Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 12.

Następnego poranka czuję, że coś jest nie tak. Budzę się z tym dziwnym, przeszywającym płuca uczuciem i nim zdążę pomyśleć, zrywam się z łóżka, myję, a następnie się ubieram. Dopiero teraz do mojego nosa dochodzi ten znajomych zapach.

Cholerny Upadły.

Szybko otwieram okno, nie chcąc tego czuć i za wszelką cenę wyrzucić Isaaca z głowy. To z pewnością nie jest czas i miejsce na myślenie o moim największym wrogu. Po chwilę orientuję się, że przecież obudziłam się ze złym przeczuciem, dlatego jak najszybciej wkładam buty i wychodzę na korytarz.

Pierwsze, co widzę to ogromne zamieszanie. Idę korytarzem za tłumem, a słysząc podniesione głosy, marszczę brwi. Dopiero po chwili udaję mi się wyłapać, jakikolwiek wątek rozmowy.

– Do cholery nie wiem! – wrzask Jamesa roznosi się po korytarzu. – Boże, ojciec mnie zabije!

Wychodzę przed tłum, a widząc przed sobą martwe ciało jednej z nowy przybyłych, biorę głębszy oddech.

– Raczej Bóg ci nie pomoże – burczę pod nosem, a następnie kucam nad ciałem.

– Jeśli nie masz nic mądrego do powiedzenia, to zamilcz – cedzi.

– Jeśli masz zamiar pojękiwać, jak jakaś panienka to najlepiej odejdź. – Uśmiecham się sarkastycznie.

James zaciska wargi w cienką linię, a następnie kuca tuż przy mnie. Dotyka jej poderzniętego gardła, a następnie się krzywi, jakby krew nie była ludzką rzeczą. Przewracam oczami, nadal będąc na niego zła. Szybko mi raczej to uczucie nie przejdzie, ponieważ, jak to Arie mówił "zdrajcy pozostaną zdrajcami", a ja nie mam zamiaru bawić się w ich chore gierki. 

– Niech ktoś wezwie Matthiasa – mówi drżącym głosem. – Niech zbada okoliczności śmierci.

Jakiś mężczyzna kiwa głową, a następnie odchodzi. Dotykam swojej wargi, dokładnie obserwując ciało. Siniaki, rany na całym ciele i poderżnięte gardło. Jestem wręcz pewna, że nie mogło to być samobójstwo. Przez myśl przechodzi mi tylko jedna osoba, a gdy tylko odczuwam złość, natychmiast zamykam oczy.

Jak mogłam być tak naiwna?

– Aniel, mogłabyś pójść do mojej siostry? – prosi słabym głosem. – Zajmij ją czymś. Niech wyjdzie na miasto i najlepiej nic jej nie mów o tym, co się wydarzyło.

Nie mam ochoty na kłótnie, zwłaszcza gdy dostrzegam przerażona minę Jamesa. Nie pytam, po prostu przytakuję głową, a następnie wstaję.

– Powinna być w bibliotece. Jak zawsze rano – dopowiada jeszcze.

***

Siedzimy w tej samej kawiarni, co ja z Abigail. Nie odzywamy się, ja obserwuję ludzi wokół, a dziewczyna jest zajęta czytaniem jednej z ksiąg. Jest wyjątkowo gruba, więc nawet nie udaję, że mnie interesuje. Kątem oka jednak dostrzegam, jak w pewnym momencie mi się przygląda, a gdy przyłapuje mnie na krótki spojrzeniu, zamyka książkę.

– No dobra – zaczyna, oblizując wargi. – Co się dzieje?

– Nie rozumiem – odpowiadam, marszcząc brwi. – Nie mogę wyciągnąć koleżanki na miasto?

– Po pierwsze to nie w twoim stylu – mówi, lekko się uśmiechając. – Po drugie, gdy zabierałaś mnie z biblioteki, byłaś strasznie spięta.

Odwracam wzrok, choć wiem, że już i tak jestem na przegranej pozycji. A przez jej spojrzenie mam wrażenie, że długo nie dochowam tajemnicy. Zwłaszcza że z dwójki rodzeństwa bardziej lubię Lucy.

– Nie tylko ty jesteś dobrym obserwatorem – kpi śmielej, niż dnia, kiedy się poznałyśmy.

Uśmiecham się, zdając sobie sprawę, że blondynka może mieć zupełnie inny charakter, niż mi się wydaje.

– James prosił, aby ci nie mówiła – odzywam się poważnie.

– Od kiedy zaczęłaś słuchać się mojego brata? – Unosi brew. – Aniel, powiedz mi, proszę.

Chowam twarz w dłonie, a następnie krzyżuję z nią spojrzenie.

– W posiadłości znaleziono ciało – mówię na jednym tchu, a Lucy opluwa się kawą. Robi wielkie oczy, a jej dolna warga drży. – Plotki mówią, że miała wyjść w pierwszej piątce.

– W mojej posiadłości? – wręcz szepcze.

Już wiem, dlaczego James zakazał mi jej mówić. Momentalnie tego żałuję, jednak wiem, że nie ma odwrotu.

– W twojej – przytakuję.

– Wiadomo, kto to zrobił? – pyta, choć widzę po niej, że ma ochotę się rozpłakać.

– Nie.

Choć mam pewne domysły, tych słów już nie mówię, zdając sobie sprawę, że to nie może być dobrym pomysłem. Wolę, aby zostało w tajemnicy to, że ja i Isaac ucięliśmy sobie w nocy pogawędkę.

– Coś się święci – odzywa się nagle drżącym głosem. Spoglądam na nią. – Nasza posiadłość to najbardziej strzeżony dom w całym Claritas. Nałożone są potężne zaklęcia, które mają chronić nieproszonych gości.

– Sugerujesz, że mógł być to ktoś z wewnątrz?

– Albo ktoś o naprawdę potężnej mocy. Jakiś potężny czarownik albo czarownica. – Wzrusza ramionami. – Albo ktoś z wewnątrz, co jeszcze bardziej mnie przeraża.

Przyglądam się jej. Lucy przypomina mi te wszystkie dzieci z Sanguiser – bezbronne, naiwne i przepełnione wrażliwością. Wiem, że nie powinnam, ale dotykam jej dłoni, a następnie uśmiecham się pocieszająco. Blondynka odwzajemnia gest, a następnie wzdycha głośno.

– Nikt nigdy nie uczył cię walczyć? – pytam naprawdę ciekawa.

Kręci głową.
– James zawsze jest zbyt zajęty, a o tacie już ci mówiłam. – Wykrzywia wargę. – Przez lata prosiłam ich, aby mnie nauczyli przynajmniej jakiejś marnej samoobrony. Wszyscy w Claritas wiedzą, jak bardzo jestem słaba, a sama wiesz, jacy są mężczyźni w tym mieście. – Krzywię się. – Próbowałam coś sama, ale wiesz, jak to jest...

– Nauczę cię – decyzję podejmuję automatycznie. Lucy spogląda na mnie zszokowana, a ja uśmiecham się, by zapewnić ją, że mówię serio. – Nie mam pojęcia, kiedy wyjdę. Możliwe, że przesunął sprawdziany, co da mi dodatkowe kilka dni. Mogłabym cię nauczyć paru ruchów.

Lucy rozpromienia się, a następnie przytakuje ochoczo głową.

Nagle jednak wszystko znika. Zwracam uwagę na postać stojącą w tłumie i natychmiast się prostuję. Nie potrafię oderwać od niego wzroku, a gdy widzę, że zmierza w stronę ślepego zaułka, zrywam się z krzesła.

– Zaraz wrócę.

– Ale...

Nie słucham jej. Nie potrafię myśleć logicznie i jestem nastawiona na jeden cel. Skręcam w prawo i staję z nim twarzą w twarz. Nie mam pojęcia, jakim sposobem go rozpoznałam, jeśli ma na sobie kaptur taki sam, jak większość mieszkańców. Podchodzę do niego i zdejmuję go, przez co tuż przed moją twarzą znajduje się jego. Kącik ust unosi się nieznacznie, na co jęczę zła na siebie, że w ogóle za nim poszłam.

Mogłaś go zignorować idiotko. Teraz zapewne ma dziką satysfakcję.

– Nie mógłbyś prześladować kogoś innego? – rozpoczynam rozmowę, gdy cofam się na bezpieczną odległość.

Marszczy nos.

– Mógłbym, ale wybrałem ciebie. – Nasze spojrzenia się spotykają. – Poza tym widzimy się trzeci raz. Nie czuj się wyjątkowo. Jeszcze.

Kręcę głową zażenowana.

– Jak się dostałeś to miasta? Zresztą po raz kolejny.

To pytanie dręczy mnie od wczoraj. Nie mam zamiaru nie wykorzystywać okazji i nie spytać się go o to.

– Bawimy się w panią detektyw, księżniczko? – pyta, unosząc zabawnie brew.

– Przestań tak do mnie mówić – odpowiadam zirytowana. – Jak się dostałeś do miasta?

– Tak jak do każdego innego. – Nie kłamie bądź jest dobrym kłamcą. Mrużę oczy. – No co? Wszedłem, wyszedłem.

– W międzyczasie zabiłeś jedną z osób, która miała wyjść jako pierwsza – dopowiadam, wzruszając lekceważąco ramionami. – Dzień jak co dzień, co?

– Widzę, że połączyłaś fakty. Jestem pod wrażeniem. – Nadal jest rozbawiony, co jeszcze bardziej mnie denerwuje. – Nie bierz tego do siebie, po prostu taki miałem rozkaz.

– Od kogo?

– Kogoś.

Robi krok do tyłu, jednak nie odpuszczam. Muszę to wiedzieć.

– Mów.

– Ktoś, komu zależy na twoim szybszym wyjściu z miasta. Nic osobistego, ale jak to zrobisz, zapewne zginiesz w kilka chwil. – Prycham, niezbyt biorąc na poważnie jego groźby, czy ostrzeżenia. – Myślę, że czas na pogadankę się skończył. – Mruga. – Idź, bo twoja nowa koleżanka jest w niebezpieczeństwie.

Wpatruję się w niego z niedowierzaniem, jednak gdy kiwa głową, coś mnie trafia. Odwracam się i nawet nie myśląc, idę w stronę Lucy. Jakie jest moje zdziwienie, gdy nie zastaję jej samej. Dziewczyna jest cała czerwona, wzrok ma wpatrzony w podłogę, a dłonie zaciśnięte.

– Cześć – mówię do chłopaka, który siedzi naprzeciwko blondynki.

– Och – odpowiada, odwracając głowę w moją stronę. Gdy przypominam sobie, kim on jest oraz dostrzegam oczy pełne błysku, o mało nie prycham rozbawiona. – Cześć. Aniel tak?

– Owszem. – Uśmiecham się sztucznie. – Przeszkadzam wam?

– Nie – odpowiada dziewczyna, zanim ten to zrobi.

Wstaje, a następnie podchodzi to mnie lekko zmieszana, jednak nadal z wielkim burakiem na twarzy.

– Przecież właśnie się zbierałyśmy – dodaje, łapiąc mnie za łokieć.

Nie protestuję, zważając na fakt, w jakim jest ona stanie.

– Racja – odpowiadam. – Na razie Nathan.

Nie odpowiada, nadal wpatrując się w blondynkę. Szybko się odwracamy, a następnie idziemy w stronę posiadłości. Chcąc odgonić natarczywe myśli związane z Upadłym, patrzę na Lucy. Ta jednak ignoruje mnie, wpatrując się zaciekle w ziemie.

– Co jest między tobą a Nathanem? – pytam mimowolnie.

I może nie powinnam. Nie powinnam się jej pytać, interesować jej życiem oraz mieć gdzieś jej samopoczucie. W końcu była jedną z wielu osób, które przyjdzie i odejdzie. W końcu była jedną z wielu dziewczyn wychowane w Claritas.

– Nic – wyszeptuje. – To przyjaciel mojego brata, a Abigail jest w nim zakochana po uszy. My nie...

– Czemu przejmujesz się Jamesem oraz Abigail? – przerywam jej. – Przecież widziałam, jak na niego patrzysz.

To nie twoja sprawa, kretynko.

– Traktuje mnie tak młodszą siostrę – wyjaśnia. – To nieodwzajemnione.

Nie jestem tego taka pewna, jednak nie mam zamiaru jej pocieszać. Co, jeśli nie mam racji, a moje przypuszczenia dadzą jej jedynie złudne nadzieje? Wiem, że nie jest to dobrym pomysłem, dlatego zmuszam się na przytaknięcie głową. 

– Co ty na to, aby zacząć treningi od dziś? – zmieniam temat.

Widząc jej wzrok, wzruszam ramionami. 
– No co? – dopowiadam. – Mam wolne popołudnie. 

– Dobrze – przytakuje. – Zróbmy to. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro