Rozdział 25.
Treningi z Raphaelem były wyczerpujące, żmudne i straszliwie irytujące. Dlatego z każdym nadchodzącym miałam coraz bardziej dosyć. Czepianie się najmniejszych szczegółów, brak zapewnień, że przynajmniej jedną rzecz zrobiłamzadowalająco to tylko czubek góry lodowej. Dalej szło już tylko gorzej, gdzie mogłabym rozpocząć od przemocy psychicznej, która nawet jak na moje nerwy, była zdecydowanie za ostra. Obrażanie każdego mojego znajomego, czepianie się moich decyzji oraz umniejszanie mojemu pochodzeniu. W pewnym momencie sama zaczęłam wątpić, czy ktoś się nie pomylił, co do mnie.
Dlatego pomimo wcześniejszego negatywnego nastawienia do balu, teraz gdy stoję przed lustrem, cieszę się, że mam jeden wieczór spokoju od Archanioła. Nie mam pojęcia, czy będzie, ale wiem, że nie da rady stosować manipulacji i przemocy w moim kierunku.
Przyglądam się sobie po raz setny i muszę przyznać, że wyglądam zadowalająco. Długa czerwona suknia ma miękki, wygodny materiał, a krój w żadnym stopniu mnie nie ogranicza. Jest jednak przylegająca, dzięki czemu podkreśla mi figurę, a góra sukni została uszyta w taki sposób, by moje ramiona wydawały się mniejsze. Włosy zostawiłam rozpuszczone, a Lucy postanowiła mi je wyprostować, dzięki czemu wyglądam inaczej, niż na co dzień.
Nagle słyszę pukanie do drzwi. Otwieram je niemal natychmiast, a gdy widzę przed sobą Ariego, zapraszam go do środka. Mężczyzna przygląda mi się uważnie.
– Wyglądasz...
– Inaczej – przerywam mu.
– Pięknie Aniel. – Uśmiecha się, jednak wydaje się on wymuszony.
Marszczę brwi.
– Ty za to wyglądasz na zmartwionego – mówię – Nie przyszedłeś bez powodu.
Przytakuje, a następnie zaciska usta w cienką linię.
– Nie będzie mnie dzisiaj – odzywa się po dłuższej chwili – Muszę coś ustalić... załatwić.
Domyślam się, że w tym momencie mocno kręci. Próbuje coś ukryć, a ja nie mam zamiaru pozwolić mu wyjść z taki wyjaśnieniem. Zaciskam szczękę.
– Pamiętasz, że miało nie być żadnych kłamstw, prawda? – odpowiadam najspokojniej, jak potrafię. Krzyżujemy ze sobą wzrok. – Co się dzieje?
Wzdycha.
– Sanguiser zostało zaatakowane. – Zamieram. – Bariera nie zadziałała, nikt nie był na to przygotowany. Muszę mieć pewność, że wszystko jest w porządku.
– Idę z tobą – przerywam mu, nawet nie myśląc – Nie będę się bawić, gdy moi przyjaciele nie są bezpieczni.
– Zajmę się tym – zaprzecza – Musisz się skupić na swoim bezpieczeństwie. Nie jesteś tylko Aniel z Sanguiser, pamiętasz?
– Nie mogę tak po prostu...
– Zrób to dla nich – tym razem on mi przerywa – Z pewnością nic im nie jest, ale muszę się upewnić dla siebie i dla ciebie. – Podchodzi do mnie, a następnie dotyka moich ramion. – Wrócę szybciej, niż się obejrzysz i przekażę ci wszystko.
Mam ochotę postawić na swoim. Powiedzieć mu, że mam gdzieś swoje bezpieczeństwo i w tym momencie ważniejsze jest moje rodzinne miasto. Kłócić się, że nie będę się uśmiechać i bawić w momencie, gdy nie wiem, co tam się dzieje.
Jednak zbyt dobrze znam Ariego, który za nic nie pozwoli mi wyjść z miasta. W tym momencie nie ma sensu dyskutować, kłócić się, bo wilkołak straci tylko czas. Dlatego akurat w tym przypadku zaciskam dłonie w pięści i zgadzam się z nim.
– Wszystko będzie dobrze – mówi, gdy mnie obejmuje – Zadbam o nich.
– Wiem.
Mężczyzna uśmiecha się do mnie po raz ostatni, a następnie wychodzi. Nie zdążę nawet odetchnąć, ponieważ do pomieszczenia wchodzi do Lucy. Spogląda na wychodzącego Ariego, a następnie na mnie.
– Coś się stało?
Uśmiecham się sztucznie, a następnie biorę maskę, którą przykładam do twarzy.
– Nic, czym musiałabyś się zamartwiać – mówię – Idziemy?
***
Do sali wchodzimy we dwójkę, a gdy czuję na sobie kilka par oczu, spinam się nieznacznie. Nigdy nie przeszkadzało mi bycie w centrum uwagi, jednakże teraz, gdy każdy mój ruch jest oceniany przez Liderów, czuję się po prostu nieswojo. Bierzemy po lampce wina, za co jestem wdzięczna, bo mam wrażenie, że na trzeźwo tego nie zniosę.
Krzywię się, gdy czuję gorzki smak, jednak stawiam, że tak ma być i wypijam wino do końca. Zaraz potem biorę kolejny.
– Muszę przyznać, że wyglądasz znośnie – słyszę głos Abigail skierowany w moją stronę.
Podchodzi do nas razem z Jamesem oraz Nathanem. Ten pierwszy przygląda mi się dokładnie, przez co jest mi coraz bardziej nieręcznie. Ignoruję go i przenoszę wzrok na tego drugiego, który nie odrywa wzroku od Lucy. Dziewczyna uśmiecha się lekko, a gdy dostrzegam, że Nathan podchodzi do niej i coś szepcze jej na ucho, rozpływam się.
Są uroczy.
– Wygląda przepięknie, a nie znośnie – mówi James, a przez jego przeszywający wzrok, naprawdę mam ochotę uciec.
Abigail patrzy na całą czwórkę, a gdy domyśla się, że nikt nie zwraca na nią uwagi, wzdycha teatralnie, a następnie odchodzi. Hamuję parsknięcie.
– Poczuła się urażona – odzywam się do Jamesa, mając nadzieję zmienić temat.
Mężczyzna śmieje się cicho.
– Zaraz jej przejdzie. – Wzrusza ramionami. – Nadal jest zła, że Nathan poświęca uwagę mojej siostrze, nie jej.
Przenoszę wzrok na Lucy, która jest pochłonięta tańcem z mężczyzną.
– Dobrze razem wyglądają.
– Gdyby nie to, że Nathan jest od niej o dziesięć lat starszy, mogliby być idealną parą – sapie James.
– Czyżbyś grał starszego, zatroskanego brata? – śmieję się, a ten karci mnie wzrokiem – Nie znam Nathana, ale znam Lucy. Niech sama popełnia błędy.
Mężczyzna przytakuje.
– Muszę porozmawiać z ojcem. Poradzisz sobie, prawda?
– Zajmę się nią – słyszę za sobą męski głos.
Zaraz potem czuję na swoim biodrze czyjąś dłoń, a gdy dostrzegam Raphaela, spinam się nieznacznie. Mężczyzna przygląda mi się, a gdy dostrzega, że James nadal nie poszedł, spogląda na niego.
– No idź sobie – dodaje, wymachując dłonią.
James patrzy na mnie, a ja przytakuję. Nie mam zamiaru robić scen, gdy i tak większość par oczu skierowana jest w naszą stronę. Poza tym jestem na tyle dużą dziewczynką, że w razie czego poradzę sobie nawet i z tym dupkiem. Mężczyzna odchodzi, a ja zwinnie wyswobadzam się z dłoni Raphaela.
– Wydajesz się spięta – mówi, uśmiechając się szeroko.
– Nie jestem spięta, po prostu cię nie lubię – odpowiadam oschle.
Ten jednak nie jest w żadnym stopniu mną zniechęcony. Zbliża się znów o krok, a ja robię wszystko, by nie zwymiotować mu na te idealnie wyczyszczone buty.
– Niepotrzebnie się tak denerwujesz – cmoka, popijając szampana – Co dzieje się na sali treningowej, zostaje na sali treningowej. Poza nią jestem zupełnie inny.
– Nie jesteś bezczelnym prostakiem z zapędami sadystycznymi? – Unoszę brew. – Cóż za niespodzianka.
Śmieje się, przez co mam ochotę przewrócić oczami.
– Potrafię być miły – odpowiada.
Gdy widzi moją minę, zakłada mój kosmyk na swój palec. Natychmiast się odsuwam zniesmaczona jego zachowaniem.
– Więc będzie miło, jeśli się od niej odsuniesz – warczy mężczyzna za mną.
A ja znam ten cholernie pewny głos.
Raphael przenosi wzrok na nieproszonego gościa, a następnie parska nerwowo.
– Słucham?
– Jesteś głuchy, czy tylko udajesz? – kpi, a słysząc jego rozbawiony ton głosu, moje serce przyśpiesza.
Odwracam się w jego stronę, a nasze spojrzenia się krzyżują. Isaac uśmiecha się arogancko.
– Odejdź chyba, że chcesz przedstawienia – powtarza.
Czuję, że Raphael mi się przygląda, a ja dopiero teraz zdaję sobie sprawę, że wśród Aniołów, znajduje się Upadły. Momentalnie czuję narastająco panikę, ponieważ to niemożliwe, by nikt nie wyczuł Isaaca, gdy Upadli są tak rozpoznawalni. Zwłaszcza Archanioł powinien się natychmiast zorientować.
Jasna cholera on go zabije.
I czym ja się właściwie przyjmuję?
– Słyszałeś kolegę – odzywam się nagle swobodnym głosem za co sobie dziękuję – Idź, zanim ci przywali.
Mężczyzna jeszcze chwilę na nas patrzy, ale posłusznie odchodzi, zostawiając nas samych. Karcę Isaaca spojrzeniem na, co ten parska swobodnie.
– Było to potrzebne? – cedzę przez zęby, gdy ten się do mnie zbliża i odstawia kieliszek na pobliski stolik.
– Pewnie nie, ale było zabawnie. – Wzrusza ramionami.
– Co w tym zabawnego, mógłby cię...
– Faktycznie jesteś spięta – przerywa mi, marszcząc brwi – Zatańczymy?
Choć było to pytanie, Isaac nie liczy na odpowiedź, ponieważ od razu zaciąga mnie na parkiet. Zaczyna prowadzić, a ja już wiem, że mężczyzna zna się na rzeczy.
– Zaatakowaliście Sanguiser – ściszam ton – Jak mam nie być spięta?
– Nic nikomu się nie stało – odpowiada swobodnie – Najważniejsze było, by wygonić stąd Ariego.
Spinam się natychmiast i pragnę się wyrwać. Ten natomiast mi na to nie pozwala, a mocniej przygarnia mnie do siebie.
– Jemu również nic nie będzie – mówi, trzymając mnie mocniej w talii.
– Więc po co to przedstawienie? – sapię – I dlaczego tu jesteś?
– Ponieważ Ragnall znów chce cię u siebie – jego głos zamienia się w szept, a jego oddech czuję na swojej szyi. Wzdrygam się, jednak co dziwne nie z przerażenia. – Sala jest wypełniona Upadłymi, a wy nie zdajecie sobie z tego sprawy, ponieważ do alkoholu został dosypany odpowiedni środek, dzięki któremu nas nie rozpoznajecie.
– Więc w trakcie obrotu potraktujesz mnie środkiem uspokajającym?
I w tym momencie powinnam zrobić przedstawienie. Powinnam wyjawić wszystkim wokół, że trzyma mnie jeden z Upadłych, a nasi nieproszeni goście pragną nas pozabijać. Powinnam zrobić wszystko, by go zabić, by zabić całą resztę.
Nie robię tego. Po prostu wpatruję się w jego oczy, gdzie nie dostrzegam krzty fałszu. Dlatego właśnie, gdy słyszę kolejne jego słowa, wierzę mu:
– Nie zrobię ci krzywdy. – Odgarnia mi włosy z twarzy. – Przyszedłem cię ostrzec, a gdy nadejdzie odpowiednia pora, pomogę ci.
Nie odpowiadam, gdy robi krok w tył. Isaac po raz ostatni dotyka mojej dłoni, a następnie całuje jej zewnętrzną stronę. Znów nasze spojrzenia się spotykają.
– Będę w pobliżu, obiecuję – szepcze – Ostrzeż przyjaciół.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro