Prolog
Ten dzień miał być z pozoru dniem nieróżniącym się od innych w marnej egzystencji Ariego. Jak codziennie wieczorem zasiadł przy kominku z kubkiem gorącej melisy. Zawsze pomagało mu to zasnąć, a od kilku dni i tak miał z tym wielki problem.
Jednak jego spokój nie potrwał długo, ponieważ w momencie brania pierwszego łyku, ktoś wpadł do jego domu, niczym burza. Arie zgodnie ze swoją naturą, natychmiast wstał, a w jego żyłach zaczęła płynąć chęć walki z bezczelnym nieznajomym. Oczy wilkołaka zaświeciły czystą zielenią, a paznokcie u rąk zaczęły się nienaturalnie wydłużać.
Dopiero po chwili mężczyzna stojący w przedpokoju, postanowił zdjąć kaptur, ukazując przy tym swoją anielsko piękną twarz. Arie jednak ani trochę się nie uspokoił.
– Co ty tu robisz? – warknął cierpkim tonem.
– Wybacz, że postanowiłem przerwać twój rytuał herbaciany, ale musisz mnie wysłuchać – odpowiedział mu jego dawny przyjaciel.
Wilkołak uniósł brew z rozbawieniem, jednak zaraz potem znów był wściekły. Nie miał zamiaru kryć urazy do człowieka, z którym nie widział się...
– Ile to minęło? – zakpił. – Rok? Dwa lata? Jesteś bardziej bezczelny, niż mi się wydawało.
– Miałem wiele spraw do załatwienia – odpowiedział spokojnym głosem, co Ariego rozwścieczyło jeszcze bardziej.
Zawsze taki był. Od kiedy tylko pamiętał wielki Archanioł Gabriel, był oazą spokoju. Arie nawet nie potrafił sięgnąć pamięcią do wspomnienia, gdzie mężczyzna kiedykolwiek uniósł cholerny głos, ba! Czy w ogóle zacisnął szczękę ze złości. Nawet w obliczu śmierci jego mina była taka jak tego dnia – zimna, niewzruszona, obojętna.
– Zapomniałem, że tam na górze są ważniejsze sprawy, niż my – kolejny raz postanowił zakpić. – Władza to fajna sprawa, co?
– Doskonale wiesz, że taki nie jestem – znów ten sam spokojny ton głosu.
Arie prychnął, przewracając przy tym oczami.
– Zważywszy na to, ile czasu minęło, wiem, jaki byłeś. – Uniósł brew.
– Nigdy nie byłem jak oni. – Arie pokręcił głową, nawet nie starając się zrozumieć przyjaciela. – I nie jestem jak oni.
– Więc po co przyszedłeś? – Wilkołak rozłożył ręce. – Chcesz się pochwalić nowym statutem? A może...
– Potrzebuję pomocy – przerwał mu, a ciemnowłosy zamarł.
Tego się nie spodziewał. Gabriel nigdy nikogo nie prosił o pomoc, a tym bardziej nigdy nie mówił o tym tak otwarcie. Arie co chwilę otwierał i zamykał usta, jakby nie widział, co ma powiedzieć. Bo do jasnej cholery nie wiedział. Nakazał sobie przede wszystkim spokój, ponieważ jedyne czego teraz pragnął to zatrzymać swoją ludzką postać. Spojrzał na swojego dawnego przyjaciela i westchnął głośno.
– Niby dlaczego miałbym cię wysłuchać?
– Bo potrzebuję pomocy – powtórzył, na co Arie pokręcił głową.
– Przynajmniej zdejmij płaszcz i wejdź do środka – powiedział po dłuższej chwili.
Gabriel nie wydawał się zaskoczony zachowaniem przyjaciela i z ledwo dostrzegalną ulgą, usiadł na fotelu. Dopiero w tym momencie było dostrzegalne, że Archanioł trzymał coś na rękach.
– Co to jest? – spytał, a mężczyzna zgromił go wzrokiem.
– Nie co, a kto – odpowiedział ostrzejszym tonem, niż on sam się spodziewał.
W końcu trzymał w swoich ramionach cały swój świat, który możliwe, że widział dziś po raz ostatni. Miał prawo być urażony pytaniem mężczyzny.
– Więc? – ponaglił go jakby ze znudzeniem.
– Moja córka – zrobił chwilę przerwy, jakby chciał się przygotować psychicznie do następnych słów. – Potrzebuję kogoś, kto się nią zaopiekuje.
Chwila cisza. Chwila, która dla Gabriela była wiecznością. Zdawał sobie bowiem sprawę, iż prosił o wiele, a może nawet o zbyt wiele, jednak nie miał innego wyjścia. Nie mógł jej zostawić u kogoś, komu nie ufał. Nie mógł zrobić tego, co miał zamiar zrobić, gdyby nie miał pewności, że jego córka jest bezpieczna.
– Chyba oszalałeś – wyszeptał Arie. – Ja... nie... nie ma nawet takiej opcji! W dodatku nie mówił ci nikt, że jak zrobiłeś sobie dziecko, to musisz się nim zaopiekować? Nie będę niańką.
Mężczyzna wstał z fotela i podszedł do okna. Gabriel zdawał sobie sprawę, że jego słowa wyprowadziły wilkołaka z równowagi, jednak nie mógł odpuścić.
– Jesteś jedyną osobą, której mogę zaufać.
– A-a Michael? Ma przecież syna, akurat w jej wieku. O! – Wskazał na Gabriela palcem. – Elaren wisi ci przecież przysługę i również wie, jak wygląda opieka nad dzieckiem. Albo nie, mam lepsze pytanie, co z Victorią do cholery? Jako matka powinna...
– Ale chcę, byś był to ty – przerwał, próbując zachować spokój. – Jesteś moim przyjacielem i tak wiem, że zawiniłem, nie odzywając się, ale cię potrzebuję.
– Dlaczego? – Ich spojrzenia się skrzyżowały. – Dlaczego do cholery jasnej chcesz się jej pozbyć? Czy nie marzyłeś o dziecku? Czy Victoria o nim nie marzyła?
– Od razu po urodzeniu Aniel, uciekła, zostawiając ją samą. Tam na górze... zaczęły dziać się różne rzeczy, którym czas bym zaradził.
Pragnął mówić, jak najmniej by Arie się nie przeraził. Wiedział, że ze wszystkich sił będzie próbował go zatrzymać.
– Żadnych kłamstw – warknął. – Chcesz, bym zaopiekował się twoją córką, więc mów co jest rzeczy.
Gabriel westchnął. Czego mógł się w końcu po nim spodziewać?
– Lucyfer urósł w siłę. – Jeśli chciał, jednak prawdy, to jej dostanie. – Razjel chciał z nim porozmawiać, dowiedzieć się, co nim kieruje. Doskonale wiesz, że te kilkaset lat temu Razjel był mu najbliższy.
– Co się z nim stało? – głos Ariego był spięty.
– Nie żyje. – Westchnął. – Jeden z jego demonów podstawił nam pod samą bramę ciało Razjela i oświadczył, że to nie koniec. Potem przyszła dziwna zaraza, która wybiła dziesięcioro z nas... Postanowiliśmy, że czas to zakończyć i dać władzę Piekieł komuś innemu.
– Chcesz zabić Lucyfera – wyszeptał, a po chwili roześmiał się bez cienia rozbawienia. – Nie ma mowy!
– Arie...
– Nie! – wykrzyczał. – Ty i Razjel byliście najlepsi! Jeśli on nie żyje, to...
– Wątpisz we mnie? – spytał rozbawiony. – Jestem najlepszy z najlepszych i nawet Lucyfer może się schować.
– Twoja pewność siebie cię zgubi.
– Śmiem wątpić. – Uśmiechnął się kpiąco. – Mam zbyt wiele obowiązków, by teraz zginąć. Poza tym, gdybym nie miał szans, zatrzymaliby mnie.
– To, że masz szansę, nie oznacza, że wygrasz – wypowiedział, a Gabriel uniósł brew. – Ale w porządku. Zaopiekuję się nią, jeśli obiecasz, że wrócisz.
– Obiecuję – odpowiedział bez wahania, a następnie podszedł do przyjaciela. – W Piekle czas płynie inaczej, dlatego wtop się w tłum i za wszelką cenę zrób wszystko, by została Łowcą.
– Chcesz ją okłamywać?
– Będzie bezpieczniejsza, gdy będzie jak wszyscy. Dowie się w odpowiednim czasie.
– Kiedy to nastąpi? – Arie nie mógł zrozumieć myślenia Gabriela.
– Kiedy będzie gotowa. – Uniósł podbródek.
– A przynajmniej wymyśliłeś jakieś sensowne kłamstwo, którym będę ją karmić? – Mina Ariego mówiła jedno – nie chciał tego robić, nie chciał jej wychować w kłamstwie.
Gabriel milczał, co tylko dawało do zrozumienia, iż nie miał. Arie prychnął, rozbawiony całą sytuacją. Miał zaopiekować się dzieckiem dawnego przyjaciela i okłamywać je, co rzecz jasna nie było w jego zwyczaju i na domiar tego sam to kłamstwo wymyślić, jak gdyby nic. Wilkołak zacisnął dłonie w pięści, nie mogąc uwierzyć, jak bardzo był uległy.
– Czy ktoś o niej wie? Czy komuś powiedziałeś o tym, co masz zamiar zrobić?
– O Aniel wiesz jedynie ty, no i Victoria, i ja – rzekł. – O tym, że mam zamiar zabić Lucyfera wiedzą Archaniołowie no i rzecz jasna ty. Dlatego zależy mi, byś nikomu nie mówił.
– Obiecuję – westchnął, a następnie pełen sprzeczności wziął dziewczynkę na ręce.
Spała. Spała tak słodko i wyglądała tak niewinnie, że Arie wiedział, iż właśnie skradła mu serce, pomimo że widział ją pierwszy raz. Wilkołak od zawsze pragnął mieć dzieci, jednakże fakt, iż nigdy nie znalazł swojej mate, wszystko wykluczało. Był bliski trzydziestki i wiedział, że jego szanse znacznie malały. Jednak w tym momencie nie miał zamiaru się tym przejmować. Pragnął się zaopiekować Aniel najlepiej, jak potrafił i nie miało dla niego znaczenia, czy zostanie z nim miesiąc, czy osiemnaście lat.
– Za dokładnie dwa miesiące skończy rok – wyszeptał Gabriel, dotykając jej policzka.
Ciemno włosy jedynie przytaknął, jakby zbyt oczarowany dziewczynką, by coś powiedzieć. Jednakże po chwili przyszło mu jedno na myśl. Spojrzał przestraszony na Gabriela.
– Co, jeśli ci się nie powiedzie? Co się stanie z Aniel?
– Zaopiekujesz się nią – odpowiedział twardo. – Wychowasz na najlepszego Łowcę, a gdy przyjdzie czas, Aniel mnie pomści.
– Nie zrobisz jej tego...
– Taka jest misja Archaniołów, przyjacielu. – Spojrzał na iskrzący się ogień. – Nawet jeśli jakimś cudem Archanioły nie dowiedzą się o mojej córce, Lucyfer z pewnością to zrobi i zapragnie zniszczyć. Dlatego musi być najlepsza, najlepsza ze wszystkich.
Arie nie odpowiedział. Nie chciał znać więcej szczegółów, ponieważ sam fakt, iż Aniel miałaby walczyć z Lucyferem, napajał go ogromnym lękiem. Jak ona miałaby...
– Muszę już iść, jednak chcę, byś wiedział, że jestem ci wdzięczny. Gdyby nie ty...
– Wiem – przerwał mu, unosząc wysoko głowę. – I nie masz, za co byś wdzięczny. To będzie zaszczyt.
Gabriel uśmiechnął się jedynie, a następnie cofnął o kilka kroków, tonąc w mroku pomieszczeniu. Arie odgonił niechciane łzy, bo pomimo że Gabriel nie odzywał się do niego długo, wilkołak nie wyobrażał sobie, że miałby zginąć. Nie wyobrażał sobie tego, jak ma wychować to dziecko, zważywszy na to, że on był zupełnie innej rasy, niż dziewczynka. Tak naprawdę Archanioł nie powiedział mu nic i odszedł tak szybko, jak się pojawił.
Jego przemyślenia przerwał płacz dziecka.
– Cholera – zaklął. – Co ja mam teraz zrobić?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro