8. Gertie
— Znowu gdzieś wychodzisz?
Odwróciłam głowę. Joy stała oparta o futrynę i wpatrywała się we mnie, gdy układałam sobie włosy. W internecie przez przypadek trafiłam na tysiące poradników, które pokazywały, jak stworzyć efektownie wyglądające fryzury. Teraz próbowałam wykorzystać zdobytą wiedzę w praktyce.
— Podasz mi wsuwki? — zapytałam.
Dziewczyna westchnęła, po czym ruszyła się z miejsca i chwyciła leżącą na pralce małą paczkę. Rzuciła ją niedbale na blat obok mnie.
— Nie odpowiedziałaś mi na wcześniejsze pytanie. — Skrzyżowała ręce na piersi.
— Zaskakuje mnie fakt, że ostatnio wyrażasz się tak odważnie. Jeszcze do niedawna twój głosik drżał, a ty sama przepraszałaś za to, że w ogóle się odezwałaś.
— Nie bądź taka uszczypliwa, Gertie. Zadałam ci po prostu pytanie. Ostatnio ciągle cię nie ma, a ja nigdy nie wiem, dokąd poszłaś. Zawsze słyszę tylko trzask drzwi, a gdy wracasz, ja już dawno śpię.
Przewróciłam oczami, mocując się z warkoczykiem, który usilnie próbowałam zapleść z boku głowy.
— Dobrze, wychodzę z Connorem, nie mam pojęcia, gdzie, bo to zawsze niespodzianka, i od razu mówię, że każde moje wyjście to wyjście z nim, więc nie musisz już zadawać kolejny raz pytań w przyszłości.
— Gertie...
— Nie, nie zamierzam kolejny raz słuchać o tym, że ty i Kaiden uważacie Connora za kogoś, kto mógłby mi zaszkodzić. Pragnę przypomnieć, że do tej pory to Hayes sprawił najwięcej przykrości w moim życiu, więc jeśli zależy ci na naszej przyjaźni, przestań go w końcu słuchać — wyrzuciłam z siebie słowa szybko niczym karabin, żeby Joy nie zdążyła mi przerwać.
— Ty po prostu tego nie widzisz, jesteś...
— „Zaślepiona nim", to już też przerabiałyśmy — warknęłam zirytowana. — Przestań się wpieprzać w moje decyzje. Zawsze powtarzałaś, że zależy ci na moim szczęściu.
— Bo tak jest... — Dziewczyna straciła całą swoją odwagę.
— No to nie zabraniaj mi się widywać z człowiekiem, który sprawia, że jestem szczęśliwa. Nie jesteśmy już dziećmi, Joy. Czas skończyć z nadmierną troskliwością.
Nie odzywała się już więcej. Zrezygnowała i bez słowa wyszła z pomieszczenia, zostawiając mnie samą. Czepialstwo przyjaciółki zabierało mi resztki pokładów cierpliwości, których zresztą nigdy nie miałam zbyt wiele. Obawiałam się, że jeśli jej nastawienie do całej sytuacji nie ulegnie zmianie, prawdopodobnie pewnego dnia wydarzy się kłótnia, która nas mocno poróżni.
Miałam pretensje do Kaidena, bo to on nastawiał Joy przeciwko mnie. Przecież kto inny miałby jakieś niedorzeczne informacje o Connorze? Nie wiem, o co chodziło Hayesowi, ale gdy już myślałam, że mamy szansę się zaprzyjaźnić i wszystko między nami zaczynało układać się dobrze, on nagle postanowił robić mi pod górkę. Nie wiedziałam tylko, jakie miał powody, by uprzykrzać mi życie. Przecież nie zrobiłam mu nic złego.
Zawiązałam gumkę wokół cienkiego pasma włosów, a potem przejrzałam się w lustrze. Jak na pierwszy raz, fryzura wyszła mi nadzwyczaj dobrze. Ostatnie spojrzenie na swoje odbicie i wyszłam na korytarz, gdzie po cichu zeszłam na dół tak, by Joy mnie nie usłyszała. Nie chciałam, by wywiązała się między nami kolejna niezbyt przyjemna dyskusja. W ostatnim czasie zdarzały się takie zbyt często. Miałam dość.
Na podjeździe czekała już na mnie uprzednio zamówiona limuzyna. Wsiadłam do środka, krótko przywitałam się z kierowcą, a po chwili już znajdowałam się na ulicach miasta. Tak naprawdę nie spotykałam się z Connorem. Przynajmniej nie teraz, bo z nim miałam zobaczyć się dopiero wieczorem.
Postanowiłam zadziałać trochę w sprawach związanych z farmą i to właśnie tam się wybierałam. Załatwiłam spotkanie z White'em, który od ostatniego czasu trochę przychylniej patrzył na moją osobę, zakładając, że Allisson faktycznie nie miała nic wspólnego z tamtą nieprzyjemną dla niego sytuacją. Oszukiwanie innych czy granie roli kogoś, kim tak naprawdę nie byłam, szło mi coraz lepiej, a każde kolejne kłamstwo przechodziło mi swobodniej przez usta. Momentami miałam wyrzuty sumienia, jednak szybko potrafiłam się otrząsnąć. W końcu robiłam to wszystko dla dobra wielu osób.
Spokojnie wpatrywałam się w miasto leniwie przesuwające się za oknem. Smog, za którym kryło się centrum, stopniowo ustępował, gdy samochód wjeżdżał coraz dalej na przedmieścia. W końcu moim oczom ukazały się tak dobrze znane mi budynki. Kiedyś tu żyłam. Wydawało mi się, że od momentu, kiedy spędziłam ostatnią noc na farmie, minęły całe wieki, a nie zaledwie kilka miesięcy. Tyle się działo w ostatnim czasie, że wydarzenia dotyczące tego miejsca sprawiały wrażenie bardzo odległych. Ciekawiło mnie, jak radził sobie Sora. Wiedziałam, że Joy naprawdę zależało na tym, by ten chłopak był bezpieczny. Liczyłam, że miał się dobrze i tak zostanie do momentu, aż w przemyślany sposób go stąd wyciągnę.
Szeroka brama otworzyła się na oścież, a kierowca wjechał na teren kompleksu laboratoryjnego. Drobne kamyki zachrzęściły pod kołami, gdy auto zahamowało, zatrzymując się na parkingu. Zdusiłam w sobie chęć szybkiego wyskoczenia na zewnątrz i popędzenia przed siebie na rzecz spokojnego wyjścia połączonego z niby nic nieznaczącym rozglądaniem się dookoła. Johny White już czekał przed drzwiami głównego budynku uzbrojony w swój firmowy uśmiech.
— Panienka Walker! — Zrobił krok w moją stronę. — Niezmiernie się cieszę, że ponownie się spotykamy.
— Mnie również jest miło. — Wykrzywiłam usta w grymasie, który w założeniu miał udawać zadowolenie.
— Zapraszam do mojego gabinetu, tam na spokojnie porozmawiamy. Podobno chciała pani coś ze mną omówić.
Skinęłam jedynie głową. Przeszklone drzwi rozsunęły się, więc przeszliśmy do środka. Do mojego nosa dostał się ten znienawidzony zapach sterylności, który nieodzownie kojarzył mi się z tym miejscem oraz strachem przed tym, czy jeszcze kiedykolwiek stąd wyjdę żywa. Mimowolnie przeszedł mnie dreszcz. Kluczyłam korytarzami, ostrożnie rozglądając się na boki, tak jakby ktoś miał zaraz wyskoczyć zza rogu i założyć mi worek na głowę. Nawet teraz, gdy rzekomo White uwierzył, że byłam Allisson, bałam się potwornie farmy oraz wszystkich jej pracowników, na czele z dyrektorem. Przyzwyczaiłam się do innego życia, a to, którym żyłam kiedyś, wydawało się w tym momencie jeszcze bardziej przerażające.
Doszliśmy do dobrze znanych mi drzwi. Mężczyzna otworzył je i przepuścił mnie przodem. Powoli weszłam do środka, wciąż niepewna tego, co może się wydarzyć. Cicho wypuściłam wstrzymywane w płucach powietrze, a potem usiadłam na krześle, próbując znaleźć skuteczny sposób, by ukryć drżenie dłoni.
Weź się w garść, Gertie. Nie rób nic, co wzbudzi podejrzenia.
— Może napije się pani czegoś? — White zajął swoje miejsce po drugiej stronie biurka.
— Dziękuję, nie trzeba. Chciałabym przejść od razu do rozmowy.
— Dobrze, w takim razie słucham. — Pochylił się do przodu, opierając twarz na dłoniach.
— Cały czas mam wyrzuty sumienia spowodowane tym, co zrobił mój były już narzeczony. Chciałabym to jakoś zrekompensować zarówno panu, jak i całemu laboratorium.
— Co pani przez to rozumie? — Mężczyzna przyglądał się mi z żywym zainteresowaniem.
— Chciałabym, jeśli jest taka możliwość, zostać ambasadorem tego miejsca. Z chęcią podzielę się moimi pieniędzmi, żebyście mogli jeszcze prężniej się rozwijać. W zamian chciałabym co jakiś czas dowiadywać się o postępach, jakie robicie. Nigdy się nie przyznawałam do tego, ale medyczne innowacje zawsze mnie interesowały.
White nie odezwał się ani słowem. Uważnie studiował moją twarz swoim świdrującym wzrokiem. Czułam się niekomfortowo, ale postanowiłam podtrzymać spojrzenie, by nie zauważył żadnych oznak stresu. Kłamstwa nie mogły wyjść na jaw. W końcu mężczyzna cofnął się, odchylając do tyłu i oparł swoje plecy o miękki materiał fotela.
— Nic pan nie powie? — Nie mogłam już wytrzymać tego milczenia.
— Jestem zaskoczony pani słowami. Po zabiegu nie wyglądała pani na zainteresowaną działaniami tego miejsca, a wręcz przeciwnie.
— Proszę mi wybaczyć tamten incydent. — Postanowiłam grać bezpiecznie, ponieważ nie wiedziałam, co zrobiła wtedy Allisson. Być może Kaiden wspominał mi coś o jej zachowaniu, ale nic konkretnego nie utkwiło w mojej pamięci. — Nie byłam wtedy sobą. Szok oraz przykre wspomnienia zrobiły swoje.
— A czy teraz jest w porządku?
— Tak, czuję się dużo lepiej. Po dłuższym czasie uspokoiłam się i zrozumiałam, jak wiele dobrego zrobił dla mnie personel Whinu. W końcu dzięki wam wciąż żyję.
Każde kolejne słowo, które wypowiadałam, coraz ciężej przechodziło mi przez usta. Musiałam chwalić coś, co uważałam za najgorsze na świecie. Aż mdliło mnie od tego.
Robisz to dla dobra tych ludzi, Gertie. To krok w stronę zmiany. Zaciśnij więc zęby i wciskaj White'owi kit bez zrzygania mu się na biurko.
Wpatrywałam się w mężczyznę, szukając na jego twarzy jakiejkolwiek reakcji. Nic jednak nie potrafiłam z niej wyczytać. Rozluźnione mięśnie, brak grymasu niechęci, ale też żadnego uśmiechu, który oznaczał zadowolenie. Miał tak bardzo neutralną minę, że aż mnie przerażał. Zastanawiałam się, gdzie i kiedy ten człowiek nauczył się aż tak dobrze kontrolować swoje emocje oraz reakcje. W końcu westchnął głęboko.
— Oferta jest aż nazbyt dobra. Ciężko mi uwierzyć, że po tych wszystkich wydarzeniach chce pani współpracować z nami.
— Jak już mówiłam, chcę zrekompensować wcześniejsze nieprzyjemności. Liczę na nowy początek. — Uśmiechnęłam się. — To jak? Zgadza się pan?
— Zgadzam się. Jednakże chciałbym mieć to wszystko na papierze. Czy to nie problem?
— Oczywiście, że nie. Sama chciałam zaproponować podpisanie stosownych dokumentów. Jeśli jest pan pewny swojej decyzji, mam je przy sobie. Jeśli jednak potrzebuje pan kilku dni, by się upewnić, będę czekać pod telefonem.
— Myślę, że nie ma na co czekać — odrzekł. — Wierzę w pani uczciwość i dobre intencje. Jestem gotowy już dziś podjąć współpracę.
— Wspaniale! — Przybiłam sobie piątkę w myślach. — Już wyciągam potrzebne papiery.
Sięgnęłam dłonią do torebki, szperając w poszukiwaniu teczki. Chwyciłam ją, a potem zręcznie wyjęłam z niej papiery, które podsunęłam White'owi. Mężczyzna jedynie omiótł wzrokiem tekst, a potem złożył swój podpis we wszystkich wymaganych miejscach. Gdy pochylał się nad dokumentami, nie wytrzymałam. Na mojej twarzy wykwitł szyderczy uśmiech. Teraz miałam nad nim przewagę, a on nawet nie zdawał sobie z tego sprawy. Nie mogłam się doczekać, aż to wszystko obróci się na moją korzyść, a farma nareszcie przestanie istnieć.
To ja wygram, a wszyscy łącznie z tobą, dyrektorku, będą mi szorować buty.
***
Uśmiechnęłam się szeroko, a moje serce zrobiło kilka koziołków. Szybkim krokiem podeszłam do Connora, który stał oparty o maskę swojego samochodu. Gdy tylko mnie zauważył, rozłożył ręce, w które od razu wpadłam, wtulając się w jego ciało. Mężczyzna objął mnie mocno i przyciągnął jeszcze bliżej.
Nigdy nie pomyślałabym, że pozwolę sobie na tak bliskie relacje z jakimkolwiek facetem, ale przy Mallowayu czułam spokój oraz bezpieczeństwo. Nie potrafiłam określić, co odróżniało go od innych, jednak to nie było ważne. Cieszyłam się z naszej relacji, niczego więcej nie potrzebowałam.
— Gdzie byłaś, skarbie? — Spojrzał na mnie. — Cały dzień milczałaś, a od paru dni jesteś strasznie tajemnicza.
— Cóż... — zaczęłam — można powiedzieć, że zajmowałam się interesami, które w przyszłości mogą przynieść mi korzyści.
— Tobie? — zdziwił się.
— W zasadzie to wielu osobom. Na razie nie mogę ci jednak zdradzać szczegółów, to słodka tajemnica.
Cmoknęłam go w policzek, a on jedynie się roześmiał i pokręcił głową.
— Niech ci będzie. Przestanę drążyć temat. W zamian jednak nie pytaj mnie, gdzie dzisiaj jedziemy. Zatrzymam to w sekrecie do samego końca, więc nawet nie próbuj mnie przekonać swoimi ślicznymi oczętami.
— Nie możesz tak robić! To cios poniżej pasa! Przecież wiesz, że wybuchnę z niecierpliwości!
— To w takim razie czeka nas eksplozja w samochodzie.
Rzuciłam mu obrażone spojrzenie, a on wyswobodził się z objęć i wsiadł do auta. Westchnęłam, po czym poszłam za jego przykładem. Pojazd ruszył z piskiem opon, a po krótkiej chwili pędziliśmy ulicą w nieznanym mi kierunku.
Na początku okropnie bałam się jazdy z Connorem. Przyzwyczaiłam się do Hayesa, który mimo nerwów za kółkiem prowadził rozważnie i nie przekraczał zbyt mocno dozwolonej prędkości. Malloway za to cały czas wykazywał się rozluźnieniem, oraz dobrym humorem, jednak manewry, który wykonywał, wydawały się mi zbyt gwałtowne i zdecydowanie za szybkie. W końcu jednak przywykłam. Teraz zamiast obaw czułam jedynie ekscytację oraz chęć znalezienia się w jak najkrótszym czasie w miejscu, do którego zmierzaliśmy. Każde spotkanie z mężczyzną to nowa niespodzianka, a każda przebijała kolejną. Ostatnio oglądaliśmy zachód słońca w jacuzzi na dachu wieżowca, który tak mnie zachwycił, że nie wiedziałam, czy coś mogłoby to przebić.
W końcu się zatrzymaliśmy. Otaczała nas jedynie łąka, która aktualnie wyglądała niezbyt atrakcyjnie. Może i latem kwitła, ale teraz była jedynie błotem pomieszanym z poszarzałą trawą, która przez długi czas leżała pod śniegiem. Ten jak na złość stopniał, a South San Francisco stanowiło jedną wielką kałużę. Spojrzałam pytająco na Connora, lecz nie dostrzegłam na jego twarzy zmieszania, czy też rozczarowania, a to oznaczało, że wszystko szło po jego myśli. Nie pozostało mi nic, jak tylko mu zaufać. Nawet nie zadawałam zbędnych pytań.
Długo jeszcze nie rozumiałam, dokąd zmierzaliśmy, ale gdy wdrapaliśmy się na jeden z pagórków, dostrzegłam coś, czego wcześniej nie zauważyłam. Na wielkim, wybetonowanym placu stał duży, biały helikopter. Spojrzałam pytająco na Mallowaya, a ten z radością kiwnął głową. Pełna ekscytacji przeskakiwałam wzrokiem z maszyny na mojego towarzysza i tak w kółko.
— Chcesz mi powiedzieć, że będziemy latać tym cudem?!
— Mhm. Obejrzymy całe miasto z góry, niczym ptaki.
— Myślałam, że zachodu słońca w jacuzzi nie da się przebić, ale ty jak zwykle zaplanowałeś coś, co przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Jesteś wspaniały!
— Nie musisz mi tego ciągle powtarzać. — Zaśmiał się. — To zaszczyt sprawiać ci radość.
Connor widział, jak bardzo niecierpliwiłam się, stojąc przed helikopterem, więc postanowił mnie dłużej nie drażnić i wsiedliśmy do środka. Pilot siedzący za sterami skinął do nas głową na powitanie, uśmiechając się przyjaźnie. Wyglądał na niewiele starszego od nas. Miałam nadzieję, że mimo młodego wieku wiedział, co robić.
Usiedliśmy w fotelach. Zapięłam swój pas, w międzyczasie słuchając instrukcji obu mężczyzn. Gdy wszystko zostało wyjaśnione, pilot odpalił silnik, a śmigło się zakręciło. Najpierw powoli, a potem przyśpieszyło gwałtownie. Nie zorientowałam się nawet, gdy poderwaliśmy się w niebo. Żołądek wydawał się podskoczyć do gardła, ale dzielnie wytrzymałam ten krótki moment, by cieszyć się widokami.
South San Francisco z lotu ptaka wyglądało pięknie. A przynajmniej te najwyższe, nieosłonięte smogiem wieżowce, które migotały blaskiem z okien. Słońce zachodziło, więc wszystkie lampy, czy to w domach, czy na ulicy powoli budziły się do życia. Chmury swobodnie przesuwały się w tylko sobie znanym kierunku, oświetlane przyjemną pomarańczową poświatą znikających za horyzontem promieni.
— To wszystko jest piękne! — wykrzyknęłam, chcąc przebić się przez pracujący silnik helikoptera. — Czuję się, jakbym śniła! Świat z tej perspektywy wydaje się niemalże nierealny, magiczny.
— Każdy za pierwszym razem zachwyca się widokiem. Przez tę chwilę możemy zobaczyć to, co widzą ptaki. Niesamowite prawda?
Energicznie przytaknęłam Connorowi. Miał całkowitą rację. Nigdy wcześniej nie pomyślałabym, że moje życie będzie takie piękne, pełne niespodzianek i szczęścia. Chciałam, by to trwało wiecznie.
***
Spędziliśmy wspólnie jeszcze dłuższą chwilę. Straciłam poczucie czasu, a gdy dotarłam do domu, był już środek nocy. Właśnie tak zazwyczaj kończyły się moje spotkania z Mallowayem. Nie potrafiliśmy się ze sobą rozstać. Wiedziałam, że to zły pomysł, bo potem rano wstawałam niewyspana, ale cały czas odsuwałam rozsądek na drugi plan, ciesząc się z każdego wyjścia.
Ledwo otworzyłam drzwi, a moim oczom ukazała się Joy. Ręce skrzyżowane na piersi oraz ściągnięte gniewnie brwi, kompletnie nie pasowały do niej. Bez słowa ją wyminęłam. Szybko chwyciła mnie za rękę i odwróciła w swoją stronę.
— Gertie, to już nie jest normalne. Czy wiesz, która jest godzina?
— Nie wiem i szczerze powiem, że mnie to nie obchodzi.
— Co się z tobą dzieje? — zapytała rozpaczliwie.
— Przestań w końcu histeryzować! — wrzasnęłam. — Mam cię już po dziurki w nosie!
Joy podskoczyła przestraszona moim nagłym wybuchem.
— Ale...
— Nie! Skończ wreszcie! Przez te kilka miesięcy zamartwiałam się o ciebie, robiłam wszystko, by cię uratować i mieć przy sobie, załatwiłam nauczanie, którego tak pragnęłaś. Ocaliłam ci życie, a ty teraz chcesz zniszczyć moje! Otrząśnij się, zanim zacznę żałować tego, że cię zabrałam z farmy.
— Nie, Gertie. — Mimo łez w oczach stała dumnie, patrząc na mnie przenikliwym wzrokiem. — To ty się otrząśnij, zanim będzie za późno. Zanim staniesz się swoim okrutnym alter ego, które pociągnie cię do rychłego upadku.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro