Rozdział 43
Anton
Byłem złym człowiekiem.
Bardzo, bardzo złym.
Kira, moja jedyna przyjaciółka walczyła o życie w szpitalu, a ja fantazjowałem o pewnym drobnym kobiecym ciele pod moim. Fantazjowałem o zakrwawionych, pełnych ustach w kształcie serca i wielkich, ciemnozielonych, przerażonych oczach. O czarnych, długich rzęsach posklejanych od kropelek łez. Fantazjowałem o krwi spływającej z jej delikatnych ramion i pełnych piersi oraz o długiej łabędziej szyi. O porwanej, brudnej sukience zsuwającej się z jej drobnego ciała. Fantazjowałem o potarganych, ciemnokasztanowych włosach i mokrych policzkach. O nagich udach i zabrudzonych krwią smukłych palcach zaciśniętych na rękojeści noża.
Byłem złym człowiekiem.
Bardzo, bardzo złym.
Nie powinienem przychodzić do jej sypialni jak tylko dowiedziałem się o tym, że Kira będzie żyła – ale kiedy to usłyszałem mogłem myśleć już tylko o jednym i naprawdę nie potrafiłem się opanować.
Oczami wyobraźni widziałem jak reaguje na mój widok, jak podchodzę do niej i dotykam jej poranionych ust palcami. Widziałem jak łapię ją za pośladki i sadzam na biurku lub komodzie w jej pokoju, a ona zaplata wokół mnie swoje długie nogi - tak krucha i drobna w moich ramionach. Słyszałem jej przyspieszony oddech, czułem jak zaciska palce na moim ramieniu i prosi abym ja wziął, prosi abym sprawi że zapomni o tym obrzydliwym dupku, który ja dotykał.
Czułem to jaka byłaby mokra i miękka. Obawiałem się jedynie, że mogę ją skrzywdzić – nawet nieumyślnie - nigdy nie byłem w tym dobry i dlatego nie miałem tak drobnych kochanek, preferowałem większe kobiety żeby nie musieć bujać się z takimi problemami. Na dodatek była dziewicą…
Nigdy w życiu nie byłem z dziewicą. Każda z moich kobiet była doświadczona i przede mną mieściła w sobie wielu mężczyzn. Każda zarówno fizycznie jak i w zakresie preferencji umożliwiała mi to abym mógł pieprzyć ją mocno, brutalnie i długo, bez obawy że mogę ją za bardzo uszkodzić. Nie chciałem delikatnych kochanek… Chciałem kobiet podobnych do mnie – lubiących ostry seks, wyuzdanych i bezwstydnych. Lubiących ból, masochistek, sadystek, szalonych i brutalnych jak ja sam.
Jednak dla niej byłem skłonny zmienić swoje standardy – przynajmniej w kwestii proporcji. Wiedziałem to już wtedy, kiedy zobaczyłem ją trzy lata temu.
Nie mogłem uwierzyć, iż była na tyle naiwna, aby przypuszczać, że jej nie rozpoznałem.
Jej nie da się z nikim pomylić, ani zapomnieć.
Sam pomysł zdawał mi się wręcz niedorzeczny.
Pamiętałem jak dzisiaj moment kiedy jej delikatne palce musnęły mój zakrwawiony brzuch. Przystanąłem zaskoczony tym niestosownie przyjemnym, subtelnym dotykiem chłodnych, kobiecych palców i zobaczyłem najśliczniejszą dziewczynę jaką kiedykolwiek widziałem. Wyglądała niemal na dziecko, ale była taka piękna, że po prostu zapragnąłem ją mieć.
Jej wielkie, złotozielone oczy i pełne, rubinowe usta. Delikatna szczęka, subtelne rysy i jeszcze coś czego nie umiałem nazwać.
Czysta perfekcja.
Magiczne piękno.
Była taka niewinna i niewielka. Miała na sobie za dużą bluzę z kapturem, trampki i sięgała mi trochę powyżej pasa.
Pamiętałem że ogarnęło mnie pożądanie, a kiedy dowiedziałem się że jest tylko dwa lata młodsza ode mnie chciałem ją wziąć, odprawiając pozostałe kobiety, bo z dziewczyną o jej proporcjach i wyglądającą na tak niedoświadczoną musiałbym zając się na osobności, poświęcając jej całą swoją uwagę.
Ale się wystraszyła.
Nie chciała do mnie przyjść.
I nigdy nie wróciła mimo, że wypatrywałem jej za każdym razem.
Wtedy nie rozumiałem dlaczego. Widziałem jak na mnie patrzyła, widziałem, że chciała tego równie mocno jak ja.
Ale kiedy się dowiedziałem kim ona jest, zrozumiałem.
Nie umiem opisać słowami tego co poczułem, kiedy zobaczyłem ją na zaręczynach Kiry.
Moja nienawiść do Leo wskoczyła na zupełnie nowy poziom.
Nie tylko zabierał mi jedyną osobę, którą kochałem i która była dla mnie ważna, Kirę – moją powierniczkę i najlepszą przyjaciółkę.
Odbierał mi też Livię.
Tak bardzo chciałem ją mieć i kiedy w końcu mogła być moja - on wszytko popsuł.
Nie wiedziałem za co nienawidzę go bardziej.
Jednak koniec końców ta która miała być mi przeznaczona od samego początku – mogła wreszcie trafić w moje ręce.
Pogodziłem się ze stratą Kiry, chociaż gdy o tym myślałem to wciąż bolało i to w niestosownie intensywny sposób.
Jednak nie dlatego, że pragnąłem ją jak kochanek.
Nie było we mnie względem niej tego rodzaju przywiązania – nie w stopniu, który by ją satysfakcjonował.
Kochałem ją mocniej - jak bratnią duszę. Miałem wobec niej silny instynkt opiekuńczy, w końcu to ja wziąłem odpowiedzialność za tę małą, niebieskooką, poobijaną dziewczynkę w dniu w którym trafiła w łapska Aristova. I mimo że pewnie popełniłem w między czasie tysiące błędów – starałem się jak mogłem, aby ją ochronić.
Ale koniec końców, zawiodłem.
Byłem natomiast zazdrosny o sam fakt że ona będzie z nim, a nie ze mną. Bałem się że on może chcieć ją zniszczyć, złamać, skrzywdzić – a ja będę zbyt daleko, aby go za to zabić.
Zawsze wmawiałem sobie, że teraz – kiedy jestem dorosły – nie pozwoliłbym ojcu zabić mojej matki, na dodatek w tak bestialski sposób. Ale byłem zupełnie bezsilny, kiedy moja jedyna przyjaciółka trafiała w ręce kogoś kto na nią nie zasługiwał, na dodatek wywieziona do zupełnie obcego kraju, gdzie ludzie ze świata który zbyt dobrze znałem aby mieć wobec niego jakiekolwiek nadzieje, mogli z nią zrobić wszystko. Zbyt wiele wycierpiała, aby narażać ją na kolejny ból, ale mimo wszystko nie umiałem jej obronić, tak jak nie umiałem obronić mojej mamy.
I jeszcze ta obleśna noc poślubna. Nie rozumiałem jak ona mogła się na to zgodzić? Myślałem, że mnie kocha i chce abym to był ja, ale kiedy z niej wróciła, była… Inna. Już nie chciała abym ją dotykał, mimo że byłem pewien iż będzie mnie potrzebowała. Byłem również pewien, że będzie chciała abym wziął ją ten ostatni raz zanim zostaniemy rozdzieleni, że będzie pragnęła mojego dotyku, po tym jak on ją zmusił… Ale mnie odtrąciła.
Wybrała jego.
Nie umiałem być kochankiem jakiego pragnęła – koniec końców pozostawałem zepsuty i wypaczony, nie potrafiłem powstrzymać swoich zwierzęcych żądzy, które przejmowały nade mną kontrole częściej niż bym sobie tego życzył. Nie umiałem być idealnym chłopakiem z idealnym życiem, ponieważ całe dobro które niegdyś żyło we mnie umarło pewnej deszczowej, listopadowej nocy. Umarło nieodwracalnie i bezpowrotnie.
Właśnie dlatego znienawidziłem Leo Castarisa jeszcze bardziej. Ponieważ odebrał mi nie tylko jedyną przyjaciółkę - odbierał mi też resztki wiary w siebie. W to, że ktoś może mnie kochać. I w to, że ktoś może mnie wybrać. W to że nie jestem tylko ciałem, które można wykorzystać podczas chwilowej fascynacji i które podoba się ludziom, ale też czymś więcej. Liczyłem, że Kira to widzi, ale kiedy go poznała, widziała już tylko jego.
Nie chciałem być rzeczą, którą ktoś się pobawi póki jest mu potrzeba, a gdy ma lepszą opcję – wyrzuca ją do kosza. Ale tak się czułem, a nienawiść, odrzucenie i kolejne poczucie zdrady sprawiło, że pogrążałem się coraz mocniej w mroku i przekonaniu, że nie mam już nikogo. I że tak naprawdę nie miałem nikogo, odkąd Lilly Lesaunt wykrwawiła się na podłodze w domku przy Rue Mouffetard w Paryżu.
Ale czas mijał, a ja widziałem, że Kira jest z nim szczęśliwa dzięki czemu pogodziłem się z tym że odeszła, a nawet umiałem odnaleźć swoją radość w jej szczęściu.
Natomiast teraz nie zamierzałem rozdrapywać kolejnych ran. To co było między nami było… Nieodpowiednie. Po jakimś czasie to dostrzegłem. Dlaczego? Ponieważ nigdy nie byłem zakochany w Kirze, nie byłem nią zauroczony, i kochałem ją inaczej niż kocha się kobietę, którą mężczyzna bierze do łóżka.
W moim przypadku łączenie miłości i seksu było fatalnym pomysłem. Miłość nie kojarzyła mi się z seksem, tylko z poczuciem odpowiedzialności, poświęceniem i stratą.
Seks natomiast kojarzył mi się z dziwkami, krwią i tym co mój ojciec robił kobietom, oraz tym co kobiety robiły mi – czyli z bólem, z czymś brudnym oraz złym, chwilami przyprawiającym mnie o mdłości, ale i tym czego nie umiałem sobie odmówić, przez to kim, lub może raczej czym byłem.
Powinienem więc już zawsze oddzielać miłość od pożądania.
I rewelacyjnie się składało, ponieważ małą Liv jedynie pożądałem.
Bardzo, bardzo mocno, ale to była czysta, zwierzęca żądza – nic więcej.
Nawet jej nie lubiłem – bo i niby dlaczego miałbym ją lubić? Za co? Prawie jej nie znałem. Była infantylna i naiwna. Zbyt idealna oraz zbyt piękna i zapewne Anton Lesaunt – idealny chłopiec z idealnym życiem, kochający syn, najlepszy pianista w całej Ecole de Musique, wiecznie chodzący z głową w chmurach – jak zwykła mawiać jego mama - natychmiast zadurzyłby się w niej do szaleństwa, jak na żałosnego szczeniaka przystało i kupił by jej te głupie kwiatki od Juliet Lagrand sprzedającej bukieciki przy Rue De Rivoli, ale Anton Aristov po prostu chciał ją zerżnąć.
I tego zamierzałem się trzymać.
Nie mniej jednak nie umiałem opisać słowami satysfakcji i ekscytacji którą czułem na myśl, że ona naprawdę trafi w moje ręce.
Mała, słodka i taka piękna.
Jej ciało podobało mi się bardziej niż ciała kobiet z którymi byłem do tej pory, ale obawiałem się że nie będziemy do siebie pasować. Jednak planowałem to sprawdzić.
Stary Castaris gdy dowiedział się, że Kira jest adoptowana właściwie zaraz po tym jak Leo pojechał do kliniki oznajmił, iż konieczne będzie podjęcie kolejnej decyzji, krew z krwi, rodzone wnuki i inne bzdury. Jakby to miało dla mojego ojca jakiekolwiek znaczenie. Wydawało mi się, że ten stary dureń nienawidził mnie bardziej za to, że byłem z jego krwi, ale Castaris najwyraźniej myślał, że jeśli spłodzę syna z jego córką, będzie kryty w całej Rosji.
Kolejny stary dureń. Tak czy inaczej – obaj niebawem mieli zginąć z mojej ręki, a Livia… Była moim marzeniem odkąd zobaczyłem ją po raz pierwszy. Wyobrażałem sobie tysiące razy to jak pieprze ją na tysiące sposobów i niebawem miałem wprowadzić swoje fantazje w życie. Ale nie lubiłem czekać. Nie mogłem dłużej czekać. Nie po tym co dzisiaj zobaczyłem.
Wszedłem więc do jej sypialni i usłyszałem, że bierze prysznic.
Uśmiechnąłem się do siebie – idealnie się składało.
Przeciągnąłem obolałe mięśnie znowu przypominając sobie to co dziś widziałem – półnagą Livię – piękną do bólu. Zapłakaną, zakrwawioną, doskonałą. Wziąłem głęboki oddech starając się uspokoić potwora pod moją skórą. Musiałem go poskromić, inaczej mógł przejąć nade mną kontrolę, a nie mogłem jej przecież wystraszyć od razu na starcie. Nie byłem pewien, czy będziemy się pieprzyć, być może skończy się tylko na tym co robiłem z Kirą, ale… Na swój sposób mogło mi to wystarczyć.
Na razie.
Rozejrzałem się po jej pokoju. Podszedłem do łóżka i wziąłem w dłoń poduszkę przystawiając ją do swojej twarzy. Poczułem jej zapach więc zaciągnąłem się nim, uśmiechając się lekko. Zerknąłem na regał z książkami i ramkami, po czym podszedłem, aby przyjrzeć się fotografiom.
Na jednym ze zdjęć była Livia i ten dupek Leo jako dzieci oraz ich matka – przepiękna, niemal równie piękna jak Livia, z ogromnym uśmiechem, wielkimi oczami i odrobiną piegów na małym, lekko zadartym nosie. Trzymała Livię na rękach, a Leo stał koło nich wyszczerzając te wielkie zęby w szczerbatym uśmiechu. Kolejne zdjęcia przestawiały Livię w stroju baletowym robiącą szpagat stojąc na czubkach palców jednej stopy. Miała całą sesję zdjęciową w różnych baletowych, artystycznych pozycjach prezentujących co mała Liv potrafi zrobić z tym swoim drobnym ciałkiem. Cóż, byłem pod wrażeniem i natychmiast ułożyłem w głowie setki możliwości w jakich brałbym ją dokładnie w takich pozycjach jak na zdjęciach.
Podnieciłem się tak bardzo, że właściwie porzuciłem myśl o tym, iż mógłbym jej dzisiaj nie przelecieć. I tak miała być moja. Gapiłem się przez dobre kilkanaście minut na każde z jej zdjęć wyobrażając sobie jak biorę ją gdy stoi robiąc szpagat, albo jak sprawdzam jak limity i możliwości… Nakręciłem się do tego stopnia, że niemal jęknąłem przez to jaki byłem twardy i obolały. Wziąłem kolejny oddech i nagle mój wzrok powędrował w kierunku szafki nocnej na której stało małe, złote pudełeczko, i zamarłem skonsternowany. Odłożyłem zdjęcie i szybko podszedłem do szafki. Przysiadłem na łóżku wziąłem pudełeczko w palce i poczułem jak coś ściska mnie w klatce piersiowej.
Moja mama dała mi takie samo, takie samo mój ojciec rozdeptał zaraz po tym jak ją zabił, takie samo mama nakręcała i śpiewała mi kołysankę. Identyczne.
Pamiętałem długie smukłe palce mamy, gdy nakręcała pudełeczko i jej łagodny melodyjny głos śpiewający najpiękniejsze piosenki. Załapałem za kluczyk próbując przypomnieć sobie jak mama to robiła, przekręciłem nim i usłyszałem dźwięk. To była ta melodia, naprawdę ta sama! Troszkę zniekształcona, ale przecież doskonale ją pamiętałem…
Wedy usłyszałem ciche kroki i zauważyłem Livię, jak zwykle zbyt idealną by być prawdziwą. Uśmiechała się do mnie ciepło, a ja omiotłem wzorkiem jej ciało. Była niemal naga, a ja przecież zamierzałem rzucić ją na łóżko i pokazać jej jak bardzo ją pragnę ale… Skąd ona to miała? Musiałem się najpierw dowiedzieć, więc spytałem.
Odpowiedziała że dostała je od babci. Usiadła naprzeciwko mnie dotykając delikatnymi palcami mojego przedramienia. Nakręciła pozytywkę i wyjęła kluczyk dzięki czemu muzyka nie była już niekształcona, ale idealna. Jednak kiedy zaczęła śpiewać… Zamarłem ponieważ znowu poczułem się jak mały chłopiec. Ten, który umarł wiele lat temu razem ze swoją mamą.
Jak to możliwe, że dostrzegłem to dopiero teraz?
Livia była jak ona. Miała identyczny głos. Podobne wielkie, łagodne oczy. I śliczny, szczery uśmiech.
Niby nie były do siebie podobne, ale miała w sobie coś co kojarzyło mi się Lilly Lesaunt. A to że znała tą piosenkę i miała tę pozytywkę…
„ - Jeśli kiedyś mnie zabraknie, będę pilnowała cię z góry, lisku. Musisz być dobry, ponieważ będę cię obserwowała – dotknęła palcem mojego nosa, a ja skrzywiłem się z niezadowoleniem.
- Ale jak to? Ja nie chcę żeby ci zabrakło.
- Tak ja też, ale nigdy nie wiadomo co może nas spotkać, prawda? – nie odpowiedziałem, ponieważ bardzo ni podobała mi się taka perspektywa, a mama westchnęła i przeczesała między palcami moje włosy - Być może nie będziesz mnie widział, ale to nic nie zmienia.. Będę tuż obok, jak teraz.
- A skąd będę o tym widział skoro nie będę cię widział?
- Będę ci zsyłała znaki.
- Bez sensu. Bez ciebie nie będę pamiętał o tym by być grzeczny – ostrzegłem mówiąc zupełnie poważnie.
- Więc będę ci o tym przypominać – zaśmiała się targając moje włosy.
- Niby jak?
Wyglądała jakby się zastanawiała, a później podniosła do góry palec.
- Ześle kogoś kto będzie ci o tym przypominała za mnie.
- Niby kogo?
- Jeszcze nie wiem, ale obiecuję, że coś wymyślę.
- A skąd będę widział, że ten ktoś jest od ciebie?
- Domyślisz się – powiedziała i wzięła do ręki pozytywkę – Chodź, pora spać. Zaśpiewam ci a ty grzecznie się kładziesz, tak?
- Pięć razy!
- Dwa…
- Cztery…
- Trzy…
- Okej – uśmiechnąłem się, a mama zachichotała i przytuliła mnie śpiewając mi kołysankę.”
Skrzywiłem się widząc Livię z pozytywką śpiewająca tę samą kołyskę, tak podobnym głosem.
To musiało być to.
Ale przecież nie potrzebowałem tego i wcale tego nie chciałem.
A myśl, że mama być może faktycznie obserwuje wszystko co robię zmroziła mi krew w żyłach.
- Jest twoja – powiedziała muskając mnie palcami.
- Dajesz mi ją?
- Tak – odparła uśmiechając się olśniewająco.
- Ale ona jest dla ciebie ważna…
- Spokojnie. Ty jesteś ważniejszy. Skoro ci się podoba, to chciałabym abyś ją miał i czasami pomyślał o mnie kiedy będziesz słuchał tej melodii. O mnie i o twojej mamie, oczywiście – zamrugałem przetykając ślinę.
Byłem zgubiony.
To koniec.
Koniec dla nas.
Koniec z nami.
Skończyło się zanim się zaczęło.
k-o-n-i-e-c.
Niezaprzeczalny i absolutny.
Nie pozostało mi nic innego jak przyjąć to do wiadomości.
Jednak skoro już tu byłem to chyba mogłem posłuchać jak śpiewa jeszcze raz? A potem kolejny? I następny, ewentualnie piąty lub dziesiąty, zobaczymy na ile się zgodzi.
Więc poprosiłem ją, a ona się zgodziła.
Ale kiedy zaczęła śpiewać czułem coś innego niż wtedy gdy śpiewała mi mama.
Chciałem jej dotknąć, więc przysunąłem usta i nos do jej policzka
Była piękna, a ja byłem zgubiony
Pachniała odurzająco, była miękka i ciepła, a ja miałem ochotę wtulić twarz w wgłębienie jej łabędziej szyi lub w jej miękkie, pełne piersi.
Drżała pod moim dotykiem, a ja przecież przyszedłem tu po to aby ją popsuć.
Ale nie mogłem jej zniszczyć, była zbyt cenna. Nie wolno mi było jej dotykać, bo mogła się uszkodzić. Była zbyt delikatna i wartościowa, aby można było ryzykować.
Była jak Lilly, a ja byłem jak Ildar.
Odsunąłem się więc od niej i wybiegłem z jej pokoju wpadając na mojego ojca.
- Gdzie ty się podziewasz? Czekamy na ciebie z Gabrielem... – zerknął na drzwi od pokoju Livii znajdujące się na końcu korytarza i skrzywił się z niepokojem - Mam nadzieję, że trzymałeś kutasa przy sobie i nie zerżnąłeś jeszcze tej małej?
- Nie pieprzyłem jej i nie zamierzam – odparłem chcąc go ominąć.
- Dopiero w noc poślubną, Anton. Zrozumiano? – powiedział do mnie jak do psa, który ma warować, aż jego pan pozwoli mu się ruszyć. Jebany dupek.
Jeszcze tylko parę tygodni i będę patrzył jak błaga mnie o litość.
- Nie chcę takiej żony. Nie potrzebujemy jej – warknąłem odpychając ojca, który zaburzał moją przestrzeń której tak bardzo potrzebowałem.
- Popieprzyło cię? To piękność, z cisną, perfekcyjną cipką. Nietknięta przez nikogo i zadurzona w tobie do szaleństwa. Szkolona od urodzenia, aby być posłuszną i idealną specjalnie dla ciebie. Czego chcesz więcej? Wywieziesz ją na tę swoją Syberię i możesz ją rżnąc dniami i nocami, słuchając jak błaga o litość. Jak myślisz ile taka laleczka wytrzyma? – zaśmiał się złośliwie i poklepał mnie po ramieniu – Wiem jak bierzesz swoje dziwki, i wiem ile musisz ich wypieprzyć aby dojść. A ona musi sobie poradzić sama z twoim temperamentem. Będzie krwawić, a ty będziesz się dobrze bawić, tak?
Poklepał mnie po policzku, a ja miałem ochotę odgryźć mu rękę. Zrobiło mi się niedobrze bo z jakiegoś powodu wyobraziłem sobie to co powiedział z nim i moją matką w rolach głównych. I naprawdę mało brakowało abym wyciągnął swój nóż i wbił mu go teraz prosto w jego zgniłe, czarne serce rujnując wszytsko to, co od tak dawna planowałem.
- Nie potrzebuję jej ciasnej cipki. Nie będę się bujał z tą rozkapryszoną gówniarą i nie potrzebuje jej, aby dobrze się bawić… Wystarczą mi moje dziwki i nie będę kurwa się z nią żenił. Nie chcę jej. Już nie ma Kiry którą możesz mnie szantażować. Pierdol się – warknąłem, a wtedy zobaczyłem Livię stojącą na korytarzu i patrzącą na mnie z niedowierzaniem – Na co się tak patrzysz? Nie będę cię kurwa niańczył i nie zgadzam się na żaden… - nie dokończyłem ponieważ ojciec przywalił mi w twarz.
- Wybacz Livio, muszę porozmawiać z synem w cztery oczy – ojciec uśmiechnął się krzywo i wepchnął mnie do gabinetu – Co ty odpierdalasz?
- Ona mnie nie interesuje, nie chce jej w Rosji, czego nie rozumiesz!? – krzyknąłem tracąc cierpliwość.
Bałem się, że za moment zacznę panikować i zrobię coś głupiego.
Zazwyczaj starałem się być opanowany, ale miałem problemy z powściąganiem emocji, szczególnie gdy działo się coś na co nie miałem wpływu i co mocno wyprowadzało mnie w z równowagi.
Robiłem wtedy rzeczy, których później żałowałem, więc zaciskałem dłonie w pieści, a palce mrowiły mnie i swędziały. Niemal fizycznie czułem nóż który trzymałem w spodniach, niemal czułem zapach krwi mojego ojca, i tę rozkoszną satysfakcję, połączoną z nieopisaną przyjemnością powolnego pozbawiania go życia. Przymknąłem oczy aby spróbować się powstrzymać.
Jeszcze tylko chwilę, spokojnie Anton.
Jeszcze parę tygodni, nie dłużej…
Nie możesz teraz wszystkiego popsuć.
- Gabriel żąda waszego ślubu i ja również. Nie chcesz wiedzieć co ci zrobię jeśli jeszcze raz postawisz mnie w takiej sytuacji. Zniszczę cię, sprawie że będziesz krwawił tygodniami. Poza tym… Nie ma Kiry, ale jest Gav, prawda? Zajebę go jak psa, a przed śmiercią będzie jęczał jak dziwka, kiedy każę go wypieprzyć moim najgorszym ludziom, zrozumiałeś?
Prawie się zrzygałem, ale jedynie zagryzłem szczękę kręcąc głową w milczeniu.
- A teraz pójdziesz grzecznie do Gabriela i poprosisz o jego słodką córkę. On da ci ją z ochotą, za to ty masz ją rżnąc i dać nam wnuki. Tylko do tego się nadajesz, więc w czym masz problem? Reszta mnie nie obchodzi.
Wyszedł trzaskając drzwiami, a ja wziąłem głęboki oddech.
Ani trochę mi się to nie podobało, ale póki co jak kurwa zwykle nie miałem wyjścia.
Ale to nic nie zmieniało.
Była moja. Mogłem ją zamknąć w moim domu na Syberii i nie dotykać.
Nie ruszać, aby jej nie uszkodzić.
Ale… Będzie tak strasznie ciężko powstrzymać się przed dotykaniem jej ciała… Jak mam do cholery trzymać ręce przy sobie? Popsuję ją – to pewne. Prędzej czy później nie wytrzymam, rzucę się na nią i zniszczę, tak jak wszystko co wpadnie mi w ręce.
Nie wyobrażałem sobie tego jak mam przebywać w nią w jednym domu, patrzeć na nią, czuć jej zapach i fantazjować o tym co chciałbym robić z nią w sypialni i obejść się jedynie smakiem, ale… Musiałem chociaż spróbować się powtrzymać.
Jednak ona musiała mi w tym pomóc.
Mogłem sprawić, że mnie znienawidzi i będzie się mnie brzydziła.
Akurat to nie powinno być trudne.
Pokręciłem głową z rezygnacją i ruszyłem zaraz za ojcem, wychodząc na korytarz
Livia wciąż stała opierając się o ścianę i patrzyła na mnie z żalem.
- Ten ślub to fatalny pomysł – warknąłem posyłając jej jadowite spojrzenie.
- Myślałam, że…
- Źle myślałaś – przerwałem jej, nie chcą patrzeć na jej zbyt śliczna twarz.
- Okej. Rozumiem. Ale to i tak nie zależy od nas, prawda? Zapomniałeś pozytywki – podeszła do mnie i złapała moją rękę wkładając w nią złote pudełeczko.
- Nie chcę jej…
- Dałam ci ją. I zawsze dotrzymuję danego słowa. Do zobaczenia, Anton – powiedziała lekko drżącym głosem i zniknęła w swoim pokoju, a ja spojrzałem na pozytywkę biorąc głęboki oddech i po raz setny powtórzyłem sobie, że jestem do cholery zgubiony.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro