Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 41

Kira

Pakowałam się na nasz wyjazd z mocnym postanowieniem zmieszczenia się w jednej walizce i patrzyłam jak Leo kręci się po salonie rozmawiając przez telefon w celu załatwienia wszystkich ważnych spraw zanim wylecimy, kiedy usłyszałam dzwonek do drzwi.

Wrzuciłam do walizki klapki, które trzymałam w dłoniach i ruszyłam otworzyć, ale kiedy zobaczyłam co dzieje się za drzwiami zupełnie mnie wmurowało.

Mianowicie stało przed nimi jakieś kilkanaście dziewcząt plus jeden bardzo mały i bardzo mocno śliniący się bobas, więc zamarłam w  bezruchu nie bardzo wiedząc jak się zachować.

Na ich czele stała oczywiście Livia uśmiechając się uroczo, więc odsunęłam się aby zrobić przejście.

- Kira! – krzyknęła Bea niosąc na rękach wspomniane wcześniej, śliniące się niemowlę – Przyszłyśmy w odwiedziny, chciałyśmy wcześniej ale Livia mówiła, że musisz odpoczywać… Słyszałyśmy, że jutro wylatujecie z mężem więc nie mogłyśmy dłużej czekać – uśmiechnęła się, a ja odchrząknęłam i pokiwałam głową.

- O. To miło – odparłam mając nadzieję, że brzmię przynajmniej względnie przekonująco – Wejdźcie, proszę…

Dziewczęta zachichotały i zaczęły wsypywać się do salony. Dosłownie każda z nich obejmowała mnie i dawała mi coś na kształt buziaka w powietrzu, tudzież w policzek lub nawet oba, a ja stałam sztywno, udając że wcale mi to nie przeszkadza.

Ostatnia weszła Livia ściskając  wymownie moje ramię i mrugnęła do mnie porozumiewawczo, chociaż nie miałam bladego pojęcia o co jej i im wszystkim chodzi.

Domyślałam się, że przyszły… Pogadać? Podziękować? Ale zupełnie się tego nie spodziewałam i szczerze mówiąc wolałam spędzić ten dzień sama z Leo i spakować się w spokoju, ale przecież nie zamierzałam im tego mówić. Może nie byłam mistrzynią taktu, jednak postanowiłam przynajmniej spróbować być miła.

Leo odłożył telefon i przywitał się ze wszystkimi z nieco sztucznym uśmiechem, a minę miał tak skonsternowaną że natychmiast wykluczyłam go z kręgu podejrzanych, którzy to zaplanowali.

Cindy oczywiście zmierzyła go pełnym uczucia spojrzeniem, co zapewne nie umknęło jego uwadze, więc odchrząknął i popatrzył na mnie z zakłopotaniem.

- Więc… - odezwał się podniesionym głosem próbując je przekrzyczeć, ponieważ prawie każda coś mówiła -  Napijecie się czegoś?

- Przynieś tylko szklanki i wodę, braciszku. Nie będziemy długo – odparła Livia, a Leo pokiwał głową i zwiał do kuchni zostawiając mnie samą na placu boju.

- Kiro – odezwała się Bea podchodząc do mnie i wystawiając niemowlę w moim kierunku – To jest Sky. Sky Narrano. Urodził się dzięki tobie, ponad dwa tygodnie temu. Cały i zdrowy – powiedziała wpychając mi noworodka na ręce, a ja chwyciłam go nieumiejętnie, ponieważ jak żyję nie miałam na rękach dziecka, ale byłam zbyt zdziwiona tym co do mnie powiedziała aby zaprotestować, lub chociażby to analizować.

- Sky? – spytałam z konsternacją  - Miał być Frank… - dodałam patrząc na małe, pulchne łapki i wielkie, brązowe oczy. Ciemne włoski sterczały mu na wszystkie strony i obdarzył mnie bezzębnym uśmiechem, więc zrobiło mi się jakoś dziwnie. Dziwnie ciepło i dziwnie miło. To dziecko… No cóż, zdawało się być naprawdę słodkie.

- Owszem, miał być Frank… Ale Aki powiedział nam, że przed adopcją miałaś na imię Sky. Nic więcej nie wiemy, nie opowiedział nam o tobie nic oprócz tego jednego szczegółu. I… Pomyślałam, że to idealne imię dla mojego syna. Kiedy je usłyszałam… poczułam, że on naprawdę powinien nosić twoje imię – odpowiedziała i chyba była wzruszona co zapewne było normą u kobiet świeżo po porodzie, ale mnie nic nie tłumaczyło, a mimo to czułam dziwny ucisk w okolicy klatki piersiowej, ponieważ… Okej, to było miłe.

Znowu popatrzyłam na malucha i dotknęłam palcem jego pulchnego policzka.

- Witaj, Sky… - powiedziałam do niego uśmiechając się mimowolnie i poczułam jak Bea obejmuje mnie ramieniem

- Dziękujemy Kiro. Za to że uratowałaś nam życie. Kiedy Sky podrośnie opowiem mu o tobie i o tym co zrobiłaś. Powiem mu że jego imię jest na cześć osoby, która prawie poświeciła życie aby on mógł się urodzić.

Przytaknęłam starając się zachować kamienną twarz.

- To… Miłe z twojej strony…

Moją wypowiedź i tę niezręcznie poruszającą chwilę na szczęście przerwał dźwięk rozstawianych z głośnym brzdękiem szklanek.

- Przyniosłem piętnaście. Zaraz doniosę resztę…

- Nie musiałeś przynosić wszystkich na raz. Prawie je potłukłeś – westchnęła Livia.

- Spokojnie, ja nie będę piła – zaśmiała się Bea, a ja wyciągnęłam w jej stronę chłopczyka, aby go ode mnie zabrała.

- Jest uroczy. Dbaj o niego – odparłam, a Bea przytaknęła, wzięła ode mnie noworodka i przytuliła mnie po raz kolejny.

- Wszystkie chciałyśmy ci podziękować – odezwała się kolejna z dziewcząt.

- To prawda – dodała Cindy, więc moja konsternacja wpadła właśnie na zupełnie nowy poziom.

- W porządku. To moja praca. Tym się zajmuję…

- Wcale nie. Jesteś po prostu cudowną osobą, ale…  – wtrąciła się Livia. – Właściwie tutaj pojawia się nasze pytanie. Chociaż to bardziej prośba…

- Mogłabyś nas nauczyć? -  zwróciła się do mnie jakaś blondynka.

- O niczym innym nie marzę tak jak o tym, by umieć własnoręcznie skopać tyłek jakiemuś facetowi – dodała kolejna.

- I w takiej sytuacji jaka nas wtedy spotkała, stanąć koło ciebie aby ci pomóc…

- Albo przynajmniej zadźgać jakiegoś dupka od tyłu, tak jak zrobiła to Livia – wtrąciła trzecia pokazując z uznaniem na Liv, która lekko się skrzywiła, ale pokiwała głową na znak że się zgadza.

- Jeśli kiedyś znowu będą chcieli nas skrzywdzić…

- Nie ważne czy jedną, czy wszystkie na raz…

- Chcemy umieć się obronić.

- A przynajmniej spróbować.

- To co? Spróbujesz nas nauczyć? – spytała Bea, a mi chyba zabrakło słów, więc jedynie chrząknęłam i pokręciłam nieznacznie głową.

- Przysięgamy, że będziemy twarde.

- I że nie będziemy się mazgaić ani marudzić.

- Naprawdę nam zależy – mówiły jedna po drugiej.

- Ja… No nie wiem… - odparłam zerkając na Leo, który przygryzał wargę patrząc na mnie z uczuciem.

- Wiemy, że prosimy cię o wiele. To ciężka praca, ale będziemy przychodziły wtedy kiedy będzie ci pasowało i naprawdę się postaramy…

Westchnęłam przesuwając wzrokiem po ich twarzach. Wszystkie były takie kruche, ale również wszystkie miały w sobie siłę i prawo umieć z niej skorzystać. Miały prawo umieć się obronić.

Kto wie, gdybym kilka miesięcy temu nie zdecydowała się na szkolenie Livii, najprawdopodobniej nie umiałaby mi pomóc i być może zginęłabym zaduszona przez tamtego mężczyznę?

Każda z nich powinna mieć swoją szansę w starciu z kimś kto będzie chciał ją skrzywdzić, miała prawo  stanąć oko w oko ze swoim wrogiem ze świadomością że nie jest zupełnie bezbronna.

Każda z nich miała prawo walczyć.

- No cóż… To będzie trudne – odezwałam się, a one zapiszczały tak głośno że aż parsknęłam śmiechem – Będę potrzebowała pomocy – dodałam ze śmiechem – Bo chcę żebyście, jeżeli faktycznie widzicie to jak ważna jest wasza siła i umiejętność radzenia sobie w kryzysowych sytuacjach, miały realne i prawdziwe szanse na poradzenie sobie z waszym przeciwnikiem. Będzie potrzeba na to więcej czasu niż wam się wydaje. Jest was wiele i wierzę, że mój mąż – zerknęłam na Leo, który uśmiechał się głupkowato – załatwi kogoś kto będzie mi pomagał wyszkolić was tak jak należy i zajmie się tym razem ze mną.

- Oczywiście – odpowiedział, a dziewczyny zaklaskały w dłonie i wyglądały na naprawdę szczęśliwe.

- Nawet nie wiesz jak bardzo jesteśmy ci wdzięczne – odparła Bea.

- Jesteście silniejsze niż myślicie – powiedziałam do nich to samo co do Livii w dniu w którym wyszłam ze szpitala i również teraz wierzyłam w prawdziwość moich słów.

- Mam taką nadzieję. I poproszę dodatkowe treningi skoro mam zostać oddana w ofierze rodzinie Santoro – zgłosiła się bardzo ładna, błękitnooka blondynka, będąca zapewne Daniell Narrano.

- Przykro mi, Dani… – wtrącił się Leo, na co każda z dziewczyn zgromiła go wzrokiem.

- Leo, nie pogarszaj sprawy – zaśmiała się Daniell – Wszystkie wiemy co nasz czeka. Prędzej czy później każda z nas będzie musiała się z tym zmierzyć. Jedna pewnie będzie miała więcej szczęścia, inna mniej. Ale wszystkie chcemy mieć równe szanse – dodała na co dziewczyny przytaknęły kiwając głowami – I dziękujemy, że chcesz nam tę szanse dać – popatrzyła na mnie po czym wstała z kanapy otrzepując jasne jeansy. – Okej nie zawracajmy im już tyłków. Chcą odpocząć i jutro jadą na swój spóźniony miesiąc miodowy – krzyknęła poruszając  wymownie brwiami, a dziewczęta zaśmiały się i przytakiwały.

- Bawcie się dobrze, kochani – odparła Livia przytulając mnie na pożegnanie.

Moi goście zaczęli powoli opuszczać salon, posyłając mi uśmiechy, a ostatnia została Bea z małym Sky’em.

- Bawcie się dobrze i wracajcie bezpiecznie – powiedziała i objęła mnie lekko. Dotknęłam palcem małego noska jej synka i zaśmiałam się cicho widząc jego zabawną minę, a kiedy wszystkie wyszły popatrzyliśmy na siebie z Leo i parsknęliśmy śmiechem.

Mój mąż podszedł do mnie i objął mnie ramionami, więc westchnęłam czując jego ciepło i zapach.

- Byłaś cudowna…

- Byłam w szoku – poprawiłam go - I w sumie nie zostawiły mi wyboru…

- To prawda, ale jeśli będziesz się źle czuła…

- Leo, nie będę się źle czuła. Doszłam do siebie i jestem zupełnie zdrowa, ponad to wracamy za ponad trzy tygodnie, więc wtedy na pewno będę w jeszcze lepszej kondycji, o ile nie wykończysz mnie podczas jednego z twoich całonocnych maratonów – popatrzyłam na niego wymownie, ale na samą myśl o tym że będziemy się kochać bez ograniczeń dostawałam przyjemnych dreszczy.

- Nie obiecuję… - pocałował mnie w szyję, więc zaśmiałam się cicho. – Ale… Pomogę ci. Znajdziemy kogoś kto zajmie się szkoleniem dziewczyn razem z tobą. Dziękuję ci, że chcesz się podjąć tego wyzwania. I to już nawet nie chodzi o to że jesteś najlepsza i faktyczne wiesz co robić aby skopać komuś tyłek, ale o to że jesteś dla nich… Wzorem.

- No już nie przesadzaj – parsknęłam śmiechem.

- Nie przesadzam. Jesteś nawet kimś więcej, jesteś dziewczyną która pokonała cały legion facetów aby je uratować, jesteś ich bohaterką. I to że będziesz dzieliła z nimi przynajmniej część treningów ma ogromne znaczenie. Sama twoja obecność będzie dawała im dodatkową motywację, ponieważ chcą być takie jak ty.

- Ty wierzysz w to co mówisz, Leo? One nie chcą być takie jak ja. Po co miałyby chcieć takie być? Owszem umiejętność walki to coś co opanowałam niemal to perfekcji, ponieważ nie miałam wyjścia. Natomiast one… Miały idealne życia, dzięki czemu nie są tak… Popsute jak ja – dodałam, a Leo dotknął mojego policzka i spojrzał mi w oczy.

- Jesteś piękna i silna. Nie jesteś popsuta, to ty wszystko naprawiasz. Nie dziwię się że one chcą być takie jak ty. Podziwiają cię, prawie tak jak ja – pocałował mnie w usta i w jakiś sposób sprawił, że mu uwierzyłam.

- Cieszę się, że uciekniemy od tego wszystkiego, przynajmniej na jakiś czas. Ale kiedy wrócimy… Czeka nas prawdziwa masakra  - zaśmiałam się przeczesując między palcami jego włosy.

Wojna z Costą, konfrontacja z Santoro, zemsta na Luigim i jego ludziach, szkolenie dziewcząt, ślub Livii i Antona i rzeź którą planował mój przyjaciel na Ildarze i Alysie Aristov, co zapewne wstrząśnie nie tylko całą Bratvą, ale i rodziną Castaris - to zaledwie część wydarzeń z którymi będziemy musieli zmierzyć się po powrocie. Ale kiedy popatrzyłam w wielkie, ciemne oczy mojego męża czułam cała sobą, że razem poradzimy sobie ze wszystkim.

- Jakoś się nie boję – odpowiedział jakby czytał mi w myślach i uśmiechnął się do mnie w ten swój charakterystyczny, bezczelny sposób, który niezmiennie przyprawiał mnie o szybsze bicie serca.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro