Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 39

Do zamku weszłam przez pierwsze lepsze otwarte drzwi, co w sumie nie było trudnością, ponieważ jak dostrzegłam raczej nic nie było tu pozamykane. Stawiając kroki najciszej jak mogłam rozglądałam się po korytarzu próbując dostrzec choć jeden dowód na to, że ktoś tu mieszka. Jednak prócz kurzu walającego się wszędzie, gdzie to możliwe oraz nagich ścian nie dostrzegłam nic. Przejechałam palcami po lodowatej ścianie, a czując jej chłód lekko zadrżałam.

Po kilku minutach zauważyłam koniec korytarza i wejście na wielką salę. Nawet się nie zastanawiając weszłam do niej, jednak prócz jednej wielkiej pustki i wielkim otworem, zamiast sufitu, znów nic innego nie zobaczyłam. Dobry ten twój element zaskoczenia, Aniel.

Wzięłam głębszy oddech i obróciłam się wokół własnej osi.

– Szukasz kogoś? – usłyszałam za sobą przez, co automatycznie wyciągnęłam miecz gotowa do walki. Widząc mężczyznę kroczącego powoli w moją stronę wyprostowałam się. – Szczerze, nie sądziłem, że się tak szybko zjawisz.

– Lucyfer – warknęłam patrząc na niego z nienawiścią.

– Tatuś nie nauczył, że nie wchodzi się bez pukania do nie swego domu? – Uniósł brew, a po wypowiedzeniu tych słów zrobił zaskoczoną minę. – Przepraszam, przecież nie miał okazji.

Przewróciłam oczami. Po jego tekście byłam wręcz pewna po kim Isaac odziedziczył poczucie humoru. Przyjrzałam mu się jeszcze raz, z lekka dokładniej. Musiałam przyznać, że był do niego cholernie podobny z różnicą, iż odrobinę starszy. Posiadali taki sam kolor włosów, oczu, a nawet zdawało mi się, że są podobnego wzrostu. Lucyfer jednak miał kilkudniowy zarosty, jaśniejszą karnację oraz mniej wystające kości policzkowe.

– Wybacz. – Uśmiechnęłam się sztucznie. – Drzwi były otwarte.

Mężczyzna zaśmiał się cicho, a następnie zmierzył mnie wzrokiem. Uniosłam głowę pokazując, że jego wzrok nie robi na mnie wrażenia.

– Z jednej strony nie dziwię się Isaacowi, że się ciebie uczepił – westchnął. – Aż trochę szkoda mi ciebie zabijać.

– Za to mi ciebie nie – syknęłam powoli podchodząc do niego. – Gdzie mój ojciec?

Mężczyzna uniósł brew i oparł się o pobliską kolumnę. Zza placów wyciągnął długi kij na którym mienił się fioletowo – czerwony kamień. Stanęłam jak wryta wpatrując się w niego. Lucyfer postukał w kulę kilka razy, a następnie spojrzał w moją stronę uśmiechając się szeroko.

– Twój ojciec? – Odepchnął się od kolumny i wykonał kilka kroków w moją stronę. – Ten, który zostawił cię samą? Bez pożegnania i jakiejkolwiek próby skontaktowania się z tobą? – Prychnął. – Śpi w tym uroczym kamieniu.

– Nie sądzisz, że już dość się nacierpiał? – Przegryzłam wargę krzyżując ramiona na piersi. – Może byś skończył tą dziecinną zabawę?

Zaśmiał się wskazując na mnie palcem.
– Zabawne wiesz? – Przejechał kciukiem po swoich ustach. – Twój ojciec na początku próbował się ze mną dogadać. Rozmawiać, podawał argumenty... – Nie dając mu dokończyć i tracąc resztki cierpliwości rzuciłam w jego kierunku nożem, jednak jak mogłam się domyśleć w mgnieniu oka złapał go kręcąc głową z rozbawieniem. – ... i tak samo jak ty szybciej, niż się spodziewałem stracił cierpliwość posuwając się do rękoczynów. Niesamowite jak to można być podobnym do kogoś kogo się nawet nie znało.

Lucyfer spojrzał kolejny raz na kamień, a następnie w magicznym sposób ukrył go trzymając w dłoniach tylko mój nóż. Przyjrzał mu się dokładnie, a następnie rzucił nim we mnie z taką siłą i prędkością, że ledwo odskoczyłam na bok. Z przerażenia zaczęłam oddychać szybciej, niż powinnam kierując wzrok na broń, która utknęła w ścianie za mną.

– Ups – zaśmiał się, na co ja mocniej zacisnęłam dłoń na rękojeści. Spojrzałam na niego wściekła, przez co mężczyzna spoważniał. – Chyba koniec zabawy, prawda?

Nagle z jego pleców wyrosły ogromne czarne skrzydła. Mężczyzna uniósł się śmiejąc się złowieszczo.

– To bardzo dobrze, bo szczerze powiedziawszy zaczynałem się nudzić.

Po tych słowach z prędkością światła znalazł się przede mną i rzucił mną o ścianę. Miecz wypadł mi z ręki, a ja sama upadłam z głośnym jękiem na ziemię.

– Isaac miał rację, że jesteś naiwna – prychnął podlatując do mnie. Podniósł mnie za szyję i przygwoździł do ściany. – Jeden z najpotężniejszych Archaniołów nie potrafił mnie pokonać, więc dlaczego ty miałabyś to zrobić?

Zacisnęłam mocniej wargi i ukradkiem wyjęłam nóż zza pleców. Dzięki chwili nie uwagi Lucyfera udało mi się go wbić w jego ramię, a mężczyzna puścił mnie, więc ja miałam szansę dostać się do swojego miecza. Szybko odwróciłam się w jego stronę ustawiając się do pozycji, w której miałam zamiar go zaatakować.

– Może dlatego, że mnie lekceważysz? – szepnęłam atakując go.

Lucyferowi udało się uniknąć mojego pierwszego ataku, jednak z drugim nie poszło mu tak łatwo. Nogą z całej siły popchnęłam go na ścianę i wyciągnęłam nóż z jego ramienia, po to aby dźgnąć go najboleśniej w brzuch.

– To mnie nie zabije, księżniczko – syknął próbując ukryć, że sprawiłam mu ból. Jeszcze mocniej wcisnęłam ostrze.

– Ale osłabi – syknęłam. – Najpierw musisz oddać mi ojca.

– Nie mówię tylko o tym nożu. – Spojrzał na miecz, który trzymałam w dłoni. – A również o tym śmiesznym mieczu.

Zmarszczyłam brwi i zanim zdążyłam cokolwiek odpowiedzieć Lucyfer podciął mi nogi tak, że wylądowałam plecami na ziemi. Miecz kolejny raz wypadł mi z ręki, a mężczyzna kopnął go tak daleko, że nie potrafiłam go dotknąć. Warknęłam wściekła, na co ten się zaśmiał. Swoją nogę położył na mojej szyi, a następnie wyciągnął nóż ze swojego brzucha. Skrzywił się, lecz tylko na chwilkę, ponieważ zaraz potem na jego twarzy pojawił się arogancki uśmieszek.

– Za to ja mogę cię zabić czymkolwiek chcę. – W jego dłoni znów pojawił się kij, na którym czubku znajdywał się kamień. Dotknął jego końcem mojego policzka. – Nawet durnym kijkiem.

Po tych słowach wbił mi go w brzuch w taki sposób jak ja mu nóż. Wrzasnęłam z bólu zaciskając mocno dłonie w pięści.

– Ale do twojej ostatecznej śmierci jeszcze trochę – zabrał swoją nogę z mojej szyi i kucnął przy mnie. – Chcę, aby twój tatuś popatrzył jak cierpisz. Chcę, abyś umarła wiedząc, że nikt cię nie kocha, a także, że nikt nie czeka na ciebie po drugiej stronie.

Zamknęłam oczy próbując zignorować ból. Lucyfer z pewnością to zauważył dlatego wyciągnął laskę śmiejąc się cicho.

– Nikt z tobą nie poszedł. Nikt nawet nie odprowadził cię do połowy drogi – prychnął. – No chyba, że wliczając w to Isaaca, ale oby dwoje wiemy, że zrobił to dla mnie, nie dla ciebie.

Nie potrafiąc dalej słuchać słów, których wypowiadał wyjęłam jeden z dwóch ostatnich noży, które posiadałam i dźgnęłam go w rękę, w której trzymał kijek. Dzięki temu miałam szansę sięgnąć po niego wyrywając mu z ręki. Tak szybko jak było to możliwe wstałam, lecz musiałam oprzeć się o jedną z kolumn, aby utrzymać równowagę. Lucyfer spojrzał na mnie wściekły wyciągając nóż z nadgarstka.

– I co z tym zrobisz co? – warknął wstając. Zacisnęłam dłoń na brzuchu, chcąc aby krwawienie ustało. – Nawet nie wiesz jak go uwolnić. Z resztą, popatrz na siebie mam wrażenie, że wykrwawisz mi się tu na śmierć. – Zaśmiał się powoli do mnie podchodząc.

Dysząc ciężko wykonałam krok w tył.

– Jesteś tak samo żałosna jak twój ojciec – prychnął.

– Nie. – Pokręciłam głową. – To ty jesteś żałosny. Jestem pewna, że mój ojciec prawie cię pokonał, ale uwięziłeś go w tym kamieniu.

– Kpisz sobie.

– W dodatku jesteś tchórzem – warknęłam uśmiechając się złośliwie. – Czy kiedykolwiek wyszedł z piekła? Czy kiedykolwiek poświęciłeś się? Z naszej dwójki to ty jesteś żałosny Lucyferze.

– Zamilcz! – wrzasnął i wyprostował skrzydła tak mocno, że przez wiatr, który spowodował lekko straciłam równowagę. Diabeł podszedł do mnie wściekły i rzucił mną jeszcze mocniej, niż na początku. Przeleciałam połowę pomieszczenia zatrzymując się na ścianie. Usłyszałam trzask łamanych kości, a gdy tylko próbowałam się podnieść przeszył mnie okropny ból w kręgosłupie. Kamień odleciał od kijka i potoczył się kilka metrów dalej. W oczach stanęły mi łzy bólu, a wokół mnie zaczęła tworzyć się dość porządna kałuża krwi.

– Ale to ja jestem najpotężniejszy – warknął. – Nie Gabriel, nie ty, tylko ja! Gdy tylko z tobą skończę wyjdę na powierzchnię. Zabiję każdego, kogo kochasz, kogo lubisz, czy nawet z kim rozmawiałaś. Będą umierać jeden za drugim i zagwarantuje im najgorszą śmierć na świecie.

Zacisnęłam wargi i spojrzałam na niego słabym wzrokiem.
– Więc zrób to – szepnęłam. – Proszę bardzo zabij mnie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro