Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

31. Gertie

Rano obudziłam się sama. Spojrzałam na zegarek, by zorientować się, że było już bardzo późno. Nawet nie usłyszałam, kiedy Kaiden wyszedł do pracy. Nasza wczorajsza rozmowa zakończyła się tym, że oboje spaliśmy na dwóch krańcach łóżka, bo jedno czuło się skrępowane obecnością drugiego. Nie takiego efektu się spodziewałam.

Stwierdziłam, że czas na wylegiwanie się skończył, i postanowiłam w końcu wyściubić nos z pokoju. Rozmowy dobiegające z salonu utwierdziły mnie w tym, że Joy oraz Kevin już dawno byli na nogach. Gdy weszłam do pokoju, rozmowy na chwilę umilkły, ale potem Walker machnął ręką zapraszająco. Opadłam na kanapę.

— Widzę, że ranne z was ptaszki — stwierdziłam.

— Chyba tylko dzisiaj — zażartowała Joy. — Zrobiłam omlety na śniadanie. Dla ciebie też jest jeden. Zjesz z nami?

— Z miłą chęcią. Jestem głodna jak wilk.

Po krótkiej chwili wspólnie pałaszowaliśmy pyszny posiłek, oddając się niezobowiązującej rozmowie. Zaczęła mnie ciekawić osoba Kevina. W końcu nie miałam jeszcze okazji bliżej go poznać. Wciąż nie wierzyłam, że to brat Allisson. On sam nie wiedział o istnieniu swojej siostry. Szkoda, że nigdy nie udało im się spotkać, bo Ally na pewno ucieszyłaby się z takiej bliskiej osoby u boku.

— Nie wiem, czy wypada mi zaczynać ten temat, ale strasznie mnie ciekawi twoja historia, Kevin. Jakim cudem cię znaleźli?

Mężczyzna się uśmiechnął.

— Myślę, że pełną historię powinna ci opowiedzieć twoja przyjaciółka. Ja mogę jedynie streścić moją reakcję na ich wizytę. Joy ma za sobą szukanie klucza oraz nurkowanie. To o wiele ciekawsze.

— Nurkowanie. — Prychnęła. — Jeśli pod tym pojęciem rozumiesz czołganie się po dnie basenu na ślepo i szukanie wyjścia, to tak, można uznać, że nurkowałam.

— Jaki basen? — Spojrzałam na nią zdezorientowana.

— W tym budynku, który stoi u Walkerów w ogrodzie.

— Przecież do tej pory tam nie dało się wejść. Próbowałam się dostać do środka kilka razy.

— Allisson schowała klucz.

— W takim razie jak go znalazłaś?

— Przypadkiem. Dziwiłam się, że ty nigdy na niego nie trafiłaś, bo był w sypialni, w której spałaś.

— Niemożliwe! — wykrzyknęłam. — Przekopałam ją całą!

— A sprawdzałaś pod dywanem? — zapytała.

— Chyba sobie żartujesz. Jakim cudem wpadłaś na to, żeby tam zaglądać?

— Nadepnęłam na niego i zabolała mnie stopa. Zdziwiłam się, bo jak ją podniosłam, nie zauważyłam niczego, co mogłoby się wbić. Zwinęłam więc dywan, a po drodze trafiłam na klucz przytwierdzony do podłogi. Otworzyłam nim budynek w ogrodzie, a potem zauważyłam w basenie krzywo ułożone kafelki. Okazało się, że pod podłogą Allisson schowała notatnik z wiadomościami napisanymi do ciebie.

— Do mnie? — wykrztusiłam zaskoczona. — Co w nim było?

— Określiłabym to jako zaszyfrowane adresy, w których pochowała różne informacje. Dzięki temu udało nam się trafić do miejsca, w którym mieszkał Kevin, a innym razem wykopaliśmy spod ziemi cały stos papierów z brudami do obalenia Walkerów i nie tylko. Ally musiała to przygotować, zanim zginęli w wypadku. Myślę, że chciała, żebyś wraz z jej bratem odebrała Abigail firmę.

Przez chwilę milczałam kompletnie zbita z tropu. Allisson stworzyła dla mnie cały notatnik pełen wiadomości i to jeszcze będąc już w moim ciele. To oznaczało, że pływałam w basenie oraz ryłam łopatą w bliżej nieokreślonym miejscu, nie zdając sobie z tego sprawy. Cóż, uroki dzielenia własnego ciała z drugą osobą.

— Cóż, Abigail już nie ma, a firma w połowie należy do mnie. Część problemów mamy z głowy. Szkoda tylko, że Allisson nigdy nie miała możliwości spotkać się ze swoim bratem.

— Też tego żałuję — odparł Kevin. — Jestem jednak wdzięczny siostrze za to, że dzięki niej zostałem wyciągnięty z miejsca, w którym uwięzili mnie rodzice. Teraz nareszcie mogę robić to, o czym zawsze marzyłem. No może poza skakaniem na trampolinie, ale to pragnienie z dzieciństwa, więc już nie jest na pierwszym miejscu mojej listy.

W trójkę wybuchnęliśmy śmiechem. Podziwiałam mężczyznę za duży dystans do siebie oraz to, że przez wiele lat okropnego życia wciąż nie stracił pogody ducha.

— Jeśli kiedyś uznasz, że twoim marzeniem jest zostanie szefem wielkiej firmy, z chęcią oddam ci Walker Company.

Kevin otworzył szeroko oczy ze zdziwienia.

— Naprawdę?

— Pewnie. — Wzruszyłam ramionami. — Nic mnie tam już nie trzyma, a praca, w której udajesz, że się na czymś znasz, nie mając w rzeczywistości żadnego pojęcia, jest raczej stresująca. Możesz ewentualnie wyszkolić mnie na sekretarkę, żebym mogła zarobić na chleb.

— Jesteś niemożliwa — parsknął rozbawiony. — Przecież masz jeszcze dom i kupę pieniędzy ze spadku. Nie musisz się martwić o to, za co będziesz żyć.

— To wszystko też nie powinno należeć do mnie, tylko do ciebie. Chciałabym, żebyś wkrótce wystąpił o prawo do tego wszystkiego. Pragnę zostawić ten rozdział życia za sobą, a potem rozpocząć zupełnie nowy, w którym zacznę działać zgodnie z głosem serca.

***

3 tygodnie później

Hariette poprosiła, żebym wpadła do niej, bo Hadrian potrzebował ze mną porozmawiać, a brakowało mu czasu, by zadzwonić. Ostatnio był strasznie zabiegany. Sprawa White'a i jego nielegalnych interesów zapewne spędzała detektywowi sen z powiek.

— Cieszę się, że jesteś — przywitała mnie tymi słowami dziewczyna, przepuszczając w drzwiach mieszkania. — Mój mąż zaczyna już głupieć od śledztwa. Ja tym bardziej.

— Co przez to rozumiesz? — zapytałam.

— Hadrian w kółko siedzi przy kompie i sprawdza, co zarejestrował podsłuch, który dałaś Layi. Liczy, że usłyszy w końcu jakieś słowa, które wskażą na to, że White spróbuje dziewczynę wywieźć z farmy. Problemem jest to, że przez większość czasu na nagraniach słychać odgłosy uprawiania seksu. Gdy raz usłyszałam kobiece jęki z gabinetu, to wpadłam tam, myśląc, że mój mąż ogląda porno! — Wyrzuciła ręce w górę. — Oszaleć można.

Zaczęłam cicho chichotać, by po chwili wybuchnąć głośnym rechotem. Kilka sekund później niemalże dusiłam się ze śmiechu.

— To nie jest zabawne! — Hariette zmarszczyła nos niezadowolona. — Ciekawe, co ty byś zrobiła na moim miejscu!

— Odcięła uszy tasakiem i zaszyła dziury po nich, bym już nigdy nic nie usłyszała — odparłam poważnie, a na twarzy dziewczyny zastygło przerażenie.

— Jesteś nienormalna! — wrzasnęła.

— Nigdy nie twierdziłam, że jest inaczej. — Wzruszyłam ramionami.

Hadrian chyba usłyszał krzyki swojej żony, bo po chwili wyszedł ze swojego gabinetu z cierpiętniczą miną malującą się na twarzy. Jego podkrążone oczy oraz wymięte ubrania pozwoliły mi sądzić, że od jakiegoś czasu mało sypia. Chyba poświęcał się pracy nawet w nocy. Hariette podeszła do niego zmartwiona i pocałowała go w czoło. Dłonią pogłaskała policzek mężczyzny.

— Nie mogę patrzeć na to, jak bardzo jest zmęczony — westchnęła.

— Niedługo cała sprawa będzie miała swój finał. Wtedy obiecuję, że wrócę na stałe do naszej sypialni i porządnie się wyśpię. — W odpowiedzi cmoknął żonę w skroń. — Teraz jednak musisz mi wybaczyć, bo pilna rozmowa czeka. Chodź, Gertie.

Posłusznie ruszyłam za mężczyzną, zostawiając smutno uśmiechającą się Hariette. Mimo że bywało im ciężko, wciąż się kochali i martwili o siebie nawzajem, a ich relacja wydawała mi się niesamowicie szczera. W jakimś stopniu im tego zazdrościłam, ale z drugiej strony cieszyłam się, że Hariette udało się znaleźć szczęście w życiu. Ja wciąż pakowałam się w kłopoty, a gdy wydawało się, że jest dobrze, okazywało się, że za tym wszystkim krył się kolejny kopniak od losu.

Usiadłam na krześle, czekając, aż Hadrian w końcu przestanie się miotać i przejdzie do rozmowy. Przez kilka minut biegał od laptopa do półek pełnych segregatorów i z powrotem. Ostatecznie opadł ciężko na fotel, przegarnął swoje czarne włosy, po czym schował twarz w dłoniach.

— Jestem zmęczony — oświadczył. — Wybacz, że musiałaś czekać. Nie wiem już, gdzie co leży.

— Nie szkodzi — odpowiedziałam natychmiast.

— Na szczęście niedługo ten koszmar się skończy — stwierdził. — Będę musiał wynagrodzić jakoś Hariette to, że co nocy przychodzi do mnie po kilka razy, by sprawdzić, czy żyję. Chyba po całej sprawie wezmę urlop i zabiorę ją na jakieś wakacje.

— Słusznie. Odpoczynek należy się wam obojgu.

— Przejdźmy do rzeczy. Podsłuch Layi zarejestrował jej rozmowę z White'em. Niby gadali niezobowiązująco, ale gdy dziewczyna wychodziła, facet rzucił cicho coś w stylu „za dwa dni zobaczysz, co to prawdziwe życie". Zapewne myślał, że nie usłyszała i zapewne Laya udawała, że tak właśnie było. Ja za to mam wszystko na nagraniu, dzięki czemu mogę przypuszczać, że dyrektor spróbuje się jej niedługo pozbyć.

— Okej, tylko w czym jest problem? — zapytałam. — Bo gdyby wszystko szło zgodnie z planem, nie siedziałabym teraz tutaj.

— Padł nadajnik. Bez niego nie damy rady zlokalizować Layi.

— Może go zdjęła?

Hadrian pokręcił głową.

— Na pewno nie. Problem jest nie w tym, że cały czas oglądamy tę samą lokalizację tylko, że sygnał całkowicie padł. Na mapie nie widzimy dosłownie nic.

— Niedobrze. — Przygryzłam wargę.

— Nawet bardzo — mruknął w odpowiedzi. — Musisz dostarczyć Layi nowy nadajnik i to jak najszybciej. Inaczej cała operacja może zakończyć się niepowodzeniem, a biedna dziewczyna faktycznie wyląduje w domu publicznym.

— Nie musisz mi mówić, do czego może doprowadzić cała ta sytuacja. Sama się domyślam, że ten mały metalowy badziew jest po to, żeby ją uratować. Masz przy sobie nowy nadajnik?

Hadrian wyciągnął w moją stronę niewielkie pudełko. Chwyciłam je i od razu schowałam na dno torebki. Musiałam uważać, żeby nie zgubić czegoś tak cennego.

— Zatem nie tracę czasu.

Mężczyzna nie zdążył mi odpowiedzieć, a ja już wyszłam z gabinetu. Pożegnałam się szybko z Hariette, a potem opuściłam ich mieszkanie. Oprócz spotkania z Layą miałam jeszcze jedną rzecz do zrobienia. Jeśli mi się nie uda, wyrzuty sumienia nie pozwolą mi spokojnie żyć.

Wróciłam do mieszkania Hayesa, z ulgą odkrywając, że jego samego wciąż jeszcze tam nie było. Zapewne pacjenci dawali mu ostro w kość po tym, jak ostatnio rzadko bywał w pracy. Joy oraz Kevina też nie zauważyłam, więc zapewne siedzieli w swoich pokojach. Po cichu przemknęłam przez przedpokój, by dostać się pod odpowiednie drzwi. Lekko nacisnęłam klamkę, a potem weszłam do środka. Spojrzałam na stos książek oraz zagracone biurko, na którym walał się cały stos kartek. Podeszłam bliżej i pobieżnie omiotłam je wzrokiem, by stwierdzić, że to jakieś dokumenty medyczne. Nie tego szukałam. Zaczęłam po kolei grzebać we wszystkich szafkach oraz szufladach. Choć czułam się przy tym podle, nie miałam innego wyjścia. Najwyżej Kaiden później mi zrobi kazanie w ramach kary.

W końcu natrafiłam na kopertę z szarego papieru, a w niej to, czego szukałam. Wiedziałam, że po akcji wyciągania Joy z farmy, Hayes stworzył plan korytarzy podziemnych. Idealnie narysował drogę, którą przeszliśmy, żeby się wydostać na zewnątrz. Choć klucz od drzwi do wyjścia w lesie zostawił wtedy w zamku, to potem jakimś sposobem udało mu się go odzyskać na wypadek, gdyby był kiedyś potrzebny. Schowałam obie rzeczy z powrotem do koperty, a ją samą do torebki, zaraz obok nadajnika. Oby teraz dopisało mi szczęście.

White'owi absolutnie nie przeszkadzała moja kolejna wizyta zwłaszcza po tym, gdy przelałam mu ostatnio sporą sumę pieniędzy w ramach zadośćuczynienia za to, że ciągle zawracam mu głowę. Z wielkim uśmiechem pozwolił mi więc po raz kolejny przejść się po terenie farmy, gdy powiedziałam, że potrzebuję jeszcze więcej zdjęć potencjalnego nowego ciała dla mojej rzekomo chorej przyjaciółki. Zastanawiałam się tylko, jak potem odkręcę to kłamstwo. Chyba przyjdzie mi powiedzieć z oczami pełnymi łez, że „Penny jednak postanowiła umrzeć i nie zamierza się operować". Cóż za tragedia.

Padał deszcz, więc tym razem Layi nie znalazłam tam, gdzie ostatnim razem. Podeszłam na bezpieczną odległość do domku, w którym mieszkała, po czym rzuciłam niepostrzeżenie znalezionym wcześniej kamyczkiem w okno pokoju dziewczyny. Po chwili mignęła mi burza ciemnych loków. Mrugnęłam znacząco, po czym skierowałam się tam, gdzie rozmawiałyśmy poprzednio. Lekko zaskoczona Laya dołączyła do mnie po kilku minutach.

— Myślałam, że spotkamy się już po drugiej stronie tego płotu — rzuciła.

— Sądziłam tak samo, ale padł twój nadajnik. Przyszłam ci wręczyć nowy. To bardzo ważna rzecz i nie może być tak, że nie działa. — Podałam jej pudełko. — Pilnuj go jak oka w głowie. Hadrian twierdzi, że White spróbuje się ciebie pozbyć w ciągu najbliższych kilku dni.

— Nareszcie. — Odetchnęła. — Mam już go dość. Seks z nim jest okropny. Wiesz w ogóle, jakiego ma małego...

— Nie chcę wiedzieć! — Zasłoniłam dłońmi swoje uszy. — Jestem ci jednak wdzięczna za twoje zaangażowanie w całą sprawę — dodałam ironicznie.

— Jasne, jasne, świątobliwa Gertie. — Uśmiechnęła się złośliwie. — Nie będę cię zatem dłużej zadręczać. Wracam do siebie, bo od tego deszczu zaraz wszystkie włosy staną mi na głowie — jęknęła.

Po chwili zniknęła, a ja zostałam sama. Właśnie wtedy zobaczyłam tego, którego miałam nadzieję spotkać. Nasze spojrzenia spotkały się, a ja wskazałam palcem na niego, a potem na miejsce obok mnie. Chłopak zrozumiał aluzję, bo po chwili stał już przede mną. Wyglądał tak samo, jak wtedy, gdy spotkaliśmy się ostatnim razem, z jednym wyjątkiem. Sora faktycznie stracił rękę.

Poczułam bolesne ukłucie w sercu, patrząc na luźno wiszący rękaw jego bluzy. Został kaleką przeze mnie. Gdyby nie fakt, że nie tak dawno jeszcze kogoś zabiłam, to właśnie dopuszczenie do tego zabiegu byłoby moją największą życiową zbrodnią.

— Gertie? — zapytał niepewnie.

Potwierdziłam niewyraźnym mruknięciem.

— Przyszłam cię stąd wyciągnąć w ramach rekompensaty za to, że dopuściłam do tego — skinęłam na jego prawą stronę — choć i tak wiem, że to nie wystarczy, byś mi wybaczył. I nie proszę o to.

— Przecież to nie twoja wina. Tylko tego alter ego.

— Nie. — Potrząsnęłam głową. — To byłam ja, w całej świadomości tego, co robię. Teraz tego okropnie żałuję, ale nie mogę cofnąć czasu. Wiedz, że do końca życia będę miała tę sytuację w głowie.

— Niepotrzebnie — odparł spokojnie. — W końcu wciąż żyję. Wtedy może i byłem przerażony, ale zdążyłem się już przyzwyczaić do nowej rzeczywistości.

— Twój optymizm jest wręcz przerażający — odparłam zdumiona.

— Tylko on trzyma mnie przy życiu.

Wyciągnęłam w jego stronę kopertę.

— W środku masz klucz do podziemnego wyjścia, które znajduje się w lesie oraz kartka, na której rozrysowany jest plan tuneli pod farmą. Na czerwono jest droga, którą przemieszczaliśmy się, uciekając stąd z Joy. Uważaj jedynie na pracowników, bo jest szansa, że trafisz na nich gdzieś po drodze. Musisz iść cicho i uważnie nasłuchiwać obcych kroków.

— Jesteś pewna, że chcesz mi to dać?

— Tak. Choć w ten sposób mogę w niewielkim stopniu odkupić moje winy. Poza tym Joy wielokrotnie wspominała, jak bardzo za tobą tęskni.

— Ja za nią też. — Uśmiechnął się ciepło.

— Chciałabym mieć tylko jedną prośbę. Obiecałam jednej osobie, że zrobię wszystko, co w mojej mocy, by wyciągnąć stąd jeszcze kogoś.

— Zamieniam się w słuch.

— Zabierz ze sobą Ginę.

— Ginę? — Zdziwił się.

— Tak. Potem ci wyjaśnię dlaczego. Spróbuj zrobić wszystko, żeby ją przekonać do ucieczki, a jeśli ci się nie uda, to wyciągnij ją stąd za te jasne kudły. Ona nie może tu zostać.

— Dobrze. Tylko kiedy będzie odpowiedni moment na tę akcję?

— Prawdopodobnie za dwa dni. Nasłuchujcie poruszenia wśród pracowników. Wtedy bierzcie nogi za pas.

Sora nie zadawał więcej pytań. Wciąż nie mogłam wyjść z szoku po tym, jak jeszcze wielokrotnie mi podziękował, zanim się pożegnaliśmy. Otaczali mnie sami wspaniali ludzie, na których kompletnie nie zasługiwałam. Nawet nie wiedziałam, jak im się odwdzięczyć za tą dobroć, którą okazywali.

Chciałam wrócić do mieszkania, ale dostałam od Kaia wiadomość, że wraz z Joy oraz Kevinem wpadli na pomysł, by zjeść kolację w restauracji. Postanowiłam więc pojechać pod wskazany przez mężczyznę adres, bo przecież nie zamierzałam siedzieć sama w czterech ścianach, słuchając głuchej ciszy. Czułam się zmęczona, a gdy okazało się, że musiałam przejść się kawałek na pieszo, bo lokal mieścił się na jakimś placu w centrum, zaczęłam przeklinać w myślach pomysł Hayesa. Z utęsknieniem spojrzałam w stronę odjeżdżającego szofera, a potem z ciężkim westchnieniem ruszyłam naprzód.

Betonowe uliczki ciągnęły się między budynkami restauracji, barów czy kawiarni. Każde z nich wabiło klienta neonami, kolorowymi szyldami albo chwytliwymi sloganami. Jednakże, gdy zbliżałam się do punktu, który wyznaczyłam na nawigacji, wszystko się przerzedzało, światła znikały, a większość budynków wydawała się pusta. Spojrzałam jeszcze raz na adres wysłany przez Kaia. Co to za głupi pomysł, żeby wybrać knajpę na samym końcu całego placu?! O ile ona w ogóle tam była...

Próbowałam zadzwonić do mężczyzny, ale od razu włączała się sekretarka. Po kilku próbach zrezygnowałam i wykręciłam numer Joy. Dziewczyna odebrała bardzo szybko.

— Gdzie jesteście? — zapytałam, nim zdążyła się odezwać.

— Jak to „gdzie"? W domu.

— Słucham?! Przecież dostałam wiadomość od Kaidena, że całą czwórką jemy dzisiaj obiad w restauracji. Właśnie idę pod adres, który mi wysłał.

— Nigdzie nie zamierzaliśmy się wybierać — rzuciła zaniepokojona. — Kai wrócił dzisiaj strasznie zdenerwowany, bo zgubił telefon. — W słuchawce na chwilę nastała głucha cisza, a potem Joy wrzasnęła: — Błagam cię, Gertie, uciekaj stamtąd!

— Co?

Zanim dotarły do mnie jej słowa, poczułam tępy ból od uderzenia w głowę. Z cichym jękiem upadłam na chodnik. Wszystko zgasło.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro