Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 27.

Wchodzę do pokoju i natychmiast opieram się o drzwi, wzdychając głęboko. Zamykam oczy i dotykam swojego czoła, które wydaje się mocno rozpalone.

Po zniknięciu Isaaca, reszta Upadłych rozpłynęła się w powietrzu. Podobno w jednym momencie było ich kilkudziesięciu, a zaraz potem sala opustoszała. Jeśli oczywiście weźmiemy pod uwagę żywe istoty. 

Nikt nie miał pojęcia, jak to właściwie się stało, że Upadli wdarli się do stolicy niezauważeni. Sam Raphael wydawał się przejęty całą sytuacją, gdzie zazwyczaj nie obchodziło go nic.

Gdy weszłam na salę balową, zdałam sobie sprawę, jak beznadziejna jest sytuacja. Wszyscy byli brudni, zmęczeni, a kreacje nadawały się jedynie do kosza. Dlatego właśnie Liderzy postanowili zwołać zebranie następnego dnia, gdy wszyscy będą wypoczęci. Oczywiście słowa były skierowane jedynie do Liderów i Aniołów z nimi związanych. Cała służba miała w tym momencie przeczesać teren, a główni żołnierze zostali zerwani z łóżek, by patrolować miasto przez całą noc.

Podchodzę do lustra, a następnie się krzywię, widząc widok przed sobą. Suknia rozerwana w kilku miejscach, nawet w tych, które nie powinny być widoczne dla każdego. Jest również skrócona niemal o połowę, a moje włosy to istny koszmar. Nawet po walce w Sanguiser nigdy nie wyglądałam tak koszmarnie, a wiele tam przeszłam. Moja twarz, ręce oraz nogi były całe we krwi mojej, Upadłych, jak i reszty walczących. Prócz zmęczenia nie czuję się, aż tak źle, dlatego domyślam się, że mój organizm powoli się stabilizuje. Jedyne co w tym momencie może mnie odrobinę martwić to lewe ramię, z którego nadal sączy się ciemno-czerwona krew, a skóra wokół jest zabarwiona na różne odcienie zieleni.

Kręcę głową, zdając sobie sprawę, że przede wszystkim muszę się umyć oraz opatrzyć.

Jeśli jutro ramię się nie zagoi, będę mogła zacząć się martwić.

Tak jak mówiłam, tak robię. Dokładnie przemywam się zimną wodą, opatruję każdą ranę, która jeszcze została oraz starannie owijam ramię w bandaż. Gdy się ubieram, czuję nawrót mdłości oraz widzę mroczki przed oczami. Biorę się w garść.

Zmęczenie.

Wychodzę z łazienki, a następnie podchodzę do wyłącznika, by zgasić światło. Odczuwam jednak przeciąg, dlatego odwracam się w kierunku okna, które ku mojemu zdziwieniu jest otwarte. Zatrzymuję wzrok na postaci, która stoi w cieniu, a gdy zdaję sobie sprawę, kto to, mimowolnie uśmiecham się.

Opieram się o ścianę.

– Stęskniłeś się, czy nie udało ci się uciec przed patrolem? – pytam, odzywając się jako pierwsza.

– Upewniam się, że jesteś bezpieczna – mówi, wyłaniając się z cienia.

I choć wiem, że żartuje, nie potrafię się powstrzymać przed uśmiechem oraz zatrzymać cholernych motylków w brzuchu. Mężczyzna przygląda mi się, swobodnie wkładając dłonie do kieszeni. Po chwili jednak zjeżdża wzrokiem na moje ramię. Marszczy brwi i podchodzi do mnie.

Isaac próbuje chwycić za bandaż, jednak łapię go za dłoń. Nasze spojrzenia się spotykają, a gdy czuję, jak moja dłoń drży od wysiłku, biorę głębszy oddech.

– Tylko spojrzę – zapewnia, a ja po raz kolejny mu ulegam.

Robi to delikatnie, jednak mam wrażenie, że każdy ruch jest coraz bardziej niecierpliwy. Dopiero w momencie, gdy może zobaczyć ranę, rzuca zakrwawiony bandaż na podłogę.

– Usiądź na łóżku.

– Co? – szepczę.

– Usiądź – warczy tak ostro, że aż się wzdrygam.

Mężczyzna nie czeka, aż się odezwę i sam prowadzi mnie w tym kierunku. Mimowolnie spoglądam na ranę, a gdy widzę jej stan, krzywię się. Jest gorzej, niż było, a prócz krwi wydziela się nieznana mi dotąd maź.

– Kiedy to się stało? – pyta, a ja przegryzam wargę ze zdenerwowania – Skup się. Muszę wiedzieć.

– Kiedy walczyłam – mówię, sama tracąc rachubę – Gdzieś w połowie walki, możliwe, że jakieś dwie godziny temu...

Przerywam, gdy Isaac dotyka dłonią mojego czoła. Czuję przyjemny chłód na twarzy, dzięki czemu lekko się rozluźniam.

– Musisz tak siedzieć, dobrze?

– Co się dzieje? – pytam, nie potrafiąc się powstrzymać.

– Otruli cię – odpowiada, zachowując spokój – Nie sądziłem, że się to tego posuną. Strzała miała za zadanie osłabić twój organizm, dlatego nie dałaś rady dalej walczyć. W tym momencie uczucie, że jest w porządku, jest mylne. Do krwi dostała się trująca substancja i jeśli zaraz nie dam ci odtrutki, umrzesz.

– Raphael skręcił mi kark – parskam – Nie zabije mnie jakaś substancja.

Kręci głową.
– To co innego. Jesteś przed przemianą i tylko na niektóre rzeczy jesteś odporna. Odpowiednia ilość trucizny mogłaby zabić nawet i Raphaela.

– Skąd...

– Poczekaj tu – przerywa mi – Nie ruszaj się. Zaraz wrócę.

A następnie wychodzi przez okno jak gdyby nigdy nic.

A ja faktycznie czuję się coraz gorzej.

ISAAC
W tym momencie zdaję sobie sprawy, że bez pomocy nie poradzę sobie, a najbliższą osobą, która wiem, że nie powinna spieprzyć zadanej przeze mnie roboty, jest Jackson, czy James. Ma on najbliżej pokój w stosunku do Aniel, więc nie muszę również ryzykować, jeśli chodzi o patrole, które faktycznie zostały zwiększone.

Wchodzę do pokoju mężczyzny i jak na ironię słyszę, że jest w łazience. Mam gdzieś, na jakim etapie wieczornej toalety jest, dlatego pukam w drzwi od tego pomieszczenia. Po chwili dłuższej niż by się spodziewał, wychodzi ubrany w same dresy.

– Ile trzeba na ciebie czekać – odzywam się, rozkładając ramiona.

Gdy mężczyzna mnie dostrzega, natychmiast mnie atakuje. Wzdycham, z łatwością go unikając, łapię za jego dłonie i wykręcam do tyłu. Syczy z bólu.

– Gdybym chciał cię zabić, rozkoszowałbym się twoją śmiercią pod prysznicem – mówię, a następnie popycham go na środek pokoju.

Ten odwraca się, prostując sylwetkę. Gdyby nie okoliczności, przekręciłbym oczami.

– Więc czego chcesz? – cedzi przez zęby.

– Sytuacja jest następująca. – Opieram się nonszalancko o pobliską ścianę. – Nie zapewniłeś Aniel bezpieczeństwa w trakcie ataku Upadłych... – cmokam – Mojego ataku. Przez ciebie trafili w nią zatrutą strzałą i jeśli mi nie pomożesz, umrze.

– Raphael...

– Wiem, skręcił jej kark. – Tym razem przewracam oczami, nie mogąc się powstrzymać. – To co innego niewyedukowany Aniołku. Przynieś popiół z białego dębu, masę z kamieni słonecznych, lód, sól oraz jakąś miskę do pokoju Aniel. – Podchodzę po raz kolejny do okna. – Bądź na tyle odpowiedzialny i przynieś to wszystko niepostrzeżenie, dobrze?

– Dlaczego jej pomagasz? – Zbliża się do mnie. – Co będziesz z tego miał?

Zaciskam szczękę i staję z nim twarzą w twarz. Uśmiecham się arogancko, gdy ten, wydaje się, jakby miał zaraz wybuchnąć.
– Zwykła zachcianka.

Odwracam się i wyskakuję, chcąc być jak najszybciej w pokoju Aniel. Poza tym nie chcę przebywać ani sekundy dłużej z tym irytującym Aniołem sam na sam.

Aniel wcale nie jest lepsza.

– Zwykła zachcianka – przekomarzam się, zdając sobie sprawę, co właściwie powiedziałem. – Chyba gorszej odpowiedzi nie mogłem wymyślić.

Wzdycham, a następnie wchodzę do pokoju kobiety. Ma zamknięte oczy, zapewne nawet nie słyszy, że ktoś przyszedł. Przez chwilę po prostu się w nią wpatruję, napajając się jej spokojnym wyrazem twarzy. Jej włosy wróciły do naturalnego skrętu, dzięki czemu wygląda łagodniej, niż na balu.

Wzrokiem zjeżdżam na delikatnie rozchylone usta.

– Napatrzyłeś się? – słyszę jej rozbawiony, lecz przemęczony głos.

Podchodzę do niej i bez słowa dotykam rozpalonego czoła. Patrzę na ramię, które jak się spodziewam, wygląda jeszcze gorzej.

– Za chwilę poczujesz się lepiej – odzywam się, gdy widzę jej grymas na twarzy.

Nie odpowiada, najprawdopodobniej nie chcąc się przemęczać.

A ja w tym momencie zdaję sobie sprawę, jak wielki błąd robię, przebywając z tą kobietą coraz więcej czasu.

Zdecydowanie powinienem przestać.

Dla dobra swojego, jak i planu.

Od autorki

Serdecznie zapraszam na mojego Instargrama  sweet_pessimist_autor. 

Do następnego!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro