Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Ten gdzie Theo to red flaga


Mimo że przyjaciele i Theo próbowali mnie zaciągnąć do pokoju uparłam się, że chce odwiedzić Harrego.

-Przyjdę do lochów jak tylko zobaczę, że nic mu się nie stało obiecuje.-Spojrzałam na nich swoim proszącym wzrokiem.

-Jak chcesz, ale uważaj na siebie nie wiesz, czy jakiś lewek cię tam nie zje.-Spojrzałam się na Theo który wypowiedział to zdanie a jego mina była nietęga.

Mimo ich dezaprobaty postanowiłam działać zgodnie ze sobą i pobiegłam z boiska do skrzydła szpitalnego. Deszcz nie przestawał lać i gdy wbiegłam do zamku zostawiałam za sobą kałuże.

Dzięki Merlinowi za to, że woźny mnie nie widzi, bo chyba powiesiłby mnie za uszy.

Wchodząc do skrzydła słyszałam rozmowę między Harrym a jego drużyną. Naprawdę musiało trochę minąć nim tu dotarłam skoro Potti zdążył się obudzić.

-Profesor Flitwick przyniósł to niedawno.-Usłyszałam Hermione.

Ok, czyli pewnie Ron też tam jest, a nie tylko drużyna gryffonów.

Łóżko Harrego było zasłonięte parawanem więc nie widziałam co się działo jedyne co mogłam zrobić to słuchać wszystkiego z uwagą.

-Wyjdźcie proszę chce odpocząć.-Głos Harrego był pełen smutku co się musiało stać, że był aż tak nieszczęśliwy.

Przecież nie mogło chodzić tylko o to, że przegrali mecz.

Parawan się odsłonił i wyszła zza niego grupka ludzi którzy skierowali się do wyjścia poczułam jak palił mnie ich wzrok.

Podeszłam do łóżka, a Harry leżał plecami do mnie.

-Prosiłem byście wyszli.

-Prosiłeś członków i członkinie domu lwa nie sądzę by to dotyczyło żmij.-Zaśmiałam się, a Gryfon odwrócił się w moją stronę.

-O hej Eliza co cię sprowadza w moje skromne progi.

-W twoje skromne progi, od kiedy skrzydło należy tylko do ciebie?-Spytałam siadając na jego łóżko jednocześnie je mocząc no Pani Pomfrey mnie za to najwyżej skrzyczy.

-Tak często tu jestem, że powoli staje się moim domem.-Mimo próby udawania, że wszystko jest dobrze widziałam, że cos nie gra.

Po chwili ujrzałam odpowiedz na swoje pytania.

-To twoja miotła?

Mój wzrok skierował się na ręce Pottera w którym trzymał kawałki drewna i witek. Na pewno nie przypominało to jego miotły na której z tego, co wiem dobrze wymiatał.

-To była moja miotła, ale jak widzisz raczej na niej już nie polatam.

-Nie miotła wskazuje twoje umiejętności szukający nawet na najlepszej miotle bez dobrej koncentracji, zdolności obserwacyjnej, czy odwagi nie złapie nigdy znicza.

-Na miotle która lata wolniej od motyla nie zdążę złapać.

Jak ja nie lubię pesymistycznego podejścia.

-Możesz zawsze kupić sobie inną w wakacje nie musi to być najnowsza błyskawica są też tańsze modele.

-Nie wiesz może, czy da się naprawiać miotły?-Harry spojrzał na mnie z nadzieją widać że ta miotła była dla niego czymś więcej niż tylko przedmiotem do latania.

-Przykro mi Harry, ale nie znam się na tego typu zaklęciach, a zwykłe reparo chyba nie działa aż do takiego stopnia.

-Muszę ją wyrzucać?

-Nie musisz spokojnie zostaw sobie na wspomnienia.

-Nie uważasz, że to głupie zostawiać sobie takie śmieci?

-Mam dalej swoją maskotkę papugi którą pies sąsiada zagryzł i jest w strzępach pozszywany na tyle o ile.

Moja kochana maskotka Madruka która dalej jest na strychu u dziadków. Zszyty jako jedna całość która jak weźmiesz w ręce to się rozleci.

-Czemu pies zagryzł ci maskotkę?-Wykazał zainteresowanie akurat tym tematem aha.

-Pilnował mnie dziadek zagadał się z sąsiadem a ja chciałam się bawić z jego pieskiem. Jako dziecko nie rozumiałam, że pies to nie tylko słodkość do tulenia, ale i bywa agresywny. Wkurzyłam go czymś no i się rzucił na mnie. Złapał Madruka w zęby o go rozerwał pewnie rzuciłby się na mnie, gdyby nie to że krzyczałam tak że całe miasteczko mnie słyszało.

Aż mnie dreszcze przeszły i dlatego nie mam obecnie psa które moja mama kocha wybacz mamuś.

-Ja też mam nieciekawe doświadczenia z psami, a raczej z jednym psem mojej ciotki. Znaczy siostry mojego wuja.

-Pomysł za parę lat jak zdejmą z nas namiar już nikt nam nie zagrozi. Nie mówię o jakiś groźnych zaklęciach, ale będziemy mogli się teleportować.

Twarz Harrego wyrażała coraz więcej niezrozumienia a no tak rodzina mugolska mógł dużo nie wiedzieć.

-Namiar?

-Zaklęcie które zawiadamia o tym, że gdzieś użyto czaru nie pokazuje kto użył tylko gdzie. Przez co część nieletnich czarodziejów normalnie ćwiczy zaklęcia, bo mieszkają w domu z rodzicami czarodziejami. Niby namiar ma powstrzymać nas mający mniej niż 17 lat od czarowania.

-I nie działa?

-No niezbyt to bardziej utrudnia życie mugolakom czy osobom które żyją w rodzinach mugolskich.

Apsik apsik apsik.

-Na zdrowie chyba się przeziębiłaś lepiej idź się przebrać.

Kocham moją odporność które nie istnieje.

Naszą rozmowę przerwało wtargniecie do skrzydła szpitalnego i oczywiście kto to mógł być MÓJ TATA.

-O dziękuje Severusie już mi się Eliksiry pokończyły a ta tu Panienka zaraz będzie chora.

-Nie martw się Pomfrey już się nią zajmę i dopilnuje by wzięła Eliksir pieprzowy. Elizabeth weź rzeczy i wychodzimy.

-Dbaj o siebie Harry i pamiętaj nie sprzęt a technika czyni z ciebie zawodnika.

Podeszłam do taty i wyszliśmy razem ze skrzydła.

-Notta jeszcze rozumiem, ale Potter naprawdę. Myślałem że wieść o pierwszym chłopaku mojej córeczki doprowadzi mnie do zawału, ale chyba informacja o twojej relacji z Potterem zrobi to szybciej.

-Między mną a Harrym nie ma nic poza przyjaźnią a co do Theo cieszę się, że nie został składnikiem żadnego twoje eliksiru.

-Doceń moją dobroć i lepiej niech trzyma ręce przy sobie no chyba że nie chce dożyć Sumów.

Córeczka tatusia nie ma łatwego życia.

-Doceniam tato zawsze doceniam, że się o mnie troszczysz. -Wtuliłam się w tatę a przechodzący obok uczniowie wyglądali jakby ujrzeli jakąś straszne zjawę.

-No i kolejne dzieciaczki będą miały przeze mnie koszmary.

-I bardzo ci to przeszkadza tak?

-Nie dowiesz się nigdy kociołku.

Nim skierowaliśmy się do lochów zahaczyliśmy jeszcze o jego gabinet gdzie tata zmusił mnie do wypicia Eliksiru pieprzowego.

Już po chwili czułam jak z moich uszu wylatuje dym no dziwne uczucie.

-No to teraz wracamy do lochów i lepiej byś poszła do swojego dormitorium, a nie znalazła się u kogoś innego.

-Tato mam 13 lat naprawdę możesz oszczędzić sobie docinków.

Czy każdy ojciec lubi żartować w taki sposób?

(Nie wiem stara ja ojca nie posiadam i większość moich znajomych/przyjaciół również-autorka)

-A jak nie mam nastrojów do żartów i każe ci zmywać to narzekasz i jak tu dogodzić córce.

Tata odprowadził mnie pod same drzwi PW a ja dalej czerwona przez eliksir wpadłam do niego gdzie moi przyjaciele siedzieli przy kominku.

Oooo czyżby czekali na mnie miło.

-I co Grzmoter przeżył?

-Jednak się do mnie odzywasz Draconie co za zmiana.

Draco skierował swój wzrok w podłogę chyba jednak nie potrafił zachować się jak duży chłopczyk. Brakło mu odwagi do przyznania się do błędu, ale wyraźnie chciał znów ze mną rozmawiać.

-Widzisz Elizabeth nie musiałaś do niego pędzić jeszcze w mokrym ubraniu jeszcze chora będziesz do pokoju i się przebrać już. -Rozkazała mi Vivienne, a ja jako dobra przyjaciółka się jej posłuchałam i od razu zmieniłam ubrania na suche.

Mimo Eliksiru już czułam, że w przeciągu paru dni będę chora zaczynało drapać mnie w gardle a nos już się zatkał.

Wróciłam do swoich przyjaciół i usiadłam obok Theo który wydawał się być na mnie zły.

-W końcu coś pokonało tego debila szkoda, że te dementory go nie wycałowały.-Ahh jak to mówią są czarodzieje i Pansy.

-Żeby ciebie nie zachciało im się całować, ale nawet Dementor by na ciebie nie spojrzał.-Vivienne kocham cię laska jesteś niezastąpiona.

Draco na uwagę Vin wybuchł śmiechem co sprawiło, że dziewczyn się zarumieniła. Jaką ja mam nadzieje, że mimo wszystko oni jakoś się spikną. Może pora pobawić się w swatkę skoro tacie nie mogę znaleźć żony to może kuzynowi się uda.

Ciepło kominka uspokoiło moje nerwy i sprawiło, że zrobiłam się wyjątkowo senna. Oparłam się o Theodora i przymknęłam oczy słuchając ich rozmów.

-Theodorku źle to wróży jak twoja dziewczyna na początku związku idzie do innego typa.

-A jeszcze gorzej wróży jak zaczynasz się odzywać Parkinson.

+100 punktów dla ciebie Vivienne.

Zasnęłam czując jak Theo jeszcze mocniej zacisnął swoje ręce na mojej talii.

Poniedziałek

-Jak dobrze, że Lupin już jest zdrowy przysięgam, że bym nie wytrzymała kolejnej lekcji z tym jebanym nietoperzem który nie wie ze dwie rolki pergaminu to nie jest mało jeszcze tylko na weekend.

Spojrzałam się na Vivienne wielkimi oczami próbując ją ostrzec.

No wybacz Eli wiem, że to twój tata i nie podważam, że jest super ojcem, ale nauczycielem do niczego. Uważam że został nauczycielem, bo nienawidzi dzieci i próbuje w ten sposób sprawiać im cierpienie.

-Dobrze wiedzieć Panno Williams co Pani uważa na mój temat. Będzie miała Pani czas wyrazić swoją drogocenną opinię na szlabanie Hagrid na pewno będzie wdzięczny ci za twoją pomoc. Do gabinetu za mną.

Tak na całą szkołę akurat za nami musiał stanąć wymieniony wyżej Severus Snape dzięki ci życie jak zawsze piszesz najlepsze scenariusze.

-Tak jest Profesorze życz mi szczęścia.-Szepnęła mi na ucho

Uśmiechnęłam się do dziewczyny pokrzepiająco a ona skierowała się za moim ojcem do jego gabinetu.

Odwróciłam się do Theo który wpatrywał się we mnie z uśmiechem.

-Zapraszam Panią na spacer na błonia skorzystajmy ze Dumbledordrzwi wyjebał Dementorów i nikogo nie zjedzą.

Złapałam go za rękę i skierowaliśmy na spacer a on podawał mi chusteczki, bo tak jak przewidziałam jestem chora, ale na lekcje trzeba uczęszczać.

-Może zwiąż włosy.-Zaproponował Theo a ja spojrzałam na niego zaskoczona.

-Czemu miałabym je związać to mój największy atut po to je zapuszczam by nosić rozpuszczone.

-Wole jak dziewczyna ma związane włosy.

Ok to sobie miej takie upodobanie.

-Dobrze więc patrz jak inne dziewczyny mają ja nosze jak mi się podoba.

Nie zmienię swojego zdania Theo może mieć gust jaki tylko chce, ale nie wejdę pod jego pantofel.

-Czemu dla spokoju nie możesz po prostu ich związać i skończymy temat.

-Theodorze przestań powiedziałam swoje zdanie i je uszanuj.

Skierowałam się przed siebie i poczułam szarpniecie i coś mnie pociągnęło do tyłu. Ten debil właśnie szarpnął mnie za włosy ja mu kurwa dam.

-Odwaliło ci zawsze tak reagujesz, gdy ktoś ci powie nie.-Odskoczyłam od Notta, gdy on mnie puścił.

-Przepraszam Elizo, ale uważam że powinnaś brać moje zdanie pod uwagę.

-Mogę wysłuchać twojego zdania, ale nie będziesz podnosił na mnie ręki.

-Jakiej ręki ty nie wiesz co to znaczy podnieść na kogoś rękę nie wyolbrzymiaj problemu.

Nie słuchałam dłużej jego wywodów rodzice mnie dobrze wychowali na szanującą się kobietę która nie potrzebuje faceta kata.

-No Elizabeth czekaj przepraszam nie chciałem cię zranić.-Krzyczał za mną, ale ja już się oddaliłam.

Biegłam przed siebie jednocześnie wypluwając płuca przez kaszel który się pojawiał przy wysiłku.

Biegłam to jak dziecko nieznające zagrożenia i wpadłam na kogoś.

-Jezus przepraszam nie chciałam jestem roztargniona.-Przeprosiłam osoby które powaliłam na ziemie włącznie ze sobą. Spojrzałam nagłownych zainteresowanych i rude klony.

-O malutka ślizgonka wpadła na nas George jaka ona malutka i słodziutka.-Jeden z klonów poczochrał mnie po włosach, gdy ja nie wiedziałam co się dzieje.

-No jest taka przesłodziutka mały wężyk zgubiłaś się i szukasz kogoś, kto cię odprowadzi do domku?

Nie ocenia się ludzi po wyglądzie, ale w tym wypadku to prawda co rude to wredne.

-Widzę, że nic się wam nie stało, chyba że to ja uderzyłam się w łeb i widzę podwójnie.

-Ah no dobrze koleżanko ja to Fred ten lepszy, przystojniejszy i inteligentniejszy a ten tu to moja gorsza wersja George.

I dlatego nie żałuję bycia jedynaczką.

-Dobra chciałam być miła, ale jak widać nie zasługujecie na to.

-A ty jesteś córką nietoperza Elana czy jakoś tak.-Powiedział jeden z nich tylko który.

-Elizabeth jak już chcecie być nie mili to chociaż używajcie dobrego imienia.

-Oooo mała żmijka umie pyskować jaka ona słodka.

Odeszłam od nich jak najdalej by nie zarazić się tym debilizmem.

Czułam się coraz gorzej i musiałam udać się do łóżka nim rozłoży mnie już do końca.

Ten dzień jest chujowy i oby w końcu wyszło słonce.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro