marzec
Wszyscy chłopcy w pokoju Harry'ego już spali smacznie, kiedy on przewracał się z boku na bok. Tej nocy coś nie pozwalało mu zasnąć. Dręczyły go dziwne myśli, a obraz Dracona Malfoya nie mógł wydostać się sprzed jego zamkniętych powiek. Nie byłoby w tym może nic dziwnego, gdyby nie to, że przez cały dzień Potter nigdzie nie widział smutnego Ślizgona.
W pewnym momencie usłyszał ciche pukanie w okno. Podniósł się, pociągając za sobą kołdrę. Zmarszczył brwi, patrząc na sowę z listem w dziobie. Natychmiast ogarnęły go najgorsze przeczucia. Tylko jedna osoba mogła pisać do niego o tak nieludzkiej porze.
Drżącymi rękami otworzył kopertę, a potem pospiesznie rozłożył zgięty niedbale pergamin.
Słowa, które przeczytał, sprawiły, że serce na chwile mu zamarło.
Nie kłopotał się przebieraniem. Zarzucił na ramiona szatę, a szyję obwiązał szalikiem. W biegu założył buty.
Nie obchodziło go, że stukot jego kroków odbija się od ścian pustych korytarzy.
Gdy dotarł na szczyt Wieży Astronomicznej, ledwo łapał oddech, a serce boleśnie waliło mu w piersi. Nie miał jednak czasu na uspokajanie tętna i użalanie się nad soba.
- Draco - odezwał się, z trudem dobywając głosu. Gardło miał całkiem wyschnięte.
Blondyn odwrócił się przez ramię. Księżyc w pełni oświetlał jego bladą twarz, drżące wargi i mokre od łez policzki. On cały dygotał, ale raczej nie przez zimno.
- D-dlaczego nie śpisz? - zapytał cicho, a jego słowa raz po raz przerywały spazmy.
- Przeczytałem twoją wiadomość - oświadczył spokojnie Harry, robiąc powolne kroki w stronę chłopaka. - Proszę, Draco, porozmawiaj ze mną zanim...
- Przepraszam - wyrzucił z siebie Malfoy. Jego klatka piersiowa zaczęła poruszać się niespokojnie, jakby nie mógł zaczerpnąć powietrza. - Nie chciałem cię budzić.
- Nie spałem.
- Ja już nie daję rady - zaszlochał Ślizgon.
Harry'ego bolało serce, gdy musiał tego słuchać. Wciąż poruszał się powolutku w stronę Dracona, a gdy był wystarczająco blisko, chwycił jego chudą, bladą i drżącą dłoń w swoją rękę.
- Wiem, że jest ci ciężko, naprawdę - zaczął niepewnie, patrząc w szare, załzawione oczy. - Ale masz po co żyć.
- Tak? Po co?
Potter przełknął gęstą ślinę. Nie spodziewał się tego pytania. Zaczął pocierać kciukiem przegub dłoni wyższego od siebie nastolatka.
- Masz dla kogo żyć, Draco.
- Dla kogo? - zapytał, pociągając nosem.
W dalszym ciągu stał przy samej krawędzi, ale nie miał odwagi skoczyć, kiedy brunet trzymał jego dłoń.
- Dla mnie - szepnął Harry.
Było to dla niego niełatwe, przyznawać się do tego wszystkiego głośno. Ale był gotów to zrobić, jeśli tylko to miało pomóc w uratowaniu życia Malfoya.
- Harry - szepnął Dracon, a jego głos był tak przerażająco słaby.
- Nie. - Gryfon pokręcił głową. - Wiem, że obiecałem dać ci tyle czasu, ile potrzebujesz, ale teraz rozumiem, że ty wcale nie potrzebujesz czasu. W twoim przypadku on nie leczy ran, on cię zabija, doprowadza cię na skraj szaleństwa. Błagam cię, pozwól mi sobie pomóc. Ja nie chcę... nie chcę cię stracić, Draco.
Blondyn odemknął usta, jakby chciał coś powiedzieć, jednak wszystkie słowa nagle uleciały z jego głowy. Nieme łzy wciąż spływały mu po twarzy, a Harry co chwilę przecierał jego policzki kciukami. Potter trzymał swoje dłonie na szczęce Ślizgona, patrzył w jego blade tęczówki i pozwalał mu najzwyczajniej w świecie czuć się najfatalniej.
- Jestem taki pusty - odezwał się Malfoy po kwadransie milczenia. - Chcę w końcu coś poczuć, coś dobrego.
- Pozwól mi pomóc - Harry powtórzy swoją prośbę.
Draco stał w miejscu, trzęsąc się z zimna i strachu, przejmujących emocji, mieszających się w jego sercu. Był niepewny wszystkiego, co myślał i czuł.
Jeszcze pół godziny temu był pewien, że nie jest w stanie znieść nawet dnia dłużej w tej marnej egzystencji, w tym bólu, cierpieniu i oczekiwaniu, że może coś się zmieni, że może coś będzie lepiej.
Jeszcze pół godziny temu był gotów skoczyć z Wieży Astronomicznej. Myślał, że może spadając, poczuje cokolwiek.
Teraz jednak, kiedy stał pół metra od krawędzi, a jego bezsilną dłoń trzymał ktoś, komu w dziwny i irracjonalny sposób zaufał, nie miał już tej pewności, że śmierć jest jedynym rozwiązaniem.
Osoba, której nienawidził przez tyle lat, osoba, która miała milion powodów, by nienawidzić jego, teraz niemal ze łzami w oczach błagała, by został przy życiu, by się nie poddawał.
Harry mówił, że mu zależy, że chce pomóc, że chce naprawić jego życie i przywrócić mu szczęście.
Czy miał cokolwiek do stracenia? Czy tracił cokolwiek, zgadzając się na to?
On nie, jednak obawiał się, że Potter może stracić coś więcej niż swój czas - kawałek swojego serca, jeśli jednak się nie uda.
Bo czy dla niego była jeszcze jakakolwiek nadzieja?
- Draco, proszę - Gryfon ponownie wyszeptał cicho swoją prośbę, w rozpaczliwej desperacji zaciskając palce na dłoni blondyna. - Daj mi szansę, daj mi się naprawić.
Malfoy gwałtownie wciągnął zimne powietrze do płuc. Zamknął oczy, bijąc się z własnymi myślami. Przeczuwał, że cokolwiek nie powie, Harry tak łatwo nie odpuści.
Musiał zaryzykować, wydawało mu się, że powinien to zrobić.
- Dobrze - szepnął w końcu, po czym spojrzał na chłopaka przed sobą. - Pomóż mi.
Harry oparł czoło o czoło Draco i odetchnął z ulgą. Poczuł, jak jego serce zwalnia. Miał pewność, że Dracon nie popełni samobójstwa. Przynajmniej nie teraz.
- Dziękuję - mruknął, wolną ręką chwytając kark Ślizgona.
Dracon wbił swoje kościste palce w dłoń Pottera, ale Gryfonowi to nie przeszkadzało. Był w stanie poświęcić wiele, o ile nie wszystko, jeśli tylko miało to sprawić, że Draco poczuje się chociaż trochę bardziej żywy.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro