Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

4. Gertie

— Nie, panie Smith, naprawdę nie jestem zainteresowana tego typu spotkaniem.

Westchnęłam, wysłuchując propozycji kolejnej osoby, która postanowiła do mnie zadzwonić w celu umówienia się na spotkanie. Z nudów rozejrzałam się po swoim gabinecie, aby znaleźć cokolwiek interesującego. W drzwiach stał Connor, który opierał się o futrynę. W dłoni trzymał plik papierów czekających na mój podpis.

Posłałam mu przepraszające spojrzenie, a potem przewróciłam oczami i wskazałam palcem na telefon, dając mu tym samym do zrozumienia, że rozmówca po drugiej stronie słuchawki strasznie mnie irytował. Malloway parsknął śmiechem, wyjątkowo rozbawiony całą tą sytuacją.

W końcu spławiłam mężczyznę, który usilnie próbował wyciągnąć mnie na kolację, i z ulgą nacisnęłam czerwoną słuchawkę. Niedbale rzuciłam komórkę na biurko, a potem przetarłam oczy dłońmi, by się rozbudzić. Tego typu konwersacje sprawiały, że czułam się potwornie zmęczona.

— Czyżby kolejny młody biznesmen próbował zdobyć twoje od niedawna wolne serce? — Malloway podszedł bliżej i położył przede mną dokumenty.

Spojrzałam na niego spod rzęs.

— Raczej kolejny stary przedsiębiorca po przynajmniej pięciu rozwodach, próbujący położyć łapy na pieniądzach Walker Company. Aczkolwiek młodzi też się zdarzają, ale nie są wcale mnie denerwujący.

— Rozumiem, że nie masz teraz ochoty na randki?

— To nie tak. Po prostu nie chcę spotykać się z kimś, kogo nie znam i nigdy nie widziałam tej osoby na oczy.

— Czyli jeśli to ja bym cię gdzieś zaprosił, to byś się zgodziła?

— Tak, ty to kompletnie co innego.

Dopiero po chwili do mnie dotarło, że nie powinnam tego mówić. Zaczerwieniłam się ze wstydu.

— W takim razie wyskoczmy gdzieś pojutrze.

Zrobiło mi się gorąco. Otworzyłam szeroko oczy i wpatrywałam się w niego z niedowierzaniem.

— Ty... mówisz serio? Myślałam, że tamto wcześniejsze pytanie było dla żartów.

— Oczywiście, że nie. Odkąd zaczęłaś tu pracować, miałem ochotę cię gdzieś zabrać, ale najpierw byłaś zajęta, a potem widziałem, że nie miałaś ochoty z nikim nigdzie wychodzić. Uznałem, że i mi byś odmówiła. Skoro jednak jest inaczej, to z chęcią poznam cię bliżej, na innym gruncie niż biuro. Co ty na to?

— Umm... Jasne. — Język zaczął mi się plątać i odmawiać posłuszeństwa. — Z miłą chęcią się z tobą spotkam.

— W takim razie przyjadę po ciebie pojutrze o dziewiętnastej, Allisson. — Connor uśmiechnął się tajemniczo, a po chwili wyszedł z gabinetu, zostawiając mnie samą w mocnym szoku.

Dopiero po chwili dotarły do mnie jego słowa w pełnej krasie. On wciąż miał mnie za Allisson i to właśnie z nią chciał się spotkać. Wcale nie chciał wychodzić na randkę z Gertie, a to przyprawiało mnie o nieprzyjemne ukłucie w sercu.

***

Wpadłam w ponury nastrój. Niekoniecznie potrafiłam z niego wyjść, więc resztę dnia spędziłam na przerzucaniu w te i wewte kartek pospinanych w umowy. Było tego jakieś pięć razy więcej niż zazwyczaj. Na niektórych papierach zostały przytwierdzone karteczki samoprzylepne z prywatnymi numerami telefonów oraz krótkimi wiadomościami z propozycją. Jedne stanowiły jedynie chęć współpracy biznesowej, ale niektóre... Aż mnie skręcało przy czytaniu ich treści.

Nie potrafiąc zebrać myśli, postanowiłam szybciej wyjść z firmy. W końcu nikt nie mógł mi przecież tego zabronić. Gdy porządkowałam rzeczy na biurku, z kieszeni moich spodni wysunął się telefon, po czym uderzył o ziemię. Sapnęłam zirytowana. Schyliłam się po komórkę i odetchnęłam z ulgą, zauważając, że ekran był w całości.

Przyglądając się dokładnie, czy aby na pewno nigdzie nie ma żadnej ryski, przypomniałam sobie o Joy. Moja przyjaciółka spędzała całe dnie sama w domu, a ja nawet nie wiedziałam, co się u niej dzieje. To chyba odpowiedni moment, by wybrać się do sklepu z elektroniką. Chciałam jej kupić własny telefon. Wtedy miałaby szansę skontaktować ze mną, gdyby poczuła taką potrzebę, a ja czułabym się spokojniejsza.

Jak chciałam, tak zrobiłam. Zaliczyłam wizytę w centrum handlowym i kupiłam to, co miałam zamiar. Oczywiście po drodze jeszcze trzy razy zgubiłam się wśród korytarzy, podobnych witryn oraz dekoracji. Na szczęście ostatecznie trafiłam w odpowiednie miejsce, a do posiadłości Walkerów wróciłam zadowolona i z prezentem zapakowanym w kartonowe pudełko. Po drodze jeszcze udało mi się zadzwonić w kilka miejsc, więc miałam też drugą niespodziankę, tylko niefizyczną.

Joy, słysząc czyjąś obecność w domu, zbiegła po schodach na dół. Na mój widok rozpromieniła się, po czym podeszła bliżej i rzuciła mi się na szyję.

— Czuję się, jakby te kilka godzin naszej rozłąki trwało wieczność. Mam nadzieję, że w pracy czas płynie ci szybciej, Gertie.

— Nie zawsze, ale czasami, gdy mam dużo obowiązków, to faktycznie dnia nie starcza.

Wsunęłam dłoń do kieszeni, a potem podałam Joy kartonik. Dziewczyna chwyciła go w dłonie, rzucając mi podejrzliwe spojrzenie.

— Nie oświadczasz mi się, prawda? Powiedziałabym ci nie.

— Oczywiście, że nie. — Parsknęłam śmiechem. — Wyobrażasz sobie taki wielki pierścionek, że potrzebowałby takiego pudełka?

Przyjaciółka jeszcze przez chwilę sprawdzała, czy to nie jakiś podstęp, ale w końcu zabrała się za odpakowywanie tajemniczego podarunku. Zobaczywszy, co kryło się w środku, jej oczy błysnęły radośnie, a usta rozciągnęły się w szerokim uśmiechu.

— To naprawdę dla mnie? — spytała z niedowierzaniem. — Dostałam własny telefon?

— Tak jest — odpowiedziałam z dumą. — Będziesz mogła dzwonić, kiedy tylko najdzie cię ochota. Oprócz tego mam przyjemność poinformować, że popytałam w kilku miejscach i załatwiłam ci nauczanie domowe. Zaczynasz za tydzień.

— Serio? Dziękuję! — Zaśmiała się. — Jesteś najlepszą przyjaciółką na świecie! Dzięki tobie moje marzenia się spełniają.

Radość na jej twarzy sprawiała, że ja też czułam się szczęśliwsza. Joy stanowiła promyk słońca w moim życiu, wprowadzając pozytywną energię, której tak często mi brakowało. Tak bardzo cieszyłam się, że miałam obok siebie tak wspaniałą osobę.

Naszą wspólną chwilę radości przerwał dźwięk przekręcanego klucza w zamku. No pięknie, jeszcze on tu nam potrzebny...

— Hayes, wiesz, że nie powinieneś się tu pokazywać przez jakiś czas? — burknęłam, zanim jeszcze dobrze wszedł do domu.

— Joy, pakuj się. — Mężczyzna nie zwrócił na mnie uwagi, tylko od razu przeszedł do sedna.

Zasłoniłam przyjaciółkę własnym ciałem, oddzielając ją od Kaidena. Odważnie zadarłam podbródek, ciskając w niego gromami z oczu. Nie podobała mi się jego wizyta w tym konkretnym momencie.

— O co chodzi? — Dźgnęłam go palcem w klatkę piersiową. — Po co ci znowu Joy?

Kai skrzyżował ręce, a potem pochylił się w moją stronę. Odruchowo odsunęłam się do tyłu.

— Muszę ją stąd zabrać, bo White szykuje kolejny nalot.

— Co?! — Zmarszczyłam brwi. — Kiedy?!

— W ciągu najbliższych trzech dni, ale nie wiem konkretnie kiedy. Może to być teraz, jutro rano, czy pojutrze wieczorem. W każdej chwili. Muszę wziąć Joy do siebie, a ty powinnaś po pracy wracać od razu tutaj, żeby odhaczyć tę wizytę i mieć sprawę z głowy.

Przypomniałam sobie o umówionym spotkaniu z Connorem. Prawdopodobnie będę musiała je przełożyć przez całą tę sytuację. Jęknęłam z niezadowoleniem.

— Tylko nie pojutrze, cholera jasna!

— A co takiego wtedy robisz? — Zaciekawiona Joy wychyliła się zza mojego ramienia.

— Umówiłam się na randkę — mruknęłam, czując palącą ze wstydu skórę na policzkach.

— Że co? — Kaiden aż zachłysnął się powietrzem. Zaczął głośno kaszleć. — Z kim?

— Nie twój interes. — Wydęłam usta jak obrażony dzieciak. — Zależało mi na tym spotkaniu, ale skoro White znów planuje nalot na ten dom, przełożę swoje plany na inny dzień.

Hayes nie wyglądał na zadowolonego moją odpowiedzią. Nie chciałam jednak mówić całej prawdy. Czułam nieodparte wrażenie, że włączyłby mu się tryb nadopiekuńczej matki i spędziłabym najbliższy czas na wysłuchiwaniu jego narzekania, że to głupi pomysł i znowu wpakuję się w kłopoty. Nie mogłam wiecznie robić wszystkiego, co on chciał.

— Dlaczego mi nie powiedziałaś, że z kimś się umówiłaś? — Joy spojrzała na mnie podejrzliwie.

— Nie zdążyłam. Zresztą, to nic takiego.

— Nie zgadzam się. Masz narzeczonego.

— To nigdy nie był mój narzeczony! — warknęłam zirytowana tymi ciągłymi aluzjami z jej strony. — A teraz już tym bardziej.

— Pragnę przypomnieć, że ja wciąż tu jestem — syknął Hayes. — Joy, błagam, idź po swoje rzeczy, zanim wybuchnie awantura.

Dziewczyna chyba zauważyła, że atmosfera zrobiła się napięta. Posłusznie czmychnęła po schodach na górę, nie protestując ani słowem. Kaiden powiódł za nią wzrokiem, a gdy zniknęła mu z oczu, skupił się na mnie. Jego ściągnięte brwi i mocno zaciśnięta szczęka sugerowały, że był zły.

— Co to wszystko ma znaczyć, Gertie?

Wzruszyłam ramionami.

— To, co słyszałeś. Chyba nikt mi nie zabroni spotykać się z innymi ludźmi.

— Oczywiście, że nie — wycedził przez zęby. — Ale czy masz pewność, że nie wpakujesz się w jakieś kłopoty? Znasz dobrze tego faceta? Możesz mu ufać?

— Znam go nie mniej niż ciebie. Skoro tobie musiałam zaufać po tak krótkim okresie znajomości, to w przypadku Connora nie muszę się o nic martwić.

Zapomniałam ugryźć się w język. Cholera.

— A więc Malloway, tak? Nie wiem, czy to dobry pomysł.

— Ach tak?! Skąd ty niby wiesz, co jest dobrym pomysłem, a co nie?! Daj mi w końcu żyć tak, jak ja chcę. Nie jesteś moją niańką, Kaiden.

Nie czekałam na żadną odpowiedź z jego strony. Wbiegłam po schodach na górę, po drodze mijając Joy, która taszczyła walizkę, po czym wparowałam do sypialni i zamknęłam z trzaskiem drzwi. Złość niemalże gotowała się we mnie. Może wybuchnęłam bezpodstawnie, ale sam fakt, że musiałam przełożyć ważne spotkanie, doprowadził mnie do wściekłości. Hayes tylko dolał oliwy do ognia. Byłam mu wdzięczna za to, co robił dla mnie wcześniej, ale nadszedł moment, by nasze drogi w końcu się rozeszły. Pora na samodzielne decydowanie o sobie oraz swojej przyszłości.

Rzuciłam się na łóżko i nieobecnie spojrzałam na sufit. Wzięłam kilka głębszych oddechów, ale i one nie pomogły mi się uspokoić. Na szczęście ani Joy, ani Kaiden nie próbowali ze mną rozmawiać, a później usłyszałam trzask drzwi wejściowych i warkot samochodu Hayesa. Zostałam sama.

Westchnęłam głęboko, a potem chwyciłam za telefon. Czy powinnam dzwonić do Connora, by odwołać spotkanie? A może White przyjedzie dzisiaj albo jutro i będziemy mogli normalnie się spotkać?

Postanowiłam poczekać do następnego dnia. Jeśli nieproszony gość do tego czasu nie pojawi się w progu tego domu, dopiero wtedy skontaktuję się z Mallowayem. Martwiłam się trochę tym, że mężczyzna nie będzie chciał przełożyć spotkania, a gdy je odwołam, już nigdy mnie nigdzie nie zaprosi. Głupie myśli, ale jakże frustrujące.

***

Oczywiście nic nie chciało iść po mojej myśli. White wciąż się nie pojawił, w pracy dopadł mnie nawał obowiązków, które okropnie mnie przytłaczał, a telefony oraz maile od obcych mi ludzi wciąż nie ustawały. Miałam wielką ochotę wyrzucić telefon za okno, byleby tylko nie słuchać kolejnego biznesmena chcącego się ze mną umówić.

Podskoczyłam na fotelu, gdy drzwi się otworzyły. Spojrzałam w tamtą stronę i skrzywiłam się, ledwo powstrzymując jęk frustracji. Connor wyglądał na rozpromienionego, ale za chwilę mogło się to zmienić. Musiałam mu powiedzieć, że nasze dzisiejsze spotkanie nie wypali i strasznie mnie to bolało. Stresowałam się tą rozmową jak diabli. Serce biło strasznie szybko, a żołądek niemalże wywracał się ze stresu na drugą stronę, powodując mdłości. Kto by pomyślał, że nerwy potrafią spowodować takie dolegliwości?

— Jak się masz, Allisson? — zaczął. — Jesteś gotowa na dzisiejsze spotkanie?

Zagryzłam nerwowo wargę. Spuściłam wzrok na blat biurka, bo wstydziłam się spojrzeć mu w oczy.

— Connor... — wyszeptałam. — Jest mi tak strasznie przykro, ale z przyczyn ode mnie niezależnych musimy odwołać spotkanie. Z chęcią je przełożę na inny dzień, ale jeśli odmówisz, oczywiście zrozumiem to.

Zaczęłam bawić się swoimi dłońmi, żeby jakoś rozładować stres, który mnie ogarnął. Connor przez chwilę milczał, jakby próbował przetrawić moje słowa.

— Czemu miałbym nie chcieć się z tobą spotkać w innym terminie? Przecież nie obrażę się na ciebie tylko dlatego, że wypadło ci coś ważnego.

Usłyszałam ciche kroki, a potem na moim ramieniu wylądowała dłoń. W końcu odważyłam się podnieść wzrok. Connor naprawdę nie wyglądał na wściekłego. Uśmiechał się łagodnie, a ja, widząc to, miałam ochotę skakać ze szczęścia.

— Czyli jest szansa na to, by wyjść gdzieś razem innego dnia? — zapytałam z nadzieją.

— Oczywiście, że tak. Nie odpuściłbym tak łatwo. Naprawdę mi zależy na tym, by lepiej się poznać.

— Skoro tak mówisz, to dam ci znać, gdy będę miała pewność, że nic już nie pokrzyżuje naszych planów.

— Jasne. — Posłał mi kolejny zniewalający uśmiech. — Będę czekał z niecierpliwością na wiadomość od ciebie.

Potem zrobił coś, czego się nie spodziewałam. Pochylił się nad biurkiem i musnął swoimi ustami mój policzek. Czułam się, jakby ktoś umieścił w moim ciele rozżarzone węgle. Zrobiło mi się gorąco, a moje serce zabiło tak mocno, jak jeszcze nigdy w życiu, doprowadzając tym samym do tego, że kompletnie zaniemówiłam. Spojrzałam zszokowana na mężczyznę, ale zanim cokolwiek odpowiedziałam i zareagowałam w jakikolwiek sposób, Malloway zdążył się ulotnić, pozostawiając po sobie jedynie zapach swoich perfum oraz wspomnienie czułego gestu.

Kiedy w końcu trochę się otrząsnęłam, klepnęłam się dłońmi w policzki, a potem jeszcze kilka razy uszczypnęłam skórę na nadgarstku. Chciałam wiedzieć, że to na pewno nie był sen ani moje marzenia. Po chwili zrozumiałam, że to wszystko stało się naprawdę. Jeśli miałabym wytypować najszczęśliwszego człowieka na świecie w tej chwili, zdecydowanie wybrałabym siebie.

Dzień w pracy minął szybciej niż zwykle. Ogarnięta euforią nawet nie zorientowałam się, że nastało popołudnie i mogłam wrócić do domu. Praktycznie w podskokach dotarłam do auta jednego z szoferów, którzy niegdyś wozili Walkerów, a teraz codziennie pilnowali, bym dotarła punktualnie do firmy, a potem jak najszybciej z niej wróciła. Wsiadając, uśmiechnęłam się do kierowcy i nawet ucięłam sobie z nim wesołą pogawędkę, czego przeważnie nie miałam w zwyczaju. Podróż również minęła prędko. Zanim się obejrzałam, stanęłam przed drzwiami wejściowymi, a potem czmychnęłam do środka.

We wnętrzu panowała głucha cisza. Nasłuchiwałam kroków Joy zbiegającej po schodach, ale szybko zorientowałam się, że przecież wciąż przebywała w mieszkaniu Hayesa. Nie miałam z kim podzielić się wiadomościami z dzisiejszego dnia, choć podejrzewałam, że Joy nie podzieliłaby mojej radości. Z jakiegoś powodu czułam jej sceptycyzm wobec tego wszystkiego. Zaczynała mi coraz bardziej przypominać Kaidena.

Odłożyłam torebkę na szklany stolik, a potem odwiesiłam kurtkę na wieszak i ruszyłam na górę, żeby się przebrać. W pokoju zrzuciłam z siebie ciasną sukienkę, która uwierała mnie cały dzień. Materiał opadł u mych stóp, a ja nareszcie poczułam niewyobrażalną ulgę. Mogłam ponownie włożyć na siebie wygodne dresy, w których lubiłam robić wszystko. Nie musiałam też przejmować się niczyim zdaniem dotyczącym mojego wyglądu, bo w końcu mieszkałam sama. Fakt, że Walkerowie znajdowali się na tamtym świecie, tylko upewniał mnie w tym, że mogłam nosić to, co mi się tylko podobało.

Chciałam zaparzyć sobie herbatę, ale gdy tylko włączyłam czajnik, rozległ się dzwonek domofonu. Wyjrzałam przez okno i ciężko przełknęłam ślinę na widok znajomych samochodów, które widywałam tak wiele razy. Nacisnęłam odpowiedni guzik, a brama zaczęła się otwierać. Wszystkie auta, jeden za drugim wjechały na podjazd znajdujący się przed domem. Kolejny nalot White'a mogłam uznać za rozpoczęty.

Tak jak ostatnim razem, udawałam zaskoczoną wizytą dyrektora farmy. Wpuściłam do środka mężczyznę wraz z jego obstawą. W głębi duszy bawiło mnie to, że nie potrafił tu przyjechać sam. Czyżby bał się, że coś mu zrobię?

— Dzień dobry, panienko Walker — przywitał się formalnie. — Czy nie przeszkadzam?

— Oczywiście, że pan nie przeszkadza, choć przyznam szczerze, że nie spodziewałam się kolejnej wizyty. Co takiego się wydarzyło, że pofatygował się pan do mnie osobiście?

— Przyznam szczerze, że ostatnim razem nie do końca pani zaufałem i postanowiłem się upewnić, że mówiła wtedy pani prawdę. Dzisiaj znowu chciałbym obejrzeć dom.

— Jeśli to tylko panu pomoże się upewnić w tym, że mam szczere zamiary, to proszę. Dzisiaj również nie mam nic do ukrycia.

White skinął na swoich pracowników, a ci rozpierzchli się po wnętrzu, zaglądając do każdego pomieszczenia jak przy ostatniej wizycie. Stałam spokojnie, czekając, aż skończą. Tym razem wszystko przeglądali jeszcze dokładniej, tak jakby założyli, że może trzymam Joy w lodówce albo w szafce na piętrze. Gdy nic nie znaleźli, dyrektor wypuścił przeciągle powietrze. Skrzyżowałam ręce na piersi.

— Wszystko w porządku, panie White?

— Tak, tak — odpowiedział prędko, z wyraźnie malującym się zrezygnowaniem na twarzy. — Chciałbym przeprosić za te dwie wizyty. Teraz wierzę w pani prawdomówność i to, że nie miała pani nic wspólnego z tym felernym incydentem.

— Przeprosiny przyjęte. — Uśmiechnęłam się łagodnie.

— Chciałbym też powiedzieć, że w dalszym ciągu może pani korzystać ze wszystkich usług oferowanych w naszych laboratoriach. Nie będę już więcej niepokoił wizytami. Do widzenia.

— Do zobaczenia, panie White.

Mężczyzna wraz ze swoją obstawą wyszedł z domu. Patrzyłam w ślad za nimi, gdy wsiadali do swoich samochodów, a potem wyjeżdżali na ulicę.

Chyba mogłam uznać, że jeden problem miałam z głowy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro