Rozdział 42
Livia
Dzień ataku na dom Brandona.
Brałam prysznic próbując spłukać z siebie zaschnięta krew ale było to naprawdę trudne.
Zaskakująco trudne.
Kiedy zamykałam oczy widziałam trupy rozściełane po podłodze, czułam strach i smak krwi, widziałam Kire, która wbijała noże w głowy tych mężczyzn, widziałam jej pokiereszowaną twarz i ciało… Tak bardzo chciałam jej pomóc, ale byłam niemal bezużyteczna. Zapłakałam w dłonie, próbując się uspokoić, ale chyba nie potrafiłam.
Najpierw byłyśmy zamknięte w gabinecie, a oni próbowali się do nas dostać. Nie wiedziałam czy Kira jeszcze żyje, przeraźliwie się o nią bałam. Czułam się odpowiedzialna za dziewczyny bo jako jedyna miałam nóż i mniej więcej wiedziałam jak się nim posługiwać. Powinnam pomagać Kirze na dole… Ale słyszałam jak oni próbują przedostać się do pokoju, więc przypominałam sobie w panice wszystko czego mnie uczyła, ale kiedy po jakimś czasie sforsowali drzwi, Kira pojawiał się z znikąd, cała we krwi, rozcinając ich swoimi nożami. Potem jeden z nich ją zaatakował i przygniótł swoim ciąłem, więc niewiele myśląc podbiegłam, aby jej pomóc i wbiłam mu nóż w kark.
Ręce drżały mi do tej pory, a łzy nie mogły przestać wypływać z moich oczu.
Zabiłam człowieka, i chociaż zrobiłabym to bez wahania jeszcze raz nie mogłam nic poradzić na to jak traumatyczne to dla mnie było.
Potem… Zobaczyłam Kirę - to w jakim była stanie i jedyne o czym mogłam myśleć to przeraźliwy strach. Bałam się, że ona umrze. Błagałam, aby została z nami. Dzwoniłam do Leo, pisałam do niego, modliłam się aby się zjawił…
Zamknęłam się z dziewczynami w sypialni, a nóż ślizgał się w moich dłoniach od potu i krwi, a kiedy znowu się do nas dostali byłam gotowana na wszystko aby uratować Beę i dziecko, oraz moje przyjaciółki. Próbowałam zaatakować jednego z mężczyzn ale on jedynie wybuchł śmiechem i złapał mnie za szyję. Uśmiechnął się obleśnie, pociągając mnie za włosy i ścisnął brutalnie za pierś.
- Wasza przyjaciółka właśnie zdycha na dole, a ciebie laleczko zerżnę jako pierwszą – wycharczał podczas gdy dwóch pozostałych wymierzało z pistoletów w przerażone dziewczyny. – Taka piękna… Najpiękniejsza… - westchnął przysuwając twarz do mojej i wygiął moją rękę liżąc mnie po policzku, a ja krzyknęłam z bólu i przerażenia, czując łzy wypływające z moich oczu – Twoja ciasna cipka będzie najlepszą nagrodą za tą jatkę, prawda ślicznotko? – nóż wypadł z mojej dłoni byłam słaba i unieruchomiona. Nie byłam Kirą, nie umiałam nią być. Choćbym nie wiem ile trenowała… Nie umiałam być taka jak ona. Byłam bezbronna, bezużyteczna. Zapłakałam kiedy jego brutalne ręce zaczęły zdzierać ze mnie ubranie. Krzyknęłam kiedy popchnął mnie na biurko i znowu złapał za włosy, ciągnąc brutalnie do tyłu. Ugryzł mnie w nagą pierś tak mono iż byłam pewna że z mojego sutka polała się krew. Później sunął swoimi wstrętnymi ustami w górę przygryzając moje delikatne ciało, a ja znowu krzyknęłam, próbując mu się wyrwać.
Ale byłam zbyt słaba. Śmiał się ze mnie i zlizał krew z mojej piersi, a potem przesunął swój wstrętny język na twarz, aby zlizać nim również moje łzy.
- Chciałbym cię rżnąć godzinami. I chyba mi się to uda, kiedy zabiorę cię do Asunto, kochanie. Ależ mi przy tobie stoi, jesteś taka doskonała.
- Zostaw coś dla nas, przyjacielu – zawołał drugi z mężczyzn, a ten który mnie trzymał wcisnął biodra między moje uda i zaśmiał się szyderczo ale wtedy jego wzrok oderwał się od mojego nagiego, zakrwawionego ciała i powędrował w bok. Niemal nieświadomie podążyłam za jego spojrzeniem i zobaczyłam jak jeden z mężczyzn trzymających pistolet pada martwy na podłogę. Zobaczyłam długie palce i silne ręce, które skręciły kark jednego z mężczyzn bez najmniejszego trudu, zobaczyłam jasne, potargane włosy i błękitne oczy.
Zapłakałam z ulgi kiedy go zobaczyłam, bo po prostu wiedziałam że z nim będę bezpieczna, nie ważne co mówili.
Był mój, a ja byłem jego.
Nie miał broni ale nie wyglądał jakby jej potrzebował – przecież jego dłonie nią były, podobnie jak całe jego ciało.
Drugi z mężczyzn wystrzelił z pistoletu ale zrobił unik i dopadł do naszego oprawcy skręcając mu kark w sekundę a później spojrzał na mnie swoimi wilczymi oczami z wściekłością. W tym czasie ten który mnie trzymał złapał moją szyję ustawiając przed sobą i używając jako tarczy.
- Ani kroku Aristov, albo skręcę jej kark – warknął, a ja czułam jak krew z mojej piersi spływa strumieniem w dół mojego nagiego ciała
- Nawet sobie nie wyobrażasz jak długo będziesz za to zdychał, śmieciu – powiedział spokojnie, sunąc wzrokiem po moim nagim ciele – Bardzo, bardzo długo – dodał, a potem westchnął przeciągle - Nie masz odwagi stanąć ze mną twarzą w twarz? Domyślam się, że nie masz honoru, biorąc pod uwagę całą tę sytuację, ale powinieneś wiedzieć, że mój honor każe mi zażynać się jak świnię przez okrągły tydzień za to że śmiałeś dotknąć moją kobietę – warknął zbliżając się odrobinę.
- Powiedziałem ci, ani kroku, bo ją zabiję! – wrzasnął w panice mężczyzna, wyginając mocniej moją głowę, więc zapiszczałam cicho, a kolejne łzy wylały się z moich oczu. – Aristov, nie wiedziałem że jest w twoja, przysięgam…
- O. Rozumiem, nie no skoro tak… To wiele tłumaczy, prawda dziewczęta? – zwrócił się do moich przyjaciółek z krzywym uśmieszkiem – Mam na to wyjebane – wrzasnął nagle tak głośno, że aż podskoczyłam – Wiesz co o mnie mówią… – kontynuował znowu spokojnym tonem - Sadysta, psychopata, socjopata, bla, bla bla, potwór bez zasad i sumienia. Wszystko się zgadza - popukał długim palcem w brodę - I z pewnością będziesz miał okazję przekonać się o tym na własnej skórze, ale to nie ja zasłaniam się kobietą, jak ostatnia ciota – uśmiech spełzł z jego pełnych ust i zmrużył oczy w taki sposób, że przeszły mnie dreszcze.
- Pozwól mi odejść, a ci ją oddam. Nieuszkodzoną. Nie zdążyłem jej zerżnąć, więc wciąż jest wiele warta i tylko twoja… - mówił i właśnie wtedy poczułam jak uścisk na mojej szyi słabnie, a mój oprawca pada bezwładnie na podłogę.
Anton ruszył w moją stronę, popatrzył na mnie z uwagą, a ja po prostu stałam. Zakrwawiona, poobijana i półnaga. Stałam i trzęsłam się jak galareta z krwią i łzami brudzącymi moją twarz.
- Spokojnie – powiedział tylko i podciągnął górę sukienki zasłaniając moje nagie, obolałe piersi, a ja miałam ochotę rzucić się w jego silne ramiona i prosić aby nigdy więcej mnie nie zostawiał, ale przecież nie mogłam… – To już koniec – dodał więc podniosłam wzrok na jego twarz. Wszystko to, co tak bardzo kochałam. Uwielbiałam. Pragnęłam. Był taki doskonały, taki onieśmielający i przed chwilą uratował mnie przed gwałtem i śmiercią.
Nie umiałam go nie kochać.
I niby jakim cudem miałbym się powstrzymać?
- Dziękuję – wyszeptałam, a on kiwną głową i podszedł do mężczyzny, wyciągnął z jego szyi szpikulec, po czym rzucił nim w stronę kaloryfera do którego przykuł go kajdankami.
- Bea jest nieprzytomna – zapłakała Cindy, a Anton spojrzał na dziewczyny targając lekko swoje jasne włosy.
- Co z Kirą? - spytałam drżącym głosem podnosząc nóż z podłogi.
- Nie wiem. Poszedłem zobaczyć co z wami. Ale jest na dole z Leo, on dobrze się nią zajmie. Jesteście bezpieczne – dodał i spojrzał z rezygnacją na ciężarną, nieprzytomna Beę. Podszedł do niej i wziął ją na ręce – Powinniśmy zejść na dół. Karetka pewnie już jedzie, więc zbadają też ją.
- Na pewno jest już bezpiecznie? – spytała Ava.
- Tak – odpowiedział tylko i wyszedł z sypialni, a my ruszyłyśmy za nim.
Później wszystko działo się tak szybko. Tak bardzo bałam się o Kirę, ale Leo dzwonił do mnie mówiąc, że operacja się udała i Kira będzie żyła więc w końcu mogłam zacząć normalnie oddychać. Chciałam się umyć, ubrać po czym iść do brata i jego żony do szpitala, ale Leo poprosił abym przyszła dopiero jutro, ponieważ Kira jest nieprzytomna i musi odpoczywać.
Wzięłam głęboki oddech próbując uciec od wspomnień i dotknęłam swoich piersi, które szczypały mnie i bolały. Przejechałam palcami po rozcięciach na mojej skórze wylewając na siebie kolejną porcję żelu. Zastanawiałam się, czy jeśli umyję się wystarczająco wiele razy to przestanę czuć na sobie odór mężczyzny, który mnie dotykał. A może tylko Anton mógł się go pozbyć?
Skończyłam brać prysznic i spojrzałam na swoją twarz w lustrze. Oczy miałam przekrwione, usta napuchnięte, policzki zaróżowione. Pokręciłam głową znów walcząc z mrocznymi wspomnieniami, po czym wysuszyłam włosy i założyłam jedwabną koszulkę nocną. Wyszłam z łazienki z zamieram położenia się do łózka, aby chociaż spróbować usnąć i odpocząć, ale wtedy zobaczyłam siedzącego na nim mężczyznę.
Wszystko we mnie natychmiast pobudziło się do życia. Spojrzałam na jego profil, ostrą szczękę, długie rzęsy, jasne włosy, pełne usta, umięśnione ramiona. Miał na sobie zwykłą koszulkę, a w dłoniach trzymał moją pozytywkę. Nakręcał ją z zainteresowaniem, a później puszczał kluczyk, wsłuchując się w nieco fałszujące dźwięki. Nie wyciągał kluczyka więc muzyka była zniekształcona. Miał naprawdę przejętą minę, więc uśmiechnęłam się ciepło na ten uroczy widok. Podeszłam do niego po cichu, a on zerknął na mnie, przesunął wzrokiem po moim ciele i przełknął ślinę. Anton cały był wprost idealny, ale najpiękniejsze były w nim jego oczy. Miały lekko skośny, koci kształt, ciemne rzęsy i lazurowy odcień błękitu. Piękne. Oszałamiające. Niewiarygodne.
- Co to jest? – spytał pokazując na małe złote pudełeczko, a ja usiadłam przy nim uśmiechając się do niego łagodnie.
- To pozytywka – dotknęłam delikatnie jego dłoni moimi palcami – Mogę ci pokazać? – spytałam, na co jedynie kiwną głową.
Nakręciłam pozytywkę i wyjęłam kluczyk puszczając prześliczny dźwięk francuskiej kołysanki, którą zwykła śpiewać mi babcia. Mój tata miał francuskie pochodzenie i babcia mówiła do mnie właściwie tylko po francusku, poza tym śpiewała najpiękniejsze piosenki.
Zaczęłam cicho śpiewać tak dobrze znane mi słowa, a Anton spojrzał na mnie z niedowierzaniem.
- Skąd ty to znasz? – spytał, kiedy melodia dobiegła końca.
- To kołysanka, którą zawsze śpiewała mi babcia. Podoba ci się?
- Możesz to zrobić jeszcze raz? - przytaknęłam i nakręciłam pozytywkę, wyjęłam klucz i zaczęłam śpiewać. Anton przysunął się do mnie, więc zrobiło mi się gorąco, ale nadal śpiewałam patrząc mu w oczy. Kiedy skończyłam uśmiechnęłam się do niego ciepło, ale on tylko się na mnie patrzył. Nie mrugał ale oddychał dość ciężko.
- Moja mama miała coś takiego… I też tak grało. I śpiewała do tego taką samą piosenkę – odparł z przejęciem, a mnie coś ścisnęło w sercu.
Biedactwo.
Przez co on musiał przejść?
Nie mogłam znieść tego, jak wiele wycierpiał.
Tak bardzo chciałabym dać mu dom, o którym mówiła Kira. Ten którego nigdy nie miał i którego zapewne nawet nie umiał sobie wyobrazić.
- Tak, to całkiem możliwe. Kiedy byliśmy mali te pozytywki były bardzo popularne we Francji i co trzecie francuskie dziecko miało coś takiego, tak przynajmniej mówiła mi babcia – powiedziałam – Ja też jestem po części Francuską. Castaris to francuskie nazwisko.
- Nie wiedziałam – odpowiedział tylko i znowu spojrzał na złote pudełeczko.
Przesunęłam się do niego i wzięłam jego dłoń w swoją, starając się zlekceważyć to że była niemal dwa razy większa od mojej, a jej ciepło i dotyk powodowało mrowienie w całym moim ciele.
- Jest twoja – odparłam i przesunęłam palcami po jego przedramieniu wkładając pozytywkę między jego palce.
- Dajesz mi ją? – spytał z niedowierzaniem.
- Tak – odrzekłam z szerokim uśmiechem.
- Ale ona jest dla ciebie ważna…
- Spokojnie. Ty jesteś ważniejszy. Skoro ci się podoba, to chciałabym abyś ją miał i czasami pomyślał o mnie, kiedy będziesz słuchał tej melodii. O mnie i o twojej mamie, oczywiście - dodałam głaskając kciukiem jego dłoń. Anton milczał dłuższą chwilę, aż w końcu pokiwał głową i przełknął ślinę.
- Najbardziej podoba mi się kiedy śpiewasz… Ale sama melodia też jest przyjemna. Przywołuje miłe wspomnienia… – odpowiedział jakby to analizował. - Zaśpiewasz mi jeszcze raz?
Zamrugałam nieco zdziwiona, ale przecież mogłam mu śpiewać ile tylko by chciał, więc dotknęłam jego rąk i nakierował jego palce na kluczyk. Nakręciliśmy ja razem, ponieważ chciałam mu pokazać jak to się robi, a potem zaczęłam śpiewać. Anton patrzył na mnie, przysuwał się bliżej tak, że czułam jego oddech na policzku, wciąż trzymałam swoje dłonie na jego rękach zaciśniętych na pozytywce i patrzyłam mu w oczy. Mogłabym go pocałować, bardzo tego chciałam ale nie wiedziałam jak… On jednak przysunął usta do mojego policzka, a ja zamknęłam powieki śpiewając dalej. Poczułam jak jego wargi suną po mojej skórze w stronę szczęki i z powrotem na policzek. Prawie zemdlałam z wrażenia, ale śpiewałam nadal aż melodia dobiegła końca.
Popatrzyliśmy sobie w oczy i zrozumiałam, że on pamięta. Że choćbym zaprzeczyła i sto razy, on i tak wie, że wtedy, trzy lata temu - to byłam ja. Wiedziałam to ponieważ wtedy też tak na mnie patrzył - jakby właśnie znalazł coś, co chciałby zabrać ze sobą.
Ja pamiętałam to aż za dobrze. Jak mogłabym zapomnieć? W końcu w tamtym dniu się w nim zadurzyłam, mimo że przecież nie widziałam jego twarzy. Tylko te oczy, które potem śniły mi się niemal co noc. Gdybym wiedziała co skrywa się pod maską chyba nie spałabym wcale, tylko poświęciła każdą minutę na wyobrażanie sobie, że mnie całuje.
Tak wiele razem przeżyliśmy w mojej głowie. Robiliśmy tak wiele rzeczy, kochaliśmy się tak wiele razy, spotkało nas tak wiele przygód, wtedy kiedy byłam zamknięta w czterech ścianach swojego pokoju z dala od niego.
A teraz był tuż obok. Czułam jego zapach – świeży i rześki. Pachniał jak… Życie. Jak najpiękniejsza przygoda, której nigdy nie wolno mi było przeżyć. Pachniał jak wolność i dzikość, której zawsze tak strasznie pragnęłam.
I był piękniejszy niż z moich snów.
Tak bardzo chciałbym zrealizować z nim każde moje marzenie, albo stworzyć kolejne – nasze. Chciałabym żeby nauczył mnie kochać i nienawidzić, śmiać się i płakać, krwawić i krzyczeć – z bólu i z rozkoszy – chciałam, aby nauczył mnie żyć i czuć.
Ponieważ miałam wrażenie że czuję tylko przy nim. I tylko przy nim oddycham, mimo, że zawsze gdy go widziałam brakowało mi tchu.
Zacisnęłam palce ponieważ chciałam go dotknąć i próbowałam się na to odważyć, ale właśnie wtedy zmrużył swoje oczy i zamrugał. Wstał gwałtownie, a potem odłożył pozytywkę i wybiegł z mojego pokoju znowu zostawiając mnie samą.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro