Rozdział 14.
JAMES
Po kilkunastominutowych „kwalifikacjach" ojciec wychodzi niepocieszony z sali. Na całe szczęście udaję mi się go dogonić, jednak dostrzegając jego morderczy wzrok, czekam, aż sam się wypowie. Nie mija chwila, a mężczyzna odzywa się również burkliwym głosem, jak jego mina.
– Są dobrzy.
– Więc czemu mówisz to tym tonem? – pytam niemal od razu.
– Ponieważ nie będę miał wytłumaczenia, dlaczego to Aniel pójdzie jako pierwsza – mówi, gdy upewnia się, że wokół nas nie ma nikogo.
Dopiero w tym momencie rozumiem, dlaczego kobieta prosiła, bym to załatwił. Marszczę brwi, nie spodziewając się tego po ojcu, jednak zgodnie z obietnicą, działam.
– To nie jest dobry pomysł.
Mężczyzna spogląda na mnie.
– Więc całe szczęście, że nie masz prawa głosu.
Niemal zamyka mi drzwi do gabinetu przed twarzą, jednak udaję mi się złapać je w odpowiedniej chwili. Wchodzę do pomieszczenia.
– Tato – wzdycham. – Mówię poważnie.
– Ja też. – Nawet na mnie nie spojrzy. – W tej dziewczynie jest coś podejrzanego, a ja nie mam ani czasu, ani ochoty się w temu przyglądać. Chcę mieć ten jeden problem z głowy.
– Wrogów powinno trzymać się jak najbliżej – wypowiadam słowa, których uczył mnie od urodzenia.
– Nie takich James – warczy. – Nie mam pojęcia, kim ona jest, w moim domu została zamordowana kobieta. Aniel natomiast wygląda na osobę, którą to wszystko mało interesuje, a przy tym wszystkim bawi się w amatorkę.
– A jeśli jest kretem? – podpowiadam, choć wiem, że jest to mało prawdopodobne. – Jeśli okaże się sojusznikiem Upadłych, będziemy mieli ich wszystkich w garści. Z pewnością nie jest kimś, kto wie niewiele. Musimy trzymać ją blisko.
– To ryzykowne.
– Więc pozwól, że ja się nią zajmę – mówię. – Traktuj ją, jakby jej nie było, a ja gdy tylko dowiem się czegoś ciekawego, powiem ci.
– Dlaczego chcesz to zrobić?
Wzruszam ramionami.
– Jestem twoim następcą. Czas się czymś wykazać, a jeśli dzięki mnie twój jeden z głównych problemów zniknie, to czy nie czyni mnie kimś godnym twojego miejsca?
Mężczyzna kiwa lekko głową, a następnie wykrzywia usta na kształt uśmiechu.
– W porządku. – Odwracam się, by wyjść, ponieważ doskonale zdaję sobie sprawę, że to koniec naszej rozmowy. – James. – Przystaję. – Masz swój moment. Wyjątkowo, nie zepsuj tego.
***
Następnego ranka doganiam Aniel, która wyraźnie rozluźniona idzie w stronę swojego pokoju.
– Jak słyszałaś, załatwiłem to – odzywam się, jako pierwszy.
Dostrzegam, że dziewczyna zaciska szczękę, przez co parskam cicho.
– Jestem pod wrażeniem – odpowiada, gdy wchodzi do swojego pokoju.
– Powiedziałem ojcu, że będę cię szpiegować, więc z łaski swojej nie utrudniaj mi tego. – Zamykam drzwi, a Aniel patrzy na mnie zszokowana. – Przecież musiałem go jakoś przekonać, byś została.
– Chciał się mnie pozbyć? – pyta.
Kiwam głową. Widzę po niej, że nie jest wcale zaskoczona – w końcu tego się spodziewała.
– Więc... – Unosi brew. – Co dokładnie chcesz wiedzieć i po co ci ta informacja?
Wzdycham, wiedząc, że powinienem stawiać na szczerość. Tak więc robię.
– Wiem, że ty tego nie widzisz, ale wszyscy się boją. Mój ojciec, ja, Abigail i reszta dorosłych, która usłyszała plotki o tym, co zadziało się w posiadłości. – Przegryzam wargę, a następnie spoglądam na nią. – Nie wiemy kto, nie wiemy jak, ale ktoś niepożądany wkradł się do najbardziej strzeżonego miejsca. Wiesz, co to dla nas oznacza? Nie jesteśmy bezpieczni, nikt z nas nie wie, co czeka na nas za rogiem. Co jeśli Upadli wiedzą jak się dostać do Claritas?
– Nadal nie wiem po, co ci informacja z mojego życia osobistego – przerywa mi, będąc tak niewzruszona jak jeszcze kilka sekund temu.
– Ponieważ chcę wiedzieć, że była to osoba nie zagrażająca życiu mojej siostry, ani osób, które są mi bliskie. Niecodziennie słyszy się o tym, że nowo przybyła rozmawia z kimś w ciemnym zaułku.
– Więc nie masz się czego obawiać. – Zakłada ramiona na piersi i spogląda przez okno. – Chodziło o mnie.
Momentalnie odczuwam niepokój. Fakt, Aniel nie jest i raczej nie będzie mi bliską osobą, jednak jej spięty głos i ramiona mówią same za siebie – coś jest nie tak. Przybliżam się do niej.
– Jak o ciebie?
– Powiedzmy, że Upadli chcą, bym wyszła stąd jak najszybciej – burczy. – Zanim zaatakujesz mnie milionem pytań, nie wiem dlaczego, nie wiem po co, jednak taką informację dostałam. W związku z obietnicą, którą złożyłam Ariemu oraz z tym czego się dowiedziałam, chcę zostać w mieście najdłużej jak się da.
– Masz jakiekolwiek podejrzenia, dlaczego tak jest?
Wzrusza ramionami.
– Upadli zawsze byli chorzy na umyśle i stawiali sobie dziwne wyzwania. – Przegryza wnętrze policzka. – Pamiętam, jak byłam świadkiem rozmowy dwóch z nich, którzy zakładali się, który z nich przeleci więcej martwych kobiet z nie swojego gatunku. – Zaśmiała się gorzko, a mnie przeszedł zimny dreszcz. – Kto wie po co im ja.
– Dlaczego nie powiedziałaś o tym wcześniej?
– A interesuje cię nekrofilia?
Parskam.
– Doskonale wiesz, że nie o tą rzecz mi chodzi.
Kobieta wzdycha, a następnie odwraca się w moją stronę. Dzieli nas maksymalnie metr, dlatego musi lekko unieść głowę.
– Skąd miałam pewność, że mogę wam zaufać?
Milczę przez chwilę, bo ma ona sporo racji.
– Tu chodzi o twoje życie Aniel...
– Zawsze chodzi o czyjeś życie – przerywa mi. – Doskonale jednak wiesz, co oznacza zachcianka Upadłych. Skąd mam mieć teraz pewność, że nie rzucicie mnie na pożarcie tym potworom?
– Ponieważ jesteś jedną z nas – odpowiadam po dłuższej chwili.
– Mógłbyś mnie nie obrażać? – Unosi brew, jednak dostrzegam na jej twarzy cień uśmiechu.
Moje serce uderza szybciej, boleśniej, ponieważ zdaję sobie sprawę, iż kobieta sobie żartuje. Nie potrafię się powstrzymać i wybucham krótkim śmiechem. Nasze spojrzenia się krzyżują.
– Nie obrażam, a stwierdzam fakt. – Robię kilka kroków w tył, chcąc mieć ostatnie słowo. – Nim się obejrzysz, zdasz sobie sprawę, że jest to miejsce, w którym chcesz żyć.
Aniel unosi brew, jednak już się nie odzywa. Uśmiecham się do niej, a następnie odchodzę. Mam wrażenie, iż – pomimo wcześniejszych uprzedzeń – dogadamy się.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro