. Ona nie jest tego warta.
– A czego jest warta? – cedzę – Dlaczego...
– Doskonale wiesz dlaczego – przerywa mi – Bo jesteście lepsi. To dlatego wy jesteście tymi dobrymi.
Zaciskam szczękę, pragnąc zaprzeczyć. Jednak wiem, że mężczyzna ma rację.
Zemsta jest słodka, jednak nikt nie wie, jak konsekwencje potrafią być gorzkie.
Nim zdołam coś mu odpowiedzieć, słyszę, jak kobieta za mną się podnosi. Jakimś sposobem udaje się jej wyjąć strzałę. Szybciej niż się spodziewam, rzuca się na mnie. W ostatniej chwili łapię za dłoń, w której trzyma broń, a następnie wbijam nóż prosto w serce Upadłej.
Puszczam ją przez, co pada martwa na ziemię. Pomimo że wiem, że już nigdy się nie spotykamy, nie odczuwam spokoju. Wręcz przeciwnie.
– Ruszajmy – burczę pod nosem, głosem wypranym z emocji.
Patrzę na martwe ciało po raz ostatni. Następnie ruszam w stronę, którą wraz z Lucy wskazałam na mapie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro