Rozdział 28
Kira
Livia założyła na siebie perłowo biały komplet składający się z dopasowanych legginsów z wysokim stanem i krótkiego, podtrzymującego piersi topu. Włosy upięła w wysoki kok, a fale które wysuwały się z niego wyglądały tak perfekcyjnie jak gdyby układała je pojedynczo, jeden po drugim. Prezentowała się jakby za moment miała wyjść na wybieg, a nie przejść ciężki trening ale obiecałam Leo, że nie będę się zniechęcać.
Kazałam jej stanąć na środku sali i obchodziłam ją dookoła oceniając jej możliwości. Miała jakieś 165 wzrostu, może nawet niecałe. Tak czy inaczej była ode mnie co najmniej kilka centymetrów niższa. Była też bardzo smukła, ale jej ciało zdawało się wyćwiczone.
- Jak często trenujesz i co potrafisz?
- Cztery razy w tygodniu balet, pięć razy w tygodniu joga, trzy razy w tygodniu pilates, i jeszcze gimnastyka oraz rozciąganie prawie codziennie…
Matko.
- A siłownia?
- Nie wolno mi. Tata mówi, że mężczyźni nie lubią umięśnionych kobiet….
- Mężczyźni nie lubią też kiedy wykręca im się łapy, gdy nie umieją trzymać ich przy sobie. Pieprzyć to, co lubią mężczyźni, Livia.
Spojrzała na mnie tymi wielkimi oczami i pokiwała niepewnie głową.
- Wyglądam ci na kulturystkę? – spytałam zaplatając ramiona na piersi.
- Masz piękne ciało. Uwielbiam twoje ramiona.
Miałam cholernie drobne ramiona, a szyją długą i tak szczupłą że większość osób myślała, że można mnie złamać jak zapałkę. To wina genów mojej babci – Yukki. Jednak dzięki ćwiczeniom wyrzeźbiłam swoje ciało i sprawiłam, że to co było moją słabością stało się moją siłą.
Livia była chyba jeszcze drobniejsza niż ja, ale miała potencjał. Była gibka i wygimnastykowana, pokazała mi to prezentując serie szpagatów i przeróżnych pozycji na widok których Anton dostałby permanentnego wzwodu z natychmiastową koniecznością kopulacji. Całe szczęście, że nie zaprezentowała takich umiejętności na parkiecie podczas mojego wesela albo zaręczyn, nie wiadomo do czego zdolny byłby Tony w chwilach desperacji i zdecydowanie wolałam tego nie sprawdzać.
Pokiwałam głową widząc jak wykonała kolejną skomplikowaną pozycję stojąc na palcach.
- Jest dobrze. Nie zaczynamy od zera, jesteś silna, jesteś sprawna i wysportowana. Trzeba tylko nauczyć cię walki, to chyba nie powinno być takie trudne… – wyciągnęłam swoją katanę, a jej ostrze zabłyszczało w słońcu. Odetchnęłam z ulgą czując jej ciężar w dłoniach – To Kirke. Moja najlepsza przyjaciółka. Ona nigdy mnie nie zawiedzie, nie zrobi nic przeciwko mnie, zawsze mnie słucha, nigdy mnie nie opuściła… – mówiłam wykonując powolne, precyzyjne ruchy – Nadejdzie czas, że i ty dostaniesz ode mnie swoją katanę. Wręczę ci ją kiedy będę wiedziała, że jesteś gotowa. Tak jak tę wręczono mi. Wywalczyłam ją płacąc za jej posiadanie krwią, łzami i bólem, ale było warto – zbliżyłam ostrze do twarzy, czułam jego zapach, chłód, ciężar. Pasowała do mnie doskonale, byłyśmy jak jedność – Ale dzisiaj… - odłożyłam Kirke i zacisnęłam dłonie w pięści – Dzisiaj będziemy walczyć na pięści. Pokaże ci karate, capoeire i muai tai, pokaże ci aikido i taekwondo, masz potencjał w nogach, będziesz świetną wojowniczką o ile… - podkreśliłam patrząc w jej pełne determinacji ale jednocześnie lekko przestraszone oczy - … Jesteś pewna, że właśnie tego chcesz…
- Chcę…
- Będziesz krwawić. Będziesz zmęczona, wykończona, obolała, to nie pieprzony pilates, rozumiesz?. Nie zamierzam cię oszczędzać bo twój wróg nie będzie cię oszczędzał. Będzie chciał cię chwycić w swoje łapy, wycisnąć z ciebie krew i złamać cię. Tylko od ciebie zależy czy poddasz się bez walki czy stawisz mu czoła i sprawisz, że padnie przed tobą na kolana błagając o litość – odparłam z pewnością, a Livia oddychała ciężko z rumieńcami na bladych policzkach.
- Naucz mnie – powiedziała tylko zaciskając drobne dłonie w pięści.
***
Trening trwał kilka godzin, a Livia naprawdę wiele musiała się nauczyć. Nie miała pojęcia o walce – co było przecież oczywiste, ale i tak dziwiłam się, że można być tak słabym mając tak wysportowane ciało.
Nie powiedziałam jej jednak o swoich przemyśleniach, to był jej pierwszy trening i nie było sensu jej zniechęcać lub oceniać od razu na starcie. Była zmotywowana – to na pewno, a to duży plus.
Piłyśmy wodę siedząc koło siebie na podłodze w milczeniu, kiedy w końcu usłyszałam jej głos.
- Zawsze masz ze sobą Kirke i noże?
- Zawsze mam przy sobie noże. Kirke jest za długa, nie może zawsze mi towarzyszyć, choć żałuje że tak jest. Zawsze mam przy sobie Abla i Caina, to noże z dłuższym ostrzem idealne do walki, a jednocześnie poręczne. I przede wszystkim… – wyjęłam jedną z moich gwiazdek i pokazałam ją Livii - …Noże Shurkien.
Livia wzięła go do ręki i przekręciła w palcach kalecząc się dotkliwie w dłoń. Syknęła i oddała mi gwiazdkę wkładając skaleczonego palca do ust.
- Są potwornie ostre..
- W końcu to nóż, ale…- zrobiłam wymach i wbiłam go z mocą w ścianę jak pocisk - Jest idealny do rzucania. Zastępuje mi broń palną, ponieważ mogę zabić nim przeciwnika z dalekiej odległości.
- Och… Rozumiem…
- Przeraża cię to? - uniosłam brew patrząc na jej przestraszoną minę.
- Nie… Ale dlaczego nie nosisz przy sobie pistoletu?
Nic nie brzydziło mnie tak jak broń palna. Dlaczego? Bo mój biologiczny ojciec był doskonałym wojownikiem, najlepszym nożownikiem, nie miał sobie równych, ale zabito go z pieprzonego pistoletu. Zastrzelili go tchórze którzy bali się z nim mierzyć w uczciwej, honorowej walce wiedząc że przegrają. Zastrzelono też moją matkę. Do te pory pamiętałam ten widok. Zacisnęłam dłoń w pięść przypominając sobie twarze skurwieli, którzy odebrali mi moje życie. Nadejdzie dzień w którym skończą z moim nożem w swoich tchórzliwych, żałosnych piersiach…
- Kira…?
- Pistolety są dla tchórzy – odpowiedziałam biorąc głęboki oddech.
- Ale… Są skuteczne.
- Tchórz nigdy nie będzie skuteczny – zakończyłam surowo i stanowczo.
Livia jedynie pokiwała głową patrząc na mnie z uwagą.
- Czyli to nóż Shu…
- Shuriken – podpowiedziałam jej biorąc kolejny łyk wody.
- To japońska nazwa?
- Tak, i japoński miecz – Livia pokiwała głową i wyglądała jak powstrzymywała się aby o coś zapytać – No co? Spytaj, spokojnie.
- Wyglądasz… Troszkę jak Azjatka. Nie bardzo, masz duże, ciemnoniebieskie oczy, ale… nie wiem masz w sobie coś, co nasuwa mi takie skojarzenie.
Pokiwałam głową. No cóż, zawsze musiałam chodzić w masce dzięki czemu omijały mnie takie dyskusji, ale przecież Aristov musiał wiedzieć że kiedyś kiedy ją ściągnę, każdy kto mnie zobaczy będzie miał właśnie takie skojarzenia. Moja matka była niemal czystej krwi Japonką i ciężko było tego nie zauważyć, a Aristovie… No cóż zdecydowanie nie wyglądali jak ja.
- Wiesz co powstaje, kiedy złączy się dwa niepasujące ze sobą stopy metali?
- Nie wiem, sensei…
- Coś, co nigdzie nie pasuje. Coś bezużytecznego. Chcesz być bezużyteczna?
- Nie…
- Więc bądź dwa razy lepsza od pozostałych, aby spłacić grzechy i błędy twojej matki… Przez nią jesteś dwa razy słabsza. Ale nie musi tak być. Pracuj trzy razy więcej, a możesz być najlepsza mimo swoich słabości…
- Przepraszam… - zaniepokoiła się Livia źle odbierając moje milczenie – Gadam głupoty, przecież to nic takiego… Czarne włosy mogłaś odziedziczyć po przodkach, podobno wradzamy się do pra, pra dziadków… Może ktoś z dalekich przodków Aristovów był Azjatą i gen uwidoczniły się akurat u ciebie?
O proszę. Livia była niezłą kombinatorką.
- Możliwe.
- Po prostu jesteś taka inna. Ale bardzo piękna. Przepraszam…
- Nie przepraszaj – przerwałam jej – Nie powiedziałaś nic złego – zamilkłam znowu popijając wodę.
- A wiesz że Akira żeni się za tydzień?
- Akira Vaiarii? Wnuk Haruto?
- Tak. W ogóle zauważyłaś, że macie podobne imiona?
- Kira to i japońskie i rosyjskie imię. I nie tylko ma też greckie i łacińskie znaczenie, jest strasznie popularne. Akira natomiast jest typowo japońskie – wypaliłam, a Livia pokiwała głową.
- Tak, faktycznie…
- Z kim?
- Z kim bierze ślub? Z Soterią Nyrro… Anton będzie na weselu, prawda?
- Na pewno. Aki jest siostrzeńcem Aleksieja Fiordowa, najlepszego przyjaciela Ildara – westchnęłam z niezadowoleniem. Szykował się trudny weekend.
- Cieszę się, że go zobaczę… - odparła nieśmiało Livia – Chyba… Rany wstyd się przyznać ale chyba zakochałam się w twoim bracie – zaśmiała się cicho.
O matko, następna.
Niby domyślałam się tego, ale jeśli ona też zamierzała mi się zwierzać z tego niedorzecznego zadurzenia to odpuszczam.
- Livia, nie znasz go… - zamknęłam oczy kręcąc głową.
- Kochasz go, prawda?
- Kocham.
- Więc można go pokochać…
- Można… – westchnęłam czując jak zaczyna boleć mnie głowa. – Dałaś dzisiaj radę, ale sporo pracy przed nami – zmieniłam temat mając nadzieję, że Livia zrozumie aluzje.
- Jutro o tej samej porze? - spytała, a ja popatrzyłam w jej oczy myśląc, że ta samoobrona naprawdę się przyda, szczególnie biorąc pod uwagę jej słabość do pewnego błękitnookiego chłopaka.
- Tak, czemu nie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro