~6.
-Doprawdy – rzekł Gerald, robiąc krok w stronę Schistada. Młody osobnik zagryzł policzek od środka i patrzył odważnie w jego oczy, jednak sierżant widział w nich majaczący się strach. Ruth uciekła między regały, spłoszona jak sarna. Gerald chciał ruszyć za nią, lecz teraz miał za zadanie wyrzucić stąd seryjnego mordercę i gwałciciela. Nieświadomie chciał za wszelką cenę bronić młodej Weasley. – Mi się wydaje, że to właśnie ty zaraz stąd wyjdziesz tak szybko, że nie zdążysz kwiknąć.
Christoffer spoważniał. Chytry uśmiech zniknął z jego twarzy, widząc, że jego plan nie szedł tak jak powinien. Cofnął się krok do tyłu, ale kiedy miał już wyjść, spojrzał na Ruth wyglądającą zza półki z literaturą piękną.
-Do zobaczenia wieczorem, kwiatuszku – mrugnął i wybiegł za drzwi. Gerald poluźnił pięści, zdając sobie sprawę z tego, jak wkurwiony był. Wziął głęboki wdech i wypuścił go, odwracając się do Ruth, która stała i patrzyła na niego jak ciele.
-Boję się go – powiedziała po chwili ciszy. Gerald odchrząknął i usiadł na krześle, ściszając trochę radio. Był zdenerwowany do granic możliwości i nie chciał, żeby Ruth wyczuła w jego głosie jakiekolwiek negatywne emocje, bo mogłaby się przestraszyć. Schistad wszystko spierdolił – pomyślał, po czym zamknął oczy, chwytając się za czoło i opierając łokieć na stole. Odetchnął głęboko i spojrzał na Ruth.
Dziewczyna patrzyła na Geralda i nie wiedząc czemu, uśmiechnęła się delikatnie. Żadnego faceta oprócz swojego brata jeszcze nie potraktowała szczerym uśmiechem. To w pewnym sensie był przełom.
Mierzyli się spojrzeniem i oboje poczuli, że coś pękło. Gerald wstał powoli i ruszył w jej stronę, chcąc zadać jedno, ważne pytanie. Liczył w środku na to, że uzyska odpowiedź w sprawie, która nurtuje go od dawna.
-Ruth... - zaczął, stając obok dziewczyny. Zastanawiał się czy może chwycić ją za dłoń. Drgnął ku temu, jednak zabrał ją, kiedy dziewczyna wzdrygnęła się przy dotyku. – Czemu tak bardzo boisz się dotyku? – zapytał po cichu, mając nadzieję jej nie wystraszyć. – Co się stało?
Po policzku dziewczyny spłynęła łza. Czuła się atakowana mimo tonu i delikatnej postawy strażnika, którego faktycznie obchodziła. Było to dla niej dziwne i smutne, bo nikt nigdy nie przejmował się jej osobą. Oprócz pani Donnovan i brata, który i tak niewiele mógł dla niej zrobić, będąc jedynie trochę starszy.
-To trudny temat – odezwała się, pewnym, jednak trochę przyciszonym głosem. Gerald nie wiedział jak, ale chciał pokazać jej, że może na niego liczyć. – Wszystko zaczęło się od dzieciństwa i myślę, że... - zacięła się. Nie czuła się na siłach, aby móc mu to powiedzieć. – Przepraszam. Nie potrafię ci tego teraz wytłumaczyć, Gerald. – spojrzała mu w oczy, a jego serce zabiło mocniej na to spojrzenie. – Nie odrzucam cię, jeżeli tak teraz pomyślałeś. Pewnie jesteś zdziwiony, że mówię normalnie, nie jak potłuczona, ale taka już jestem. W pewnym sensie ci ufam – Gerald patrzył osłupiały w jej oczy. – Ty chyba jako jedyny w moim dotychczasowym życiu widzisz we mnie człowieka.
Z głośników wydobył się dźwięk mówiący o tym, że więźniowie mają być odprowadzeni na obiad. Jednak Gerald ani drgnął, patrzył wciąż w brązowe oczy dziewczyny, która przed chwilą dogłębnie poruszyła jego serce.
-Dla Ciebie jestem pewnie wariatką. Albo może i nie, nie wiem. Wiem tylko, że to wszystko... To co jest teraz jest o wiele lepsze, niż to, co miałam na wolności, Gerald – zadrżał, w jej ustach jego imię brzmiało jak najpiękniejsza muzyka. – Ja nawet nie wiem co to szczęście... - ponownie łza spłynęła po jej policzku, a Gerald nie wiedząc co zrobić, przyciągnął ją do siebie i przytulił. Ruth zesztywniała.
-Nie skrzywdzę cię – szepnął, gładząc jej plecy. – Po prostu oddaj uścisk, Ruth. To nie boli.
Dziewczyna drżącymi dłońmi objęła mężczyznę przed sobą i załkała, opierając głowę na jego klatce. Przytuliła mężczyznę. Mężczyzna przytulił ją.
-Jesteś dziwna, ale nie ze swojej winy – powiedział, dalej ją przytulając. – Jesteś dziwna, choć określenie 'dziwna' do ciebie nie pasuje – gładził jej włosy. – Jesteś inna Ruth, ale to chyba właśnie przez to czuje, że jesteś wartościowa. Nie miej mnie za strażnika, który ma najebane w głowie – powiedział, a ona parsknęła cichutkim śmiechem. – Jestem kimś na kim możesz polegać. I może uznasz mnie za debila, ale mi na tobie zależy.
-Jesteś tak samo dziwny jak ja – odparła, odsuwając się lekko, bo jednak nadal czuła dyskomfort tej bliskości. – I możesz to uznać za głupie, ale przywróciłeś mi wiarę w to, że... - urwała, spuszczając wzrok. – W to, że mogę być normalna.
//
Powiem szczerze, że wenę na Convicted mam tylko wtedy jak mi się coś w życiu pieprzy. A we wtorek idę odebrać diagnozę i cholernie mnie to stresuje.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro