13. Kaiden
Nie wiedziałem, czy to głupi żart, czy może się przesłyszałem. Stałem więc bez słowa, próbując zachować jakąś neutralną minę, która nie zdradzi mojego wielkiego zdziwienia. Joy też wyglądała na osłupiałą, ale na szczęście nie zareagowała w żaden sposób, który mógłby wzbudzić podejrzenia w pielęgniarce. Ta szybko zniknęła za szklanymi drzwiami, zostawiając nas samych.
— Usłyszałaś to samo co ja, prawda? — zapytałem.
— Jeśli chodzi ci o nazwisko Walker, to tak.
— Jadąc tutaj, nie wiedziałem, czego się spodziewać, ale w życiu nie pomyślałbym, że stanie się coś takiego. Kim jest ten człowiek?
— Zapewne za chwilę się tego dowiemy. Spójrz.
Pielęgniarka wróciła i otworzyła drzwi, przez które przejechał młody mężczyzna na wózku inwalidzkim. Na oko nie miał nawet trzydziestki. Na widok nieznajomych zmarszczył brwi, a w jego zielonych oczach mignęło coś na kształt złości.
— Zostawię was tutaj — oświadczyła pielęgniarka. — Porozmawiajcie na osobności, a jeśli nastanie taka potrzeba, naciśnijcie ten czerwony guziczek przy recepcji. Wtedy ktoś się zjawi.
Skinęliśmy zgodnie głowami, a gdy kobieta ponownie zniknęła za drzwiami, przez chwilę zapanowała niezręczna cisza. A potem nieznajomy stracił cierpliwość.
— Mogę wiedzieć, kim państwo jesteście? — W jego tonie głosu dało się wyczuć niechęć.
— Jestem Kaiden Hayes, a to Joyce Marshall. Weszliśmy w posiadanie notatnika Allisson Walker, która prowadziła niezbyt jasne zapiski. Jeden z nich doprowadził nas do tego miejsca... I do pana.
— Allisson Walker? Kto to?
— Nie znacie się? — spytałem zdziwiony. — Myślałem, że skoro macie to samo nazwisko, to może coś was łączy.
— Może do tego za chwilę uda nam się dojść — próbowała rozluźnić atmosferę Joy. — Porozmawiajmy na spokojnie. Nie przyszliśmy panu zaszkodzić, tylko dowiedzieć się, co chciała nam przekazać Allisson.
— Dobrze, możemy porozmawiać. Nikt od dawna mnie nie odwiedzał. Zresztą i tak rzadko kiedykolwiek widywałem kogoś z zewnątrz. Rodzice zamknęli mnie tu, a od jakiegoś czasu nie ma z nimi kontaktu. Pielęgniarki nic nie mówią, dopóki pieniądze za mój pobyt są opłacone z góry, ale jeśli żyłka złota się urwie, to kto wie, co ze mną zrobią.
— Nie ma pan kontaktu z rodzicami? — ożywiła się Joy. — Jak się nazywali?
— A czy to ważne? — odburknął.
— Nawet pan nie wie jak bardzo. Proszę.
Mężczyzna westchnął.
— Abigail i Frank. Zadowoleni?
Razem z Joy spojrzeliśmy na siebie znacząco.
— Nie mamy zbyt dobrych informacji.
— Co przez to rozumiecie?
— Walkerowie jakiś czas temu mieli wypadek samochodowy, oboje nie żyją.
— Jak to? Skąd to wiecie?
— Bo znaliśmy Allisson. To również jej rodzice.
— Mam siostrę? — Mężczyzna wyglądał na zszokowanego.
— Miał pan. — Joy posmutniała. — Ona również nie żyje, choć jej historia jest dużo bardziej skomplikowana.
— Opowiedzcie mi, proszę. — Gruntownie zmienił swoje nastawienie. — Przepraszam za to moje nieprzyjemne zachowanie. Od teraz zwracajcie się do mnie po imieniu. Po prostu Kevin. Nie jestem w końcu taki stary.
— Zastanawiam się, ile lat was różni, skoro nawet nie wiedziałeś o istnieniu Allisson — powiedziałem.
— Zamieszkałem tutaj jako dziecko. Miałem wtedy trzy lata i niewiele pamiętam z tego okresu, ale jestem pewien, że nie miałem wtedy siostry, a mama nie wyglądała, jakby była w ciąży. Potem już nie widziałem jej przez kilka lat, bo wstydziła się mnie odwiedzać.
— Jak to? Nie przyjeżdżała do własnego syna?
— Widocznie strach przed tym, że ktoś zobaczy ją z dzieckiem jeżdżącym na wózku, był silniejszy. Jestem ciekawy, co powiedziała mediom. Wcześniej zabierała mnie na wszystkie imprezy firmowe, ubierała w dziecięce garniturki z eleganckimi miniaturami krawatów, a potem z dnia na dzień jej ukochany synek tak po prostu rozpłynął się w powietrzu.
— Trzeba by pogrzebać w jakichś starych gazetach lub znaleźć programy telewizyjne sprzed ponad dwudziestu lat — zacząłem — ale nie wiem, czy gdziekolwiek uda się nam znaleźć coś, co stało się tak dawno. Walkerowie mogli też zatuszować wszystko, tak jak fakt, że Allisson zginęła, a fragment jej mózgu wszczepiono w inne ciało.
— Ale Ally nigdy nie pokazywała twarzy publicznie, więc nikt oprócz zaufanych osób nie mógł zauważyć, że wygląda inaczej. Tutaj nagle zniknęło dziecko, więc to nie mogło przejść bez żadnego echa — zauważyła Joy.
— Masz rację — przytaknąłem, a potem zwróciłem się do Kevina. — Nie próbowałeś się stąd kiedykolwiek wyrwać? Jesteś przecież dorosłym wolnym człowiekiem.
— Może w teorii, ale w praktyce od dziecka rodzice zastraszali mnie oraz wmawiali, że nie mam prawa stąd odejść, a nawet jeśli spróbuję, to nie dam rady. Nie chcę nawet wiedzieć, co mogliby wymyślić, gdybym faktycznie postanowił ujawnić się światu. Frustrował mnie brak dostępu do świata zewnętrznego, ale z czasem przywykłem do tego, że jestem więźniem.
— Już nie będziesz musiał tutaj siedzieć. Walkerowie nie żyją, więc nie mogą ci dłużej grozić. Jeśli tylko chcesz, pomożemy ci się stąd wyrwać.
— Jaki jest haczyk? — Uniósł brew.
— Potrzebujemy małej przysługi, która w zasadzie skończy się korzyścią dla ciebie. Skoro jesteś synem Abigail, to powinieneś mieć prawa do jej firmy, a my potrzebujemy do niej dojścia.
— Chcecie oskubać kogoś z kasy?
— Nie. Potrzebujemy otworzyć oczy jednej osobie.
— Bardzo ważnej dla nas — dodała Joy.
Kevin podrapał się po brodzie i jeszcze raz omiótł nas spojrzeniem.
— Wierzę w wasze dobre zamiary. Zgadzam się.
***
Mimo sceptycznego nastawienia personelu parę godzin później wychodziliśmy już z tego miejsca wraz z Kevinem oraz wszelką potrzebną nam dokumentacją. Zaskakujące jest to, że nikt nie miał pojęcia o wypadku Walkerów. Póki pieniądze za pobyt ich syna zostały przelane za kilka kolejnych miesięcy, nie obchodziło ich widocznie, czy ktoś żyje, czy nie.
Pracujące tu pielęgniarki obawiały się trochę o to, że postanowiłem je oszukać, ale niektórych dowodów nie da się podrobić i w końcu uwierzyły w moje słowa. Poniekąd je rozumiałem. Gdyby pozwoliły wydostać się z placówki osobie, która za wszelką cenę miała siedzieć na miejscu, by nie zdradzić swojego istnienia, też martwiłbym się, że ściągnę na siebie problemy. Abigail wraz z mężem na pewno wysadziliby to miejsce w powietrze, gdyby taka sytuacja miała miejsce za ich życia.
Kevin, chociaż próbował się hamować, ewidentnie cieszył się z tego, że mógł w końcu podziwiać to, co znajdowało się na zewnątrz. Wielki uśmiech automatycznie rozpromieniał jego twarz, gdy oglądał wszystkie otaczające nas drzewa oraz kwiaty. Współczułem mu. Aż trudno pomyśleć, jak paskudnie musiał się czuć zamknięty w jednym miejscu przez tak wiele lat. Miałem nadzieję, że teraz w końcu zazna odrobiny szczęścia i będzie mógł sam decydować o tym, co chce robić.
Problemem w powrocie do South San Francisco był fakt, że moje auto niekoniecznie zostało przystosowane do wożenia wózków inwalidzkich. Nawet takich złożonych. Musiałem sporo się nagłowić, żeby wepchnąć go do środka, pomieścić walizki z rzeczami mężczyzny, a potem jeszcze usadzić całą naszą trójkę na siedzeniach tak, żeby każdy czuł się komfortowo. Na szczęście wspólnymi siłami udało nam się rozlokować wszystko tak, jak trzeba, i chwilę później opuściliśmy teren ośrodka. Gdy minęliśmy wielką bramę, odgradzającą nas od tego miejsca, Kevin aż wziął głębszy oddech.
— Nie mogę uwierzyć, że to dzieje się naprawdę — zaczął. — Mam wrażenie, że to wszystko jest snem.
— Uwierz mi, że ciągle będziesz miał takie wrażenie. — Joy zachichotała. — W naszym życiu dzieją się takie rzeczy, że wszystko wydaje się absurdalne.
— Nareszcie koniec z nudą — odpowiedział jej z uśmiechem. — Miałem już dość ciągłego grania w szachy z emerytami — dodał.
— Nie mieliście tam innej rozrywki?
— Nie bardzo. A przynajmniej ja. Inni wychodzili na spacery, w zasadzie wszyscy oprócz mnie. Personel tak się bał mojej matki, że za żadne skarby nie pozwoliliby mi wystawić nosa poza drzwi placówki.
— Jak w ogóle się tam znalazłeś? — zapytała Joy lekko speszona. — O ile oczywiście wolno wiedzieć.
— Ta historia już dawno przestała być dla mnie tak bolesna jak w dzieciństwie. Teraz jedynie czuję niechęć do moich, pożal się Boże, rodziców, którzy myśleli jedynie o sobie i swojej opinii — uspokoił ją Kevin. — W wieku trzech lat przydarzył mi się wypadek. Miałem mnóstwo energii, wszędzie było mnie pełno i nikt za mną nie nadążał. Opiekunka prawdopodobnie czuła się już potwornie zmęczona. Nie zauważyła, że wymknąłem się z pokoju. Wypadłem przez otwarte okno na piętrze. Nie pamiętam samego momentu upadku. Wydaje mi się, że moja dziecięca podświadomość to wyparła. Jedyne, co kojarzę z tamtej sytuacji, to fakt, że nie potrafiłem poruszyć nogami, co doprowadziło do histerii. Zacząłem głośno wrzeszczeć, więc po chwili wszyscy domownicy znaleźli się przy mnie. Potem trafiłem do szpitala, a stamtąd do ośrodka w Sacramento.
— Nie próbowali cię leczyć? — Joy wyglądała na szczerze przejętą. — Przecież medycyna jest mocno rozwinięta.
— Może i tak, ale na niektóre urazy nawet teraz nie pomożesz. Nawet przyszycie mi nowych nóg nic by nie dało, a wiem, że i takie rozwiązania istnieją. Chyba że to tylko plotki i...
— Nie, to prawda — przerwała mu. — Ja właśnie pochodzę z takiego miejsca. Jestem sztucznie stworzonym człowiekiem, który już dawno leżałby martwy w piachu, gdyby nie między innymi twoja siostra. Do końca życia będę jej wdzięczna za to, jak wiele zrobiła dla mnie oraz mojej przyjaciółki. Straciła przez to własne życie, choć wcale nie musiała tego robić.
Kevin otworzył szeroko oczy. Przez chwilę się nie odzywał. Chyba nie wiedział, jak podejść do tak trudnego i skomplikowanego tematu.
— Dlaczego więc postanowiła odejść? — zapytał w końcu drżącym głosem.
— Ponieważ, gdyby Allisson przeżyła, zginęłaby Gertie, moja najlepsza przyjaciółka, którą wasi rodzice wykorzystali jako nowe ciało dla Ally.
— To brzmi absurdalnie. Dwie osoby w jednym ciele?
Joy przytaknęła.
— Jak to w ogóle możliwe?! — Kevin był szczerze zszokowany.
Wiedziałem, że teraz nadszedł moment, bym wypowiedział się ja, jako lekarz. W końcu Joy niekoniecznie mogła znać szczegóły dotyczące zabiegów. Zwłaszcza tego.
— Mój ojciec opracował pewną metodę. — Spojrzałem na mężczyznę w tylnym lusterku. — Opatentował ją i sprzedał do dopracowania. Johnny White, dyrektor Whin'u, zwanego potocznie farmą, z dziką chęcią zapłacił kupę forsy za wyłączność do wykonywania zabiegów. Polegają one na wszczepieniu implantu będącego fragmentem mózgu do nowego ciała. Powoduje to zagłuszenie osobowości przez intruza, który może korzystać z ciała jak ze swojego własnego. Ma nad nim pełną władzę oraz wszystkie wspomnienia. Jest jednak jeden problem. To wszystko wciąż jest w fazie eksperymentalnej, więc zdarzają się komplikacje. Kiepsko przytwierdzony implant lub taki, który został potraktowany szkodliwymi dla niego substancjami, zaczyna się luzować. Wówczas oryginalna osobowość zaczyna odzyskiwać panowanie nad swoim ciałem. Allisson robiła wszystko, by do tego doprowadzić.
— Czyli moja siostra świadomie starała się poluzować implant? Dobrze rozumiem?
— Owszem. Przez długi czas zamieniały się z Gertie miejscami. Najczęściej w sytuacjach dużego stresu lub bólu. Z czasem Ally pojawiała się coraz rzadziej, aż w końcu implant poluzował się do końca. Wtedy po prostu obumiera i nie ma już odwrotu.
— Ta cała Gertie musi być naprawdę ważna, skoro postanowiła oddać jej życie. — Kevin westchnął. — Tylko jakim cudem rodzice o niczym nie wiedzieli? Przecież każdy ma inną osobowość, a oni widzieli każdy odchył od zwyczajowego zachowania.
— Uwierz mi, że wiele razy prawie się wkopaliśmy. — Na samo wspomnienie wszystkich wybryków Gertie aż robiło mi się słabo.
— Co żeście narobili? — zapytał z nieukrywaną ciekawością.
— No cóż. — Na chwilę zrobiłem pauzę, by się upewnić, czy powinienem o tym rozmawiać. — Allisson została spacyfikowana przez swoich rodziców, więc niezbyt często manifestowała swoje zdanie i raczej oficjalnie się nie buntowała. Gertie natomiast zaczęła na nich wrzeszczeć podczas dużego, ważnego bankietu, a potem już w domu pobiła się z Abigail.
Kevin wytrzeszczył oczy.
— Odważyła się uderzyć matkę? — nie dowierzał. — Przecież to samobójstwo!
— Jakimś cudem nie została w zemście zamordowana, bo potem Ally robiła wszystko by załagodzić sytuację. Ale naprawdę nie było łatwo.
— Cóż, mam w takim razie nadzieję, że chociaż teraz jest prościej. W końcu to wina tego, że Gertie nie potrafiła się odnaleźć w społeczeństwie.
Wymieniliśmy z Joy porozumiewawcze spojrzenia.
— Teraz mamy z nią tak samo przerąbane.
***
Cieszyłem się, że miałem windę, która zawiozła nas na odpowiednie piętro. Gdybym musiał wchodzić po schodach z wózkiem, a potem jeszcze z Kevinem, prawdopodobnie wyzionąłbym ducha. Na szczęście jedynym naszym problemem było wyciągnięcie mężczyzny z samochodu bez uderzenia jego głową o blachy i niewypuszczenie go z rąk na podłogę w garażu. Potem poszło już z górki, choć mój kręgosłup wołał o pomstę do nieba. Mimo że Walker należał raczej do szczupłych osób, wydawał się niezwykle ciężki. Może to kwestia jego wzrostu. Gdyby mógł wstać, zapewne byłby sporo wyższy ode mnie.
Rozlokowanie wszystkich w pokojach poszło sprawnie. Joy postanowiła zostać na jeszcze jedną noc, ale przeniosła się bardziej w głąb mieszkania, by Kevin nie musiał przeciskać się wózkiem przez ciaśniejszą część korytarza. Postanowiłem poważne rozmowy zostawić na kolejny dzień. Podróż nie należała do najkrótszych, a gdy wróciliśmy, na niebie zamiast słońca świecił księżyc. Wszystkich też dopadła senność, więc zgodnie stwierdziliśmy, że czas odpocząć.
Rano wyglądaliśmy dużo lepiej. Zniknęły cienie pod oczami, a powieki przestały niekontrolowanie opadać. Zarówno Joy, jak i nasz nowy lokator wydawali się być w wyśmienitym humorze. Kiedy wyszedłem ze swojej sypialni, oni już siedzieli w salonie, wesoło dyskutując w towarzystwie herbaty oraz bułek z dżemem. Cieszyło mnie to, że rozgościli się jak u siebie. Dzięki temu nie musiałem parać się gotowaniem każdego posiłku.
— Kai, chodź do nas! — Joy machnęła ręką w zapraszającym geście. — Podziwiamy panoramę miasta przez to twoje wielkie okno.
— Nie wiem, co tu podziwiać, skoro wszędzie jest smog — odpowiedziałem kpiąco.
— Cóż, trzeba się cieszyć z tego co mamy, bo lepiej nie będzie.
— Racja — przytaknąłem.
Podszedłem bliżej i przysiadłem się obok nich. Kevin podał mi jedną z bułek, a Joy nalała herbaty do kubka. Po chwili w trójkę zatraciliśmy się w niezobowiązującej rozmowie. Wiedziałem jednak, że trzeba też przejść do tych poważniejszych tematów.
— Chciałbym teraz pomówić o tych mniej przyjemnych sprawach — zacząłem.
— W takim razie zamieniam się w słuch. — Mężczyzna oparł podbródek na dłoni.
— Odezwałem się do ekipy telewizyjnej. Chcą porozmawiać z nami — wypaliłem.
— To żeś zaczął z grubej rury.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro