Rozdział 11
Leo
Dzień mojego ślubu zbliżał się wielkimi krokami, ale wciąż nie mogłem sobie tego uzmysłowić. To, że za chwilę miałem być mężem dziewczyny której właściwie nie znałem było tak dziwne, jakby wcale nie dotyczyło mnie.
Dotykanie jej było tak nierealne, że dosłownie nie potrafiłem sobie tego wyobrazić, a tymczasem lada chwila mieliśmy przeżyć naszą noc poślubną.
Co powinienem zrobić? Nie chciałem jej zmuszać do seksu… Ale jeśli łączyło ją coś romantycznego z Antonem to musiałem pokazać i jemu i jej, że jest moją żoną, będzie matką moich dzieci i należy do mnie, nie do niego.
Gdyby nie jej dziwna relacja z Aristovem byłoby łatwiej. Oczywiście był jeszcze ten idiotyczny zwyczaj białej chusty – ale nie miałem pojęcia jak ona do tego podejdzie. Teoretycznie musieliśmy uprawiać seks, ja musiałem ją rozdziewiczyć, no i własnoręcznie zebrać dowody, ale równie dobrze nie musiałem od razu wpychać się w nią – nie kiedy nie miała na to ochoty, bała się lub nie znała mnie wystarczająco dobrze. Mogłem pozbawić ją dziewictwa za pomocą palców i języka, powoli przyzwyczajając ją do mojego dotyku, to było mniej inwazyjne niż pełen stosunek i być może nie miałaby nic przeciwko temu, ale musiałem być pewien że Anton zniknie z naszego życia, a ona uwolni się od niego na dobre. Podobnie jak ja i Livia.
Dzień przed naszym ślubem przylecieliśmy do Moskwy z której po wszystkim miałem zabrać moją żonę do Kalifornii.
Pierwszy raz w życiu odwiedziłem Rosję – było potwornie zimno, a śnieg właściwie zasłaniał mi całe pole widzenia, kiedy jechałem swoim suvem z Livią i jej dwoma przyjaciółkami. Nasze auto znajdowało się w samym środku kawalkady złożonej z kilkudziesięciu samochodów wiozących gości na moje wesele. Kiedy wjechaliśmy na teren ogromnej posiadłości Aristovów poczułem się jak w jakimś cholernym filmie. Ildar mieszkał w ogromnym zamczysku pokrytym mrozem i śniegiem, ogromne posągi mitycznych stworów sprawiały niecodzienne wrażenie, a sam zamek wyglądał na stary ale i niezwykle klimatyczny, przerażający i mroczny, ale jednocześnie baśniowy i na swój sposób ujmujący.
- Tu jest jak w baśni o „Pięknej i Bestii” - westchnęła zachwycona Livia.
Piękna i Bestia, no cudownie. Jeszcze mi tego brakowało żeby moja niedorzecznie romantyczna siostra uznała że jest Bellą, a ten pojeb Anton to Bestia, którą może odmienić. Idiotyzm w który tylko ktoś tak naiwny i kochliwy jak Livia był skłonny uwierzyć.
- Pamiętaj co ci mówiłem o Antonie. Trzymaj się od niego z daleka zrozumiałaś?
- Tak… Ale…
- Nie ma ale, Livia – warknąłem tracąc cierpliwość.
W dniu w którym zobaczyłem, że Livia rysuje podobizny Antona prawie dostałem udaru. Ona naprawdę się w nim zadurzyła, co było moim największym koszmarem i doszedłem do wniosku że jeśli tylko się do siebie zbliżą wywołam burdę na własnym weselu, słowo daję.
Livia nie znała prawdziwego życia, chowana pod kloszem z dala od codzienności i problemów - cały czas czytała, grała na fortepianie i rysowała, a odkąd poznała Antona postaci z książek, które tak lubiła szkicować, zastąpił nie kto inny jak ten jasnowłosy skurwiel.
Anton wręcz idealnie wpasowywał się w jej wizję zgubionego księcia z mrocznej bajki – przerażający i fascynujący zarazem, a ona na swój dziecinny, naiwny sposób uważała że może zamienić groźną bestię w czułego kochanka. Musiałem zrobić wszytko, aby nasz ojciec jak najszybciej ogłosił jej zaręczyny z Cassianem, chociaż przecież pojutrze miałem opuścić Moskwę, razem z Kirą i Livią, a Aristov zostawał w Rosji na stałe – jako jedyny spadkobierca Ildara był skazany na ten kraj do końca swych dni.
Kiedy zaparkowaliśmy pod zamczyskiem wyszliśmy na zewnątrz targani potworną zamiecią śnieżną. Livia zachichotała zachwycona, opatulając się jasnym futrem, a jej ciemnobordowe włosy szalały na mocnym wietrze.
Wielkie drzwi otworzyły się uroczyście i stanęła w nich służba wychodząc na mróz i zabierając się za rozładowywanie naszych aut. Ojciec szedł szybkim krokiem w stronę wejścia, więc pokazałem dziewczynom, aby nie stały dłużej na śnieżycy, mimo że zdawały się nie mieć nic przeciwko temu. Wszystkie trzy obserwowały z fascynacją zamczysko zerkając na siebie z szerokimi uśmiechami.
Kiedy w końcu weszliśmy do środka poraziło mnie to jak bardzo ten zamek nie wyglądał na… dom. Ja wychowywałem się w dużej posiadłości ale w środku mieliśmy zwykłe mieszkanie – korytarz, kuchnia na prawo, zaraz salon z telewizorem i wygodną kanapą, drewniane schody na piętro gdzie znajdowały się sypialnie.
Tutaj było zupełnie inaczej. Zimno, mrocznie, przestronnie, starodawnie – poważnie, czułem się jak na lekcji historii.
Echo, ogromna sala wykładana czerwonymi dywanami, służba ubrana w mundurki i poustawiana jak w osiemnastym wieku, wielkie, złote żyrandole, jakieś freski na ściankach, ogromniaste obrazy w złoconych, wytłaczanych ramach, świeczniki i inne gówna.
Matko, jak można było tu mieszkać?
- Ależ tu pięknie – westchnęła z rozmarzeniem Livia, zupełnie na przekór moim myślom.
Po chwili na wielkich szerokich schodach pokrytych czerwonym dywanem pojawiła się rodzina Aristowów, niczym jebana królewska familia, tym razem wraz z małżonką Ildara – Alyssą. Natychmiast skupiłem na niej wzrok, aby dostrzec ewentualne podobieństwo do Kiry, ale nic z tego. Alyssa Aristova była wysoką blondynką o ładnej, choć wyniosłej twarzy z ostrymi rysami. Stanęli przy nas - wszyscy ubrani w czerń. Ildar i Anton mieli niemal takie same czarne garnitury, Alyssa i Kira czarne suknie, przy czym suknia Kiry była bardzo seksowna, więc niemal nieświadomie zlustrowałem jej zgrabne, odziane w delikatny materiał ciało.
Ponad to spojrzałem na całą rodzinę Aristovów i znowu zauważyłem, że Kira wyglądała jakby ktoś ją do nich dokleił. Z tą swoją delikatną, egzotyczną urodą, czarnymi włosami i drobną sylwetką nie mogła się bardziej różnic od swojej potężnej, blondwłosej i lodowatej rodziny.
- Witajcie! – wykrzyknął Ildar – Jak wam się podoba Moskwa?
- Piękna i zimna – odparł mój ojciec witając się z Ildarem zaskakująco przyjacielskim gestem. Poklepali się po plecach śmiejąc się gromko po czym spojrzeli na nas z uśmiechami.
- Co za wspaniały dzień przed nami – odparł Ildar.
- A więc ty jesteś przyszłym mężem mojej córki? - zwróciła się do mnie Alyssa wyciągając ramię w moją stronę.
- Bardzo mi miło… - odpowiedziałem grzecznie nieco zaskoczony tym, że mnie przytuliła i złożyła na moim policzku dość intymny pocałunek. Musiałem się pochylić, kiedy złapała moją brodę między palce i spojrzała mi w oczy.
- Równie ładny jak nasza Kira – zawyrokowała z lekkim przekąsem, ale uśmiechnęła się sztucznie i klasnęła w dłonie – Dajcie mi piękne wnuki, kochani – przyszczypnęła mnie lekko w policzek na co skrzywiłem się wymownie ale nasi ojcowie znowu się zaśmiali kiwając głowami.
- To samo mówiliśmy ostatnim razem. Kira i Leo dadzą nam piękne dzieci…
- Właśnie, Kira i Leo – zwrócił się do nas mój ojciec – Oczywiście odpoczniemy po podróży, ale za godzinę chcielibyśmy porozmawiać z Ildarem i z wami na pewien temat.
- Służący przyjdzie do twojej komnaty i zaprowadzi cię do gabinetu, dobrze synu? Kira również się zjawi – spojrzał na moją narzeczoną z surowym wyrazem twarzy – Gabinet owalny z godzinę, córko. Zrozumiałaś?
- Tak ojcze – wyrecytowała z beznamiętnym wyrazem twarzy.
- Nie zatrzymujemy was dłużej – powiedziała Alyssa – Służba zaprowadzi was to waszych komnat, odpocznijcie i do zobaczenia na kolacji.
Kiedy Kira i Aristovie odeszli Anton został moment dłużej gapiąc się na mnie standardowo z żądzą mordu w oczach jak na psychola przystało, a później przesunął swoje błękitne oczy na Livię uśmiechając się do niej z udawaną czułością ale po chwili uśmiech spełzł z jego ust i spojrzał na nią tak że dostałem dreszczy, po czym odwrócił się gwałtownie i pobiegł za resztą. Nawet to zrobił dziwnie. Wszystko w nim było dziwne i nienormalne.
Okej, moja rodzina nie była wzorem cnót, nie była tradycyjna i normalna, ale patrząc na to co się tu wyprawiało zaczynałem ją doceniać. Wypuściłem oddech i wraz z pozostałymi gośćmi udałem się za służbą do naszych „komnat” (!)
Co za masakra. Zapowiadał się naprawdę długi weekend.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro