Rozdział 33.
Nigdy nie spodziewałam się, że nawiążę tak dobrą nić porozumienia z Jamesem. Owszem, mieliśmy swoje wzloty i upadki, jednak wcześniejsza relacja była głównie oparła na tak zwanym „coś za coś". Teraz jednak spędzamy czas, który nie polega na wymianie przysług. Przynajmniej nie tak, jak wcześniej.
I jestem zafascynowana, że dzięki temu dziwny kamień z serca znikł szybciej, niż można było się spodziewać. Jakby to, że miałam sojusznika w kimś takim, jak James powodował automatycznie, iż robiło mi się lepiej na sercu.
– Wyjątkowo humor ci dopisuje – słyszę znany mi głos, gdy tylko zamykam za sobą drzwi do pokoju.
Odwracam się w jego kierunku, a widząc znanego mi mężczyznę, siedzącego na swoim stałym miejscu, unoszę brew. Przez chwilę ignoruję go, wchodzę do łazienki, gdzie postanawiam rozpuścić włosy, a następnie ułożyć je do użytecznego stanu. Dopiero skończyłam trening z Jamesem, ponieważ poranek oraz południe spędziłam z jego siostrą, która dziś wyjątkowo miała dobry humor. Nie miałam serca jej opuszczać, nawet jeśli oznaczało to, zrezygnowanie z jednej godziny na sali treningowej.
Słyszę, jak Isaac wstaje z fotela, a następnie staje w progu między łazienką a pokojem. Przygląda mi się.
– Tobie natomiast, wręcz przeciwnie – odzywam się w końcu, nie chcąc przedłużać owej ciszy – Żadnego aroganckiego uśmieszka, wrednych komentarzy...
Wzdycha, zakładając ramiona na piersi.
– Niecodziennie słyszy się o tym, że ktoś ma zamiar świadomie walczyć z Lucyferem.
Niemal zaczynam się śmiać, rozbawiona jego słowami.
– Poznaliśmy się tylko i wyłącznie dlatego, że mam coś wspólnego z Lucyferem – odpowiadam, a następnie odwracam się w jego stronę.
Dopiero teraz zauważam, że coś w jego spojrzeniu się zmieniło. Wzrok ma ciemniejszy, mocniej przeszywający, jakby kierowała nim złość, którą próbuje zatuszować. Ramiona spięte, a ja jestem niemal pewna, że mężczyzna zaraz wybuchnie. Jednak nie mam pojęcia dlaczego.
– Komu i co chcesz udowodnić? – parska i choć stara się grać rozbawionego, jego głos jest podirytowany – Po co w ogóle chcesz tam iść?
– Lucyfer więzi mojego ojca – odpowiadam spokojnie, nie chcąc, by mnie sprowokował.
– I co w związku z tym? – Unosi brew. – To była jego decyzja, był zaślepiony swoją próżnością i chęcią zemsty. Niech odpowiada za swoje czyny.
Kręcę głową, a następnie go wymijam. Będąc w łazience, czuję się przez niego osaczona, dlatego jak najszybciej zmieniam pomieszczenie, wychodząc do głównego pokoju.
– Jestem jego córką.
– To nic nie zmienia – ciągnie temat, a ja nadal nie wiem, do czego prowadzi ta rozmowa. Przez jego ton głosu, nie wiem, czego mogę się po nim spodziewać. – Gdyby zasługiwał na miano ojca, nie próbowałby cię wplątać w swoje błędy przeszłości.
– Faktycznie – mówię sarkastycznie – Zapomniałam, że Upadli są specami w sprawach rodzicielskich.
Zaciska szczękę.
– Myślisz, że sobie z nim poradzisz? – pyta, robiąc krok w moją stronę.
W gardle pojawia się gula. Gdy ten się do mnie zbliża, niekontrolowanie robię krok w tył. Nie widziałam go w takim stanie, jednak nie jestem pewna, czy jego bliskość, czy stan powoduje, że moje serce przyśpiesza.
– Nie znasz jego sposobów...
Kolejny krok.
– Raphael dokładnie przekazał mi, czego mam się spodziewać.
Śmieje się bez cienia rozbawienia.
– Tak, a James uczy cię walczyć – kpi, a następnie znów poważnieje – On nie spocznie na tobie. Na początku będzie torturował twoich bliskich. Jednego po drugim, aż stracisz rozum.
Przechodzi mnie dreszcz, jednak tym razem jestem pewna, że nie przez jego słowa, a to, jak blisko mnie jest. Pierwszy raz przed kimś się cofam, nie będąc w stanie stać w miejscu i po prostu się w niego wpatrywać.
– Będzie ci podsyłał różne wizje, niektóre prawdziwe, niektóre mijające się z prawdą. Później, gdy będziesz pusta w środku, rozpocznie rozkoszowanie się twoim fizycznym cierpieniem. Lucyfer jest nieśmiertelny, zna wszelkie najnowsze, jak i najstarsze sposoby na tortury. Nie pozwoli ci umrzeć, na pewno nie przez najbliższe lata.
Zderzam się ze ścianą, jednak ten nie odpuszcza. Stajemy twarzą w twarz.
– Potem cię zabije, a zrobi to tylko po to, by Gabriel mógł na to patrzeć. Dla niego będziesz jedynie ostateczną zabawkę, przez którą Archanioł ma cierpieć. Nie będzie cię oszczędzał.
Nabieram więcej powietrza, co jest cholernym błędem. Isaac jest za blisko, jego twarz jest za blisko. Czuję, jak jego dłonie niemal dotykają moich bioder.
Zaciskam szczękę, chcąc się opanować.
– Myślisz, że nie zdaję sobie z tego sprawy? – mówię niemal szeptem, ponieważ na więcej mnie nie stać.
– Więc nie zachowuj się tak, jakbyś miała zbawić cały świat.
– Nawet nie próbuję – wycedzam.
– Właśnie, że tak.
Myślałam, że to niemożliwe, ale mężczyzna znajduje się jeszcze bliżej. Dopiero w tym momencie zdaję sobie sprawę, co właściwie robimy. Zaciskam szczękę, a następnie odpycham go do siebie. Przynajmniej próbuję, ponieważ ten łapie mnie za nadgarstki i odwraca tak, że moje plecy uderzają w jego klatkę piersiową. Czując jego oddech na swojej szyi, zamieram.
– Puść mnie, bo oberwiesz.
– Wątpię – odpowiada.
I choć znów udaje mi się wyrwać, Isaac kolejny raz łapie mnie i tym razem mocniej przytrzymuje moje dłonie.
– Jesteś tak wielkim dupkiem.
– Dlatego, że nie chcę, żebyś zginęła?
Ciężko przełykam ślinę, starając się uspokoić szaleńcze bicie serce. Bezskutecznie.
– Jestem ciekawa dlaczego. Czy z Ragnallem macie wobec mnie okrutniejsze plany, czy może masz w tym swój własny interes?
Nie odpowiada. Po prostu mocno mnie przytrzymuje, nie pozwalając ruszyć się nawet o milimetr.
– Od samego początku prowadzisz dziwne gierki, których nie potrafię pojąć. Dlatego pytam, dlaczego nie chcesz, abym zginęła?
Wzrusza ramionami.
– A dlaczego miałbym chcieć?
– Bo jesteś cholernym Upadłym! – wybucham, mając dość tego, że nie odpowiada na moje pytania – Najpewniej nie odczuwasz do mnie nawet sympatii, ponieważ nie jesteś w stanie!
Dopiero po tych słowach uderza we mnie brutalna, acz logiczna prawda, której wcześniej nie chciałam do siebie dopuścić. Isaac jest Upadłym, a oni są wyprani z pozytywnych uczuć. Są przepełnieni nienawiścią, a radość sprawiają im martwe ciała ich największych wrogów – Aniołów. Przymykam oczy.
Choć od początku swojego życia właśnie tego byłam uczona, te myśli bolą bardziej, niż mogłabym się spodziewać.
Parska cicho pod nosem, a następnie mnie puszcza.
– Chciałbym nie być w stanie – odpowiada nagle, cofając się – Tak by było lepiej.
Nie jestem w stanie się odwrócić. Mam wrażenie, że jeśli spojrzę na jego twarz, wybuchnę.
Naiwna Aniel.
– Dla kogo? – pytam po dłuższej chwili.
– Dla ciebie – burczy pod nosem, a następnie słyszę jak robi kolejny krok w tył – Będziesz miała gościa.
Nie zdążam odpowiedzieć, ponieważ w pomieszczeniu rozlega się pukanie do drzwi. Odwracam się w stronę Isaaca, jednak jest już za późno. Znika szybciej niż ma to w zwyczaju, pozostawiając po sobie chłód i dziwną pustkę w sercu.
Czuję bezradność i pierwszy raz nie mam ochoty zamieniać ją w wściekłość. Po prostu ją akceptuję.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro