Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

22. Gertie

Od czasu spotkania z Hariette moje samopoczucie wyraźnie się poprawiło. Byłam dużo mniej nerwowa i starałam się nie kierować emocjami w stresujących sytuacjach. Całkiem dobrze mi to wychodziło, przynajmniej dopóki w firmie nie zapanował niewyjaśniony popłoch.

Gdy przyszłam do pracy, wszyscy chodzili wyraźnie spięci, spieszyli się gdzieś, a ja czułam się, jakby każdy unikał jakiegokolwiek innego człowieka. Yvette siedząca na swoim miejscu aż podskoczyła na mój widok. Podeszłam do niej bliżej. Jej zachowanie zaniepokoiło mnie na tyle, że nie mogłam się nim nie zainteresować.

— Cześć, Yvette!

— Dzień dobry, tu są dokumenty dla pani! — Gwałtownie wyciągnęła w moją stronę plik papierów, wbijając wzrok w biurko.

— Eee, dziękuję. — Złapałam je zdezorientowana i wsunęłam do torebki. — Wszystko w porządku?

— Tak, tak! — zapewniła nerwowo.

— Nie jestem co do tego przekonana. Siedzisz napięta jak struna.

— Wydaje się pani. — Pomieszczenie wypełnił jej nerwowy śmiech. — Wszystko jest w najlepszym porządku.

— Skoro tak uważasz — odpuściłam, a dziewczyna niezauważalnie wypuściła wstrzymywane powietrze. — Może opowiesz mi, jak ma się Shelly? W sumie nie miałam kiedy zapytać, czy nie jest ci z nią zbyt ciężko.

Na ustach Yvette wykwitł szeroki uśmiech.

— Shelly jest absolutnie wspaniała. Nie poznałam jeszcze nigdy tak grzecznego, spokojnego dziecka. Podczas wspólnych rozmów czasami mam wrażenie, że zamiast młodego człowieczka siedzi przede mną ktoś starszy ode mnie. Bystrzacha z niej.

— Może White przypadkiem sprawił, że jego eksperymentalne dzieci są bystrzejsze niż cała reszta — mruknęłam. — Niemniej cieszę się, że jej obecność nie jest dla ciebie uciążliwa.

— Absolutnie! Uwielbiam ją, a moja rodzina jest równie oczarowana Shelly. Mała tryska energią, choć widzę, że chciałaby mieć kontakt z innymi dziećmi. Niestety nie mogę jej wysłać do szkoły, bo zanim reszta nauczy się dobrze pisać, ona będzie już wyglądać jak nastolatka. — Yvette posmutniała.

— To właśnie wady tego innowacyjnego eksperymentu. Wiadomo jednak, że te dzieciaki nie miały nigdy żyć w społeczeństwie.

Chciałam jeszcze coś dopowiedzieć, ale wtedy obok mnie szybkim krokiem przemknął Connor. Zmarszczyłam brwi. Wyglądało to tak, jakby w ogóle mnie nie zauważył. Zanim zdążyłam go zawołać, szybko zniknął w windzie. Przeprosiłam Yvette i ruszyłam za mężczyzną.

Podróż kilkadziesiąt pięter w górę dłużyła mi się niemiłosiernie, więc gdy tylko drzwi rozsunęły się, wypadłam pędem na hol. Bez pukania weszłam do gabinetu Mallowaya. Mężczyzna nerwowo chodził po pomieszczeniu, mamrocząc coś niezrozumiale pod nosem. Na mój widok struchlał.

— Co się dzisiaj dzieje z wami wszystkimi? — Uniosłam jedną brew. — Nawet ty jesteś dziwnie zdenerwowany. Wyjaśnij mi, skąd takie zachowanie. Jakieś problemy z kontrahentami?

— Nie powinnaś się tym interesować — niemalże warknął.

— Ach tak? — Skrzyżowałam ręce na piersi. — Uważasz, że jako właścicielka tej firmy mogę sobie tak po prostu olać fakt, że coś jest nie w porządku? Nie kpij sobie ze mnie — syknęłam.

— O niczym nie będę z tobą dzisiaj rozmawiał.

Prychnęłam, słysząc jego słowa. To chyba jakiś żart.

— Zachowujesz się jak dziecko. Nie rozumiem, dlaczego jesteś taki wpieniony, ale nie pozwolę, żebyś na mnie fukał. Nie chcesz nic mówić? W porządku. Jednak nie myśl sobie, że o niczym się nie dowiem.

Nie miałam ochoty czekać na jego odpowiedź. Czułam, że dalsza dyskusja mogłaby zakończyć się kłótnią, a do tego wolałabym nie dopuścić. W końcu zależało mi na Connorze i chciałam z nim być w jak najlepszych stosunkach. Ciekawość jednakże prawie trawiła mnie od środka niczym żywy ogień, więc nie zamierzałam całkowicie odpuścić tematu. Choćbym miała przepytać wszystkich pracowników, dowiem się, o co tu chodzi.

Postanowiłam się zakraść do pokoju, w którym ludzie spędzali swoje przerwy. Prześlizgnęłam się cicho obok dwóch osób siedzących na skórzanej kanapie. Dostrzegłam mężczyznę próbującego uspokoić roztrzęsioną kobietę, która, płacząc, usiłowała wykrztusić z siebie jakiekolwiek słowo. Schowałam się trochę za ścianą, żeby mnie nie zauważyli, i zamieniłam się w słuch.

— Boję się, rozumiesz? — załkała kobieta. — Zresztą nie tylko ja. My wszystkie jesteśmy przerażone. To może być koniec mojej pracy tutaj.

— Ale skoro Allisson Walker zwolniłaby cię oraz pozostałe pracownice, to powinna też pozbyć się swojego faceta. Chyba że mu wybaczy te haniebne występki.

Zmarszczyłam brwi. O co chodziło? Dlaczego miałabym wszystkich zwolnić?

— Ten facet jest potworem w ludzkiej skórze. Za każdym razem udawał czarującego, pomocnego i zwodził mnie. Myślałam, że to coś więcej. On jednak zbierał sobie dowody, by zamknąć mi usta, gdy tylko spróbuję obrócić się przeciwko niemu. Rozumiesz, że on nagrał sekstaśmę i groził, że wyśle ją mojemu mężowi?

— Jesteś pewna, że nie blefował?

— Oczywiście, że nie! — podniosła głos. — Puścił ją na swoim laptopie, gdy przyszłam do jego biura powiedzieć mu, że zamierzam zgłosić odpowiednim osobom, jak Malloway robił tysiące przekrętów finansowych.

— A inni? Też wiedzieli o tych przekrętach?

— Wszyscy, co wiedzieli, również zostali zaszantażowani. W przypadku kobiet wiadomo, czym je zastraszał. Nie wiem, jak było z męską częścią firmy, ale i na nich znalazł sposób, skoro do tej pory milczą. Na ciebie zapewne też ma całą teczkę, ale ty nie próbowałeś do tej pory się buntować. I radzę ci tego nie robić.

Przytknęłam dłoń do ust, by tamta dwójka nie usłyszała mojego głośnego oddechu. Zrobiło mi się niewiarygodnie słabo i gdyby nie ściana, o którą mogłabym się oprzeć, prawdopodobnie bym zemdlała. Na ile słowa tej kobiety były prawdziwe? Connor naprawdę dopuścił się czegoś tak okropnego? Czy to znaczy, że ja także zostałam perfidnie oszukana?

— To jakiś obłęd — kontynuował mężczyzna. — Chcesz powiedzieć, że Malloway miał romans z każdą kobietą w Walker Company?

— Najpewniej. Nie wiedziałam, że reszta pracownic przechodziła przez takie samo piekło. Widocznie któraś puściła farbę, bo dowody w postaci maili i SMS-ów zostały przekazane mediom. Do tego w paru przypadkach zostały dołączone zdjęcia.

— Po co to teraz wyciągać na światło dzienne? Z jakiego okresu pochodzą te wszystkie rozmowy?

— Sprzed kilku miesięcy, lat... Nie są wcale świeże, więc dziwi mnie, że ktoś, zamiast odpuścić, postanowił jednak zaryzykować i ujawnić wszystko światu. Teraz jesteśmy w niebezpieczeństwie. Nie wiadomo, co z nami się stanie.

— Wiesz, pani Allisson chyba nie jest aż tak despotyczna, jak jej matka — mruknął mężczyzna. — Przynajmniej mam taką nadzieję. Dziwię się, że nic nie wypłynęło, gdy żyła Abigail.

— Ją też Malloway trzymał w garści. — Kobieta sposępniała jeszcze bardziej. — Okazało się, że szefowa również romansowała z Connorem. Gdyby jej mąż się o tym dowiedział, z bogatej arystokratki zmieniłaby się w gołodupca. Frank Walker należał do tych bardzo zaborczych i zazdrosnych. W życiu nie przymknąłby oka na zdradę żony.

Skrzywiłam się. Romans ze starą Walkerową? Z tą paskudną, wredną kobietą bez serca? Przeciętnemu człowiekowi chciało się wymiotować, gdy tylko na nią spojrzał, a Connor... Obrzydliwe. Nie, to na pewno kłamstwo.

Z drugiej strony, dlaczego ta zapłakana dziewczyna miałaby kłamać? Wyglądała na naprawdę przerażoną. Powinnam czuć złość, skoro łączyło ją coś więcej z moim facetem, ale wiedząc, że to działo się, zanim przyszłam tutaj pracować, nie potrafiłam się zdenerwować.

Miałam mętlik w głowie. Z jednej strony chciałam pójść i zacząć wrzeszczeć na Mallowaya, a z drugiej moje serce wciąż wierzyło w jego niewinność oraz to, że to tylko jakieś głupie żarty. Musiałam najpierw się upewnić, czy usłyszałam prawdę, czy może jakieś bzdury.

Po cichu wycofałam się z pomieszczenia. Zgarnęłam swoje rzeczy z szatni, a potem, po uprzednim poinformowaniu Yvette, że dzisiaj nie przyjmuję interesantów, wyszłam z firmy i poszłam przed siebie.

Nie dałabym rady zebrać myśli, żeby zająć się pracą, a w domu też nie chciałam siedzieć, bo głucha cisza doprowadziłaby mnie do szału. Postanowiłam się po prostu przejść. Liczyłam, że spacer przywróci mi chłodne myślenie. Mijałam w ciszy ludzi. Jedni nie zwracali na mnie uwagi, inni szeptali coś po cichu, pokazując palcami. Tak, tak, znana wam bizneswoman właśnie drepcze bez celu przez miasto z miną cierpiętnicy. Jak już się napatrzycie, to dajcie mi święty spokój. Chciałam choć na chwilę stać się niewidzialna.

Doszłam do jednego z wybetonowanych placów, który władze miasta nazywały parkiem. Jeśli wyznacznikiem tego określenia było to przysychające samotne drzewo, to nie chciałam nawet wiedzieć, co nazywają lasem czy polaną. Może każde źdźbło trawy wyrastające spomiędzy płyt chodnikowych kwalifikowało się już jako łąka?

Zapatrzyłam się na kamienną fontannę. Wyglądała tak surowo — bez żadnych dekoracji, szara, gdzieniegdzie zielona od porastającego ją mchu. Nie płynęła w niej nawet woda. Prawdopodobnie coś się zepsuło, ale nikt nie postanowił zadbać o to, by znów zaczęło działać. Cały ten pseudo park wyglądał na martwy.

Idąc, nagle wpadłam na kogoś i poleciałam do tyłu. Czyjeś dłonie ścisnęły mocno moje ramiona, żebym nie upadła. Uniosłam wzrok, napotykając dobrze mi znane szare oczy. Błagam, tylko nie on.

— Hayes — mruknęłam.

— Cześć — wymamrotał.

Pierwszy raz widziałam go aż tak ponurego. Patrzył na mnie obojętnie, bez energii, tak jakby kompletnie stracił chęci do czegokolwiek. Zazwyczaj strzelały między nami iskry, ale tym razem ani ja, ani on nie mieliśmy ochoty na skakanie sobie do gardeł. Po ostatnich wydarzeniach wydawało mi się to dziwnie nienaturalne. Mężczyzna przestąpił z nogi na nogę, wpatrując się w bliżej nieokreślony punkt.

— Co ci? — rzuciłam niby od niechcenia.

— Mógłbym powiedzieć to samo — odparował.

— Dobra, żałuję, że spytałam. — Przewróciłam oczami.

Kaiden jedynie skinął głową, a potem ruszył przed siebie. Kompletnie zignorował moją wypowiedź, nawet nie próbował rzucić żadnej riposty, która doprowadziłaby mnie do szału. Wydawał się całkowicie nieobecny.

Coś we mnie drgnęło.

— Poczekaj! — Poszłam za nim i chwyciłam go za rękaw koszuli.

Hayes zatrzymał się i spojrzał na mnie przez ramię.

— Nie mam siły się dzisiaj kłócić.

— Ja też nie — odpowiedziałam zgodnie z prawdą.

— Cóż za miła odmiana. — Westchnął.

— Nie wyglądasz najlepiej — stwierdziłam. — Coś się stało?

— Problemy rodzinne, problemy w pracy, problemy z tymi, na których mi zależy. Mam wymieniać dalej?

— Nie trzeba. — Spuściłam wzrok na swoje buty. — Wychodzi na to, że oboje mamy gorszy dzień.

Przez chwilę milczeliśmy. Cisza wydawała się wręcz nieznośna. Między nami do tej pory było mnóstwo złej energii i wciąż miałam tak wiele pretensji do Kaidena. Jednak w porównaniu z tym, co usłyszałam dzisiaj, było to raczej błahe.

— Chcesz się przejść? — wydukałam niemalże szeptem, nieoczekiwanie dla samej siebie.

— W porządku. — Kaiden wyglądał na zdziwionego, ale postanowił nie protestować.

Oboje ruszyliśmy dalej przez betonowy park, trzymając się w bezpiecznej odległości od siebie. Wsunęłam dłonie do kieszeni marynarki, a Hayes splótł swoje za plecami. Wszystko po to, żeby przez przypadek się wzajemnie nie dotknąć.

W mojej głowie nieśpiesznie przewijały się obrazy z ostatnich kilku miesięcy. Z przyjaciół, którzy sobie bezgranicznie ufali, droczyli się nawzajem i dzielili problemami, staliśmy się wrogami, którzy szukali tylko okazji, by wbić drugiej osobie nóż w plecy. W tamtym momencie wydawało mi się to strasznie smutne. Patrząc na idącego obok mnie mężczyznę, jakoś nie ogarniała mnie ta furia, co zwykle. Czułam jedynie żal.

Zdawałam sobie jednak sprawę z faktu, że po wszystkich wypowiedzianych w przeszłości słowach nie mogliśmy wrócić do tego, co było kiedyś. Nie, gdy on nie potrafi zaakceptować moich wyborów i okazać swojego wsparcia. Wybrałam miłość Connora, zamiast przyjaźni z Kaiem. Czy słusznie?

Westchnęłam po cichu, ale to i tak nie umknęło uwadze mojego towarzysza. Widziałam kątem oka, że zwrócił swój wzrok na mnie.

— Nie martwisz się tym, że ludzie, albo, co gorsza, dziennikarze nas zobaczą? — spytał. — Gazety na pewno znalazłyby chwytliwy nagłówek do tego, że spacerujesz z byłym narzeczonym.

— Mam to w nosie — burknęłam. — Ostatnio i tak ciągle jestem w gazecie ja lub mój facet. Za każdym razem w niezbyt pochlebnym świetle.

— Przenajświętszy Connor Malloway oczerniany w gazecie? Niemożliwe.

— To nie jest zabawne. Całe miasto żyje jego sekretami, a ja, choć we wszystko wątpiłam, teraz zaczynam się wahać.

— Co zmieniło twoje zdanie?

Nie wiedziałam, czy spowiadanie się Hayesowi ze swoich problemów to dobry pomysł. Zbyt wiele złej krwi było między nami. Zorientowałam się jednak, że bardzo chciałam się komuś wygadać, ale nie miałam komu. Dopiero dotarło do mnie, że zostałam sama jak palec, a teraz odczuwałam, jak cholernie to bolało. Postanowiłam zaryzykować.

— Pracownicy zaczęli szeptać. Kobiety boją się, że je zwolnię, bo podobno miały w przeszłości romans z Connorem.

— Słusznie się boją?

— Nie — odparłam stanowczo. — To się działo, zanim się poznaliśmy. Nie mogę winić kogoś za coś, co zrobił w przeszłości.

— Więc co cię trapi?

— Dziewczyna, którą podsłuchałam, powiedziała, że Malloway szantażował ją oraz inne pracownice intymnymi wspólnymi zdjęciami, wydrukami rozmów oraz sekstaśmami, które nakręcił, gdy razem... no wiesz. Ciężko mi w to uwierzyć, że mógłby być do czegoś takiego zdolny.

Kaiden popatrzył na mnie w zadumie, potem spojrzał na chodnik i zrobił wyjątkowo kwaśną minę.

— Chcesz teraz mi dopiec? — zapytałam. — Szukasz jakiejś riposty?

— Nie. Nie mam na to siły ani ochoty. Doszłaś już do tego, dlaczego Connor szantażował te kobiety?

— Podobno robił jakieś przekręty finansowe, a te wszystkie zdjęcia, rozmowy oraz nagrania stały się kartą przetargową, która uciszała wszystkich, którzy zauważali nieprawidłowości. Tylko że nie do końca w to wierzę.

— Dlaczego?

— Bo sama nigdy nie zauważyłam, żeby coś się nie zgadzało.

Kai prychnął.

— Bardzo nie chciałbym być złośliwy, Gertie, ale gdy zaczęłaś pracę w Walker Company, nie potrafiłaś nawet obsługiwać komputera. Wciąż jesteś świeża w branży i nawet nie zdajesz sobie sprawy z tego, gdzie szukać jakichkolwiek błędów. Nie dostaniesz ich podanych na tacy, bo wtedy na pewno wszystko wyszłoby na jaw.

— Może masz rację. Muszę poważnie pomyśleć nad całą tą sprawą. — Zamyśliłam się na chwilę. — Ja powiedziałam, co mi na duszy leży. Może teraz twoja kolej?

— Nie udawaj, że cię to interesuje.

— Ty udawałeś, że mnie słuchasz, to teraz i ja mogę.

— To co chcesz wiedzieć?

— Dlaczego jesteś dzisiaj taki spięty?

Mojej uwadze nie uszło, że mężczyzna na chwilę zesztywniał.

— Odwiedziłem matkę i jak zwykle mnie zdenerwowała. Już niedługo skończę dwadzieścia osiem lat, więc w domu rozpętała się awantura, że to źle wygląda, że wciąż jestem kawalerem. Jakby od tego świat miał wybuchnąć.

— To nie możesz sobie kogoś znaleźć? — Wzruszyłam ramionami.

— Żeby to jeszcze było takie proste, jak ty mówisz. Nie zamierzam się drugi raz zgodzić na aranżowane małżeństwo bez uczuć.

— To znajdź kogoś, za kim podąży twoje serce.

— Znalazłem. — Kaiden sposępniał.

— To dlaczego nic z tym nie robisz? — Spojrzałam na niego uważnie.

— Bo ona nie żywi do mnie tych samych uczuć, co ja do niej.

— Widocznie jest ślepą idiotką.

Hayes parsknął śmiechem.

— Tak, zdecydowanie jest.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro