Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 37

Słysząc z naprzeciwka kroki kilku osób natychmiast schowałam się za drzewo. Za wszelka cenę pragnęłam unikać jakiejkolwiek walki, ponieważ byłam zbyt blisko Darkness, a to mogłoby przywrócić uwagę. Moją jedyną przewagą nad Lucyferem był element zaskoczenia i nie miałam zamiaru tego marnować. W dodatku po krokach, które szły w moją stronę wynikało, że nie ma ich wcale tak mało. Ze wstrzymanym oddechem pragnęłam, aby Anioły zawróciły.

– Sprawdzałem już ten teren – usłyszałam obok siebie dobrze znany mi głos. Przegryzłam wargę i lekko spojrzałam w tamtą stronę.

– To nasze zadanie – warknął jeden z Caidosów, a Isaac westchnął jakby lekko podirytowany.

– Radzę ci się zamknąć, bo jeśli pójdę do waszego super władcy i złożę zażalenie, jacy wszyscy jesteście do dupy waszym nowym zadaniem będzie się zabić. Powtórzę raz jeszcze, sprawdzałem ten teren, a wy przydajcie się do czegoś pożytecznego.

Po jego słowach usłyszałam kilka przekleństw i niezadowolone pomruki, a następnie powolne kroki, które z każdą chwilą oddalały się. Odwróciłam się w stronę chłopaka, który stał oparty o jedno z drzew i przyglądał mi się z aroganckim uśmieszkiem.

– Kolejny raz ratuje ci tyłek – powiedział, a ja nie potrafiłam nie przekręcić oczami.

– Poradziłbym sobie – uśmiechnęłam się podchodząc do niego. – Ale dziękuję.

– Jestem jak te pieprzone anioły stróże – mruknął mrużąc oczy. – Tylko o wiele przystojniejszy i fajniejszy.

Prychnęłam i uśmiechnęłam się szeroko.
– Głupocie też ci nie dorównują.

Isaac jak na niego przystało jedyne co zrobił to wystawił mi język, na co pokręciłam głową z rozbawieniem.

– Lepiej się rusz, bo nie mam zamiaru ratować twojego tyłka po raz drugi – powiedział ruszając w stronę Darkness.

– Mam nadzieję, że znasz najmniej niebezpieczną drogę. – Zrównałam się z nim.

– Czy ja wyglądam ci na idiotę? – Uniósł brew, a gdy zauważył moją minę dodał:
– Dobra nie odpowiadaj, ale akurat takie informacje mam w jednym paluszku. I najlepiej wytłumacz się, co spowodowało, że tak szybko podjęłaś decyzje.

– Śmierć Lexi – odpowiedziałam postanawiając nie owijać w bawełnę. Przed oczami pojawił mi się obraz zmarłej dziewczyny, na co wzdrygnęłam się. W życiu widziałam gorsze rzeczy, jednak myśl, że to, co się z nią stało było moją winą spowodowała, że ten obraz mnie przerażał i robiło mi się słabo. Isaac przyjrzał mi się uważnie.

– A skąd masz pewność, że spowodował ją Lucyfer? – Uniósł brew, a ja zacisnęłam dłonie w pięści.

– Bo to wiem, jasne? – Wzięłam głębszy oddech, by się uspokoić. – Po prostu to wiem.

– Niech ci będzie – prychnął patrząc na mnie podejrzliwie. – Mam nadzieję, że przynajmniej nie wkopiesz nas w niezłe gówno.

– Nas? – Uniosłam brew.

– Dokładnie. – Stanął i spojrzał w moją stronę, na co ja również się zatrzymałam. Uśmiechnął się słodko. – Już ci mówiłem, że idę tam z tobą. Zaczniesz mnie w końcu słuchać?

– Mówiłeś raczej, że mnie tak nie wpuścisz...

Chłopak cmoknął.
– Po kilkukrotnym przeanalizowaniu naszej rozmowy i zrozumieniu, że jesteś bardziej uparta ode mnie zrozumiałem, że łatwiej będzie po prostu iść tam z tobą.

Uniosłam brew, lecz nic nie powiedziałam. Przyglądałam mu się uważnie próbując zrozumieć jego tok myślenia. Jednak moje myśli przerwał mi dźwięk napięcia strzały. Momentalnie, nawet nie myśląc nad konsekwencjami odepchnęłam Issac'a zajmując jego miejsce. Dosłownie sekundę później poczułam przeszywający ból w ramieniu. Syknęłam, gdy dostrzegłam na nim ogromną głęboką ranę, a na ziemi srebrną strzałę. Chłopak spojrzał w moją stronę, a gdy tylko zobaczył, co mi się stało szybko wstał i stanął przede mną chroniąc mnie przed potencjalnym zagrożeniem. Rozglądając się na wszelkie strony wstałam mocno uciskając swoje ramię. Bolało jak cholera, jednak na tą chwilę postanowiłam zignorować to uczucie zważywszy na okoliczności.

– Po tobie nie spodziewałem się takiej zdrady – prychnął ktoś wyłaniając się powoli zza krzaków. Od razu za nim pojawiło się kilku nowych Caidosów.

– A ja nie sądziłem, że jesteś tak głupi i się nie domyślisz – powiedział Isaac prostując się. Carter spojrzał na mnie i uśmiechnął się.

– A po tobie nie spodziewałem się, że obronisz go własnym ciałem. Jestem pełen podziwu jak bardzo naiwna jesteś.

Zacisnęłam dłoń na rękojeści miecza.
– Znów ten sam tekst.

– Więc może warto się nad nim zastanowić. – Carter nie spuszczał ze mnie wzroku.

– Daj jej spokój – warknął Isaac. – Poddasz się sam, czy mam was wszystkich po kolei załatwić.

Mężczyzna zaśmiał się głośno.
– Już wszystko układa się w całość – mruknął, jakby do siebie. – Od zawsze wiedziałem, że lubisz działać na własną rękę. – Z każdym jego słowem zaczynałam mieć coraz większe wątpliwości.

– Carter – ton Issac'a zaczął mnie przerażać.

– A może to twój ojciec kazał ci osobiście ją przyprowadzić. – Uśmiechnął się szeroko, a ja zapomniałam jak się oddycha. – Słyszałem, że bardzo chciałby ją zobaczyć.

Isaac spojrzał na mnie, przez co nasze spojrzenia się skrzyżowały. Pokręciłam głową chcąc wyrzucić podejrzenia, które miałam na temat chłopaka. Cofnęłam się o krok.

– Moim głównym celem było dostarczenie cię Lucyferowi, jednak zauważyłem, że Isaac'owi idzie to o wiele lepiej. – Cmoknął zacząwszy się oddalać. – Powodzenia Isaac, tak trzymaj!

Po jego słowach wszystkie Caidosy zniknęły w krzakach zostawiając mnie samą z chłopakiem. Dopiero, gdy zostawili nas samych zrozumiałam powagę sytuacji.

– Jesteś synem Lucyfera? – szepnęłam bojąc się odpowiedzi. Isaac oblizał wargi i nawet nie spojrzał mi w oczy. – Jesteś? Odpowiedz!

W tamtej chwili nawet nie czułam bólu spowodowanym tą idiotyczną strzałą. Do oczu napłynęły mi łzy wściekłości, zdrady i wyrzutów sumienia.

– To nie jest tak jak myślisz – powiedział w końcu, a ja prychnęłam. Nie kontrolowałam nawet własnego ciała, które drżało bardziej, niż można było się tego spodziewać.

– A niby jak? – Zacisnęłam wargi, aby tylko się nie rozpłakać.

– Aniel...

– Nie – przerwałam mu cofając się na bezpieczną odległość, choć zważając na to, kim był raczej nie było takiej odległości. – Nic nie mów, ani się nie zbliżaj.

– Carter kłamał.

– Ty również! – wrzasnęłam nie panując już nad łzami. – Ufałam ci, a ty...?! Zostaw mnie w spokoju. – Odwróciłam się na pięcie chcąc znaleźć się jak najdalej od niego.

– Twoja rana... – Usłyszałam jak idzie za mną. Wściekła wyjęłam miecz i przystawiłam go do jego gardła. Spojrzał na mnie błagalnie, jednak mogłam się domyślać, że to tylko gierki.

– Nie udawaj, że cię to obchodzi – syknęłam. – Nie udawaj, że ja cię obchodzę, okay?! Już wiem, kim jesteś, więc nie musisz udawać!

– Nigdy nie udawałem – powiedział, a w jego głosie mogłam wyczuć smutek.

– Nie rób tego. – Pokręciłam głową, a miecz przy jego gardle zaczął drżeć.

– Nigdy przed tobą nie udawałem. Chcę ci pomóc pokonać Lucyfera i do cholery nie zostawię cię, bo mi na tobie zależy.

Przegryzłam wargę i pokręciłam znów głową.
– Przestań kłamać.

– Aniel przysięgam ci, że nie...

– Zostaw mnie – powiedziałam twardo. – Nie zbliżaj się do mnie, ani teraz, ani nigdy. Nie chcę cię już nigdy więcej widzieć na oczy, a gdy tylko staniesz mi na drodze zabiję cię jak każdego marnego Złego Anioła.

Po tych słowach odwróciłam się i pobiegłam w nieznaną mi drogę. Na całe szczęście nie usłyszałam za sobą, ani jego kroków, ani nawoływań. W tym momencie miałam tylko jeden cel. Zabić Lucyfera, który był winny wszystkiego, prócz jednego. Jednego byłam winna ja sama. Otworzyłam się i pozwoliłam Isaac'owi wejść do mojego życia, a sobie poczuć do niego coś więcej, niż powinnam.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro