Rozdział 28.
Po kilku, dłużących się w nieskończoność minutach Jackson wchodzi do pomieszczenia z rzeczami, o które prosiłem. Zniecierpliwiony podchodzę do niego i wyrywam mu dwa najważniejsze składniki oraz miskę.
– We wszystkim jesteś tak cholernie wolny? – parskam.
Mężczyzna gromi mnie wzrokiem.
– Wiesz, jak ciężko zakraść się do gabinetu ojca, zabrać popiół z białego dębu, który znajduje się w sejfie, a następnie niepostrzeżenie przejść przez połowę tego domu?
Robię zniesmaczoną minę.
– A już prawie zapomniałem, jak irytujący jesteś.
Ten jednak nie odpowiada na moją zaczepkę. Zamiast tego podchodzi do Aniel i w takim sam sposób, jak ja kilka minut temu, dotyka jej czoła. Zaciskam szczękę, a w mojej głowie pojawia się scena, jak wykręcam mu tę spoconą łapę.
– Jak się czujesz? – pyta.
– Z pewnością cudownie, zważywszy, że umiera – odpowiadam za Aniel.
Skup się.
Odwracam się, by nie widzieć jego buźki, a następnie biorę się za odtrutkę. Wsypuję popiół, a następnie wlewam masę, a po minucie mieszania robi się lepka, szara ciecz. James podchodzi do mnie i bez słowa podaje sól oraz kostki lodu. Dodaję szczyptę tego pierwszego, dzięki czemu antidotum jest już gotowe.
– To wszystko? – parska mężczyzna na, co unoszę brew.
– Chyba nie masz Upadłych za inteligentnych – odpowiadam zażenowany – Stosują najprostsze metody, ale jak widać dość skuteczne.
– Stosujecie.
Zaciskam szczękę, jednak nie odpowiadam na to, za bardzo skupiony na Aniel. Przygląda się słabo naszej dwójce, a widząc jej spojrzenie, czuję wyrzuty sumienia.
To przez ciebie teraz cierpi.
– Po co ci były kostki lodu, jeśli nawet ich nie użyłeś? – James odzywa się po raz kolejny, irytując mnie jeszcze bardziej.
– Żeby w momencie, gdy już wydobrzeje, użyć ich w bardziej przyjemny sposób – mówię, biorąc jedną z nich w palce.
– Jesteś obrzydliwy – parska zniesmaczony.
– A ty irytujący – odpowiadam, a następnie skupiam się jedynie na kobiecie.
Kładę miskę na pobliski stolik, przysuwam się bliżej niej, by później kostką, którą trzymam w dłoni, zacząć masować wokół rany. Nasze spojrzenia się krzyżują.
ANIEL
Jest tak cholernie skupiony, że dopiero po paru ładnych chwilach dostrzega, że mu się przyglądam. Na moim ciele pojawia się gęsia skórka, spowodowana chłodem lodu, jednak dzięki niemu czuję się lepiej. Zimno powoduje delikatne znieczulenie, a gorączka mam wrażenie, że spada.
Albo jest ze mną coraz gorzej i mam omamy.
– Maść wyciągnie trującą substancję, ale ten proces jest bolesny – odzywa się nagle – Kostki lodu spowodują, że będzie bolało trochę mniej.
Przykłada już trzecią z kolei, a ja nadal nie odrywam od niego spojrzenia. W mojej głowie pomimo ogromnego zmęczenia i nudności pojawia się masa pytań, na które z pewnością nie poznam nigdy odpowiedzi.
Dlaczego ten mężczyzna mi pomaga? Nie potrafię rozgryźć, dlaczego mimo wrogości, którą powinniśmy odczuwać, traktujemy się jak bliżej nieokreśleni znajomi. Dlaczego...
– Cholera – klnę, gdy czuję ukłucie w ranie.
Mężczyzna podtrzymuje mnie, gdy próbuję się wyrwać. Jego uścisk jest na tyle mocny, że nie udaję mi się ruszyć nawet na milimetr. Mam ochotę mu powiedzieć, by przestał, jednak nawet na to nie mam siły. Zamiast tego zaciskam zęby, robiąc wszystko by tylko nie wrzeszczeć. Bo choć ból panuje nad moim ciałem, z tyłu głowy mam to, że nikt nie może wiedzieć, co się dzieje.
– Wytrzymaj jeszcze chwilę – słyszę jak przez mgłę.
Mam ochotę go skląć, zdając sobie sprawę, że to również przez niego jestem w tej sytuacji. Ból powoduje, że jest mi niedobrze, niemrawo zarazem. Mam wrażenie, że zaraz zemdleję, albo zwymiotuję, a tortury u Upadłych były niczym w porównaniu z tym. Moja krew pali mnie od środka, rozpoczynając od palców u stóp, aż po głowę, która niewyobrażalnie kłuje.
Krzyczę, a następnie nie widzę nic. Wszystko ustaje.
***
Otwieram oczy, wracając do rzeczywistości. Zanim uda mi się wyostrzyć wzrok, przypominam sobie, co wydarzyło się tego wieczoru. Mam ochotę zerwać się z łóżka, by się upewnić, co do rannego ramienia. Ktoś skutecznie mi to uniemożliwia.
– Spokojnie – słyszę męski głos.
Krzyżujemy ze sobą wzrok. Isaac siedzi obok, przytrzymując mnie delikatnie.
– Zemdlałaś – tłumaczy, zanim zapytam – Z bólu na kilka minut. Z twoim ramieniem powinno być już wszystko w porządku, jednak nie powinnaś się przemęczać. Możesz czuć się słabo, mieć mdłości, ale przeżyjesz.
– Doprawdy pocieszające – burczę, łapiąc się za głowę. Krzywię się lekko. – Głowa też ma mnie tak przeraźliwie boleć?
– Ciesz się, że żyjesz – do rozmowy wtrąca się James. Pierwszy raz patrzę w jego kierunku. – Mógłbym uzyskać odpowiedź, od kiedy niby ze sobą współpracujecie? Z tego, co mi wiadomo, powinniśmy sobie skakać do gardeł...
– Ty doskonale robisz to za dwoje – przerywa mu Isaac, a następnie wstaje i znów patrzy w moim kierunku – Nie wstawaj. Idę po ręcznik, by zmyć ci maść.
Ignoruje Jamesa i wchodzi do łazienki. Ten natomiast podchodzi do mnie, a na jego twarzy widzę wściekłość.
– Wiesz, że to zdrada w stosunku do całej stolicy? Zdrada dla całego gatunku – znów się odzywa – Jeśli nie chcesz, by ktokolwiek się o tym dowiedział...
– Grozisz mi? – tym razem to ja mu przerywam – Isaac właśnie uratował mi życie, a ty śmiesz prawić mi morały?
Mój głos drży od nadmiaru zmęczenia, jednak nie mam zamiaru się nie bronić. Mężczyzna, choć rozumiem jego wściekłość, zdecydowanie przesadza, zwłaszcza, iż nie jest to ani miejsce, ani czas na takie dyskusje.
– To Upadły, Aniel – parska – Ktoś od kogo powinniśmy trzymać się z daleka, a już na pewno nie pracować wraz z nim.
– To, że jestem w łazience, nie oznacza, że cię nie słyszę! – krzyczy Isaac na, co James przewraca oczami.
– Porozmawiamy o tym – mówię – Powiem ci prawdę, jednak doskonale zdajesz sobie sprawę z tego, że nie jest to czas i miejsce, prawda?
Nie zdąża odpowiedzieć, ponieważ po pomieszczeniu rozlega się pukanie. Nie mamy nawet sekundy na to, by cokolwiek zrobić. Nieproszony gość od razu wchodzi do pokoju, a gdy widzę, kim jest, w moim gardle pojawia się gula.
– Nie zaprosiłam cię do środka – warczę.
Raphael nic sobie z tego nie robi. Powoli rozgląda się po pomieszczeniu, bierze głęboki oddech, a następnie marszczy brwi. W końcu patrzy na mnie, a na jego twarzy widać zmianę, gdy wzrok zatrzymuje dłużej na moim ramieniu. Bez słowa podchodzi do mnie, a jego ruchy są tak szybkie, że nie mam pojęcia, jakim sposobem wyciąga mnie z łóżka. Orientuję się dopiero wtedy, gdy jestem przyciśnięta do ściany, a jego dłoń jest na mojej szyi, doprowadzając, że nie mam dostępu do tlenu. Pomimo ogromnego zmęczenia i palących płuc, nie daję za wygraną i jedyne, co robię, to patrzę mu prosto w oczy.
– Przestań – odzywa się James, chcąc do nas podejść.
Skutecznie mu to uniemożliwia, wyciągając miecz, który najprawdopodobniej zawsze ma przy sobie.
– Nie wtrącaj się, bo cię zabiję – mówi spokojnie – Doskonale wiesz, że jestem w stanie to zrobić.
Mężczyzna patrzy na mnie, dlatego nieznacznie, na tyle ile jestem w stanie, kręcę głową, by odpuścił. Na całe szczęście robi to.
– Więc... – Raphael znów skupia uwagę na mnie – Gdzie on jest?
Rozluźnia uścisk na mojej szyi, dzięki czemu jestem w stanie oddychać i mówić.
– Nie rozumiem pytania.
Archanioł śmieje się głośno.
– Nie jestem głupi. – Zaciska zęby. – Alkohol już dawno przestał działać, a ja wyczuwam wrogów na kilometr. Spytam po raz ostatni, a następnie zacznę łamać ci kości. Jedna po drugiej.
– Więc często musisz pić, jeśli dopiero dzisiaj mnie wyczułeś – rozbawiony głos Isaaca, rozbrzmiewa w pomieszczeniu.
Zamykam oczy, zdając sobie sprawę, że właśnie potwierdził, iż nie jest tu pierwszy raz.
Co za kretyn.
– Raphael, myślę, że czas puścić Aniel.
– Nie sądzę. – Uśmiecha się kpiąco.
– Ale to nie jest prośba – jego ton zmienia się diametralnie, a oczy ciemnieją.
Z szybkością, jakiej go nie podejrzewałam, zbliża się do nas, odrywa Archanioła ode mnie, a następnie rzuca nim o ścianę. Nie jestem pewna, czy to przez zmęczenie, czy faktycznie Isaac ma umiejętności, o które bym go nie podejrzewała.
Mężczyzna zasłania mnie swoim ciałem, przyglądając się jak Raphael z trudem wstaje.
– Uciekaj – mówię, łapiąc go za nadgarstek. Krzyżujemy ze sobą wzrok. – Pozabijacie się, a to więcej szkody, niż pożytku.
Przygląda mi się uważnie, jakby próbował wyczytać, czy mówię poważnie. Po chwili zaciska wargi i kiwa lekko głową. Zaraz potem znika, a ja zostaję ze zdezorientowanym Jamesem oraz wściekłym Raphaelem. Przełykam ślinę.
– James zostaw nad samych – odzywa się, a ja już wiem, że skończy się to źle.
Od autorki
Zapraszam na profil xNoorshally , gdzie został odświeżony wywiad ze mną. Będzie mi bardzo miło, jak poświęcicie chwilkę <3
Do następnego!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro