Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

3. Gertie

Przeklęty White oczywiście nie potrafił trzymać języka za zębami. Praktycznie od razu pobiegł w odpowiednie miejsca opowiedzieć o tym, co wczoraj zobaczył. I tak oto dzisiaj mogłam oglądać swoją twarz w telewizji, gazetach oraz mediach społecznościowych. Wszyscy dookoła trąbili o tym, że Allisson Walker zerwała zaręczyny ze swoim idealnym narzeczonym i oboje są zapewne zrozpaczeni. Denerwowały mnie już te wszystkie spekulacje, ale tak niestety wyglądało życie osoby publicznej.

    Nawet w pracy nie mogłam się opędzić od współczujących spojrzeń oraz poklepywań pełnych sztucznej otuchy. Z grzeczności uśmiechałam się do tych ludzi, ale gdy tylko nikt nie patrzył, wywracałam oczami. Do niczego niepotrzebna mi ta cała szopka. Chciałam realizować swój plan w spokoju. I samotnie.

    Odetchnęłam z ulgą, gdy wielkie, metalowe drzwi windy zasunęły się z cichym szumem, odgradzając mnie od pracowników Walker Company. Chociaż podczas swojej podróży na czterdzieste pierwsze piętro mogłam cieszyć się chwilą błogiego spokoju. Oparłam się o chłodną ścianę i spojrzałam w lustro. Moja twarz nosiła znamiona niewyspania. Byłam blada, a skórę pod oczami szpeciły brązowo-fioletowe cienie, które okropnie zwracały na siebie uwagę. Samo myślenie, że znowu znajdę się na językach mieszkańców South San Francisco, całkowicie spędziło mi tej nocy sen z powiek.

    Przesunęłam dłonią po cienkim odstającym kosmyku włosów, wyciągając go tym samym z warkocza. Winda wydała z siebie dźwięk dzwonka, a potem otworzyła przede mną drzwi na hol. Wyszłam, ruszając do znanego mi już pomieszczenia.

    Szczerze powiedziawszy, nie chciało mi się wracać do pracy. Był to jednakże jeden z najważniejszych kluczy mających doprowadzić mnie do zakończenia mojego planu sukcesem. Jeśli chciałam zniszczyć farmę, musiałam mieć na to dużo pieniędzy. A skąd mam wziąć kupę kasy, jeśli nie z Walker Company?

    Nie miałam zbyt wiele wolnego czasu. Ledwo usiadłam przy biurku, a w gabinecie pojawiła się Yvette, jak zwykle prezentująca nienaganny wygląd godny idealnego pracownika. Czasami było mi głupio, że jako szefowa pokazywałam się tu, zazwyczaj wyglądając dużo gorzej. Bez makijażu, często z niezbyt dobrze wyprasowanymi ubraniami. Niestety do tego pierwszego miałam antytalent, a z drugim dopiero od niedawna przyszło mi mieć styczność. Nic więc dziwnego, że przypominałam wzorowy przykład totalnej porażki.

    — Dzień dobry. — Uśmiechnęła się dziewczyna.

    — Witaj, Yvette. Co cię sprowadza do mojego biura?

    — Cóż... — Zmieszała się trochę. — Po incydencie, który znalazł się na językach miasta, do Walker Company nagle zaczęło dzwonić mnóstwo osób, które są zainteresowane podjąć współpracę z firmą. Wszyscy chcą umówić się z panią na spotkanie.

    — A ty nie wiesz, co im odpowiedzieć, prawda?

    — Dokładnie tak jest. Tych telefonów są miliony.

    — Jeśli możesz, to zrób mi listę osób, które dzwoniły. Być może znajdzie się tam ktoś warty uwagi. Firma dawno nie podjęła żadnej poważnej współpracy, a teraz jest okazja, by to zmienić.

    — Dobrze, postaram się prędko uwinąć z tą listą.

    — Spokojnie, Yvette. Nie śpieszy mi się. Niech ci ludzie trochę poczekają sobie na moją decyzję.

    Dziewczyna skinęła głową i wyszła. Wróciłam do przeglądania maili, bo to była jedna z niewielu rzeczy, którą potrafiłam robić na komputerze. Tam również znalazłam miliony wiadomości z propozycjami współpracy i nie tylko. Chyba wszyscy biznesmeni uznali, że skoro młoda szefowa jest teraz biedna, skrzywdzona oraz samotna, to idealny moment, by się do niej zbliżyć.

Nic z tego, moi drodzy, nie zamierzam się nabrać na wasze sztuczki. Mogę jednak sprytnie wyciągnąć od was trochę forsy na własny użytek.

    Po kilkudziesięciu propozycjach spotkania miałam już po dziurki w nosie każdego, kto coś ode mnie chciał. Odgruzowanie skrzynki zajęło mi mnóstwo czasu, a przycinający się komputer wcale nie ułatwiał mojego zadania. Nie zorientowałam się nawet, kiedy nadeszła pora lunchu.

    Wstałam od biurka i chwyciłam płaszcz wraz z szalikiem. Drzwi otworzyły się, zanim sama zdążyłam do nich dojść. Skierowałam swoje spojrzenie na Connora, który uśmiechnął się do mnie niepewnie. Gestem ręki zaprosiłam go do środka.

    — Wiem, że pewnie nie możesz już patrzeć na kogokolwiek, ale idę na lunch. Jeśli więc byś chciała pójść ze mną, będę czuł się zaszczycony.

    — Właśnie miałam w planach wybrać się do tej kawiarni naprzeciwko. Z chęcią pójdę z tobą. Z jakiegoś powodu akurat ty mnie nie denerwujesz.

    W jego ciemnych oczach zatańczyły iskierki rozbawienia.

    — Cieszę się w takim razie, że moje towarzystwo nie jest dla ciebie uciążliwe. Chodźmy więc.

    Odwzajemniłam uśmiech, który mi posłał, a potem oboje skierowaliśmy się w stronę windy. Całą drogę przez ponad czterdzieści pięter w dół rozmawialiśmy na luźne tematy — Connor opowiadał mi o irytującym kontrahencie, z którym właśnie musiał się użerać, a ja przytakiwałam i śmiałam się, gdy było trzeba. Pozwoliło mi to w jakimś stopniu odzyskać utracony wcześniej spokój. Nim się zorientowałam, znaleźliśmy się na dole, a chwilę później w kawiarni znajdującej się naprzeciwko Walker Company.

    Tym razem postanowiłam nie zamawiać nic, co brzmiało dziwnie, na wypadek gdyby miało się to okazać nie w moim guście. Postawiłam na sprawdzone przeze mnie już kiedyś naleśniki polane jogurtem śmietankowym, a do tego herbatę z dodatkiem owoców tropikalnych.

    — Jak tam dzisiejszy dzień? — zaczął Connor. — Nie masz jeszcze dość?

    — Oczywiście, że mam dość. — Oparłam głowę na dłoni, starając się nie zasnąć. — Teraz wiem, jak się czujesz, gdy tak wszyscy usilnie próbują cię poderwać. Tylko wokół mnie ludzie krążą nie ze względu na wygląd, ale bo świecą im się oczy na widok pieniędzy.

    Connor się roześmiał, chwilę później ja też, co nieco mnie rozbudziło i od razu poprawiło humor. Z jakiegoś powodu dobrze czułam się w jego obecności i lubiłam z nim rozmawiać. Wystarczyło parę chwil, aby cała nagromadzona wcześniej przez kilka godzin frustracja zaczęła uciekać.

    — Trochę głupio mi pytać, bo jestem chyba już za stary na plotki, ale co się tak właściwie stało?

    — Ty? Stary? Nie uwierzę. Ile w ogóle masz lat?

    — Trzydzieści jeden.

    — W takim razie nie nazwałabym cię starym. Co do twojego pytania — na chwilę zrobiłam pauzę, by zastanowić się nad odpowiedzią — po prostu zrozumiałam kilka rzeczy. Uznałam, że ja i Kaiden nie pasujemy do siebie, a skoro moi rodzice nie żyją, to wcale nie muszę brać z nim ślubu.

    — A co z firmą? Przecież małżeństwo było warunkiem. Pamiętam, jak twoja matka zatwierdzała ten zapis w testamencie i mianowała mnie tymczasowym współwłaścicielem. Nie popierałem jej pomysłu.

    — Nie zależy mi aż tak na byciu pełną właścicielką Walker Company — skłamałam. — Skoro dobrze się dogadujemy, to dlaczego nie możemy dalej pracować wspólnie? Wcale nie przeszkadza mi, że razem podejmujemy wszystkie ważne decyzje. Jestem nowa w tym świecie, a twoje wsparcie jest naprawdę nieocenione. Pewnie powstrzymasz mnie przed popełnieniem setek głupich błędów.

    — No proszę, nie spodziewałem się takich komplementów, Allisson.

    Trochę bolało mnie to, że nie zwracał się do mnie moim imieniem. Wiedziałam jednak, że przy nim wciąż musiałam pozostać w roli Ally. Connor wydawał się naprawdę fajnym człowiekiem i chciałam być z nim szczera.

Dlaczego wszystko jest takie skomplikowane?

    — To nie żadne komplementy, tylko fakty, Connor. Po śmierci rodziców nie poradziłabym sobie tu sama.

    — Skoro tak uważasz. — Mężczyzna wyglądał na zadowolonego.

***

    — Joy! Wróciłam!

    Zamknęłam drzwi wejściowe kopniakiem, mając ręce zajęte dokumentami i papierowymi torbami z naszym dzisiejszym obiadem. Obiecałam przyjaciółce, że teraz, gdy nie musiała już więcej jeść tego paskudztwa z farmy, umożliwię jej spróbowanie jak największej ilości różnych rzeczy. Dzisiaj akurat miałam ze sobą sushi.

    Odstawiłam wszystko w kuchni, po czym poszłam się rozpłaszczyć. Chciałam przede wszystkim ściągnąć ze stóp niewygodne eleganckie buty. Kiedy się schyliłam, kątem oka zauważyłam ciemną czuprynę, która czmychnęła za moimi plecami. Rozbawiona pokręciłam głową.

    — Jeśli myślałaś, że cię nie widzę i zjesz wszystko sama, to jesteś w błędzie.

    —  Kurczę, myślałam, że mi się uda. — Joy jęknęła i skrzyżowała ręce na piersi. — Jestem tak potwornie głodna, że zjadłabym i trzy porcje, gdybyś tylko ich kupiła tak dużo.

    —  Coś ty robiła, że nie miałaś czasu zjeść czegokolwiek? —  Spojrzałam na nią podejrzliwie.

    — Zgłębiałam tajniki obsługi komputera i podróżowałam przez czeluście internetu. I wiesz... chciałabym wyjść z domu.

    — Możesz wyjść. Tylko na razie co najwyżej na podwórko.

— Wiem. — Spuściła głowę zrezygnowana. — Tylko ja chciałabym coś robić... Pójść do pracy lub do szkoły, żeby zdobyć wiedzę. Teraz cały świat stoi przede mną otworem. Chcę wykorzystać tę szansę. Możemy być pierwszymi osobami z farmy, które jakąkolwiek dostały.

— Zrobię wszystko, żebyś mogła spełnić swoje marzenia, obiecuję. — Zamyśliłam się przez chwilę, próbowałam znaleźć w głowie jakieś rozwiązanie. — Skoro nie możesz na razie pokazywać się publicznie, to spróbuję ci załatwić nauczanie domowe. Póki co potrzebujesz podstawowej wiedzy, a potem kto wie... Może uda ci się dostać na jakąś uczelnię.

— Chyba już nawet wiem, w jakim kierunku chciałabym pójść. — Zaczerwieniła się lekko.

— Pochwal się.

— Myślałam o tym, by pójść w kierunku ochrony środowiska. Nasza planeta jest tak okropnie zanieczyszczona, a to wszystko szkodzi też ludziom. Chciałabym pracować wśród tych, którzy próbują coś zmienić.

— Jak zwykle kierujesz się swoim dobrym serduszkiem. — Dźgnęłam ją palcem w miejscu, gdzie znajdowało się serce. — Będę cię wspierać w twojej decyzji. Jestem pewna, że wpadniesz na jakiś pomysł, który rozwiąże problemy, z którymi boryka się nasz świat. 

    Joy uśmiechnęła się szeroko, a potem bez zbędnych pytań zaczęła się dobierać do zawartości papierowych toreb. Na widok sushi w panierce wzięła głębszy oddech. Wyjęła pudełko, a potem zdjęła pokrywkę i wciągnęła nosem apetyczny zapach dzisiejszego obiadu.

    — Pachnie nieziemsko. — Rozanieliła się dziewczyna. — Sushi je się pałeczkami, prawda? Nauczysz mnie?

    — Tak naprawdę — podrapałam się po brodzie — to nie umiem jeść pałeczkami. Za każdym razem nabijałam wszystko na widelec.

    — Przecież to zbrodnia przeciwko sushi!

    — Być może, ale zazwyczaj jestem tak głodna, że niewiele brakuje, bym jadła prosto z miski jak pies.

    — Możemy mieć psa? Proszę!

    — Nie uważam, że osoby, które nie potrafią ogarnąć własnego życia, powinny brać odpowiedzialność za cudze. Może kiedyś, ale najpierw wolę zająć się załatwianiem ci nauki w domu.

    Joy pokiwała głową, przeżuwając kolejny kawałek jedzenia.

    — Masz rację. Czasami moje dziecinna strona bierze górę i mam ochotę spełnić każde z moich marzeń z przeszłości. Od wymarzonej pracy, aż po różowy domek dla lalek.

    — Pozwól, że domek dla lalek sobie darujemy. — Zaśmiałam się. — Resztę życzeń można rozważyć, o ile nie będzie to pluszowy facet albo rzeczy, których będę się wstydziła, stojąc w kolejce w sklepie.

    Dziewczyna na chwilę umilkła. Grzebała w jedzeniu, nieprzytomnie patrząc w bliżej nieokreślony punkt. Zmarszczyłam brwi zdziwiona.

    — Wszystko w porządku, Joy? Nagle posmutniałaś.

    — Po prostu wciąż nie mogę uwierzyć w to, że moje życie tak się zmieniło. Nie sądziłam, że naprawdę uda mi się wyrwać z farmy i zakosztować wolności. To wspaniałe uczucie móc wszystko, ale z tyłu głowy ciągle myślę o tych, którym się nie poszczęściło. Tak bardzo pragnę, by wszyscy, którzy zostali w tym okropnym miejscu, mieli okazję wydostać się z niego.

    — Świat bogaczy również nie jest wspaniały. Owszem, nie próbują cię pokroić, ale to ty czyhasz na życie innych. Ludzie, którzy nas otaczają, są okrutni, myślą jedynie o czubku własnego nosa i nie przejmują się innymi. Nie daj się nigdy zwieść miłym słowom i uśmiechom. Wszystko jest tylko iluzją, przedstawieniem teatralnym zagranym, by osiągnąć zamierzony cel. Trzeba uważać, bo szybko można zostać marionetką w czyichś rękach.

    — Ale nie wszyscy tacy są! Przecież Kaiden ci cały czas pomagał. Kompletnie nie przypomina typowego bogacza mieszkającego w tym mieście.

    — Kaiden jest wyjątkiem. Tylko on sam na własnej skórze doświadczył, jak wygląda ten świat. Jego rodzice byli równie okrutni co Walkerowie, a Kai postanowił pójść inną drogą.

    — Właściwie to czemu go dzisiaj z nami nie ma? Do tej pory odwiedzał nas codziennie.

    — Po tej akcji z White'em wolałabym nie pokazywać się na razie w towarzystwie Hayesa. Skoro rzekomo zerwaliśmy zaręczyny, a ja jestem na niego zła, to przez jakiś czas nikt nie powinien nas oglądać razem. Dziennikarze i fotografowie krążą wszędzie, więc nie chcę dać się przyłapać.

    — Ale nie jesteś na niego zła tak na serio?

    — Nie, nie jestem.

    — To dobrze, bo jesteście uroczą parą.

    — Nie jesteśmy parą. I nigdy już nie będziemy. Uznałam, że wcale nie potrzebuję małżeństwa z Kaidenem, skoro mam dobry kontakt z Connorem, który zarządza drugą połową firmy.

    — Jesteś pewna, że temu mężczyźnie można zaufać?

    — Jestem przekonana, że tak. Jeszcze nigdy nie czułam się tak dobrze w towarzystwie jakiegoś faceta.

    — Czy on ci się podoba?

    Musiałam chwilę zastanowić się, zanim odpowiedziałam.

    — Chyba tak.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro