━━ 41. MĘŻCZYŹNI
przepraszam, że wczoraj nie było rozdziału, ale w sobotę miałam imprezę urodzinową, a wczoraj takie "poprawiny" i się nie wyrobiłam. jutro wyjeżdżam na wakacje, dlatego nie wiem jeszcze, czy rozdziały będą pojawiać się regularnie, ani o której. postaram się jeszcze dzisiaj napisać coś na zapas ❤️
Bicie mojego serca przyspieszyło. Głosy mężczyzn stawały się coraz głośniejsze, gdy potknęłam się o nierówny chodnik. Szukałam w kieszeniach kluczy, by móc wsunąć je pomiędzy knykcie, jednak nie mogłam ich znaleźć. Zostawiłam je w domu razem z portfelem. Byłam tak spanikowana, że dość ciepły wiatr nagle stał się lodowaty.
Jeden z nieznajomych zaczął mnie wołać, po jego głosie słyszałam, że był pijany. Przyspieszyłam kroku, ciągle potykając się o wystające kamienie. Ciężko oddychałam, prawie z histerią, doskonale wiedziałam, do czego zdolni byli faceci, a w tej ciemnej uliczce nikt nie usłyszałby moich krzyków.
– Mała, zatrzymaj się na chwilę, chcę tylko porozmawiać – krzyknął, przez co sapnęłam. Oczywiście, że chciał tylko porozmawiać.
Pomimo mojej paniki byłam w stanie biec dalej, a nie zamrzeć w miejscu jak wtedy, gdy gonił mnie mój ojciec. Myślałam o bezpiecznym powrocie do domu Damiano i ta myśl mnie pocieszała. Głosy i kroki za mną stawały się coraz głośniejsze. Chciałam kontynuować bieg, lecz potknęłam się o kamień. Wtedy ramię owinęło się wokół mojego nadgarstka, ratując mnie przed upadkiem.
– Ups – powiedział nieznajomy z szerokim uśmiechem. – Miło cię poznać, skarbie.
To był ten sam mężczyzna, który wcześniej mnie wolał. Jego kumple wyłonili się z cienia.
– Nie chcesz spędzić z nami trochę czasu?
Chciałam mówić stanowczo, wymownie, zupełnie jak w klubie, ale z mojego gardła wydobyło się jedynie zachrypnięte „Nie". Facet ponownie się wyszczerzył.
– Co powiedziałaś, mała? – Przysunął swoją twarz do mojej, dzięki czemu zauważyłam wygłodniale wpatrujące się we mnie oczy, jakbym wcale nie była osobą, tylko przedmiotem, którego pożądał.
Przeszedł mnie dreszcz, stawałam się coraz bardziej wściekła i chciałam krzyczeć, choć wiedziałam, iż nikt by mnie nie usłyszał. Mocno było czuć od niego alkohol, prawdopodobnie whisky. Ten zapach zapadł mi w pamięć.
– Chodź – polecił, uścisk na moim nadgarstku stał się silniejszy. – Nie bądź taka.
Zrobiło mi się niedobrze, mój żołądek przekręcił się już wcześniej, teraz czułam się, jakbym była na rollercoasterze. Byłam strasznie spanikowana.
– Puść mnie – rozkazałam cicho, ale pewniej niż wcześniej.
– Och, skarbie... – zaczął mężczyzna, jednak mu przerwałam.
Musiałam bezpiecznie wrócić do domu do Sophii, Damiano i reszty. Nie znieśliby tego, gdyby coś mi się stało.
– Puść mnie – powtórzyłam przez zaciśnięte zęby, tym razem jeszcze głośniej i bardziej stanowczo. Mogłam myśleć tylko o tym, że w jakiś sposób muszę stąd uciec, nieważne jak. Moje serce mocno waliło, nawet szybciej, niż byłabym w stanie sobie wyobrazić.
Kumple nieznajomego cicho się zaśmiali, na jego twarzy również widniał zadowolony z siebie uśmiech, gdy próbował złapać mój drugi nadgarstek wolną dłonią i mocniej mnie przytrzymać. Odepchnęłam go, w tym samym momencie przekręcając rękę, by móc od niego odejść. Miałam w tym wprawę ze względu na mojego ojca, który często łapał mnie w taki sposób. Nie byłam słaba, nie chciałam być słaba. Chciałam walczyć.
– Kazałam ci mnie puścić. I nigdy więcej nie nazywaj mnie skarbem – wymamrotałam, po czym odbiegłam. Ten typ próbował mnie złapać, ale zdołał jedynie chwycić cienki materiał mojej koszulki, który wyślizgnął mu się spomiędzy palców.
Biegłam wzdłuż ulicy, kroki mężczyzn i ich krzyki podążały zaraz za mną. Czułam się jak na polowaniu — oni byli myśliwymi, a ja ofiarą. Gdyby nie byli tacy pijani, nie miałabym szans na ucieczkę, nie byłam wysportowana, moje ciało było słabe z powodu braku jedzenia, dodatkowo miałam słabą kondycję.
Brzmieli, jakby dobrze bawili się podczas gonienia mnie, ich krzyki mieszały się z radosnymi wiwatami, przez które było mi niedobrze. Zastanawiałam się, ile razy napadli kobiety, które nie mogły się obronić i nie miały szans na ucieczkę. Przez to zaczęłam szybciej oddychać. Mogłam mieć tylko nadzieję, że byłam ich pierwszą ofiarę.
Biegłam wzdłuż niezliczonej ilości domów, adrenalina pozwalała mi poruszać się szybciej niż zwykle. Nogi niosły mnie po wyboistym chodniku, aż w końcu szeroko otworzyłam oczy na widok znajomego zielonego domu. Powiedziałam Damiano, że jestem obok niego, może mnie znajdzie. Choć nie wiedziałam, czy przypadkiem niepotrzebnie nie zmarnuję reszty swoich sił, krzyknęłam najgłośniej, jak tylko potrafiłam:
– Damiano!
Zaschło mi w gardle, ale mimo wszystko i tak krzyczałam głośniej niż kiedykolwiek głośniej. Obok zielonego domku był podjazd, głosy mężczyzn trochę się ode mnie oddaliły i zaczęłam się zastanawiać, czy powinnam znaleźć schronienie.
Zbytnio o tym nie myśląc, wbiegłam na podjazd. Schyliłam się za koszem na śmieci przed budynkiem, chowając się w cieniu z nadzieją, że mnie nie zauważą. Mój oddech był ciężki od biegu i próbowałam trochę się uspokoić, ale nic nie pomagało.
Głosy nieznajomych zaczęły się do mnie zbliżać, mój strach był jeszcze silniejszy. Oddychałam zbyt głośno. Nieustanne myślenie o byciu ciszej wszystko pogorszyło, miałam wrażenie, że słychać mnie było nawet kilka kilometrów stąd.
– Hej, gdzie ona poszła? – krzyknął jeden z nich, był bardzo blisko mnie.
– Nie wiem, stary. Ta szmata musiała się gdzieś schować – odpowiedział mu ten, który mnie złapał.
Przygryzłam dolną wargę i wstrzymałam oddech. Proszę, nie znajdźcie mnie. Proszę, nie znajdźcie mnie. Proszę, nie znajdźcie mnie.
– Hej, skarbie, gdzie się chowasz? – zawołał facet stojący zaledwie kilka metrów ode mnie, gwiżdżąc, jakbym była psem.
Mój żołądek się zacisnął, było mi niedobrze.
– Wychodź! – krzyknął kolejny. Sapnęłam, nie mogąc już dłużej wstrzymywać oddechu. Ten odgłos przykuł jego uwagę.
– Słyszeliście to? – spytał, a następnie usłyszałam zbliżające się głosy.
Proszę, nie znajdźcie mnie.
Chciałam zniknąć, rozpłynąć się w powietrzu, by nie widzieć tego, co chcieli mi zrobić.
– Gdzie jesteś? Wychodź. – Każde słowo było coraz głośniejsze, był coraz bliżej mnie.
Zaskomlałam, widząc jego cień na podjeździe i wiedząc, że lada chwila miał mnie zauważyć. Nagle zauważyłam strużkę światła pomiędzy zielonym domem a przystającym do niego garażem. Niewielka dziura prowadziła na drugą stronę budynku — na ulicę, którą jechałam tego południa.
– Wychodź, skarbie, i tak cię znajdziemy – ponaglił mnie mężczyzna, nadal mnie nie zauważając.
Musiałam działać szybko. To była moja szansa na ucieczkę. Gdyby najpierw mnie ujrzał, byłoby za późno. Zacisnęłam pięści, przygryzłam dolną wargę i wzięłam głęboki oddech najciszej, jak tylko mogłam. Musiałam wrócić do domu.
Wtedy wyskoczyłam z mojej kryjówki, każdy mięsień w moim ciele był spięty i czułam się jak pod napięciem. Biegłam, ten facet był zaledwie dwa metry ode mnie, ale go zaskoczyłam. Dodatkowo alkohol trochę go zwolnił.
Przebiegłam obok niego w kierunku światła. Potknęłam się o kamień i podparłam o ścianę, zanim ukryłam się w dziurze. Była wystarczająco duża, abym się w niej zmieściła. Miałam nadzieję, iż tamci mężczyźni będą mieli problem z przeciśnięciem się, ale teraz zaczynałam w to wątpić.
Biegiem przemieściłam się na drugą stronę, rozcinając sobie dłoń o elewację domu, o którą się oparłam, by nie upaść. Dotarłam na drugą stronę domu i odetchnęłam z ulgą, jednak tamci goście byli tuż za mną. Ich dyszenie wywoływało u mnie nieustające dreszcze.
Musiałam biec dalej, nie mogłam przestać, choć moje mięśnie mogły w każdym momencie wymięknąć. Piszczało mi w uszach, słyszałam jedynie krzyki mężczyzn za mną, gdy próbowałam przejść przez ulicę.
Wbiegłam na ciemny chodnik, myśląc o moich dręczycielach. Biegłam, mając nadzieję na zauważenie przejeżdżającego auta. Wtedy mogłabym zwrócić na siebie uwagę ludzi, którzy na pewno by mi pomogli.
Byłam tak bardzo zatracona w moich myślach, że nawet nie zauważyłam pojazdu pędzącego w moją stronę, gdy nagle wyskoczyłam na drogę. Przekręciłam głowę w bok, wpatrując się w oślepiające światła będące coraz bliżej.
Moja klatka piersiowa ciężko unosiła się i opadała, czułam się sparaliżowana — jak sarna w świetle reflektorów. Nie byłam w stanie się poruszyć. Każdy mięsień w moim ciele wydawał się zamrzeć, a samochód był coraz bliżej mnie. Mój żołądek ponownie się przekręcił.
Krzyki mężczyzn nagle stały się bardzo ciche, nie były już moim największym problemem. Opony auta zapiszczały, kiedy kierowca spróbował zahamować, ale chyba było już za późno. Krzyk uwiązł mi w gardle, zabrakło mi sił, kierująca mną adrenalina przestała działać, bo uświadomiłam sobie, że nie mam wystarczająco dużo czasu na unik.
Rozpoznałam ten samochód, kiedy był już bardzo blisko. Był on stary, a kiedy zauważyłam ciemny lakier, zaskomlałam. Wewnątrz było zapalone światło, zauważyłam znajome ostre rysy twarzy młodego mężczyzny z ciemnymi włosami. Szeroko otworzył oczy, gdy mnie zauważył. Na miejscu pasażera była brązowowłosa dziewczyna, wyglądała na zszokowaną, a jej oczy były czerwone od płaczu.
Przeniosłam spojrzenie z powrotem na kierowcę, pojazd coraz bardziej się zbliżał, podczas gdy ja wpatrywałam się w jego brązowe oczy, które tak bardzo kochałam.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro