czerwiec
Chociaż przez wszystkie lata ich znajomości, to Draco zdawał się być lepszy od Harry'ego w każdej możliwej szkolnej dziedzinie, trudno było się dziwić, że w zaistniałej sytuacji, to Potter miał lepszy plot.
Poza tym, jakkolwiek absurdalne by to nie było, to Gryfon lepiej znał rodzinę Malfoya. Dobrze dogadywał się z Nimfadorą, a jej matkę widział kilkukrotnie, dlatego uznał, że będzie to stosowne, jeśli on napiszę ten list.
W gruncie rzeczy Dracon po prostu bez przekonania kiwał głową, zgadzając się na wszystko, co Harry uważał za słuszne. To bardzo ułatwiało brunetowi sprawę, ale równocześnie irytowało go. Czasami chciał po prostu, żeby Dracon usiadł prosto, uniósł dumnie głowę i z typową dla niego wyższością stwierdził, że był to tylko głupi kawał, a Harry dał się w niego wkręcić.
Ale niestety tak nie było.
Kiedy kilka dni później, pierwszego czerwca, nadeszła odpowiedź od Andromedy, Draco wydawał się wyjątkowo niespokojny. Wiercił się na krześle przez całe zajęcia, bo Potter powiedział, że da mu przeczytać wiadomość dopiero w czasie lunchu. Mało tego, zaszantażował go i powiedział, że jeśli Malfoy nie zje chociaż trochę obiadu, spali list w kominku, w pokoju wspólnym Gryffindoru.
Draco był tak zaćmiony swoim cierpieniem, że nie zauważył nawet, z jakim trudem jego kolega utrzymuje powagę. Naturalnie, żartował. Nie mógłby tego zrobić. Wiedział, jak wiele ten pergamin znaczy dla Malfoya. Od tego żałosnego, zmiętego przez sowie szponki papieru, zależała przyszłość Dracona i to, czy w ogóle ma jeszcze jakąś rodzinę, czy ma, gdzie spędzić wakacje.
Ślizgon chodził za Potterem przez cały dzień, wpatrując się z uporem w jego torbę, a Harry po raz pierwszy w tym roku szkolnym zauważył, że Draco wykazuje zainteresowanie... czymś. To z kolei bardzo go cieszyło.
W czasie lunchu Gryfon bacznie obserwował blondyna, pilnując, by Dracon zjadł chociaż trochę. Naprawdę wyglądał okropnie słabo, jakby mocniejszy podmuch wiatru mógł go zdmuchnąć.
Chociaż Harry musiał przyznać, że odniósł mały sukces. Od pamiętnego lotu z Wieży Astronomicznej, kiedy Potter tak bardzo przejął się kościstością kolegi, zaczął przynosić mu na lekcje zielone jabłka. Codziennie, każdego poranka. Draco kochał zielone jabłka. Co prawda za pierwszym razem Potter musiał zagrozić mu jakąś irracjonalną rzeczą, jak spalenie jego wszystkich notatek na egzaminy, ale Malfoy ostatecznie zgodził się jeść chociaż to jedno jabłko w ramach śniadania. Ponieważ od dawna już nie pojawiał się w Wielkiej Sali przed lekcjami.
Ten dzień był dla Dracona prawdziwą męczarnią, ale z drugiej strony sam chłopak przyłapał się na tym, że czuł. Nieważne, co to było. Czuł. Nie był pustą powłoką, kapsułą, poruszającą się mechanicznie, wypraną z jakichkolwiek przekonań, wyższych celów, zależności.
Zniecierpliwienie, ciekawość i chęć, by już przeczytać list od ciotki doprowadziły Draco do... uśmiechu.
Posłał go Potterowi przez całą Wielką Salę, akurat gdy Harry pił dyniowy sok. Naprawdę z wielkim trudem przyszło mu nie oplucie się nim.
Po obiedzie zabrał Dracona na błonia, daleko od innych ludzi. Chciał dać Draconowi miejsce, w którym będzie czuł się swobodnie, gdzie nikt nie będzie na nich patrzył, gdzie Malfoy nie będzie musiał powstrzymywać się przed ewentualną ekspresją, na którą tak zawzięcie liczył Gryfon.
Blondyn powoli i bardzo ostrożnie rozwinął pergamin, jakby była to najważniejsza rzecz w jego życiu, jakby papier był zastygłym popiołem i mógł w każdym momencie rozlecieć się w jego szczupłych palcach.
Szare oczy śledziły słowo po słowie, literkę po literce, a Harry czekał cierpliwie, szanując prywatność korespondencji, chociaż zjadała go ciekawość.
Zgadywał, że wie, co jest w liście. Andromeda była dobrą kobietą, dużo rozumiała. Z pewnością nie obwiniała tego biednego nastolatka, swojego siostrzeńca, za to, co zrobili jego rodzice oraz za to, jak został wychowany.
- I? - niecierpliwił się Harry, chociaż uśmiechał się pogodnie.
Draco podał koledze pergamin, a sam położył się na trawie i wyciągnął ręce daleko za głowę. Promienie niemal letniego słońca muskały jego delikatną skórę na policzkach i dekolcie. Chłopak zamknął oczy. Potterowi wydał się taki spokojny, niewinny, niemal martwy.
Szybko pozbył się tych myśli i skupił na treści listu. Tak, jak przypuszczał, Andromeda bardzo się przejęła. Napisała, że Dracon zawsze jest u niej mile widziany, zadeklarowała, że może zgłosić tę sprawę i na ostatni rok zostać jego prawną opiekunką, oczywiście, o ile chłopak wyrazi ku temu chęć. Kazała mu się nie spieszyć. Narzekała, że tak późno dowiedziała się o wszystkim i składała szczere kondolencje. Wyraziła swój brak sympatii względem Lucjusza i zapewniła, że znała Narcyzę dobrze, była pewna, że kochała Draco najmocniej na świecie, bo można było zarzucić jej wiele, ale nie to, że była złą matką.
Cóż, Harry nigdy nie miał okazji się o tym przekonać, nawet nie wiedział, jak ona wyglądała. Nie zmieniało to faktu, że kiedy ktoś więcej niż Malfoy przedstawiał Narcyzę w takim świetle, krajało mu się serce. Kobieta nie zasługiwała na to, co ją spotkało. Przecież chciała tylko chronić swoje dziecko. Z pewnością wiedziała, że gdyby Lucjusz wiedział, że Draco nie jest jego synem, że jest czarodziejem półkrwi... Zwyczajnie, bez skrupułów zabiłby go zaraz po urodzeniu, mówiąc, że nie był wart, by nosić jego nazwisko.
Harry zastanowił się, jak wiele razy Draco rozpatrywał ten scenariusz.
- Cieszę się - odezwał się cicho, po czym położył się obok Dracona. Zamknął oczy, pozwolił, by wiatr rozwiewał mu grzywkę. - Cieszę się, że masz dokąd się udać, że masz kogoś, kto będzie się o ciebie troszczył. Potrzebujesz tego.
- Też tak myślę - przyznał nieśmiało Malfoy, a jego słowa poniósł wiatr, przez co stały się niemal obietnicą, że Draco niczego nie zepsuje. Tak bardzo nie chciał tego psuć. - Wiesz, muszę przyznać, że zastanawiałem się, czy zgodzi się mnie przyjąć, a nawet miałem taką nadzieję... Nadzieję, tak, kiedyś uważałem to za coś, co czują słabi ludzie, a dziś oddałbym wszystko, byleby tylko móc czuć to częściej. - Dracon zamilkł na chwilę, ale Harry nie zamierzał się wtrącać, nie mógłby przerwać temu chłopakowi, który tak rozpaczliwie potrzebował pozbyć się z głowy wszystkiego, co go trapi. Potter nauczył się, że Ślizgon bardzo ostrożnie dobiera słowa, przez co czasami potrzebuje chwili ciszy. - Tak. Nawet zdarzyło mi się zastanawiać... Na Merlina, to takie głupie, to dziecinne, ale zastanawiałem się, jakby to było, gdyby mnie przyjęła. Podobno mieszka w średnich standardów domu na wsi. W świecie mugoli. To szalone i kiedyś za nic w świecie bym się na to nie zgodził, a teraz nie marzyłem o niczym innym. Wyobrażasz sobie mnie w, sam nie wiem, dżinsowych ogrodniczkach, karmiącego kury?
Harry szczerze roześmiał się na tę wizję, ale kiedy zaczął się na tym głębiej zastanawiać, stwierdził, że Malfoyowi do twarzy byłoby w słomkowym kapeluszu. I kiedy właśnie rozważał po cichu, czy spędzanie czasu na świeżym powietrzu i słońcu sprawiłoby, że nastolatek miałby jeszcze jaśniejsze włosy, stało się coś, czego Potter nie mógł się spodziewać, a co rozparło jego serce dumą.
Draco zaśmiał się. Co prawda był to krótki i cichy śmiech, ale Harry dobrze go słyszał. Rozbrzmiewał w jego uszach jeszcze chwilę później, kiedy zapadła cisza.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro