Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

30. Gertie

Kilka dni później zadzwonił do mnie Hadrian i poprosił mnie, żebym wpadła do niego i Hariette z wizytą. Dobrze wiedziałam, że skoro to właśnie on się ze mną skontaktował, to nie chodziło o jakieś głupkowate pogaduszki przy herbatce. Kaiden przed wyjściem jeszcze kilkukrotnie błagał mnie, żebym wszystko sobie przemyślała, a dopiero potem podjęła jakąkolwiek decyzję. Przytaknęłam, choć zamierzałam postąpić tak, jak zaplanowałam na początku. Inni ryzykowali dla mnie, więc ja zaryzykuję dla innych.

Z takim nastawieniem zapukałam do drzwi mieszkania Pettych. Jak zwykle otworzyła mi Hariette. Wpuściła mnie do środka, ale tym razem nie usiadłyśmy w salonie, bo dziewczyna od razu poprowadziła mnie do gabinetu swojego męża. Hadrian siedział przy biurku, przeglądając coś na ekranie swojego laptopa. Przywitał mnie oszczędnym skinieniem głowy. Ku mojemu zdziwieniu Hattie zostawiła nas we dwójkę.

— Moja żona nie lubi słuchać o tym, co niebezpieczne — oznajmił. — Zwłaszcza gdy mam w tym udział brać ja lub inne ważne dla niej osoby.

— Martwi się. To normalne.

— Wiem. Choć wolałbym, żeby nie przejmowała się tak bardzo. Nie chcę oglądać jej zdenerwowanej. — Jego twarz posmutniała. — Ale wiedziała, na co się pisze, gdy postanowiła żyć pod jednym dachem z detektywem.

Nie wiedziałam, co mu odpowiedzieć. Hadrian odchrząknął i ponownie się odezwał.

— Chciałbym przejść do szczegółów związanych z planowaną akcją. Potrzebowałbym, żebyś jeszcze dziś znalazła jakiś pretekst, żeby pojechać na teren Whinu. Zdążyłaś poznać White'a, więc jestem przekonany, że wymyślisz jakąś bajeczkę, w którą uwierzy. Czy znasz bliżej jakieś dziewczyny, które tam mieszkają?

— Raczej stroniłam od innych — przyznałam. — Ale na pewno znajdzie się kilka osób, które będę kojarzyć.

— Wiesz, czy są godne zaufania?

— Myślę, że ta, na którą wołają Laya, idealnie się nada do naszego zadania. Jest szalenie bystra, przebojowa i piękna. Dodatkowo zawsze należała do tych uczciwych, no i nienawidzi farmy. Sądzę, że z chęcią się stamtąd wyrwie.

— Pamiętaj, że taka osoba musi nawiązać z White'em naprawdę bliskie relacje. Wiesz, o co mi chodzi, prawda?

— Oczywiście, że wiem! — oburzyłam się. — Niełatwo jest przespać się z człowiekiem, który cię brzydzi, a do tego udawać, że ci się podoba, ale dobrze wiesz, że cena wolności jest wysoka. Do tej pory wiele dziewczyn wskoczyło White'owi w ramiona na ślepo z nadzieją, że zaczną lepsze życie. Teraz damy słowo i nie będzie to jedynie wiara w nowe jutro, a konkretna obietnica.

— Jesteś pewna tego, co mówisz. Ale czy na miejscu tej dziewczyny też byś się zgodziła?

— Żeby sama stamtąd uciec? Nie. Nigdy nie ufałam White'owi. Jednak jeśli tym sposobem pomogłabym Joy, która tkwiła w tym samym bagnie co ja, nie wahałabym się ani chwili. Tam jest wiele osób przekonanych, że los w końcu się odmieni. Ręczę za te dziewczyny i wiem, że jest wśród nich taka, która pomoże nam nie dlatego, że sama ucieknie z farmy, tylko dlatego, że będzie to mały kroczek do uwolnienia wszystkich, którzy w tym miejscu muszą żyć.

— Skoro mówisz to z takim przekonaniem, to nie mam powodu, by ci nie wierzyć. — Poważna dotąd twarz Hadriana złagodniała. — Chciałem sprawdzić, jak bardzo jesteś zmotywowana do działania. Teraz wiem, że zrobisz wszystko, by plan się powiódł.

— Możesz mieć pewność, że się nie wycofam. Nawet choćbym sama musiała oddać się White'owi w te jego obrzydliwe łapska.

— Zatem ruszaj do boju, Gertie.

***

Powiedzieć, że byłam mocno zmotywowana, to jak nie powiedzieć nic. Dawno nie miałam w sobie takich pokładów samozaparcia. Nawet nie wracałam do mieszkania Hayesa, w którym wciąż nocowałam od kilku dni, tylko od razu ruszyłam na spotkanie z White'em. Po drodze w głowie wyrysowałam sobie małą listę pełną podpunktów oraz planów awaryjnych gotowych na każdą sytuację. Wiedziałam, co powiedzieć, żeby znaleźć się w odpowiednim miejscu, a potem sam na sam porozmawiać z Layą. Nie przyjmowałam do siebie wiadomości, że mogłabym nie osiągnąć celu.

Żeby po raz kolejny nie nachodzić White'a bez zapowiedzi, tym razem zadzwoniłam do niego, gdy byłam w drodze. Świetnie zagrałam rolę kogoś mocno zmartwionego, a sądząc po tym, że dyrektor brzmiał na bardzo przejętego, udało mi się go nabrać. Pierwszy punkt odhaczony.

Z samochodu niemalże wybiegłam, gdy tylko zatrzymał się przed dobrze znanym mi ogrodzeniem. Musiałam wyglądać na zmachaną i zrozpaczoną. Kilka razy potarłam dłońmi policzki, żeby bardziej się zaczerwieniły, po czym ruszyłam w stronę bramy. Ochrona już dobrze mnie znała, dzięki czemu bez zbędnych pytań wpuszczali mnie na teren obiektu. W końcu sponsorowałam to miejsce, więc pracownicy traktowali mnie co najmniej jak celebrytę.

Bez zbędnych rozmów z napotkanymi ludźmi, szybkim krokiem zmierzałam w stronę właściwego pomieszczenia. Kiedy stanęłam pod odpowiednimi drzwiami, zapukałam w nie dość mocno, żeby wyglądało to na desperacką chęć wdarcia się do środka. Po usłyszeniu cichego „proszę" niemalże wpadłam do gabinetu i siadając na krześle, teatralnie opadłam na blat biurka.

— Och, nawet pan nie wie, jak się cieszę, że pana widzę! — zaczęłam rozpaczliwie.

— Panienko Walker, wszystko w porządku? — Mężczyzna wydawał się mocno zdezorientowany i ewidentnie nie wiedział, jak powinien zareagować.

— Nic nie jest w porządku! — jęknęłam. — Zdarzyło się takie nieszczęście!

— Co się stało? — zapytał ostrożnie.

Gwałtownie wczepiłam palce w jego przedramiona, posyłając mu spojrzenie balansujące na granicy szaleństwa. White podskoczył na swoim fotelu, po czym ciężko przełknął ślinę.

— Moja przyjaciółka — wychrypiałam — ona umiera. Wykryli u niej raka w wysokim stadium i nawet najskuteczniejsze metody wysoko rozwiniętej medycyny nie zdołają jej pomóc. Nie mogę się z tym pogodzić!

— Bardzo mi przykro — odpowiedział.

— Pan jest moją ostatnią nadzieją!

— Chciałbym pomóc, ale w Whinie nie opracowaliśmy nic bardziej skutecznego niż leki dostępne na rynku.

— Wiem, wiem! — wykrzyknęłam. — Ale macie coś, czego nie ma nikt inny. Operację, którą sama przeszłam. Dostałam drugą szansę od życia i taką samą chcę dać mojej przyjaciółce. Potrzebuję dla niej nowego ciała.

— Skoro tak wygląda sprawa...

— Trzeba się spieszyć! — przerwałam mu. — Mamy jakieś dwa miesiące! Inaczej ona umrze i już nie zrobimy!

— Operacje możemy wykonać od zaraz — zapewnił.

— W to nie wątpiłam. Jednakże moja przyjaciółka, mimo przeżywanego koszmaru, wciąż zachowuje klasę. Nie zadowoli się byle czym. Muszę znaleźć dla niej najlepsze ciało.

— W takiej sytuacji jestem w stanie przekazać na ten cel jeden z moich najlepszych obiektów.

— To bardzo mnie cieszy, panie dyrektorze. — Uśmiechnęłam się uroczo. — Czy mogłabym się przejść po terenie i przyjrzeć się mieszkającym tu obiektom? Może zrobię jakieś zdjęcia, żeby pokazać je przyjaciółce, gdy będę odwiedzać ją w szpitalu.

— Wezwę zatem ochroniarzy. — Chwycił telefon.

— Och, nie trzeba! — Zatrzymałam jego dłoń. — Chcę sama w spokoju i ciszy przyjrzeć się każdemu. Po co zabierać czas ochronie?

— Uważam, że jest ona niezbędna, panienko Walker. Mieszkające tu kreatury potrafią być nieobliczalne.

— Biorę to na swoją odpowiedzialność. Mam przy sobie paralizator oraz gaz pieprzowy. Proszę mi pozwolić pójść samej.

Mężczyzna westchnął.

— Proszę naprawdę uważać na siebie i dzwonić do mnie od razu, gdy tylko coś będzie nie w porządku. Nawet jeśli ktoś zaledwie pośle panience niepokojące spojrzenie.

— Rozumiem. — Pokiwałam głową. — Obiecuję mieć się na baczności. A teraz uciekam, bo nie mam czasu do stracenia. Dziękuję panu, dyrektorze!

White nie zdążył nawet odpowiedzieć, a ja już mknęłam korytarzem w drugą stronę. Z umiejętnościami, które zaprezentowałam, mogłabym z powodzeniem zostać aktorką. Punkt drugi odhaczony. Czas na finał.

Zanim wyszłam na zewnątrz, jeszcze raz dotknęłam kieszeni, by sprawdzić, czy znajdowały się w niej nadajnik oraz podsłuch od Hadriana. Z ulgą stwierdziłam, że wszystko było na swoim miejscu. Nieśmiało uchyliłam drzwi i się rozejrzałam. Na podwórzu panował względny spokój. Niewiele osób w tak dobrze znanych mi szarych strojach przechadzało się między budynkami. Instynktownie wiedziałam, gdzie się kierować. Znów miałam pod stopami ten sam betonowy chodnik, lecz teraz na moich stopach nie było rozwalających się trampków, a lakierowane buty na obcasie, które robiły całkiem sporo hałasu. Mimo to nikt nie zwracał na mnie zbytnio uwagi.

Dostrzegłam Layę tam, gdzie się jej spodziewałam. Siedziała z przymkniętymi powiekami pod ścianą jednego z domków, łapiąc wiosenne promienie słońca. Słysząc, że ktoś się zbliża, otworzyła jedno oko. Na jej twarzy pojawiło się zdziwienie. Ledwie widocznym gestem zatrzymałam ją, gdy otworzyła usta, żeby się odezwać.

— Przyjdź za kilka minut na tyły czterdziestki — szepnęłam.

Dziewczyna dyskretnie skinęła głową, a ja przeszłam obok niej, jakbym w ogóle jej nie zauważyła.

Za domkiem z numerem czterdzieści nie było żadnych kamer. Z tego względu to właśnie tam odbywały się wszystkie spotkania, które musiały pozostać tajne. Przez chwilę kluczyłam między budynkami, żeby wyglądało to tak, jakbym przechodziła tamtędy przypadkiem. Gdy dotarłam na miejsce, Laya już tam na mnie czekała. Wyglądała właśnie tak, jak ją zapamiętałam. Czarne jak smoła włosy, skóra w odcieniu mahoniu i te przenikliwe niebieskie oczy, niemalże granatowe, niczym niebo przed burzą. Gdybym mogła kogoś nazwać naprawdę pięknym, zdecydowanie zachowałabym to określenie właśnie dla niej. Na twarzy dziewczyny jak zwykle błąkał się cwaniacki uśmieszek, a ona sama emanowała ogromną pewnością siebie.

— Wróciłaś na stare śmieci? — spytała niby od niechcenia.

— To jest ostatnia rzecz, jaką zrobiłabym z własnej woli. Dobrze wiesz, że życie tutaj to koszmar.

— Patrząc na twoje ubranie, zapewne za ładnych kilka tysięcy, życie poza granicami tego więzienia jest dużo lepsze.

— Ładny płaszcz czy eleganckie buty nie opiszą tego, jak bardzo można się pomylić. Nie jest wiele lepiej niż tutaj, ale tam wszystko owinięte jest w ozdobny papier.

— Co cię tutaj sprowadza? — Spojrzała na mnie podejrzliwie. — Nie sądzę, byś się za mną stęskniła. Nigdy nie byłyśmy specjalnie blisko. Dystansowałaś się od wszystkich.

— To, co robiłam kiedyś, nie ma teraz żadnego znaczenia. Mam dla ciebie propozycję.

Laya uśmiechnęła się, opierając o ścianę. Wyglądała jak drapieżna kotka, wokół której ciągle biegały myszy, a ona pozwalała im na to, dopóki nie pojawi się u niej ochota, by jedną z nich udusić. Swoją postawą onieśmielała mnie. Czułam się, jakby to ona od początku rozdawała karty.

— Ciekawe, czy jesteś w stanie mnie zaskoczyć. Mów.

— Mogę ci pomóc się stąd wydostać.

— I zapewne jest jakieś „ale", prawda? Nigdy nie ma nic za darmo.

— Cieszę się, że zdajesz sobie z tego sprawę — odpowiedziałam. — Dlatego przyszłam właśnie do ciebie. Racjonalne myślenie i szybka umiejętność dedukcji to cechy, których zawsze ci zazdrościłam.

— Zatem gdzie jest haczyk, Gertie?

— Pozwól, że zacznę od tego, czego tyczy się sprawa.

— Nie spieszy mi się nigdzie. — Wzruszyła ramionami. — Możesz nawet opowiedzieć historię swojego życia.

— Myślę, że aż tyle czasu nie mamy — sarknęłam. — Kojarzysz może Hariette?

— Tego ślicznego rudzielca? Zniknęła, więc pewnie dopięła swego i została dołączona do haremu White'a w jego willi.

— Cóż, to nie jest kompletnie tak, jak myślisz. Te dziewczyny nigdy nie trafiały do luksusu.

— A więc gdzie?

— Do zwykłych burdeli. White sprzedawał tam kochanki, które mu się znudziły.

Na twarzy Layi odmalowało się szczere zdziwienie.

— Zatem spotkałaś naszą słodką Hariette w burdelu?

— Oczywiście, że nie. Pracując w jednym z domów publicznych, zaczepił ją Hadrian, który jest detektywem współpracującym z policją. Wykupił ją stamtąd, by dostarczyła mu informacji na temat innych dziewczyn i tego, jak to wszystko wygląda. Zostali partnerami współpracującymi nad sprawą, a potem zakochali się w sobie. Teraz są szczęśliwym małżeństwem.

— Cóż za urocza historyjka. Tylko co mam do tego wszystkiego ja?

— Hadrian wciąż pracuje nad sprawą, a od jakiegoś czasu pomagam mu ja. Chcą pociągnąć White'a do odpowiedzialności, ale muszą go złapać na gorącym uczynku. I tutaj wkraczasz ty.

— Chcesz mi powiedzieć, że mam pozwolić, by wywieźli mnie do burdelu? — Uniosła jedną brew.

— Nigdy tam nie dotrzesz. Policja zatrzyma was po drodze. Załatwimy ci odpowiednie dokumenty i będziesz wolna. Dam ci pieniądze, żebyś mogła spokojnie rozpocząć nowe życie.

— To brzmi zbyt pięknie.

— Wiem. Dlatego teraz przejdziemy do tej mniej przyjemnej części. Wiesz, co trzeba zrobić, żeby White postanowił się ciebie stąd pozbyć, prawda?

— Domyślam się i na samą myśl mam odruch wymiotny. — Laya przewróciła oczami.

— Dlatego nie obrażę się, jeśli postanowisz odmówić. Jako argument „za", podam to, że cała akcja będzie jednym z pierwszych kroków do zniszczenia działalności White'a oraz całego tego miejsca. To przybliży wszystkich mieszkańców farmy do wolności.

Laya na chwilę przymknęła oczy. Przez krótki moment rozważała moją propozycję, a kącik jej ust drgał w niezadowoleniu. Potem zaczęła coś mamrotać sama do siebie. Na sam koniec głośno westchnęłam, krzyżując ręce na piersi. Uchyliła powieki, by po raz kolejny tego dnia spojrzeć na mnie swoim świdrującym wzrokiem.

— Perspektywa seksu z White'em jest wyjątkowo obrzydliwa, ale to pomoże mi wyciągnąć stąd Ginę.

— Ginę? — Zmarszczyłam brwi.

— To moja dziewczyna.

— Nie wiedziałam, że masz kogoś.

— Jesteśmy w związku od niedawna. W zasadzie zeszłyśmy się krótko przed tym, jak zabrano stąd ciebie. Poza tym dobrze się ukrywamy, bo wiesz, że tutaj za romanse między obiektami jest sroga kara.

Punkt piętnasty kodeksu zasad obiektów: Jeśli między dwoma obiektami pojawi się niepożądana relacja, niezwłocznie zostaną one skierowane do laboratorium i poddane utylizacji. Czyli zwyczajnie zabite. Kochając kogoś w tym miejscu, ryzykowało się w zasadzie wszystkim. Dlatego większość osób bała się w kimkolwiek ulokować swoje uczucia.

— Daję słowo, że Ginę też spróbuję stąd wyciągnąć, ale wiesz, że niczego nie mogę robić pochopnie. Najchętniej otworzyłabym bramę i wypuściła wszystkich, ale nie jesteśmy jeszcze wystarczająco silni, by wystąpić przeciwko White'owi.

— Zdaję sobie sprawę z tego, że świata od razu nie zbawimy. Chcę jednak, żebyś przypilnowała, by Gina była bezpieczna.

— Obiecuję ci to.

— Zatem wchodzę w to, Gertie. Zrobię, co zechcesz.

Wsunęłam dłoń do kieszeni. Złapałam za mały woreczek strunowy, który podałam Layi.

— To nadajnik i podsłuch. Musimy wiedzieć, gdzie się znajdujesz i co mówi przy tobie White. Może to być krępujące dla ciebie, ale jeśli dyrektor powie przy tobie coś sugerującego, że zamierza się ciebie pozbyć, policja zyska dowód na jego przekręty. Poza momentami, gdy przebywasz u niego, możesz zdejmować te ustrojstwa, tylko pamiętaj, żeby dobrze je ukryć przed innymi. I błagam, nie mów nic nikomu o całej akcji. Nawet Ginie. Nie dlatego, że nie można jej ufać, ale ktoś może was usłyszeć.

— Wolałabym, żeby wiedziała, ale dla dobra sprawy będę milczeć.

— Pamiętaj, żeby zakładać nadajnik i podsłuch w takich miejscach, żeby ich nie zauważył.

— Zrobię, co w mojej mocy — odpowiedziała. — Są tak małe, że łatwo je ukryję.

— Zatem powodzenia, Laya. Mam nadzieję, że spotkamy się już w mieście.

Dziewczyna odeszła, a ja poczekałam jeszcze kilka minut, zanim sama wróciłam. Wybrałam inną drogę, by na kamerach wyglądało to tak, jakbyśmy się wcale nie spotkały.

Opuszczając teren farmy, zaszłam jeszcze do White'a, by powiedzieć mu, że znalazłam kilka kandydatek, których zdjęcia pokażę mojej rzekomo chorej przyjaciółce.

Zanim wróciłam do mieszkania Hayesa, był już późny wieczór, a ze mnie zeszła cała adrenalina, powodując, że momentalnie poczułam się śpiąca. W windzie oparłam się o jedną ze ścian i na wpół żywa czekałam, aż zatrzyma się na odpowiednim piętrze.

Włożyłam klucz do zamka, po czym wtoczyłam się do mieszkania i zrzuciłam z obolałych stóp buty. Niskie warczenie, a potem kilka szczeknięć, w sekundę sprawiły, że otrzeźwiałam. Moim oczom ukazał się komplet ostrych zębów.

— Bob, stój. — Hayes zatrzymał zwierzaka, zanim ten zdążył się rzucić w moją stronę.

— Co on tu robi? — spytałam, poznając w bestii rottweilera należącego niegdyś do Connora.

— Policja przeszukiwała dom Mallowaya, a gdy znaleźli tam psa, wysłali go do schroniska. Zrobiło mi się żal Boba, więc postanowiłem go adoptować. Jest trochę poddenerwowany nowym miejscem i warczy na wszystkich.

Po chwili pies uspokoił się, a gdy powąchał moją dłoń, rozpoznał we mnie znajomą osobę. Zaczął nieśmiało merdać ogonem. Podrapałam go za ciemnym uchem.

— Zatem witaj w nowym domu, Bob. — Uśmiechnęłam się do zwierzaka, ruszając w głąb mieszkania. Po drodze odstawiłam torebkę na jednej z szafek.

— Jak rozmowa z Hadrianem? — spytał Kaiden. — Długo wam zeszło. Jest już późno.

— Po ustaleniu szczegółów byłam jeszcze na farmie. Musiałam porozmawiać z dziewczyną, która pomoże nam w realizacji planu. Jestem zbyt zmęczona, by o tym opowiadać, ale wszystko idzie po naszej myśli.

— Zatem nie pozostaje mi nic innego, jak tylko się cieszyć. Zrobić ci kawy? Albo może jesteś głodna.

— Dzięki, ale chyba idę spać.

— Sam miałem właśnie się kłaść. Skończyłem papierkową robotę i brak mi już sił na cokolwiek.

— Dobrze, że jesteśmy w tym zgodni. Kierunek: łóżko! — Zaśmiałam się.

Po chwili oboje znajdowaliśmy się już w sypialni. Hayes zdążył się już przebrać i ułożyć pod kołdrą, podczas gdy ja próbowałam zrzucić z siebie tę przeklętą sukienkę.

— Cholera, zamek mi się zaciął — sapnęłam, szarpiąc za materiał na moich plecach.

— Pomóc ci?

— Poproszę.

Usłyszałam cichy szelest pościeli, a potem kroki. Ciepłe dłonie musnęły moją skórę. Na chwilę wstrzymałam oddech.

— Materiał się wciął. — Mężczyzna kilka razy szarpnął za zamek, aż ten odpuścił i zsunął się w dół po moich plecach. — Gotowe.

Kaiden, jak gdyby nigdy nic wrócił do łóżka. Po chwili dołączyłam do niego przebrana już w piżamę. Przypadkiem trąciłam go stopą w łydkę. W odpowiedzi otrzymałam ciche parsknięcie.

— Zaczyna się tu robić ciasno — stwierdził.

— Masz rację — przyznałam. — Może powinnam w końcu wrócić do willi Walkerów.

— Poczekaj jeszcze trochę. Tam ciągle czekają tłumy dziennikarzy i fotografów. Wciąż czekają, żeby uchwycić cię, jak gdzieś w oknie płaczesz po śmierci swojego faceta. Poza tym wciąż nie wiem, gdzie zniknęła Eva. Boję się, że spróbuje się na tobie odegrać, a tutaj mam cię wciąż na oku.

— Jesteś strasznie troskliwy — rzuciłam z ironią. — Czego to miłość nie robi z ludźmi.

— To akurat nie ma nic wspólnego z moimi uczuciami. Tak samo martwiłbym się o Joy czy Kevina.

Spojrzałam na niego. W ciemności jego twarz rozjaśniało jedynie światło zza okna. Patrzył wprost na mnie nieodgadnionym wzrokiem.

— Ciężko jest mi rozgryźć, co robisz jako przyjaciel, a co jako ktoś więcej.

— Starałem się nigdy nie wykraczać poza tą pierwszą strefę. Zwłaszcza że wcześniej miałaś ukochanego, a teraz cierpisz po jego stracie.

— Nie — zaprzeczyłam. — Ostatnie dni uświadomiły mi tylko, jak puste i fałszywe było to uczucie. Connor mnie oślepił, a ja nabrałam się na wszystkie jego kłamstwa. Byłam w takim szoku, że ktoś mógłby się mną zainteresować, że poszłam na całość. Gdybym nie wmawiała sobie, że jesteśmy tylko przyjaciółmi, to może wszystko byłoby inaczej — dodałam z żalem.

— Przecież ty nigdy nie widziałaś we mnie nikogo więcej — rzucił zaskoczony.

— A jak twoim zdaniem miałam się czegokolwiek domyślić? Na początku byłeś strasznie wredny, więc myślałam, że stanowię dla ciebie jedynie kłopot narzucony ci przez Allisson. Jeden jedyny raz, gdy coś zauważyłam, uznałam to za wybryk mojej wyobraźni i wmówiłam sobie, że nigdy nie spojrzysz na mnie w ten sposób.

— Kiedy coś zauważyłaś?

— Po narzeczeńskiej sesji zdjęciowej do magazynu. Gdy pokłóciliśmy się o pocałunek, zapytałeś mnie, czy jesteś dla mnie kimś obcym, a ja się wtedy nie odezwałam. Twoje zbolałe spojrzenie sprawiło, że w głowie pojawiły się u mnie miliony sprzecznych myśli. Uznałam jednak, że to nie mogło dla ciebie nic znaczyć, bo dlaczego inteligentny i przystojny facet, a do tego ceniony lekarz, miałby spojrzeć na taki wybryk natury jak ja?

— Bo jako jedyna w tym zakłamanym świecie jesteś prawdziwa — szepnął.

— Ta historia mogłaby potoczyć się inaczej, ale dokonaliśmy złych wyborów. Żałuję ich.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro