Rozdział 20
Kira
Ildar i Alyssa stali ze sztucznymi uśmiechami otoczeni swoimi ludźmi, a ja z niechęcią podeszłam do obydwojga obejmując ich na pożegnanie. Tonyego nie było, ale to dobrze.
- Gavriil pojedzie z wami… - zawyrokował ojciec, a mi zrobiło się niedobrze.
- Gav to najlepszy przyjaciel Antona. Zostaw go razem z nim, proszę. I tak będzie za mną tęsknił – odparłam surowo i stanowczo.
Pieprzona świnia. Ildar nienawidził swojego syna i lubił mu odbierać wszystko na czym mu zależało, aby Tony nie miał żadnych słabości. Aby nie miał nic i nikogo. Uwielbiał go krzywdzić na różne sposoby, a ja nienawidziłam tego tak bardzo, że wręcz nie umiałam tego opisać słowami.
- Skoro sobie tego życzysz… - zacmokał widząc moją minę.
- Mam mnóstwo wartościowych ludzi, którzy będą dbać o bezpieczeństwo twojej córki – wtrącił się Leo.
- Oczywiście, nie mam co do tego wątpliwości.
Kiwnęliśmy sobie po raz kolejny na pożegnanie patrząc jak Gabriel żegna się z Aristovami i udaliśmy się do wyjścia. Służba otworzyła wielkie drzwi, a ja poczułam przeraźliwe zimno. Livia miała na sobie białe futro w którym wyglądała jak z jakiejś baśni i rozglądała się ze smutkiem zapewne w poszukiwaniu Antona. Ja założyłam na siebie jedynie czarny, długi płaszcz, wiec było mi na pewno zimniej niż jej, a do tego prezentowała się zjawiskowo, więc wygrywała na każdym poziomie, ale w sumie miałam to w dupie.
Ruszyłam na mróz, a wtedy zobaczyłam jak twarz Livii się rozjaśnia. Ogromy uśmiech, rumieńce, później coś na kształt niepokoju. Pognała w stronę samochodów, a kiedy mój wzrok powędrował w jej kierunku zobaczyłam, że oparty o swój motocykl w skórzanej kurtce i rozchełstanej koszulce stoi Anton. Jego twarz była poobijana, a włosy potargane. W dłoni trzymał kask i patrzył jak Livia podchodzi do niego, a jej kasztanowe włosy wirują na wietrze.
- Co ci się stało? – spytała robiąc słodką, smutną minę. Jej smukłe palce delikatnie i nieśmiało musnęły jego policzek, a on natychmiast spuścił głowę.
- Małe nieporozumienie – uśmiechnął się krzywo.
- Nie widziałam cię już dzisiaj…
- Źle się czułem. Wyszedłem tylko po to, aby pożegnać się z siostrą - odpowiedział, a Livia zrobiła zakłopotaną minę
- Jasne. Miło było cię poznać, Anton – uśmiechnęła się do niego – Może odwiedzisz nas w Kalifornii?
- Anton ma mnóstwo obowiązków, więc to nie będzie pewnie zbyt łatwe – odparł Leo mierząc Antona nienawistnym spojrzeniem
- Zobaczymy – bąknął po czym spojrzał na mnie wyciągając dłoń w moim kierunku. Byłam na niego wściekła. Chciałam dać mu w twarz i nawrzeszczeć na niego, chciałam powiedzieć mu, że to co zrobił było tak cholernie głupie, i że już nigdy więcej nie pozwolę mu się dotknąć, ale mimo wszystko to miało być nasze pożegnanie. Mieliśmy wiele pięknych chwil i wiele mu zawdzięczałam. Był mi przyjacielem i oparciem w czasach kiedy nie miałam nikogo. Podeszłam więc do niego i poczułam jak przysuwa mnie do siebie w taki sposób, że trafiłam nosem w jego masywną klatkę piersiową. Zaciągnęłam się jego zapachem, który do niedawna był moim ulubionym zapachem na świecie – sosnowego lasu, mrozu i świeżego, górskiego powietrza. Anton całe dnie przesiadywał w górach, najchętniej cały czas spędzałby na Syberii i właśnie tak pachniał – jak Ałtaj i Sajany – jak bezkresne, syberyjskie lasy – dzikie i nieokiełznane jak on sam, jak wodospad rzeki Argut przy którym tak uwielbialiśmy przesiadywać. Zamknęłam oczy, a on zacisnął dłonie na moim płaszczu – Uważaj na siebie… - powiedział cicho, a ja odsunęłam się od niego poklepując go po przyjacielsku w ramię.
- Ty uważaj na siebie, bracie.
- Pora na nas – odezwał się Leo, więc ruszyłam do samochodu, a kiedy już w nim siedziałam poczułam prawdziwą ulgę. - Wszystko w porządku? – zapytał zerkając na mnie badawczo.
- Tak – odparłam tylko i przymknęłam na chwilę oczy opierając głowę o zagłówek.
Kiedy wyjechaliśmy na ulice i ruszyliśmy na lotnisko usłyszałam tylko warczenie silnika motocykla Antona i zobaczyłam jak mija nas ze zdecydowanie zbyt dużą prędkością, a Livia westchnęła głośno patrząc za nim z uczuciem
- Czy jest szansa, że Anton odwiedzi cię w Stanach w niedalekiej przyszłości? - spytała z nadzieją.
- Wątpię. Anton leci na Syberię. To jego miejsce na ziemi – odpowiedziałam z uśmiechem, a ona zrobiła minę jakbym właśnie wyznała, że Anton wylatuje na księżyc.
- Syberia? Poważnie?
- Tak. Syberia jest równie dzika jak Alaska. Albo dziksza. Tam potrafi być naprawdę przepięknie. Ale oczywiście też okropnie zimno no i Anton mieszka na absolutnym odludziu. Na totalnym końcu świata. Dzicz. Zadupie. Pustkowie. Tony lubi góry, lasy, kontakt z przyrodą. -40 stopni, w pobliżu Ocean Arktyczny, tundry i tajgi, polowania, walka o przetrwanie… To jego żywioł – zakończyłam zerkając na nią wymownie. Faktycznie miejsce w którym mieszkał Tony było piękne i dzikie, ale dla takiej paniusi jak Livia, to byłby prawdziwy koszmar. Zresztą, jej mina mówiła sama za siebie - Anton ma dom w samym środku lasu, prędzej natkniesz się tam na tygrysa niż na człowieka – zaśmiałam się, a Livia aż rozchyliła swoje rubinowe usta. To również była prawda. Dom stał w lesie, miał dwie przeszklone ściany, ponieważ Anton cierpiał na klaustrofobie i musiał czuć przestrzeń, ale efekt był oszałamiający i szczerze? Uwielbiałam to miejsce. Ale przecież planowałam ją zniechęcić, więc ten fakt zostawiłam dla siebie - No cóż, Los Angeles to to nie jest, ale tak jak wspomniałam mamy tygrysy syberyjskie. To największe żyjące koty, jedne z najpotężniejszych drapieżników. Są większe i silniejsze niż lwy. No i jeszcze niedźwiedzie. Całe mnóstwo niedźwiedzi. W zimie była nawet –70 stopni…
- Och… – przerwała mi - Czyli… Tam bym mieszkała, gdybym wyszła za Antona? – spytała krzywiąc się z niedowierzaniem.
Tak, kochana. Właśnie tam. Więc lepiej trzymaj łapki przy sobie i uspokój szalejące libido. Pilnuj się brata i gorącej, cywilizowanej Kalifornii.
- Właśnie tam - odparłam tylko, cmokając z przekąsem, a Livia niemal westchnęła z trwogą. - Anton nienawidzi dużych miast. Nie znosi Moskwy. Na Syberii ma swój dom, a miejsce jego żony będzie przy nim – zerknęłam na Leo, który uśmiechał się do mnie dyskretnie z wyraźną wdzięcznością. - Więc mówisz, że my też będziemy mieli własny dom? – zwróciłam się do niego unosząc brew bo chciałam dać mu znać, że ja również byłam wdzięczna. Wdzięczna za to, że wszystko przemilczał i zostawił dla siebie.
- Tylko twój i mój – odpowiedział kiwając głową.
- Brzmi nieźle – wzruszyłam ramionami odwzajemniając jego uśmiech.
Tak, to naprawdę brzmiało nieźle.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro