Rozdział 32.
Poranek nie należy do tych najprzyjemniejszych. Pierwszy raz od bardzo dawna czuję przeszywający ból w głowie, który nie jest spowodowany walką, ani treningiem. Od wielu dni trenuję sama, korygując każdy swój błąd, w każdym swoim kroku. Dlatego niemożliwe jest, aby migrena była spowodowana właśnie tym.
Łapię się za głowę, krzywiąc się lekko. Otwieram oczy wolniej, niż zazwyczaj, próbując się przyzwyczaić do naturalnego światła. Trwa to dłużej, niż zwykle, aż w końcu rozglądam się po pomieszczeniu. Na początku nie dostrzegam nic nadzwyczajnego, dopiero za którymś razem, zwracam uwagę na przedmiot leżący na mojej komodzie.
Serce niemal podskakuje mi do gardła, gdy uświadamiam sobie, co to jest. Ignoruję ból głowy, zrywając się z łóżka, a następnie podchodzę do miecza.
Przez pierwszą chwilę nie mam odwagi go dotknąć, zwłaszcza że gdy podchodzę bliżej mam pewność, że to jest to, o czym myślę.
Miecz Gabriela – stal świeci mocniej, niż jest to realnie możliwe. Świeci tak, jakby wołał swojego właściciela, chcąc przy tym podkreślić, jak jest potężny. Nie potrafię oderwać od niego spojrzenia – jest piękny, piękniejszy, niż kiedykolwiek byłam w stanie sobie wyobrazić.
A myślałam o nim niemal codziennie. Od momentu, gdy dowiedziałam się, że jestem córką Gabriela, przestudiowałam niemal wszelkie księgi na temat jego i jego miecza, o którym mówiono, wręcz legendy. Chciałam wiedzieć wszystko, co zostało odkryte, każdą teorię spiskową, która miała w sobie ziarenko prawdy.
A teraz, gdy mam go przed sobą, jestem wręcz pewna, że wszystkie historie, legendy, teorie są prawdą. Pierwszy raz czują tak wielką moc od białej broni, która ma być jedynie pomocnikiem w walce. W tym momencie mam wrażenie, że to miecz decyduje, jaki cios powinnam wykonać.
Drżącymi dłońmi oraz z wielką gulą w gardle dotykam go. Potrzebuję chwili, by złapać za rękojeść, a następnie go unieść. Ze zdziwieniem odczuwam, jak jest lekki. Niewiele myśląc łapię go pewniej, by zaraz potem przeciąć nim powietrze.
Nie mam pojęcia, skąd on się tu wziął. Z nocy nie pamiętam nic, ale fakt, że ból głowy jest wręcz nie do zniesienia, stwierdzam, że miecz musi być z tym powiązany.
Przez chwilę myślę nawet, że Gabriel albo Lucyfer mają z tym coś wspólnego, ale tego drugiego natychmiast odrzucam. To niemożliwe, by świadomie wręczyłby mi miecz, który jako jedyny może go zabić. Chyba że jest to strategia, której nie umiem zrozumieć oraz nie ma żadnego sensu. Nawet jeśli jest tak arogancki, by pozostawić mi ową wiadomość, nie jest głupcem.
Co do Gabriela nie mam już takiej pewności. Z jednej strony Ojcem Roku z pewnością nie jest i nim nie zostanie, ale czy jest szansa, by podsyłając mi miecz, dawał mi znać, że mój czas nadszedł? Jednak skąd może to wiedzieć, skąd posiada tyle mocy, by odesłać miecz osobie, której nie widział kilkanaście lat. Nie powinien zbierać sił na swoją ucieczkę?
Chyba że Archanioł doskonale zdaje sobie sprawę, że nie ma żadnych szans.
Więc z pewnością ja je posiadam, wkrada się do mojej głowy wredna myśl.
Po dłużej chwili, gdy wystarczająco napatrzyłam się na miecz, postanawiam schować go w szafie z ubraniami, nie mając na jego kryjówkę lepszego pomysłu. W końcu nie chcę, by ktoś nieproszony go znalazł.
Przymykam oczy, intensywnie rozmyślając.
Pierwszy raz stoję przed wyborem, którego nie chcę dokonywać. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że nie mam pojęcia, który wybór jest tym słuszniejszym i przede wszystkim bezpieczniejszym. Doskonale zdaję sobie sprawę, że walka z Lucyferem jest nieunikniona, jednak wiem również, że nie jestem na nią gotową. Nie jestem nawet pewna, czy kiedykolwiek będę.
Dodatkowo nie potrafię nikomu, kto mieszka w stolicy, wystarczająco zaufać. Nie każdy jest wrogiem, ale nikt z nich nie umiałby spojrzeć na sytuację obiektywnie.
Raphael wrzuci mnie w ramiona Lucyfera, gdy tylko będzie miał taką okazję, Archanioł nie należy do tych, co myślą racjonalnie i zależy mu jedynie na jego własnym zwycięstwie.
Lucy natomiast jest tą drugą skrajnością – nigdy nie pozwoli i nigdy nie poprze pomysłu, bym zeszła do samego Diabła. Uważa, że najlepszą metodą na walkę jest jej unikanie i cokolwiek to znaczy, sęk w tym, że gdyby dowiedziała się o mieczu, nakazywałaby mi go spalić i wrzucić do rzeki.
Zostały jeszcze Anioły, którym nie ufam w żadnym stopniu. James jest jak chorągiewka, mężczyzna nie posiada nawet własnego zdania, więc pytanie go o cokolwiek, mija się z celem. Nie wspominając już o jego ojcu.
Moje przemyślenia zostają przerwane przez ciche pukanie do drzwi. Odchrząkam, a następnie podchodzę do nich, by zaraz potem je otworzyć.
Unoszę brew.
– Dopiero wstałaś – stwierdza na powitanie James.
– Czego chcesz? – odpowiadam, nawet nie siląc się na miły ton.
Jego mina natychmiast się zmienia.
– Unikasz mnie od czasu balu. Nie sądzisz, że to ja powinienem być zły?
Rozglądam się na boki, chcąc mieć pewność, że nikt nas nie podsłuchuje. Korytarz jak niemal zawsze świeci pustkami.
– Zły, ponieważ...
– Powiedzmy to sobie wprost – przerywa mi, zaciskając wargę – Nie jesteś dobra w dobieraniu sobie znajomych.
Parskam, wiedząc do kogo i do czego nawiązuje.
– Gdyby nie mój „zły znajomy" to najpewniej już bym nie żyła.
Zaciska szczękę, ale przez dobrą chwilę milczy.
– Więc czego chcesz? – pytam po raz kolejny, licząc, że tym razem odpowie mi z sensem.
– Rada zasugerowała, że czas, by ktoś ci pomógł w treningach. – Unoszę brew. – Raphael unika cię bądź odwrotnie, ale to nie zmienia twojego przeznaczenia.
– I uważasz, że jesteś do tego właściwą osobą?
– Jedną, która się do tego zgłosiła.
Krzywię się.
– Nie wiesz nawet, jak walczę, a tym bardziej jak wygląda mój trening – dopowiada – Daruj sobie zgryźliwe komentarze i pozwól sobie pomóc.
Gdyby James przyszedł do mnie z taką ofertą wczoraj, zapewne bym go wyśmiała. Jednak w tym momencie, gdy kilka minut temu znalazłam w swoim pokoju miecz Gabriela? Sprawy się nieco komplikują, a ja chyba pierwszy raz w życiu nie mam ochoty odrzucać pomocy kogokolwiek. Nawet jeśli ta pomoc jest niesiona od Jamesa.
– Poczekaj na mnie na sali – mówię nagle, co go chyba szokuje. Możliwe, że szykował się na szantaże, groźby i innego rodzaje dyskusje, które przecież uwielbiam. – Za niedługo do ciebie dołączę.
Nie daję mu dojść do słowa, ponieważ po mojej odpowiedzi od razu zamykam drzwi. Opieram się
o nie, a następnie wzdycham cicho.
Z dwojga złego – lepszy James niż Raphael.
***
W jednej kwestii myliłam się, co do Jamesa – mężczyzna potrafi walczyć, lepiej niż sądziłam. Każdy jego ruch jest przemyślany, a dzięki ogromnej wiedzy, którą posiada, szybko wyłapuje u mnie błędy, których sama nie mogłam dostrzec, a na które Raphael nie chciał zwracać uwagi.
Na całe szczęście jest ich mniej, niż mogłam się spodziewać.
– Powinniśmy już kończyć – odzywa się nagle, gdy robimy chwilę przerwy.
Niezdolna, by coś powiedzieć, jedynie kręcę głową.
– Nie minęły nawet dwie godziny – zauważam, gdy łapie oddech.
– Nie miałaś nawet dnia przerwy – odpowiada – Od tygodni trenujesz dwa razy dziennie, bez żadnego wytchnienia.
– Muszę być gotowa – przerywam mu, stawiając na szczerość pierwszy raz od dawna. Wzdycham – Decyzja co do mojego dalszego istnienia dokonuje się za zamkniętymi drzwiami. Nie wiem, kiedy zdecydują, że mam stanąć do walki. Chcę być gotowa.
Przytakuje.
– Dzisiaj Raphael przekonał parę osób.
Mówi to tak nagle, że niemal zakrztuszam się wodą. Spoglądam na niego, czekając na ciąg dalszy.
– Sądzi, że za długo zwlekamy. Lucyfer musi wiedzieć o twoim istnieniu, Upadli mogą dla niego pracować. Nawet powinni zważając, jaką my mamy hierarchię. Jeśli nie udało im się ciebie porwać, możliwe, że spróbują czegoś innego.
W moim gardle pojawia się gula, gdy uświadamiam sobie, że może mieć rację.
– Mój ojciec... jeśli zostanie przyparty do muru, zrobi z tobą dokładnie to samo, co kilka miesięcy temu.
Zaciskam szczękę.
– Dlaczego mi to wszystko mówisz? – pytam w końcu – Kazali wywierać presję, czy...
– Nie każdy w tej cholernej stolicy chce dla ciebie najgorszego – wybucha, patrząc wprost na mnie – Mówię ci to, żebyś wiedziała. Żebyś była gotowa. Nie zgadzamy się w wielu rzeczach, jednak nie życzę ci źle.
Przegryzam wargę. Pierwszy raz jest mi tak głupio.
– Aniel – kontynuuje – Nie jesteś sama, w porządku?
Unoszę kąciki warg lekko w górę, a następnie przytakuję.
James zalazł mi za skórę ze względu na swoją siostrę. Nie popieram jego decyzji, a tym bardziej jego zamiłowania do Rady oraz ojca. Jednakże w tym momencie rozum każe mi odsunąć na bok wszelkie wcześniejsze spory i rozpocząć kolejną współpracę z tym mężczyzną. Nawet jeśli są to tylko kolejne manipulacje, wiem, że nie mogę trwać w tym sama.
Ariego nie ma, a to czy wróci stoi pod znakiem zapytania, Lucy to Lucy, a reszta chce dla mnie najgorszego.
Dlatego przyznaję Jamesowi rację, nie mając zamiaru się dłużej sprzeczać. Przynajmniej nie z nim i nie w tym momencie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro