Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

5. Gertie

Pisnęłam ze szczęścia, czytając wiadomość na telefonie, i wybiegłam szybko na korytarz. Zatrzymałam się drzwi dalej, gdzie aktualnie swój pokój miała Joy. Bez pukania wpadłam do środka. Dziewczyna siedziała na łóżku oparta na poduszkach. W skupieniu studiowała jeden z podręczników, który jej kupiłam, i kompletnie nie zwróciła na mnie uwagi, pochłonięta nauką. Zauważyłam cienie pod jej oczami, a to oznaczało, że poświęcała na czytanie naprawdę dużo czasu. Zbyt wiele.

— Można? — Zapukałam we framugę, chcąc zwrócić jej uwagę.

Joy podniosła głowę. Na jej twarzy wykwitł delikatny uśmiech stłumiony zmęczeniem. Dziwnie było ją tak oglądać — z tego mnóstwa niepohamowanej energii, która przeważnie ją rozsadzała, nie zostało teraz praktycznie nic.

— Hej, siadaj. — Poklepała miejsce obok siebie.

Bez wahania podeszłam bliżej, po czym opadłam na materac tuż przy przyjaciółce. Pieszczotliwie założyłam jej za ucho kosmyk ciemnych włosów, który opadł dziewczynie na twarz. Obie zaczęłyśmy chichotać.

— Widzę, że wzięłaś sobie naukę do serca. — Spojrzałam sugestywnie na podręcznik.

— Tak, wprost nie mogę się oderwać. Czasami nie zauważam, że zrobił się środek nocy i powinnam już dawno spać. Bardzo mi zależy na dobrych wynikach na egzaminach, dzięki którym mogę dostać szansę pójść na uczelnię. Wiesz, że chcę być jak najlepsza.

— Dla mnie już jesteś najlepsza, ale powinnaś czasami się wyspać. — Pstryknęłam ją w nos. — Jeśli nie zregenerujesz sił, nauka nie pójdzie ci tak dobrze, jak byś chciała.

— Wiem, wiem — odpowiedziała. — Jednak to wszystko mnie tak fascynuje, że nie potrafię oderwać wzroku od tekstu. Czytanie tych podręczników daje mi tak wiele radości.

— Cieszę się, że jesteś szczęśliwa. — Na chwilę spuściłam wzrok, wahając się, czy powinnam kontynuować. — Ja też jestem szczęśliwa.

— Doprawdy? — Uniosła brew. — Co sprawiło, że jesteś taka zadowolona?

— W zasadzie nie co, tylko kto. Dostałam przed chwilą wiadomość od Connora. Wychodzimy dzisiaj na randkę.

Joy na chwilę zamilkła i gapiła się na mnie z wysoko podniesionymi brwiami. Zupełnie tak, jakby czekała na to, aż powiem, że te słowa to tylko nieśmieszny żart. Na moją twarz wstąpił grymas.

— Dlaczego nic nie mówisz? — zapytałam zmartwiona.

Usłyszałam przeciągłe westchnięcie.

— Wiesz, ciężko mi oddać cię w ręce kogoś, kogo nie poznałam. Po prostu boję się, ale to zwykły strach przed nieznanym. Zapewne gdy zobaczę Connora na żywo, więcej nie będę się niepokoić. Musisz mi wybaczyć mój sceptycyzm.

— Trochę mnie on dziwi. Od zawsze nieodzownie kojarzysz mi się z pozytywnym nastawieniem do wszystkiego i wszystkich.

— Nie wiem, czemu tym razem jest inaczej. — Uśmiechnęła się przepraszająco. — Zapewne to czysty przypadek. Nie przejmuj się mną, tylko leć się szykować. Musisz olśnić tego faceta.

Dziewczyna klepnęła mnie w plecy popędzająco. Posłusznie wstałam z łóżka, po czym skierowałam się w stronę drzwi z pokoju. Faktycznie musiałam się przygotować na to wyjście. Nigdy wcześniej nie zależało mi na ładnym wyglądzie tak bardzo jak dzisiaj.

Chwyciłam w dłoń telefon i znalazłam numer do zaufanej makijażystki, który Allisson miała zapisany w kontaktach. Zadzwoniłam do kobiety z nadzieją, że znajdzie wolny termin od zaraz. Na szczęście ze względu na to, że Walkerowie należeli do jej stałych klientów, zgodziła się przyjechać, by zrobić mnie na bóstwo. Odetchnęłam z ulgą na wieść, że nie muszę się martwić makijażem. Aż za dobrze pamiętałam, jak skończył się ostatni raz, gdy sama chciałam sobie poradzić z tym diabelstwem.

Potem zajrzałam do szafy w poszukiwaniu czegoś, co nadawałoby się na wyjście. Nie miałam pojęcia, gdzie zabierze mnie Connor, więc musiałam postawić na coś neutralnego. Zaczęłam przesuwać ubrania wiszące na wieszakach w poszukiwaniu czegoś, co mogłoby się nadać na tę okazję. Nie potrafiłam się zdecydować na cokolwiek. We wszystkim coś mi nie pasowało.

Usłyszałam szeleszczenie jednego z pokrowców i dopiero wtedy zorientowałam się, że nigdy wcześniej nie zwróciłam na niego uwagi. Kierowana przeczuciem sięgnęłam po niego dłonią, wyciągnęłam z szafy, po czym położyłam na łóżku. Rozpięłam zamek i ujrzałam bladoróżową sukienkę. Nie była ani zbyt elegancka, ani zbyt codzienna, przez co wydała mi się strzałem w dziesiątkę. Allisson prawdopodobnie nigdy nie miała na sobie tej kreacji, gdyż ciągle wisiały przy niej metki z ceną oraz nazwą sklepu. Właściwie się nie dziwiłam. Taka urocza, niewinna sukieneczka zdecydowanie nie pasowała do Ally, która — według opowieści Kaia — najlepiej czuła się w czerni lub innych ciemnych kolorach.

Przeglądając się w lustrze, stwierdziłam, że dobrze wybrałam. Materiał sięgał do kolan, a fakt, że fason nie należał do obcisłych, dawał poczucie, że sukienka została skrojona właśnie dla mnie. Większość ubrań dziewczyny wisiała na moim ciele, były za długie i za szerokie. Wszystko to spowodował wzrost Allisson, która podobno mierzyła jakieś dziesięć centymetrów więcej ode mnie. Cieszyłam się, że udało mi się znaleźć coś, w czym wyglądałam dobrze.

Jako że chciałam tylko przymierzyć strój na dziś, ściągnęłam z siebie kreację i odłożyłam ją z powrotem do pokrowca, by tam czekała na wieczorne wyjście. Tymczasem zajęłam się układaniem włosów. Postanowiłam użyć prostownicy, dzięki której moje włosy wydawały się jeszcze dłuższe niż na co dzień. Lubiłam siebie w takiej wersji. Wystarczyło trochę zmienić fryzurę, a człowiek już wyglądał kompletnie inaczej. Bardziej wyjątkowo.

Nie zorientowałam się nawet, kiedy upłynęło tak wiele czasu. Ktoś zadzwonił do drzwi i dopiero wtedy spojrzałam na zegarek, orientując się, że to zapewne zamówiona wcześniej makijażystka. Zbiegłam na dół, by otworzyć kobiecie drzwi.

— Witaj, Allisson. — Uśmiechnęła się serdecznie, a na skórze przy jej oczach pojawiły się zmarszczki. Musiała mieć jakieś czterdzieści lat.

— Dzień dobry — odpowiedziałam, odsuwając się, by zrobić miejsce do przejścia.

Makijażystka wtaszczyła do środka dwa kuferki pełne kosmetyków oraz przyborów, którymi mogła aplikować wszystkie te specyfiki. Skierowała się od razu w stronę salonu. Dobrze wiedziała, gdzie iść. Widocznie w domu Walkerów bywała naprawdę często. Odstawiła swoje rzeczy na stolik, a potem podeszła do mnie i chwyciła moje policzki między dłonie. Uważnie przyjrzała się mojej twarzy, oglądając ją dokładnie z każdej strony. W końcu odsunęła się do tyłu.

— Pokaż mi, skarbie, co dzisiaj ubierasz. Makijaż powinien pasować nie tylko do twojej buzi, ale również do ubioru.

Skinęłam głową, po czym ruszyłam w stronę schodów. Przeskakiwałam co dwa stopnie, by jak najszybciej znaleźć się w pokoju, gdzie leżała sukienka przeznaczona na dzisiejsze wyjście. Chwyciłam pokrowiec i prędko z nim wróciłam do kobiety.

— Urocza, niewinna sukieneczka w delikatnej barwie — rzuciła, sunąc palcami po materiale. — Zaraz dopasuję odpowiednie kosmetyki.

Usiadłam na krześle, a kobieta zabrała się do pracy. Nałożyła podkład, puder oraz wszystkie inne cuda służące do konturowania twarzy i zakrywania niedoskonałości. Potem pomalowała moje oczy brązowymi cieniami, dodając na to trochę różowej barwy pasującej do sukienki. Całości dopełniła neutralna szminka, spinająca wszystko w ładną całość. Moje odbicie w lustrze wyglądało tak dobrze, że aż nie chciałam uwierzyć, że to ja. Po raz kolejny przekonałam się o magicznej mocy makijażu.

— Dzień dobry. — Podskoczyłam, słysząc głos przyjaciółki za plecami.

— Witaj, ślicznotko. Masz piękną buzię — odpowiedziała makijażystka.

— Dziękuję. — Joy uśmiechnęła się w odpowiedzi. — Nie przedstawisz mnie, Allisson?

Rzuciła mi sugestywne spojrzenie, a ja przez chwilę nie potrafiłam się otrząsnąć. Joy nie powinna się pokazywać. To strasznie lekkomyślne.

— Ach tak, przepraszam. — Spanikowana zrobiłam pauzę. Musiałam wymyślić inne imię. — To moja przyjaciółka, Marie, poznałyśmy się na uczelni i trzymamy się razem do dzisiaj.

— Miło mi cię poznać, Marie. Ciebie też zrobić na bóstwo?

— Może innym razem. — Zaśmiała się Joy. — Ja dzisiaj nigdzie nie wychodzę. Zeszłam tylko zobaczyć, jak wygląda Ally.

— I jak ci się podoba? — zapytała kobieta.

— Wygląda obłędnie. Ma pani naprawdę wielki talent. Gdy Allisson ubierze sukienkę, w połączeniu z tym makijażem będzie wyglądała jak prawdziwa księżniczka. Nie przejdzie niezauważona, gdziekolwiek by się nie znalazła.

Postanowiłam nie reagować, tylko zignorować całą tę rozmowę. Zbyt intensywnie myślałam o tym, że nasz sekret mógł wyjść na jaw, żeby skupić się na komplementach sypanych przez moją przyjaciółkę. Pogawędka trwała jeszcze chwilę, ale na szczęście wkrótce makijażystka stwierdziła, że musi wracać do siebie. Wręczyłam jej odpowiednią sumę pieniędzy i odetchnęłam z wielką ulgą, gdy tylko zamknęły się za nią drzwi wejściowe.

— Joy — zaczęłam. — Coś ty narobiła?!

— No co? Chciałam w końcu poznać jakichś nowych ludzi. Nudzi mi się już.

— Ale czy ty nie rozumiesz, że przez to może roznieść się wieść, że tu przebywasz?

— Przecież ta kobieta nie jest White'em ani jego koleżanką. Przecież nie domyśliłaby się, że jestem tą skradzioną dziewczyną, i nie pobiegłaby na skargę.

— Tego nie wiesz! — oburzyłam się. — Twoja lekkomyślność może na nas sprowadzić kłopoty!

— Naprawdę? Uważasz, że jesteś odpowiednią osobą do prawienia kazań o lekkomyślności?

— Nie bądź złośliwa. Dobrze wiesz, że się po prostu martwię.

— Wiem. — Westchnęła. — Przepraszam.

Nie zdążyłam nic odpowiedzieć na jej przeprosiny, bo w domu rozległ się dzwonek. Wybałuszyłam oczy. To już?!

— O cholera, to chyba Connor — pisnęłam przerażona.

— Mam się schować?

— Nie. Akurat mu ufam. Nikomu nic nie powie, a może i nawet nie wie, że ty to skradziona dziewczyna.

Szybko wciągnęłam na siebie sukienkę leżącą na kanapie, po czym ruszyłam w stronę drzwi. Drżącymi palcami przekręciłam klucz i nacisnęłam klamkę. Connor jak zwykle wyglądał świetnie. Idealnie ułożone włosy, ogolony zarost oraz nieodłączny zniewalający uśmiech zdobiący jego twarz. Nie widziałam nigdy bardziej idealnego mężczyzny niż on.

— Allisson. — Zlustrował mnie wzrokiem. — Wyglądasz pięknie.

— Ty również prezentujesz się wspaniale. Wejdź na chwilę, chcę ci kogoś przedstawić.

Malloway przekroczył próg mieszkania. Ściągnął po drodze kurtkę, odwiesił ją, a potem ruszył wraz ze mną do salonu, gdzie czekała na nas Joy. Dziewczyna podniosła się z kanapy i wyciągnęła dłoń w stronę Connora. Bez wahania ją uścisnął.

— Miło mi cię w końcu poznać. Ally wiele o tobie mówiła.

— Mi też jest miło, choć ciebie Allisson trzymała w tajemnicy.

— Och, ona nie lubi się mną chwalić. — Zaśmiała się. — Jestem Joyce Marshall. Przyjaźnimy się od wielu lat z tą tutaj paskudą.

Szturchnęła mnie łokciem, a z moich ust wydobył się tylko nerwowy śmiech. Nie stać mnie było na lepszą reakcję. Cały czas czułam się zestresowana i onieśmielona obecnością Connora.

— Gdybym wiedział, że piękna Walker ma równie piękne przyjaciółki, wziąłbym ze sobą któregoś z moich kolegów. W czwórkę też dobrze byśmy się bawili.

— Dzisiaj i tak jestem zajęta — odpowiedziała mężczyźnie. — Ale następnym razem może znajdę chwilę na takie wyjście. Wracam więc do swoich zajęć, a wy już idźcie. Czeka na was na pewno miłe wspólne wyjście.

Pożegnaliśmy się z Joy, ubraliśmy kurtki, a potem ruszyliśmy w stronę samochodu mężczyzny. Speszyłam się trochę, gdy otworzył dla mnie drzwi, choć wiedziałam, że to normalne. Wsiadłam do środka i spuściłam wzrok na nogi. Connor usiadł na miejscu kierowcy, odpalił silnik, po czym wycofał auto z podjazdu. Ruszyliśmy drogą prowadzącą do centrum miasta. Długo walczyłam ze sobą, ale w końcu odważyłam się odezwać.

— Gdzie jedziemy? — Odchrząknęłam, gdyż ze stresu delikatnie ochrypłam.

— Chcesz zepsuć sobie niespodziankę, Ally? Chciałbym zobaczyć twoją reakcję, jak dotrzemy na miejsce.

Znowu ten zniewalający uśmiech. Za każdym razem, gdy posyłał go w moją stronę, zapominałam, jak się oddycha. Wciąż nie docierało do mnie, że ktoś potrafił działać na mnie w ten sposób. Odwróciłam głowę w stronę okna, choć po wyjechaniu z obrzeży South San Francisco kompletnie przestałam przez nie cokolwiek widzieć. Mogłam rozpocząć jakąś luźną pogawędkę, ale cały czas rezygnowałam. Connor też nie wyglądał na skorego do rozmowy. Oczywiście zapewne nie miałby nic przeciwko, ale wyglądał na bardzo skupionego na drodze, więc nie chciałam go rozpraszać.

Ukradkiem zerkałam na zegarek znajdujący się na kokpicie, by sprawdzić, ile czasu jechaliśmy. Wydawało mi się, że byliśmy w drodze od kilku godzin, gdzie w rzeczywistości minęło dwadzieścia minut. Dopiero po około godzinie Malloway zatrzymał auto na parkingu.

South San Francisco na przestrzeni lat bardzo się rozrosło i ze średniej wielkości miasta stało się naprawdę duże. Wciągnęło tereny nie tylko okolicznych miejscowości, ale i samego San Francisco, które teraz stanowiło już tylko dzielnicę, nazywaną potocznie starą. Dostanie się z jednego końca miasta na drugi, zazwyczaj zajmowało ponad dwie godziny przy tak dużym ruchu, jaki zwykle tu panował.

Z ulgą odetchnęłam, kiedy znaleźliśmy na miejscu. Nigdy wcześniej nie byłam w tej okolicy. Wysiadłam z samochodu, rozglądając się dookoła, ale otoczenie nie naprowadziło mnie na to, co planował Connor. Otaczały nas budynki różnej wielkości czy kształtu, ale żaden nie wyróżniał się wśród reszty. Istniała też szansa, że musieliśmy kawałek przejść pieszo, a nasze miejsce docelowe przysłaniał smog.

Bez słowa ruszyliśmy przed siebie. Po krótkim marszu znaleźliśmy się pod jednym ze szklanych budynków. Spojrzałam na szyld z neonu w przyjemnym odcieniu błękitu.

— Oceanarium — przeczytałam na głos. — Będziemy oglądać rybki? — spytałam podekscytowana.

— Tak, dokładnie. Uznałem, że oklepane randki w drogich restauracjach to nie jest coś dla ciebie. Nie lubisz, gdy jest formalnie, prawda?

— Zdecydowanie. Ta cała sztywność oraz elegancja strasznie mnie przytłaczają. Wolę się bawić w luźnej atmosferze. Jestem w szoku, że to zgadłeś.

— Twoja osobowość nie pasuje mi do typowego życia ludzi z bogatych rodzin. Od początku wydawałaś mi się typem wolnego ducha.

— I miałeś rację.

Weszliśmy do środka, gdzie w szatni zostawiliśmy nasze kurtki. Młody chłopak siedzący na kasie wydrukował nam bilety, a potem wskazał kierunek, od którego powinniśmy zacząć zwiedzanie. Kluczyliśmy w labiryncie stworzonym ze szkła. Z wielu akwariów, gdzie żyły przeróżne stworzenia zachwycające swoim wyglądem. Nie potrafiłam oderwać wzroku. Rybki we wszystkich kolorach tęczy, przeurocze koniki morskie, żółwie, a nawet mniejsze gatunki rekinów. Wszystkie te zwierzęta były wyjątkowe i absolutnie przepiękne. Nigdy wcześniej nie widziałam ich na oczy, więc czułam się niczym dziecko, które dostało wymarzoną zabawkę. Spędzałam przy każdym zbiorniku mnóstwo czasu, przyglądając się jego mieszkańcowi, a potem czytałam opis gatunku, bo to również mnie ciekawiło.

Connor cały czas cierpliwie znosił moją ekscytację, co jakiś czas śmiejąc się z tego, jak intensywnie przeżywałam naszą wizytę w oceanarium. Najwięcej czasu spędziliśmy w miejscu, gdzie na ryby mogłam popatrzeć z góry, nie przez szkło. Całe pomieszczenie stylizowane było na ogród tropikalny, a miejsce, gdzie mieszkały zwierzęta, przypominało sadzawkę. Dookoła znajdowało się mnóstwo roślin rodem z Dżungli, a powietrze w tym miejscu wydawało się wilgotne. Czułam ciepło na skórze, a to pozwoliło mi na chwilę zapomnieć o tym, że kalendarz wskazywał styczeń i na zewnątrz wciąż leżał śnieg.

Spędziliśmy w oceanarium mnóstwo czasu, a gdy obejrzeliśmy już wszystko, nie potrafiłam się rozstać z tym miejscem. Długo ociągałam się z dojściem do wyjścia, cały czas tęsknie spoglądając w stronę akwariów. W końcu jednak ponownie znaleźliśmy się na zewnątrz, w zimnym, pełnym smogu mieście.

— Podobało ci się? — odezwał się Malloway.

— Jeszcze się pytasz? Nigdy nie byłam w tak pięknym miejscu, jak to! Świetnie się bawiłam.

— A to jeszcze nie koniec atrakcji.

— Naprawdę? — zapytałam z niedowierzaniem.

— Po tak długim zwiedzaniu na pewno zgłodniałaś, ale nie martw się, nie idziemy do restauracji. Tam, gdzie się wybieramy, też ci się spodoba. Gwarantuję ci.

No i miał rację. Mężczyzna zabrał nas do parku. Szliśmy ścieżką przez śnieg, dookoła nie widziałam nikogo. Wszędzie tylko cisza oraz spokój. Ze zmarzniętych gałęzi drzew zwisały sople lodu, odbijające delikatnie żółte światło lamp, a gdzieniegdzie nieśmiało wychylały się krzewy iglaste, które nawet o tej porze roku dodawały trochę zieleni do krajobrazu. Sceneria przypominała bajkę.

W pewnym momencie Connor ujął moją zmarzniętą dłoń i zamknął ją w uścisku. Zadrżałam, czując ciepło jego skóry. Nie wyrwałam jednak ręki. Pozwoliłam mu prowadzić się przez park w tylko przez niego znanym kierunku. Od dotyku mężczyzny zrobiło mi się gorąco, ale tym razem zaróżowioną twarz mogłam wytłumaczyć niską temperaturą na zewnątrz. Założyłam jednak, że przez grubą warstwę makijażu i tak wcale nikt nie dostrzegłby, że się zaczerwieniłam.

Po kilku minutach ujrzałam przed sobą niewielką altanę. W jej oknach paliło się delikatne światło, które zwracało uwagę w ciemności panującej o tej godzinie. Zorientowałam się, że to właśnie tam zmierzaliśmy. Im bliżej się znajdowaliśmy, tym bardziej podziwiałam Mallowaya za jego pomysłowość. Wybierając miejsca na randkę, idealnie trafił w mój gust.

Wnętrze małego budyneczku również zachwycało. Do tego stopnia, że aż westchnęłam z wrażenia, przekraczając próg. Drewniane ściany dawały niepowtarzalny klimat w połączeniu ze świeczkami rozstawionymi na parapetach oraz stoliku, na którym czekał gorący posiłek. Najpiękniejsze dekoracje stanowiły niewielkie regały pełne starych książek w eleganckich, zdobionych oprawach i suszone kwiaty wraz z ziołami, związane w bukiety, które, zwisając z sufitu, wciąż pięknie pachniały.

— I jak? — Usłyszałam głos Connora.

— Jest idealnie! — Przytuliłam się do niego uradowana. — Czuję się, jakbym znalazła się w bajce!

Mężczyzna zaśmiał się, po czym objął mnie, przyciągając bliżej do siebie. Potem poprowadził mnie do stolika i pomógł usiąść na krześle, a sam chwilę później zajął miejsce naprzeciwko. Atmosfera sprawiała wrażenie intymnej, pełnej tajemnic. Byłam tylko ja, Connor oraz stojąca na stoliku świeczka, której płomień tańczył powoli i oświetlał nasze twarze. Zaczęliśmy spożywać posiłek, na który składało się grillowane mięso z warzywami polane przepysznym sosem śmietanowym, który smakował jak przysłowiowe niebo w gębie.

— Cieszę się, że zgodziłaś się ze mną spotkać, Allisson.

Nieznacznie skrzywiłam się, słysząc to imię. Na szczęście w altance panował półmrok, więc zapewne mężczyzna niczego nie zauważył.

— Żartujesz? To ja cieszę się, że wciąż chciałeś ze mną gdzieś wyjść po tym, jak odwołałam nasze spotkanie kilka godzin przed nim. Wciąż jest mi głupio z powodu tamtej sytuacji.

— Daj spokój. Nic się nie stało. Ważne, że tu i teraz nareszcie spędzamy razem miło czas.

Reszta spotkania przebiegła równie wspaniale co wcześniej. Całą drogę do domu śmialiśmy się, żartowaliśmy i rozmawialiśmy na różne, błahe tematy. Z powrotem czas zdawał się płynąć zdecydowanie szybciej. Nie zorientowałam się nawet, gdy samochód stanął na podjeździe posiadłości Walkerów. Tak bardzo nie chciałam wracać. Marzyłam o tym, by ten wieczór nigdy się nie skończył.

Wyskoczyłam z auta i już miałam zamiar się pożegnać, ale Connor również postanowił z niego wysiąść. Spojrzałam na niego zdziwiona.

— Odprowadzę cię do drzwi — rzucił.

Przytaknęłam i wspólnie pokonaliśmy ostatnie kilka metrów dzielące nas od końca spotkania. Po krótkiej chwili znaleźliśmy się pod wejściem do domu. Odwróciłam się w stronę Mallowaya, nieśmiało podnosząc na niego wzrok.

— Bardzo ci dziękuję za dzisiejsze spotkanie. Chyba nigdy nie bawiłam się tak dobrze, jak dzisiaj.

— Nic mnie nie cieszy bardziej niż twoja radość. Mam nadzieję, że jeszcze nie raz spędzimy razem miło jakiś dzień lub popołudnie.

Energicznie przytaknęłam. Wtedy stało się coś, czego się nie spodziewałam. Connor pochylił się, a potem mnie pocałował.

Otworzyłam szeroko oczy ze zdziwienia, ale potem poddałam się chwili, skupiając swoją uwagę na dotyku jego warg muskających moje. Tym razem nie czułam przerażenia jak wtedy, gdy musiałam robić to do zdjęcia w magazynie wraz z Kaidenem. Teraz po moim ciele rozeszło się przyjemne ciepło, a serce zrobiło fikołka. Zarzuciłam ręce na szyję mężczyzny, by przysunąć się bliżej. Trwaliśmy tak przez chwilę. Badaliśmy delikatnie nawzajem swoje usta i cieszyliśmy się wzajemną bliskością. W końcu się od siebie oderwaliśmy, a ja nabrałam powietrza, którego już powoli zaczęło mi brakować.

— Dobranoc, Allisson.

Mężczyzna odwrócił się, po czym ruszył w stronę samochodu. Przez chwilę stałam oszołomiona, ale potem szybko wparowałam do domu. Zamknęłam za sobą drzwi, oparłam się o nie i stłumiłam pisk radości, który cisnął mi się na język. Cały czas szybko oddychałam. Wciąż nie mogłam uwierzyć, że to wszystko stało się naprawdę.

Jeśli faktycznie istniały osoby najszczęśliwsze na świecie, to ja byłam aktualnie ich główną przedstawicielką.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro