3 moce wiatru dziki koń
Siedząc w domku Eol'a czułam się naprawdę źle. I nie chodziło o mojego boskiego rodzica. Pusty domek powoduje samotność. Tak dlatego nie lube siedzieć sama.
Patrzyłam w okno opatulona kocem z książkami rozwalonym i po łóżku i jakaś opowieścią na kolanach.
Tego się najmniej spodziewałam. Przed oknem przejechało stado koni prowadzone przez jednego z półbogów. Na stówę od Demeter. Wyplątałam się z koca i wybiegam z domu. Jakbym wiedziała że mają tu konie to całe dnie spędzałabym przy pielęgnacji ich. Idąc za stadem na nieszczęście spotkałam Willa.
-a gdzie się panienka wybiera?-zapytał łapiąc mnie w pasie i odwracając.
-Will proszę cię na chwilę ja chcę do koników.
-jak wyzdrowiejesz to sam cię tam zaprowadzę-stanelam. Spojrzał na mnie.
-obiecujesz?
-tak obiecuję. Choć mam lekarstwo na takie wirusy u siebie w domku.-ruszylam za nim oglądając się co chwila. Gdy dotarliśmy do domku nr 7 Will kazał mi wejść do środka i być cicho bo jego siostra jest chora.
Podał mi tabletki i jakiś ,,nektar,,. Tabletki popularne nektarem i poczułam się o wiele lepiej.
-to co jestem już zdrowa?
-Lena chciałbym ale teraz musisz się położyć w łóżku. I jak to mówią znakomici lekarze wypocić wirusa.
-nie nawiedzenia być chora!-krzyknełam gdy szliśmy już do mojego domku. Will chciał mieć pewność że nie skręce za rogiem. Położyłam się i odkryłam szczelnie kocem. Spojrzałam na okno ale zauważyłam też że Will dalej tam stał.
-nie chcesz iść do Nico albo coś?
-właśnie do niego zmierzam. Chciałem mieć pewność że nie uciekniesz.
-dałam sobie spokój. Możesz iść do swojego chłopaka.-bylam niemal pewna że jego policzki się zaróżowiły. Wyszedł a ja oddałam się kolejnej z książek. Tym razem padło na ,,Dzieje Apolla,, jego dzieci były naprawdę zdolne. Sami wybitni lekarze, łucznicy i piosenkarze. Było też sporo muzyków. Czytając coraz bardziej zamykały mi się oczy aż w końcu usnęłam.
Gdy się obudziłam poczułam świeży podmuch wiatru pachnący polnymi kwiatami. Od razu ubrałam czarny golf z krótkim rękawem a do tego czarne getry, buty sportowe. Wyszłam z domku związując po drodze włosy. Szłam przez obóz i mruczałam pod nosem jakąś piosenkę.
-Will!-zaśmiałam się widząc go leżącego na ziemi.
-cześć Lena.
-co się stało synu słońca?-kucnelam obok niego. W tym czasie się podniusl i spojrzał na mnie.
-tak jakby mam problem z duchpsem.
-duchpsem?-wstałam i podałam mu rękę. Podniusl się a ja odsunęłam się dwa kroki od niego i wpadając na coś wywaliłem się na tyłek.
-tak Duchpsem-chlopak podszedł do niego i zawiązał mu czarną kokardkę na szyi.-no idź do Pana-uslyszalam szczeknięcie. Wstałam i spojrzałam jak kokardka radośnie skacząc leciała w stronę siedzącego pod drzewem Nico.
-Duchpies! Wróciłeś Mordko!-poglaskał psa a ja spojrzałam wymownie na Willa.
-dostał go od siostry co ja mogę zrobić. Jej duch przyszedł z podziemi i przyprowadził psa. No o był tak szczęśliwy gdy ja zobaczył że nie założył czarnej bluzki.-spojrzałam na niego. Faktycznie miał na sobie obozową bluzkę i czarne spodnie. Jego włosy były w większym nieładzie niż zawsze. Pokreciłam głową.
-jest mniej blady niż zazwyczaj-fodalam po chwili.
-wiem. To dobre objawy. Mówię to jako lekarz nie patrz tak na mnie.-mavhnelam na to ręką.
-obiecałeś mi coś Will.
-tak wiem-opadłam mnie przez obóz aż do stajni.-moge cię z nimi zostawić?
-wychodzimy się wśród koni Will.-poglaskalam białego rumaka po pysku-idź już-odgoniłam Willa ręką. Wyszedł a ja otworzyłam bramkę i wyciągnęłam konia w kolorze mlecznej czekolady. Nałożyłam mu uzdę i siodło.
-dasz mi prowadzić?-zapytałam a koń zastrzygł uszami i pochylił się bym mogła wsiąść. Zrobiłam to i po chwili galopowałam po plaży przy lond island. Tego mi brakowało. Świeżego powietrza rozwierające go mi włosy i piasku pod kopulytami.
///
Jakąś godzinę później siedziałam na obiedzie. Obok mnie usiadł Nico i poczułam jak coś wskakuje mi na kolana.
-mam proźbę.
-ty do mnie?
-tak wiem że to dziwne ale słuchaj. Mogłabyś się nim zająć kiedy ją będę w...u ojca?
-kim?
-no... Duchpsem-chlopak wskazał na moje kolana.
-ale on...jest niewidzialny-odtatnie słowo przesylabizowałam.
-jest widzialny. Znaczy dla mnie ale to nie ważne. Możesz go popilnować? Wrócę jutro rano.
-jasne nie ma problemu. Czy on ma na imię duchpies? Czy tak go nazywacie?-wzruszył ramionami.
-i to i to. Dobra dzięki jesteś wielka-oddała po czym ruszył w stronę drzew by po chwili zniknąć w cieniu.
-to co głodny?-usłyszałam równomierne uderzanie o łaskę na której siedziałam. Do małej miski włożyłam kawałek mięsa i położyłam na ziemi. Niektórzy dziwnie się na mnie patrzyli ale większe było ich zdziwienie kiedy mięso zaczęło znikać. Wrzuciłam trochę mojego jedzenia do ogniska. Zjadłam resztę sałatki i kurczaka. Nagle usłyszałam krzyk. Był to krzyk,pisk i przerażenie. Ale wydawało mi się że tylko ja to słyszę. Wiatr i woda przenoszą głos nawet z daleka.
Wstałam i gwizdnełam. Pies podszedł do mnie. Zawiazałam na szyi czworonoga moja chuste i pobiegliśmy za krzykiem. Dotarliśmy tam chwilę później a ja widziałam już co się dzieje.
-Uwaga na Duchpsa!-krzyknełam. Ludzie się odsunęli a ja widziałam jak jeden z pegazów podniósł się i zaczął wierzgać próbowałam go uspokoić.
-Lena odsun sie-Percy złapał mnie w pasie i pociągnął do siebie. Pegaz zaczął machać skrzydłami.
-Percy puść mnie!
-nie to niebezpieczne -nagle dookoła nas zebrało się kilka osób. Odetchnęłam Percego. Sprawiłam by z wiatru zrobił się sznurek. Zawiazałam dookoła jego pyska. Złapałam za sznurek choć słyszałam dookoła nas krzyki ludzi mówiących że to demon z podziemi
-nikt nie jest go w stanie okiełznać!
-jasne że nie jest.-przeskoczylam nad nim i wylądowałam na jego grzbiecie pociągnęłam lejce a on jakby się trochę uspokoił.-juź spokojnie.-dotknełam ręką jego głowy i uderzyłam lekko lejcami by koń zaczął kłusować. Do grupki gapiów podbiegł Cheiron przerażony krzykami i piskami. Spojrzał na mnie z przerażeniem.
-jak to zrobiłaś?-zapytał trzymając rękę na rękojeści miecza. Nie odpowiedziałam. Zobaczyłam biegnącego między nogami Chejrona Duchpsa. Gwizdnełam i uderzyłam lejcami by koń zaczął galopować. Ruszyliśmy w stronę plaży. Zeskoczylem z jego grzbietu i sprawiłam że niewidzialna wiatrowa uzda zniknęła. Pokłoni łam się mu delikatnie na co spojrzał na mnie i uczynił to samo. Zawiazałam mocniej kucyka i pogłaskałam psa po głowie. Nagle nad wodą pojawiła się bańka i wyszedł z niej Percy. Spojrzał na mnie i krzyknął coś w stylu co ty sobie wyobrażasz to niebezpieczna bestia i zaczął mnie od niego
-jezeli mnie w tym momencie nie puścisz stanie ci się krzywda.-nie puścił wiec pstryknęłam a chłopak odleciał kawałek odemnie.-zrozum że wychowałam się wśród takich jak on. Pamietasz jak mówiłeś o czaromowie Piper? Konie słuchają tego co im mówię. Percy proszę cię odpuść.-pokepałam pegaza po szyi a on odleciał miałam nadzieję że do stajni. Chłopak się podniusł.
Chłopak spojrzał na mnie i kiwnął głową. Ruszyłam w stronę domków. Położyłam się na łóżku i poczułam jak obok mnie materac się ugina. Spojrzałam na ,, lewitującą,, chustę i zaśmiałam się.
-czemu nikt tego nie rozumie? Najpierw Chejrona potem Percy. Usłyszałam pukanie.-prosze?-drzwi się otworzyły a do środka spojrzał nie kto inny jak słynny na cały obóz Leo Valdez.
-hej
-hejka-prywitalam się i przesunęłam kawałek robiąc dla niego miejsce. Usiadł. Nic ni mówił.-hej Leo coś się stało?
-em...chodzi o Kalipso. Chyba jest na mnie zła. A słyszałem że jesteś dobrym słuchaczem.
-calkiem możliwe. Mów...
-chyba coś zrobiłem wiesz... Może o czymś zapomniałem?
-tak całkiem możliwe. Czy nie miała przypadkiem urodzin niedawno?
-nie -pokrecil głową-ale myślę że nie chodziło o jakąś datę.
-spokojnie. Powiedz mi czy kiedyś też tak robiła?
-tak raz. Kiedy siedziałem w warsztacie do późna bo naprawiałem Festusa. Mówiła że wolę smoka od niej i że to koniec ale następnego dnia zaprosiłem ja na spacer i jej przeszło.-na jego ręce pojawił się ogień tworząc niesamowite wzory. Drzewa, zwierzaki, tańcząca dziewczynę między drzewami.
-ktos to?-zapytałam.
-nie wiem. Śniło mi się ostatnio że gonię jakąś dziewczynę która mówiła... mówiła -zgasil ogień i postukał się w głowę.-ze przyszedł czas i...jesteśmy gotowi by stawić czoła przeznaczeniu. Kazała się gonić aż zniknęła. Wtedy usłyszałem ,,znajdź mnie,,.
Krzyk. Znowu to samo. Podnioslam gwałtownie głowę a chłopak spojrzał na mnie.
-wszystkie dobrze?-zapytał.
-nie słyszałeś tego? Ktoś potrzebuje pomocy-wybiegliśmy z domku i skierowaliśmy się do ogniska obozowego. Tam zobaczyłam nasza wyrocznie.
-trzeba odwagi by w misje wyruszyć więc najodważniejsi to zrobią. Tam gdzie wiatr nadzieję zagłuszy znajdzie się ona chcąc nie chcąc to zrobi. Masz czas dziecko wiatru. Ale nie za dużo. Weźmiesz że sobą mądrość i odwagę, wodę i ogień co przeciwnościami są oraz mrok i światło ono się wam przyda bo kiedy w leśne gęstwiny wejdziecie światła tam na pewno nie będzie. Bogini co z tęczy i światła pochodzi zniknęła z Olimpu jak kamień w wodę wpadła i już jej nie widzieli od paru tysiącleci Bogowie. To ty ja znajdziesz bo to co ci wskaże drogę to słuch uzyskany po ojcu. Pospieszcie się herosi jeżeli żyć jeszcze chcecie bo jeszcze 3 dni zostały a o północy w dzień gdzie księżyc będzie widoczny na niebie czas wasz się skończy i wszyscy umrzecie-dziewczyna upadła ale została złapana przez Leo. Anabeth podeszła do Percego i pokreciła głową coś mu tłumacząc. Stałam jak wryta. Bałam się co może się stać. Herosi którzy byli wymienieni w przepowiedni mają tylko trzy dni na znalezienie córki tęczy i światła.
Chejrona zrobił naradę z Percym i Anabeth. Ja siedziałam na ławce czekając na to co się stanie. W zeszycie leżącym na moich kolanach rysowałam pegaza.
-rozwiazaliśmy słowa Rachel.
- Percy, Anabeth, Leo, Nico i Lena-spojrzalam na Chejrona.-i Will. Pojedziecie na tą Misję. Spakujcie się i wyślijcie macie czas do zaćmienia słońca.-ruszyl w swoim kierunku.
-czy ktoś widział Nico?!-usłyszałam krzyk jakiegoś chłopaka. Odwróciłam się syn Apolla.
-Will...-dalej pytał wszystkich po kolei aż krzyknęłam-Will!-spojrzałam na mnie.
-co jest?
-Nico jest u ojca-zamknelam zeszyt i gwizdnełam.-wroci jutro rano. Nie martw się. Zdąży się przygotować.
-dzieki Lena.-poszlam do swojego domku. Słońce chyliło się ku zachodowi więc przebrałam się i poszłam spać.
Stuk stuk stuk...otworzyłam zaspane oczy a w oknie zobaczyłam Nico i Willa oraz Leo. Ten ostatni uśmiechał się wyraźnie zadowolony że jedzie na misję ocalenia świata. Zasunęłam zasłonkę i przebrałam się szybko. Do torby wpakowałam jakieś spodnie na zmianę, bluzki, bluzę, na siebie narzuciłam pilotkę-bomberkę i wyszłam z domku z torbą w ręce. Widząc że nikogo nie ma już pod moim domkiem ruszyłam do zbrojowni. Zabrałam z tamtąd lekki miecz z niebiańskiego spirzu a gdy za sobą poczułam czujas obecność przyłożyłam mu owy miecz do gardła. Ta osoba okazał się być sam Nico który trzymał w ręce łuk i kołczan że strzałami.
-miłej przywitanie paskudo.
-nie strasz mnie tak-schowałam miecz do pochwy zaczepionej na moim pasie.
-Will kazał ci to dac-podał mi łuk. Przewiesiłam go przez ramię tłumacząc Nico że nie jestem w tym najlepsza.
-wiadomo że nie. Dzieci Apolla są najlepsze w strzelaniu z łuku.-wyszlismy i ruszyliśmy w stronę sosny Thalii. Chcąc nie chcąc spojrzałam w stronę stajni. Nagle jak gdyby nigdy nic przed nami pojawił się cień. Spojrzałam w górę i zobaczyłam czarnego pegaza. Wylądował przed nami i podszedł do mnie. Pogłaskałam go.
-co mnie ominęło?
-och Nico. To długa historia. Wsiadłam na grzbiet zwierzęcia i podałam rękę chłopakowi. Wskoczył na konia i pobiegliśmy w stronę bramy. Gdy byliśmy na miejscu zobaczyłam że wszyscy już są.
-gotowi?
-jasne. Ale czy ta bestia jedzie z nami?-zapytał Leo.
-tak.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro