Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

25. Gertie

— Hadrian właśnie przekazał mi trochę nowych wiadomości. Możemy się spotkać? — Głos Hariette brzmiał dziwnie poważnie jak na nią.

— Jasne. Gdzie?

— We Frankie's. Mają tam świetną herbatę. No i ciastka też są niczego sobie.

— Zgoda. Za dwie godziny?

— Stoi.

Z westchnieniem opadłam na kanapę, naciskając czerwoną słuchawkę na ekranie telefonu. Byłam zmęczona ostatnimi wydarzeniami i najchętniej nie spotykałabym się z nikim, ale przecież sama poprosiłam Hariette, żeby dowiedziała się dla mnie kilku rzeczy. Wypadało więc docenić jej starania. Poza tym jakieś smaczne słodkości na pewno dodadzą mi trochę energii, której braku bardzo odczuwałam. Ostatnie noce minęły pod znakiem bezsenności naprzemiennie z koszmarami, które sprawiały, że budziłam się zlana potem i drżąca ze strachu. Po kilkudniowym maratonie uznałam, że prawdopodobnie wyśpię się dopiero po śmierci, a za życia zamienię się w chodzące zombie.

Jeśli nie chciałam się spóźnić, wypadało w końcu ruszyć się z miejsca. Bolały mnie wszystkie mięśnie, a jakikolwiek rodzaj ruchu tylko to potęgował. Droga na pierwsze piętro zajęła mi więcej czasu niż zwykle, a gdy w końcu znalazłam się w sypialni, niewiele brakowało, bym postanowiła pieprzyć to wszystko i położyć się do łóżka w nadziei, że tym razem zasnę chociaż na godzinkę. Z wielkim żalem odwróciłam wzrok od poduszki, która zdawała się cicho wołać, żebym przytuliła do niej głowę, i zaczęłam grzebać w szafie. Nie miałam ochoty się stroić, więc chwyciłam cokolwiek na chybił-trafił, po czym wciągnęłam to na siebie. Wśród ubrań, które kupiłam sobie na przestrzeni czasu, wylosowałam jakieś spodnie należące niegdyś do Allisson, które oczywiście miały za długie nogawki. Z myślą, że obcasy załatwią sprawę, przydeptując nogawki, zeszłam po schodach z powrotem na dół.

Niedługo potem znajdowałam się już w centrum miasta, gdzie pozostało mi przejść na drugą stronę ulicy, prosto pod drzwi Frankie's. Gdy tylko weszłam do środka, przy jednym ze stolików zauważyłam burzę rudych loków, która należała do Hariette. Dziewczyna uśmiechnęła się do mnie i machnęła zapraszająco dłonią. Usiadłam naprzeciwko niej.

— Cześć, słoneczko! — zaszczebiotała wesoło, choć widziałam, że była spięta. — Co u ciebie słychać?

— Jest marnie. — Postanowiłam nie owijać w bawełnę. — Dręczy mnie bezsenność, a gdy już zasnę, to budzę się przez koszmary. Czuję się jak czosnek w momencie przeciskania przez praskę.

— Cóż — Hariette zmarszczyła brwi — bardzo interesujące porównanie. Patrząc na to, że wyglądasz na naprawdę zmęczoną, czosnek musi cierpieć katuszę za każdym razem, gdy robię obiad.

— Nawet nie wiesz, jaką krzywdę mu robisz — starałam się żartować, ale nie bardzo miałam na to siłę.

Dziewczyna zaśmiała się nieco zbyt nerwowo, po czym zaczęła wzrokiem przeskakiwać z punktu na punkt, cały czas unikając przy tym mojej osoby.

— Mów, o co chodzi, Hariette. Nie ma sensu, żebyś się dłużej denerwowała.

W momencie, gdy chciała otworzyć usta, podeszła kelnerka, by przyjąć od nas zamówienie. Na chybił-trafił położyłam palec na dwóch pozycjach na karcie, a gdy kobieta od nas odeszła, w głębi duszy zaczęłam błagać, by to, co wybrałam, nie okazało się jakieś ohydne.

Spojrzałam wyczekująco na Hariette. Ta westchnęła cicho, wiedząc, że nie może już dłużej odwlekać naszej rozmowy.

— Rozmawiałam z Hadrianem — zaczęła.

— To już powiedziałaś mi przez telefon. Do sedna. — Machnęłam ręką ponaglająco.

— Mój mąż zajął się tematem Connora. — Zrobiła dłuższą pauzę, jakby szukała odpowiednich słów. — Niestety, ale te romanse z pracownicami nie są wymysłami. To prawda. Przykro mi, Gertie.

Niewiele brakowało, bym zachłysnęła się powietrzem. Serce zabiło szybciej, a po ciele przetoczyła się fala nieprzyjemnego gorąca połączona z mdłościami. Czy czułam wściekłość? Nie. Prawdopodobnie nie miałam siły, by krzyczeć lub wpaść w szał. Ostatnie noce dały mi w kość tak mocno, że ogarnął mnie jedynie smutek wraz z rezygnacją. Było mi zwyczajnie przykro.

— Jakoś to przełknę — odpowiedziałam. — To boli, ale wszystko działo się, zanim poznałam Connora. Nie mogę go winić za dawne błędy. Gdzieś w głębi mnie pojawiła się nieprzyjemna myśl, że on znowu może zrobić coś takiego, ale nie chcę popaść w paranoję.

— Szanuję cię za ten spokój. — W oczach Hariette błyszczał podziw.

— Czy romans z Abigail Walker też był prawdą? — zapytałam.

— Na to nie udało się znaleźć żadnych dowodów. Oczywiście jest to, co pojawiło się ostatnio w mediach, ale Hadrian bierze to z przymrużeniem oka, bo nie miał szans sprawdzić, czy to nie jakaś fałszywka. Nie wiadomo, skąd tajemniczy donosiciel wziął te wszystkie informacje, które ujrzały światło dzienne. Rzekoma relacja Connora z własną szefową mogła być jedynie wymysłem którejś z rozgoryczonych pracownic.

— Rozumiem. — Pokiwałam głową.

— Co zamierzasz teraz zrobić?

— Porozmawiam z Connorem. Zapytam go wprost o te romanse. Jeśli uczciwie się do nich przyzna i wyjaśni, o co chodzi, temat uznam za zakończony. Jednak gdy postanowi kłamać oraz spróbuje mi wmówić, że to tylko plotki, wtedy poważnie się zastanowię, co zrobić z tym dalej.

Kelnerka postawiła przed nami zamówienia. Z ulgą odetchnęłam, gdy poczułam zapach pomarańczy bijący od kubka z herbatą. Na całe szczęście nie wylosowałam jakiegoś paskudztwa. Obok na talerzyku leżał kawałek kruchego ciasta z czekoladą, na którego widok prawie pociekła mi ślinka. Nic tak nie poprawiało zepsutego humoru, jak dobre słodkości.

Wzięłam łyk gorącego napoju, wpatrując się w Hariette, która postanowiła kontynuować rozmowę.

— Myślisz bardzo racjonalnie — stwierdziła. — Mam nadzieję, że dojdziesz do porozumienia z Connorem. Nie chcę, żebyś się przez niego smuciła.

— Ja też. Mam dosyć problemów i nie chcę kolejnych. Związek do tej pory stanowił dla mnie odskocznie od tego wszystkiego.

— To w takim razie powymieniamy się wspomnieniami jakichś miłych chwil? — Hariette ożywiła się, a jej włosy w świetle lamp wydawały się wręcz zapłonąć swoim ognistym kolorem, gdy podskoczyły na głowie dziewczyny.

— Zgoda. — Uśmiechnęłam się.

— Świetnie! — wykrzyknęła. — To opowiedz mi, jak wygląda na co dzień związek i co najbardziej w nim lubisz?

— Ciężko stwierdzić. — Zaczęłam przeszukiwać w myślach wspomnienia. — Podobało mi się, że Connor miał nietypowe pomysły na nasze randki, zawsze trafiał w mój gust, jakby zdawał sobie doskonale sprawę z tego, co lubię. To wydaje się mi aż dziwne, bo przecież nie od razu wiedzieliśmy o sobie wszystko.

— Widocznie ma dobre przeczucie — rzuciła Hariette.

— A twoje randki z Hadrianem jak wyglądają? — spytałam z niekrytym zainteresowaniem.

Dziewczyna machnęła dłonią.

— Rzadko gdzieś razem wychodzimy. Mój mąż ciężko pracuje, a gdy wraca, to widzę, że jest potwornie zmęczony. Wiem, że zabrałby mnie wszędzie, gdzie bym tylko chciała, ale nigdy go o to nie proszę. Wolę nacieszyć się jego obecnością w domu i przy okazji pozwolić mu odpocząć.

— To miłe z twojej strony, ale czy nie nudzi cię takie życie?

— Absolutnie nie. Sam fakt, że człowiek, którego kocham, jest blisko, wystarcza. Wiesz, jak to jest, prawda? Gdy kładziecie się wieczorem spać, wtuleni w siebie, czujecie własne ciepło i zdajecie sobie sprawę z tego, że nic więcej wam nie potrzeba...

— Prawdę powiedziawszy — poczułam się w tamtym momencie zakłopotana — to nie wiem. Nigdy jeszcze nie nocowaliśmy u siebie nawzajem. W sensie zdarzało mi się po randkach zostać u Connora w domu, ale zazwyczaj to było już nad ranem i nigdy nie udało się nam zasnąć.

Zrobiło mi się głupio. Zrozumiałam, że w moim związku brakowało namiastki normalności, którą miała Hariette. Wyjątkowe randki, chwile namiętności, ale... nic poza tym. Nie oglądaliśmy wspólnie telewizji, przytulając się na kanapie, nie zasypialiśmy obok siebie, a rano nie jedliśmy wspólnie śniadania, bo Connor śpieszył się do pracy. Brakowało w tym wszystkim ciepła, a te zwyczajne sytuacje, które przychodziły mi do głowy, kojarzyły mi się jedynie z Kaidenem.

To on upiekł dla mnie rano gofry, przychodził do mojej sypialni i kładł się ze mną, gdy śniły mi się koszmary, oraz pomagał mi za każdym razem, gdy miałam jakieś kłopoty. To właśnie Hayes przytulał mnie, gdy dowiedziałam się, że mogę nie zdążyć uratować Joy, i ocierał łzy. Mówił, że wszystko będzie dobrze.

Zdałam sobie sprawę z tego, że moja relacja z Kaiem wyglądało dużo normalniej niż z Connorem. Choć pierwszego z mężczyzn uważał zawsze jedynie za przyjaciela, to umknął mi fakt, że związek również powinno się budować na przyjaźni. Nie na pocałunkach czy tym, co dzieje się w łóżku, a na zaufaniu, zwierzaniu się sobie oraz wspólnym rozwiązywaniu problemów. Dotarło do mnie, jak wiele musiałam zmienić w swoim związku. Tylko czy to realne? Malloway mógł nie chcieć innej relacji niż ta, która nas łączyła do tej pory.

Zaczynałam wątpić w to, czy czuł do mnie to samo, co ja do niego. W końcu nigdy mi nie powiedział, że mnie kocha.

***

Czułam, jak skóra faluje mi pod ubraniem podczas szybkiego, nerwowego oddechu. Od kilku minut stałam pod gabinetem Connora, sapiąc jak po maratonie, i nie potrafiłam zebrać się w sobie na tyle, by wejść do środka. Z jakiegoś powodu rozmowa, która mnie czekała, sprawiała, że prawie trzęsłam się ze strachu. Może po prostu bałam się odpowiedzi, którą przyjdzie mi usłyszeć? Gdybym dowiedziała się, że to, co było pomiędzy nami, to tylko żart jak poprzednie romanse, chyba pękłoby mi serce. Bardzo chciałam wierzyć, że tym razem nikt nie postanowi mnie oszukiwać.

W końcu zebrałam się w sobie, wzięłam trzy ostatnie bardzo głębokie oddechy, zapukałam do drzwi, a potem nacisnęłam klamkę. W pomieszczeniu panował półmrok. W pierwszym momencie uznałam, że skoro światło nie zostało zapalone, to gabinet stał pusty. Postanowiłam szybko się wycofać, ale wtedy dostrzegłam Connora pochylonego nad jakimiś dokumentami rozłożonymi na biurku. W pierwszym momencie nie zauważył mnie i dopiero gdy się odezwałam, mężczyzna się ocknął.

— Cześć — zaczęłam cicho.

Choć nie mogłam dostrzec jego oczu, wiedziałam, że podniósł na mnie wzrok. Podeszłam bliżej, by móc zobaczyć jego twarz. Gdy dzieliło nas już tylko biurko, zauważyłam, że dzisiaj był dużo spokojniejszy niż przy ostatnim naszym spotkaniu.

— Nie spodziewałem się ciebie tutaj, Allisson — rzucił.

— Dobrze wiedziałeś, że prędzej czy później przyjdzie czas na tę rozmowę. Stwierdziłam, że dzisiaj jest ten dzień.

Malloway pokiwał głową, prostując się. Powoli poskładał papiery na dwie kupki, a potem skupił całą swoją uwagę na mnie. Bez słowa czekał, aż zacznę.

— Wiesz, o czym chciałam pomówić, prawda? — zapytałam.

— Domyślam się. — Splótł dłonie na piersi.

— Jeśli zamierzasz kombinować i wmawiać mi, że jesteś niewinny, to nawet nie otwieraj ust. Mam dowody, że twoje romanse z pracownicami były prawdziwe. Po co to wszystko?

— Nie uważasz, że każdy może popełnić jakieś błędy? — Uniósł brew. — Gdy zacząłem tu pracować i szybko piąć się po szczeblach kariery, nagle wszystkie kobiety zaczęły się mną interesować. Byłem singlem, a do tego młodym szczeniakiem, więc nie potrafiłem się oprzeć tym wszystkim propozycjom. Z czasem zacząłem to traktować jako dodatkową rozrywkę i przestałem zauważać, że wyglądało to nie w porządku z moralnego punktu widzenia.

— Kiedy się opamiętałeś?

— Jakieś dwa lata temu. Dotarło wtedy do mnie, że zachowuję się jak kretyn bez uczuć. Wstyd mi, że potraktowałem przedmiotowo tak wiele kobiet.

Malloway przygryzł policzek od środka. Wydawał się okazywać szczerą skruchę, ale gdzieś wewnątrz mnie wciąż tkwiły wątpliwości. Potrząsnęłam głową, by odgonić od siebie głupie myśli.

— Gazety mówią, że zrobiłeś to dla własnych korzyści. Szantażowałeś te wszystkie dziewczyny?

— Media mówią wiele rzeczy. Od ciebie zależy, czy w to uwierzysz. Prasa zarzuca mi nawet romans z twoją matką, ale czy uważasz, że byłbym na tyle wyrachowany, żeby wejść w związek z tobą?

— Nigdy nie wydawałeś mi się taki — szepnęłam.

— Więc myślisz, że wykorzystywałem moje wcześniejsze relacje z tymi dziewczynami, by im zaszkodzić?

— Nie.

— W takim razie sądzę, że już wszystko sobie wyjaśniliśmy.

— Więc dlaczego byłeś taki nerwowy podczas naszego ostatniego spotkania?

— Gdy nagle dowiadujesz się, że ktoś rozpuszcza o tobie plotki, które przetaczają się przez wszystkie domy w mieście, jak nie dalej, to ciężko zachować spokój. Wybacz, że wtedy potraktowałem cię tak opryskliwie.

— Przepraszam — odpowiedziałam, spuszczając wzrok na swoje buty. — Wstyd mi, że choć przez chwilę wzięłam cię za jakiegoś szantażystę działającego na niekorzyść firmy czy innych ludzi.

— Daj spokój. — Uśmiechnął się. — Chyba oboje zawaliliśmy sprawę. Chodź do mnie.

Obeszłam biurko i wtuliłam się w mężczyznę. Brakowało mi jego dotyku. Connor oplótł ręce wokół mojej talii, a w miejscu, gdzie mnie dotykał, czułam przeskakujące iskierki ciepła. Powoli zsunął dłonie trochę niżej, a ja zadrżałam i uniosłam głowę, patrząc na niego lekko przerażona.

— Jesteśmy w pracy — pisnęłam, gdy złapał palcami za szlufki moich spodni.

— Nikt tu nie wejdzie — mruknął wprost do mojego ucha. — Tylko ty i ja mamy kartę, która otwiera to pomieszczenie.

Zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, mężczyzna zamknął moje usta pocałunkiem. Popchnął mnie w stronę biurka, a ja lekko zaskoczona straciłam równowagę, siadając na blacie. Sądząc po zadziornym uśmiechu, który wykwitł na twarzy Mallowaya, właśnie o taki efekt mu chodziło. Czułam, jak moje ciało robi się gorące, a wszystkie zmysły szaleją na myśl o tym, co za chwilę się stanie.

Tkwiłam w takiej euforii, dopóki nie dotarło do mnie, że znowu działo się to samo. Brak zwykłej czułości. Kolejny raz wybuch namiętności i pożądania, które po krótkiej chwili skończą się tym, że bez słowa wrócimy do swoich obowiązków. Dlaczego nie mogliśmy po prostu przytuleni obejrzeć kiedyś głupiej telewizji? Zwyczajnie pożartować czy wspólnie ugotować coś na kolację? Dlaczego ten związek ograniczał się tylko do cielesnych uciech, a nie do wzajemnego wspierania się, którego tak bardzo mi brakowało? I czemu w takiej chwili miałam przed oczami Kaidena Hayesa? Czyżby mój mózg podświadomie podpowiadał mi, że przyjaźń z nim była cenniejsza niż związek z Connorem?

— Stój. — Położyłam dłoń na klatce piersiowej mężczyzny, a ten jęknął z niezadowoleniem. — Przypomniałam sobie o czymś.

— Co jest tak ważnego, że postanowiłaś o tym porozmawiać właśnie teraz?

— Od jakiegoś czasu mam problem z pewnym biznesmenem.

— W jakim sensie? — Zmarszczył brwi i odsunął się odrobinę.

— Cały czas mnie nachodzi, gdy jestem w pracy, nęka telefonami. Gdy go blokuję, to dzwoni z innego numeru. Uparł się, że Walker Company musi z nim rozpocząć współpracę. Zagroził, że nie spocznie, dopóki się nie zgodzę.

— Długo to trwa?

— Koło dwóch miesięcy.

— Dlaczego o niczym mi nie powiedziałaś? — syknął.

— Najpierw uznałam, że sama sobie z tym poradzę, potem nie było okazji, a w ciągu ostatnich dni, gdy wszystko się nasiliło, nie rozmawialiśmy ze sobą.

Connor westchnął, nerwowo chwytając palcami nasadę nosa.

— Jak się nazywa ten facet?

— Tim Greyson.

— Zastanowię się, co zrobić w tej sprawie, ale obiecuję ci, że zaprzestanie tego napastowania.

— Dziękuję.

Uśmiechnęłam się do niego szeroko, choć na mojej twarzy prawie wykwitł grymas. Nie podobał mi się ton głosu Mallowaya, gdy wypowiadał ostatnie zdanie. Brzmiało to groźnie — jak obietnica jakiegoś nieszczęścia.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro