Rozdział 24.
RAPHAEL
Jeszcze nie jestem pewien, gdzie dokładnie jest miejsce, gdzie mam spać, dlatego po posiadłości przemieszczam się po omacku. Skręcam w prawo i z irytowaniem dostrzegam, że przede mną kolejny ciemny korytarz. Jestem zmęczony dzisiejszymi wydarzeniami i jedyne, czego pragnę to położyć się spać.
Nie jest mi to jednak dane, ponieważ ktoś popycha mnie na pobliską ścianę. Nie da się ukryć, że zrobił to z ogromną siłą, jednak hamuję, jakikolwiek jęk. Zaciskam usta w cienką linię i już mam zamiar zaatakować, jednak czując zimne ostrze przy swojej szyi, zamieram.
– Mówiłem, że nie da się mnie zabić – prycham znudzony.
– Jesteś pewny? – słyszę męski, nieznany mi głos.
Przez ciemność panującą w korytarzu oraz kaptur na głowie mężczyzny nie potrafię go zidentyfikować.
– Radzę się odsunąć – mówię – Jestem Archanioł Raphael...
– A ja jestem osobą, która ma to w dupie – cedzi, zbliżając swoją twarz do mojej – Tym z sali powiedziałeś jedno, dlatego teraz ja powiem drugie. – Mocniej dociska ostrze do mojej krtani. – Jesteś tu po to, by uczyć Aniel walczyć, a nie ją zastraszać. Powiem to pierwszy i ostatni raz – skrzywdź ją, a cię zabiję.
– Wyjątkowo dużo osób mi dzisiaj grozi – parskam – Daj sobie spokój i...
– Te osoby nie posiadają tego – przerywa mi, a następnie odsuwa ostrze i pokazuje je w świetle księżyca. Zamieram, a gdy mężczyzna znów przykłada mi jest do gardła, czuję strach. – Chyba wiesz, co ono robi, czy muszę krok po kroku ci wszystko wytłumaczyć?
Nie odzywam się, ponieważ pierwszy raz wiem, że jestem bezbronny. Nie chce zirytować mężczyzny, dlatego gryzę się w język i zaciskam usta w cienką linię.
– Tak myślałem. – Odsuwa się ode mnie. – Jeden twój fałszywy ruch Raphael. Jeden.
ANIEL
Boli mnie dosłownie wszystko. Fakt, że wokół mnie zgromadziła się całkiem spora liczba osób wcale tego nie ułatwia. Nie wiem, po co i dlaczego w pomieszczeniu, prócz Ariego, Lucy, Jamesa i Arthura, jest również Abigail oraz Nathan. Wszyscy przyglądają mi się badawczo i ze współczuciem, jakbym miała się zaraz rozpaść.
– Powinniśmy dać jej jakieś maści – mówi Abigail, a ja pierwszy raz widzę w niej strach. – Wygląda, jakby miała nam tu zejść.
– Mam ci przypomnieć, że już raz zeszła? – wtrąca James – Wystarczy na dziś.
– Nie bądź taki mądry – warczy – Byłeś tutaj, mogłeś go powstrzymać.
Próbuję poruszać szyją, jednak czuję przeogromny ból. Syczę, czym zwracam uwagę wszystkich. Znów.
– Po prostu dajmy jej odpocząć – sugeruje Lucy, za co jestem jej wdzięczna.
– Oszalałaś?! – wybucha Abigail.
Przez jej krzyk, przez głowę przechodzi mi prąd pełen bólu.
– Proszę przestańcie – sapię, zachrypniętym głosem – Nic mi nie jest.
– Przecież na co dzień ktoś obrywa skręceniem karku – prycha Nathan, zakładając ramiona na piersi – Nie ma mowy, że pozostawimy cię samą.
– A powinniście – mówię ostro patrząc w jego stronę – Przede wszystkim muszę odpocząć, a przy was się po prostu nie da.
– Zaprowadzę cię – mówi Lucy, łapiąc mnie za dłoń.
Patrzę na Ariego, który wstaje od razu po mnie. Uspokajam go uśmiechem.
– Ty również powinieneś odpocząć – mówię do niego. Widzę, że próbuje zaprzeczyć, dlatego uciszam go gestem dłoni. – Jutro porozmawiamy.
Po tych słowach wychodzę razem z dziewczyną. Zostawiamy pozostałych, a gdy jestem na korytarzu, słyszę podniesione głosy Abigail, Nathana oraz Jamesa. Mam ochotę przewrócić oczami.
– Będziesz czegoś potrzebowała? – pyta wyraźnie zmartwiona.
– Snu – odpowiadam – Tylko i wyłącznie.
– W porządku.
Nie odzywamy się, aż do momentu, gdy jesteśmy przy drzwiach od mojego pokoju. Patrzę na dziewczynę, która za wszelką cenę unika mojego wzroku. I nie wiem, co mną kieruję, aczkolwiek wzdycham, a następnie mówię:
– Przepraszam, że nie powiedziałam ci prawdy. – Nasze spojrzenia się krzyżują. – Powinnaś być jedną z pierwszych osób, które się o tym dowiedzą. W tym całym zamieszeniu... to nie jest usprawiedliwienie, ale w tym całym zamieszeniu, zapomniałam cię o tym poinformować. Naprawdę jest mi głupio.
– Nic się nie stało. – Uśmiecha się, a następnie wzrusza ramionami. – Ja natomiast przepraszam za moją ostrą reakcję. To dla ciebie nowe, poza tym na pewno trudne... nie powinnam niczego od ciebie wymagać. Głupio wyszło.
Nie odpowiadam. Nadal jest mi głupio, więc nie mam pojęcia, jak powinnam się zachować. Dodatkowo jestem cholernie zmęczona i jedyne czego pragnę to umyć się i położyć się spać.
– Powinnaś...
– Tak – przytakuję, a następnie łapię za klamkę. – Dziękuję i... do jutra?
Lucy uśmiecha się promiennie.
– Do jutra.
Spoglądam na nią po raz ostatni, a zaraz potem wchodzę do swojego pokoju. Oddycham z ulgą, bo w końcu jestem sama, a po tym dniu jest to jedyne czego pragnę. Idę do łazienki, czując, że długa kąpiel pomoże mi się zregenerować.
Rozbieram się i dopiero wtedy patrzę na siebie w lustrze. Krzywię się, widzą obrzydliwe siniaki na całej szyi. Nie dostrzegam ani centymetra wolnego od ciemno-zielonych plam. Dopiero teraz zdaję sobie sprawę, że jest to pierwszy raz, gdy tak mocno czuję ból związany z bliznami na ciele. Zawsze goiły się szybko i bezboleśnie. Nie mogąc się powstrzymać, dotykam ich, jednak po raz kolejny czuję ten sam beznadziejny ból.
Tym razem jest inaczej i z całego serca mam po prostu dość.
Po prysznicu nawet na siebie nie patrzę. Nie chcę widzieć szyi, która z pewnością przez dwadzieścia minut nie zmieniła swojej barwy. Po prostu wychodzę z łazienki, by położyć się do łóżka i zapomnieć o dzisiejszym dniu. Bez skutku, ponieważ gdy tylko wchodzę do sypialni, czuję czyjąś obecność.
– Zły dzień? – słyszę w ciemności, zanim uda mi się ustalić co właściwie się stało.
Odwracam się w stronę głosu, a gdy z cienia wychodzi Isaac, oddycham z ulgą.
– Aż tak to widać? – Unoszę brew, a ten uśmiecha się, jak zwykle w swoim stylu.
– Słyszałem, że do miasta przybył nowy Archanioł – zmienia temat – Jeszcze chwila, a zrobicie tutaj drugie miasto Archaniołów.
– Mam nadzieję, że jest jedynym, który tutaj zawitał – prycham, a mężczyzna poważnieje.
Widzę jak jego wzrok zjeżdża w dół, a ja momentalnie czuję gulę w gardle.
Oraz dziwne uczucie w brzuchu.
– Bardzo boli?
– Przestanie – odpowiadam wymijająco, wzruszając ramionami – Nie takie rzeczy przechodziłam.
Przytakuje.
– Poza tym... – Podchodzę do niego. – Co ty tu właściwie robisz?
– Za każdym razem będziesz zadawała to pytanie, czy w końcu wyznasz, że cieszysz się na mój widok? – Zbliża swoją twarz do mojej.
– Skąd pomysł, że cieszę się na twój widok? – parskam.
– Stąd, że wszystkim kazałaś dać sobie spokój, a ze mną rozmawiasz – mówi, uśmiechając się. – Nie jest tak, Aniel?
Nie potrafię nic mu na to odpowiedzieć. Po prostu wpatruję się w niego, zdając sobie sprawę, że ma cholerną rację. I co dziwne, nie potrafię być z tego powodu zła, ani na siebie, ani na niego. Mężczyzna odgarnia mi włosy z twarzy, a mi wręcz odbiera oddech. Dopiero po chwili zdaję sobie sprawę, co robimy.
– Powinieneś już iść – mówię, zamykając oczy.
Chwila ciszy.
– Do zobaczenia wkrótce księżniczko.
Znika w ułamku sekundy, pozostawiając po sobie chłód oraz dziwne uczucie w moim sercu.
Co się ze mną dzieje do cholery?
***
Następnego dnia James nie odstępuje Lucy nawet na krok. Dlatego więc nie mam nawet możliwości spędzić z nią dwudziestu minut sam na sam. Ku mojemu niezadowoleniu Abigail oraz Nathan również postanowili spędzić czas z przyjacielem i jego siostrą.
A ja z racji tego, że Raphael odpuścił dzisiejszy trening, a rozmowa z Arie trwała dosłownie kilka minut, nie mam już co robić, a siedzenie samemu dzisiejszego dnia, nie jest dla mnie zbytnio atrakcyjne. Zwłaszcza gdy wiem, że gdzieś obok może kręcić się Raphael, który nie wiem, do czego jest faktycznie zdolny.
– Jak twoja szyja? – pyta nagle Nathan, przyglądając się jej w skupieniu.
Automatycznie dotykam wspomnianej części ciała, jednak tak jak o poranku, nie czuję żadnego dyskomfortu. Wzruszam ramionami.
– Jest w porządku – odpowiadam wymijająco. Naprawdę nie mam ochoty rozpocząć tematu, związanego z wczorajszym wieczorem. – Mam to szczęście, że szybko się goję.
– James jak przygotowaniu do balu? – pyta nagle Abigail, zwracając na siebie uwagę i ratując mnie od reszty pytań.
Marszczę brwi, nie mając jednak pojęcia, o czym mówi.
– Wszystko idzie wręcz idealnie – odpowiada – Nie spodziewałem się, że to powiem, ale nie mogę się doczekać, gdy zobaczycie rezultaty naszej pracy.
– Jaki bal? – wtrącam, nie mając pojęcia, o czym rozmawiają.
– Bal maskowy dla Liderów – tłumaczy Nathan – Co roku wyprawiane jest przyjęcie, na którym najważniejsi ludzie ze stolicy bawią się do samego rana. Liderzy chcą pokazać, kto właściwie tu rządzi, a ze względu na to, że zbliża się sezon na... polowanie na Upadłych, trzeba się odpowiednio odstresować. Nie dostałaś zaproszenia?
– W momencie, gdy były rozdawane Aniel była więziona w Darkness – mówi James, spoglądając na mnie – Nie oznacza to jednak, że nie jesteś zaproszona.
– Nie oznacza? – parska Abigail, jednak morderczy wzrok Jamesa wystarcza, by nie powiedziała niczego więcej.
– To chyba nie dla mnie – odpowiadam, wzruszając ramionami – W dodatku nie jestem odpowiednio... przygotowana na takie okazje.
– Nic nie szkodzi – odzywa się po raz pierwszy Lucy – Idę dziś na ostatnią przymiarkę sukni. Możesz pójść ze mną, a Grace na pewno ci pomoże w wyborze.
Przegryzam wargę, nie będąc pewna tego pomysłu. Bale tego typu nie są w moim stylu, w dodatku nie chcę przebywać w towarzystwie Aniołów, które chcą posłać mnie na pewną śmierć. Kręcę głową.
– Muszę iść. – Wstaję, otrzepując się z niewidzialnego kurzu. – Mam trening do nadrobienia, a muszę zaplanować, jak utrzeć nos Raphaelowi.
Bez słowa odchodzę od stolika, mając nadzieję, że propozycja Lucy zostanie zapomniana. Nic bardziej mylnego, bo w momencie, gdy wychodzę z kawiarni, dziewczyna dogania mnie.
– Nie pójdę na żaden bal – odzywam się, nim ta zacznie.
– Pozwolisz, żebym męczyła się samotnie? – Unosi brew.
– Zawsze możesz zrezygnować – parskam.
– Jestem córką Lidera. Myślisz, że ojciec mi odpuści? – Spogląda na mnie, a ja wzdycham zrezygnowana. – Proszę cię, nie zostawiaj mnie z tym samej. Dodatkowo jesteś mi chyba coś winna...
– Lucy... – przerywam, gdy widzę jej błagalną minę.
Jestem uparta. Nie dam się siedemnastoletniej dziewczynie, która...
– Zgoda – warczę, choć moje myśli mówią, co innego. – Pod dwoma warunkami. Nie zakładam żadnych falbanek i mogę wyjść, kiedy mi się spodoba.
Dziewczyna klaszcze w dłonie.
– Załatwione!
***
Na mojej twarzy pojawia się grymas, gdy zdaję sobie sprawę, jakie suknie szyje rzekoma Grace. Wszystkie kreacje, jeśli nie świecą od nadmiaru diamentów, to uginają się przez falbanki, czy koronki. Najbardziej jednak dziwi mnie fakt, że Lucy jest klientką, gdzie miałam ją za osobę, która raczej ubierze się skromnie.
– Jesteś już! – słyszę kobiecy głos, a do pomieszczenia wchodzi szczupła, wysoka kobieta.
Podchodzi do dziewczyny i wita się z nią. Dopiero po dłuższej chwili dostrzega mnie, a na jej twarzy pojawia się szeroki uśmiech.
– A ty zapewne jesteś Aniel!
Staram się odwzajemnić uśmiech, jednak wychodzi mi kolejny grymas.
– Zgadza się – mówię, by nie stać, jak kołek – Grace, prawda?
– Owszem. – Podchodzi do mnie. – W stolicy, aż huczy o tobie! Nie spodziewałam się, że będę tą szczęściarą i będę mogła zobaczyć cię na własne oczy.
Czuję się mocno niezręcznie. Wiem, że wieści o moim rzekomym pochodzeniu rozchodzą się szybko, jednak nie sądziłam, że Anioły będą podchodziły do tego z takim entuzjazmem.
– Aniel szuka sukni – odzywa się Lucy, a widząc wzrok kobiety, mam ochotę stąd uciec.
– Na bal? – ścisza głos niemal do szeptu – Ten, który odbędzie się za trzy dni?
Wzruszam ramionami.
– Chyba tak.
Kobieta klnie pod nosem, a jej wyraz twarzy momentalnie się zmienia.
– To ma być coś prostego, bez żadnych śmiałych dodatków – wtrącam – Chcę mieć w niej komfort, bym była w stanie uciec stamtąd jak najszybciej.
– Aniel – karci mnie Lucy, jednak ignoruję ją.
– Zrobię wszystko byś była zadowolona – mówi Grace po dłuższej chwili – I żebym się ze wszystkim wyrobiła.
Od autorki
Dodana akcja, zmienione parę wątków. Mam nadzieję, że widać różnice i się podoba 🥺
Do następnego ❤️
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro