wrzesień, październik
Szósty rok w Hogwarcie nie był łatwy dla Draco. Spędzał wiele czasu nad podręcznikami. Praktycznie wcale od nich nie odstępował. Zaszywał się w swoim dormitorium z książkami, rezygnując tym samym z większości zajęć, które wcześniej sprawiały mu przyjemność.
Nie grał już w quidditcha, nie czuł się na siłach.
Nie spędzał już wiele czasu ze swoimi przyjaciółmi. Ciężko było mu patrzeć im w oczy i udawać, że wszystko jest w porządku, kiedy nie było.
Nie chciał też rozmawiać o swoich uczuciach, nigdy nie był w tym dobry. I chociaż teraz przygniatały go, zganiały mu sen z powiek, odbierały apetyt oraz wszelkie chęci do życia, wciąż dusił je w sobie.
Uważał, że emocje są słabością, a on nie mógł sobie na to pozwolić.
Cały wrzesień wlekł się w nieskończoność. Dni były długie, a lekcje nudne, ale popołudnia bez zajęć okazywały się gorsze.
Chłopak nie potrafił skupić się na czytanych w książkach słowach, bo w jego głowie wciąż migotał zielony promień, a w uszach rozlegał się dźwięk ciała upadającego na podłogę.
We wrześniu nie przyjmował do siebie tego, czego przecież był świadkiem.
I o ile Dracon uważał wrzesień za paskudny miesiąc, tak październik okazał się gorszy. W październiku bowiem nastolatek zrozumiał, że to wszystko jest prawdą.
Jego matka nie żyła, a jego ojciec nie chciał widzieć go już nigdy więcej. Został sam na całym świecie, bez kąta, w którym mógłby się zatrzymać, bez rodziny i bez jakichkolwiek lepszych wizji na przyszłość.
Najbardziej jednak bolał go brak Narcyzy. Kochał matkę i wiedział, że ona kochała jego, nawet jeśli żadne z nich nie potrafiło tego okazać. Nie dopuszczał do siebie myśli, że nigdy więcej jej nie zobaczy. Nie mógł uwierzyć i nawet nie chciał wierzyć w to, że Lucjusz jednym gestem, dwoma słowami, wypowiedzianymi bez najmniejszego zawahania, tak bestialską ją zabił.
Draco miał nadzieję, że jego matka nie cierpiała.
Te dwa miesiące ciągnęły się w nieskończoność. Draco snuł się po korytarzach szkoły nocami, szukając ukojenia swojego bólu, ale nie znalazł go nigdzie. Czasami marzył, żeby gdzieś się zgubić i nigdy już nie odnaleźć drogi powrotnej. Chciał zniknąć. Nie chciał umierać, ale marzł, by zniknąć.
Zastanawiał się, czy jego świat jeszcze kiedyś stanie się kolorowy, czy kiedyś będzie w stanie się uśmiechnąć, czy nadejdzie dzień, kiedy ten rozrywający ból, zapierający dech w piersiach, opuści jego klatkę piersiową.
Najgorsze tortury, jakich doznał z ręki Voldemorta nie mogły się równać temu, co teraz czuł.
Piekące łzy wypływały spod jego bladych powiek, a on wciąż się dziwił, że ma czym płakać.
Miał w sobie tak wiele smutku, że nie potrafił niczym go wyrazić.
Więc po prostu leżał w swoim łóżku i wpatrując się w sufit, chwytał się ostatnich wspomnień o mamie.
****
heej, zrobiłam sobie nową okładkę i zmieniłam też opis. Pierwsze rozdziały będą raczej króciutkie, ale potem się rozkręcimy. To znaczy... całe to ff nie będzie jakieś bardzo długie, ale nie wszystkie opowiadania wymagają stu rozdziałów.
Mam nadzieję, że spodoba Wam się to Drarry pełne dramatów w moim wykonaniu ♥
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro